Rozdział 34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Moja ręka sennie powędrowała na prawą stronę łóżka, by przygarnąć do siebie drobne ciało Granger, ale natrafiłem na pustkę. Zmarszczyłem brwi i uniosłem się delikatnie na łokciach, rozglądając się po pomieszczeniu z roztargnieniem. Nie mam pojęcia, jak to się stało, że przez ostatnie kilka tygodni spanie w tym łóżku zrobiło się dla mnie przyjemną codziennością. Jakiś czas temu była Gryfonka wyznała, że moja obecność przegania jej nocne demony, a ja zdałem sobie sprawę, że to działa w obie strony. Odkąd co noc lądowałem w jej ramionach ani razu nie powrócił żaden okrutny sen, a brutalne wspomnienia nie starały się przejąć mojej podświadomości. Czułem niesamowitą wolność.

— Granger? — zawołałem, ale nie otrzymałem odpowiedzi, co oznaczało, że prawdopodobnie wyszła.

Wstałem niechętnie z wygrzanego łóżka i przeciągnąłem się z głośnym ziewnięciem. Narzuciłem na siebie ciepły dres, po czym wszedłem do kuchni, nalewając sobie wody. Oparłem się biodrem o parapet, wyglądając przez okno na ozdobione śniegiem ulice. Minęły kolejne tygodnie, a my wciąż staliśmy w miejscu. Nie wiedziałem, że to wszystko okaże się takie czasochłonne. Od samego początku przeczuwałem, że nie będzie łatwo zrealizować naszego planu, ale nie chciałem wyrażać na głos swoich obaw. Granger była pełna zapału oraz nadziei. Uprzedzała, że nie powinniśmy się poddawać, ponieważ staranne przygotowania wymagają czasu. Miałem wrażenie, że próbuje przekonać tym jedynie samą siebie. Powoli miałem dość czekania. Chciałem wcielić plany w życie.

— Już nie śpisz? Takie wczesne wstawanie jest do ciebie niepodobne, Malfoy — usłyszałem przy uchu wesoły głos. Odwróciłem głowę, łącząc spojrzenie z czekoladowymi tęczówkami byłej Gryfonki. Moje oczy zapłonęły na jej widok. Salazarze, ale to głupie uczucie. — Musiałam wyjść, żeby dodać kolejny składnik. Wszystko idzie zgodnie z planem. Eliksir jest już prawie gotowy. Myślę, że zostały niecałe dwa tygodnie i będziemy mogli wcielić nasz plan w życie.

— Dwa tygodnie? — zmarszczyłem niespokojnie brwi. — Więc zostały mi tylko dwa tygodnie, żeby wyciągnąć wszystkie informacje z tego sukinsyna. Nie sądziłem, że ktoś taki jak on będzie stanowił jakikolwiek problem...

— Nadal niczego nie powiedział? — dziewczyna przyjrzała mi się współczująco, a po chwili uśmiechnęła się, jak na mój gust, podle. — Nawet twoje wyjątkowo skuteczne i cudowne metody przesłuchiwania nie działają? To niemożliwe...

— Dobrze się bawisz, co? Wydawało mi się, że ciebie również interesuje los przyjaciela — warknąłem, wykrzywiając wargi w grymasie i spojrzałem na nią ze złością. Szatynka dobrze wiedziała, że brak współpracy ze strony Thomasa Reeda był ogromnym ciosem dla moich umiejętności. Ja również dobrze znałem jej zdanie na temat stosowanych przeze mnie sposobów wyciągania informacji i mimo wszystko byłem przygotowany na to, że pewnego dnia wypomni mi ich nieskuteczność.

— Przepraszam, to nie czas na żarty — westchnęła i opadła na krzesło, wpatrując się w przestrzeń, głęboko się nad czymś zamyślając. Po chwili przygryzła dolną wargę i zerknęła na mnie niepewnie. — Wiem, że nie lubisz wchodzenia w swoje kompetencje, ale może powinieneś wypróbować innego sposobu?

— Innego sposobu? — uniosłem kpiąco brew. — Więc w takim razie może powinnaś mnie oświecić i coś zaproponować, Granger? Zapewne jesteś prawdziwą mistrzynią prowadzenia przesłuchania, więc chętnie się czegoś od ciebie nauczę. Proponujesz drut kolczasty, jak moja ciotka, czy może wyczytałaś coś bardziej ekstremalnego w którymś podręczniku?

— Czy ty zawsze musisz być taki złośliwy?! — obruszyła się i wstała gwałtownie z miejsca. — Jeżeli nie zauważyłeś, to próbuję ci tylko pomóc! Nie musisz od razu zachowywać się jak skończony dupek!

— Zgoda, wyluzuj. Tylko żartowałem — westchnąłem i usiadłem przy stole, uśmiechając się do niej drwiąco. — Chętnie posłucham, co masz do powiedzenia, więc możesz wrócić na miejsce.

Granger spiorunowała mnie spojrzeniem, ale po krótkim, w moim odczuciu zabawnym wahaniu, opadła z powrotem na krzesło. Odchrząknęła i nawinęła sobie nerwowym ruchem loczek na palec.

— Jak zdążyłeś doskonale zauważyć, nie jestem specem od metod przesłuchiwania, chociaż miałam okazję wziąć udział w kilkunastu jako ofiara — zaczęła chłodno. — Okazuje się jednak, że twoje nieocenione metody tym razem również nie działają, ponieważ twój zakładnik jest zagorzałym i wiernym poplecznikiem swojego pana. Prawdopodobnie żadne tortury nie zmuszą go, by złamał przysięgę milczenia, więc proponuję po prostu zdobyć informacje w sposób bardziej mentalny oraz wykorzystując efekt zaskoczenia.

— W sposób mentalny? Co masz na myśli? — uniosłem powątpiewająco brwi. — Chcesz, żebym go błagał?

— Oczywiście, że nie — zaprzeczyła i przewróciła oczami. — Uważam, że przemoc na tym etapie jest całkowicie zbędna. Niestety nie posiadamy veritaserum i nie mamy również czasu na zdobycie składników, by je przygotować. Mamy natomiast różdżki oraz umiejętność samodzielnego myślenia, a to już powinno wystarczyć.

— Możesz jaśniej? — warknąłem.

— Słyszałeś kiedyś o legilimencji, prawda? — jej usta wygięły się w wesołym uśmiechu.

— Oczywiście, że słyszałem — skinąłem głową potwierdzająco i zmarszczyłem brwi. — Próbowałem jej użyć, ale Reed postawił wokół swoich myśli niewielki mur.

— W takim razie trzeba go zburzyć — powiedziała pogodnie.

— Potrafię posługiwać się legilimencją, ale nie na tak zaawansowanym poziomie, jak Theodor — wyprostowałem się nerwowo, obracając różdżkę w palcach. — Jestem w stanie wydobywać część wspomnień, ale nie jestem pieprzonym Czarnym Panem, by dokładnie spenetrować umysł drugiej osoby, gdy ona równie dobrze włada oklumencją. Reed najprawdopodobniej po naszym ostatnim spotkaniu nauczył się podstaw, więc nie ma opcji, bym ponownie włamał się do jego głowy.

— Przesłuchujesz go już sporo czasu. Jest zmęczony i osłabiony, więc jego ochrona również powinna być słabsza — Granger wyglądała na podekscytowaną i pewną siebie. — Wiem, że legilimencja jest magią na wysokim poziomie, a penetracja umysłu czasami wymaga lat praktyki, ale nie jesteś nowicjuszem, Draco. Potrzebujesz zaledwie kilka sekund, by utrzymać się w jego wspomnieniach. Jestem pewna, że to wystarczy, by wydobyć kluczowe informacje.

Spojrzałem na nią z powątpiewaniem, ale moje serce zabiło szybciej. Była Gryfonka miała rację. Używałem legilimencji już wiele razy. Potrafiłem wydobywać bez większych problemów najświeższe wspomnienia. Mimo tego, że byłem już w umyśle Reeda, czułem niepokój. Tamtego wieczora niemal po mistrzowsku zdobyłem wspomnienie, gdy znęcali się nad Granger w moim salonie, ale nie czułem żadnego oporu z jego strony. Był zaskoczony moją nagłą penetracją. Nie byłem pewien, czy będę umiał powtórzyć ten wyczyn na tak obszernej skali.

— Obawiam się, że tylko Czarny Pan potrafi zrobić coś takiego — mruknąłem niechętnie.

— Nie, gdy wykorzystasz efekt zaskoczenia — powiedziała spokojnie. — Musisz zrobić to, gdy nie będzie się tego spodziewał. Jeżeli jest zmęczony, nie będzie przez cały czas podtrzymywał barier. Poza tym nie skupiaj się jedynie na Harrym oraz Theo. Możesz wyłapać inne informacje, które pomogą go złamać.

~~*~~

Westchnąłem przeciągle i potargałem nerwowym ruchem włosy. Pomysł, na który wpadła Granger, brzmiał całkiem sensownie, ale miałem przeczucie, że nie będzie łatwo go wykonać. Oklumencję miałem opanowaną nieomal do perfekcji, jednak nie byłem pewien do końca swoich umiejętności legilimencji. Miałem wrażenie, że była Gryfonka aż za bardzo wierzyła w moje zdolności, co miło połechtało moje ego, przez co ostatecznie przystałem na jej plan.

Aportowałem się, jak zwykle, niedaleko klifu i przedarłem się do jaskini. Najciszej, jak potrafiłem, wszedłem do środka, próbując nie zdradzić swojej obecności. Uśmiechnąłem się z satysfakcją, widząc, że mężczyzna siedzi pod ścianą, odwrócony tyłem w stronę wejścia. Bezszelestnie wyciągnąłem różdżkę z kieszeni i wycelowałem w niego jej koniec, wypowiadając w głowie formułę zaklęcia.

Nie poczułem żadnego oporu. Siła doznań, jakie towarzyszyły włamaniu się do czyjegoś umysłu, była niesamowita. Cofnąłem się o krok, próbując się skoncentrować. Przez moją głowę przepłynęła natychmiast setka chaotycznych wspomnień, których nie potrafiłem odczytać. Starałem się jednak wyłapać nawet najmniejszą wskazówkę. Zaledwie po kilkunastu sekundach wypadłem z jego głowy, ciężko dysząc. Granger miała rację. Uśmiechnąłem się kpiąco i podparłem ręką ścianę, doprowadzając się do porządku. W moich uszach wciąż dźwięczało jedno, bardzo wyraźne słowo, które przez cały czas przewijało się w myślach śmierciożercy. Mogło okazać się kluczem do naszego sukcesu.

— Wstawaj, Reed — warknąłem i podszedłem do niego, rzucając na ziemię bochenek chleba.

— Kiedy mnie w końcu zabijesz, Malfoy? — zapytał słabo, przegryzając suche pieczywo. Wyglądał na wykończonego. Moje przesłuchania odbiły swoje piętno na jego zdrowiu fizycznym oraz psychicznym mimo tego, że Granger uparła się, by uleczyć część ran. Nie miała jednak pojęcia, co tak naprawdę się z nim działo. Od ostatniego razu nie pojawiła się w tym miejscu.

— Nie pozwolę ci zdechnąć, dopóki nie dostanę tego, czego chcę — odpowiedziałem wesoło, a moje oczy rozbłysły złośliwym blaskiem. — Jeżeli mi nie pomożesz, będę trzymał cię tutaj wieczność. Kto wie, może Czarny Pan kiedyś uświadomi sobie, że istniejesz i w końcu jakoś wynagrodzi twoją wierność.

— Jestem pewien, że to zrobi — wychrypiał. — Zawdzięczasz mu wszystko, co miałeś. Popełniłeś błąd, odwracając się od niego.

— Och, tak. Zdecydowanie. Uwielbiałem obrywać klątwami w ramach kary za źle wykonane zadanie — zakpiłem. —Nie oszukuj się, Reed. On nigdy cię nie wynagrodzi, bo nie jesteś mu do niczego potrzebny. Jesteś tylko jednym z wielu pobocznych pionków, których eliminuje, gdy za głośno kaszlniesz w jego obecności.

— W takim razie młody Nott również jest jednym z nich, prawda? Ciekawe, jak długo pożyje... — obnażył krzywe zęby w drwiącym uśmiechu, ale niemal natychmiast zmyłem ten uśmiech z jego twarzy moją pięścią.

— Posłuchaj mnie uważnie, śmieciu — syknąłem i złapałem za jego gardło ostrzegawczo. — Nott, w przeciwieństwie do ciebie, jest dla niego cennym nabytkiem. Zabiję wszystkich, którzy spróbują zrobić mu krzywdę.

— Zmienisz zdanie, gdy zobaczysz, co mu zrobili — wycharczał, a ja odepchnąłem go od siebie ze złością. Mimo wszystko moja ręka zadrżała niespokojnie.

— Skończyłem z tobą na dzisiaj, ale uwierz mi, że przy naszym kolejnym spotkaniu będziesz śpiewał zupełnie inaczej — ostrzegłem i rozciąłem jego obojczyk.

— Nie mogę się doczekać.

Zmarszczyłem brwi i zanim wyszedłem, kopnąłem go w brzuch z taką siłą, że się skulił. Byłem niesamowicie wściekły. Nie chciałem już dłużej zwlekać. Miałem dosyć jego żałosnej odwagi oraz swojej bezsilności. Jedyną nadzieją na ten moment była niewiele mówiąca informacja, którą uzyskałem z jego wspomnień. Jeżeli okaże się bezużyteczna, całe nasze dotychczasowe wysiłki pójdą na marne, do czego nie mogłem dopuścić. Zaszliśmy zbyt daleko, by się zatrzymać.

— Prawdopodobnie nie będzie mnie kilka dni — warknąłem i opadłem zmęczony na fotel w pokoju Granger, nie patrząc na nią.

— Dokąd idziesz? — zapytała zaskoczona i zmarszczyła brwi z niepokojem. — Udało ci się zdobyć jakąś istotną informację?

— Prawdopodobnie tak — odpowiedziałem ostrożnie i westchnąłem, masując sobie skronie. — Przynajmniej taką mam nadzieję. Chcę się przekonać, ile ta informacja jest warta. Gdy się upewnię, wrócę i zmuszę go do tego, by powiedział mi wszystko, co wie.

— Kiedy wrócisz? — szepnęła szatynka, a ja w końcu na nią spojrzałem i wzruszyłem ramionami.

— Nie mam pojęcia. Podróż może zająć mi kilka godzin, ale równie dobrze może zmienić się w kilka dni — mruknąłem, uważnie przyglądając się jej twarzy. — Podczas mojej nieobecności staraj się nie chodzić na samotne patrole, Granger.

Szatynka skinęła sztywno głową i zacisnęła dłonie w pięści. Brązowe tęczówki wydawały się wystraszone. Po chwili odwróciła ode mnie spojrzenie, jakby chcąc ukryć przede mną swój niepokój.

— O co chodzi? — zapytałem niepewnie.

— Uważaj na siebie, jasne? Lepiej wróć w jednym kawałku, bo nie mam zamiaru marnować na ciebie reszty leków — wychrypiała i nie patrząc na mnie, wyszła z pomieszczenia.

Westchnąłem przeciągle i niechętnie wstałem z fotela, narzucając na plecy zniszczony plecak. Zerknąłem na drzwi łazienki, za którymi zniknęła Granger, po czym wyszedłem z mieszkania. Nie miałem pojęcia, że tak ciężko będzie mi opuścić to miejsce. Było w nim coś, co mnie do siebie przyciągało i sprawiało, że chciałem zostać w jego murach. Nie mogłem jednak tego zrobić. Musiałem wypełnić postawione przede mną zadanie, bym mógł tutaj wrócić i spojrzeć byłej Gryfonce w oczy.

Niestety, ale los nie zamierzał mi niczego ułatwić...

~~*~~

Aportowałem się w pobliżu jednej z niewielkich, ale urokliwych wiosek w Kornwalii i rozejrzałem się z powątpiewaniem. Podjąłem się tej misji, mając zaledwie strzępki informacji w zanadrzu. Z całych sił próbowałem przywołać do siebie niewyraźne wspomnienie, w którym majaczyły się niewyraźne, ale całkiem znajome kształty, których ostatecznie nie potrafiłem zidentyfikować.

Odetchnąłem z niechęcią i wszedłem pomiędzy budynki, błąkając się po okolicy z nadzieją, że trafiłem w odpowiednie miejsce. Po ponad dwóch godzinach bezsensownej tułaczki coraz bardziej zacząłem się upewniać, że tak nie jest.

— Poszukuję pewnego mężczyzny — zaczepiałem przechodniów, próbując uzyskać informacje. — Wysoki, barczysty blondyn z kręconymi włosami, najprawdopodobniej ubrany w czarną pelerynę. Mógł mieć ze sobą również srebrną maskę...

— Obawiam się, że to bezcelowe. W tym miejscu większość typów jest podejrzana — zarechotał właściciel z gospody, w której się zatrzymałem. — Nie jesteś pierwszy, który kogoś takiego szuka...

Słowa mężczyzny nie zaskoczyły mnie szczególnie, ale mimo to nie potrafiłem ukryć niezadowolenia. Szukanie kogoś lub czegoś, co było zaledwie strzępkiem wspomnienia, okazało się potwornie męczące. Nie miałem właściwie pojęcia, czego powinienem się uczepić, ani co jest moim celem. Nie zamierzałem się jednak tak łatwo poddawać.

Byłem przyzwyczajony do tego, że ludzie patrzą się na mnie podejrzliwie albo ze strachem. Gdy przechodziłem pomiędzy sklepowymi witrynami, czułem się jednak nieswojo. Wszyscy szeptali na mój widok, a nawet uciekali, gdy znalazłem się zbyt blisko, co wydawało mi się dziwne. Uczucie obserwowania każdego mojego kroku towarzyszyło mi przez praktycznie cały czas.

Po godzinach poszukiwań schroniłem się w zimnej piwnicy opuszczonej gospody, by nie przyciągać kolejnych ciekawskich spojrzeń i z samego rana kontynuować śledztwo. Noc spędzona w tym miejscu okazała się okropna. Byłem głodny, zmęczony i zziębnięty, ale mimo wszystko było to lepszym wyjściem od zamarzania na środku ulicy.

W tej chwili pragnąłem wrócić do małego mieszkania w opustoszałej części Londynu, gdzie czekało na mnie odrobinę twarde łóżko, ale w pomieszczeniu było ciepło dzięki przytulnym czarom Granger. Była tam również ona.

Na samo wspomnienie byłej Gryfonki coś ścisnęło mnie w sercu. Miałem wrażenie, że czuję kwiatowy zapach jej szamponu, słyszę jej dźwięczny śmiech oraz widzę uśmiechające się promiennie, pełne, miękkie usta...

— Uspokój się, kretynie! — potrząsnąłem gwałtownie głową, odganiając od siebie coraz gorętsze myśli. Miałem wrażenie, że od dłuższego czasu zacząłem popadać w paranoje. — Masz teraz ważniejsze sprawy na głowie.

Nie mogłem się rozpraszać. Nie w momencie, gdy wyglądało na to, że moja podróż miała się jedynie wydłużyć...

*

Gdy się obudziłem, na zewnątrz wciąż było ciemno. Opatuliłem się szczelniej bluzą i wyszedłem z ciasnego pomieszczenia, rozglądając się za czymś do zjedzenia. Nie wiedziałem, co dalej robić. W głębi siebie miałem jednak przeczucie, że podążam odpowiednim tropem, ale dość zawiłym, co może zająć sporo mojego czasu. Pomimo to zamierzałem połączyć ze sobą wszystkie części układanki.

Kolejny dzień nie różnił się wiele od poprzedniego. Właściwie, wydawał się jeszcze gorszy, aż do pewnego momentu, gdy trafiłem na niewielką poszlakę, która miała odmienić mój los.

— Właściwie, wydaje mi się, że widziałem kogoś takiego — odpowiedział w końcu starszy mugol, drapiąc się po brodzie. Moje serce zabiło mocniej z nadzieją. — Miał na lewym przedramieniu tatuaż z trupią czaszką. Wychodził z niej wąż. Mieszkańcy mówią między sobą, że nosi za sobą żniwo śmierci.

— To ten człowiek — wyrzuciłem z siebie na wydechu. — Kiedy widział go pan ostatnim razem?

— Nie widziałem go już od jakiegoś czasu — mężczyzna zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał. — Często bywa samotnie w pubie niedaleko wioski. Prowadzi go pewien wdowiec z córką.

Skinąłem głową i uśmiechnąłem się triumfalnie. Więcej nie potrzebowałem. Ta informacja sprawiła, że nadzieja na nowo rozkwitła w mojej głowie. Teraz wystarczyło ułożyć prosty plan.

*

Stanąłem na wzgórzu z widokiem na zamarzniętą rzekę, obserwując okolicę. Nastał kolejny świt, który miał okazać się tym szczęśliwym. Spoglądając przed siebie, poczułem na całym ciele podekscytowane wibracje. Zaciągnąłem się rześkim powietrzem i przymknąłem powieki. Momentalnie poczułem, jak przez moje myśli przepływają wspomnienia Thomasa Reeda.

Odebrałem to jako dobry znak, więc wytężyłem umysł, upewniając się, że jestem w odpowiednim miejscu. Po kilku sekundach otworzyłem oczy i rozejrzałem się po raz kolejny, szukając czegoś, co może naprowadzić mnie na jakiś ślad.

I znalazłem.

Moje wargi wygięły się w drwiącym uśmiechu gorzkiej wygranej. Krótka, ale intensywna podróż okazała się całkowitym sukcesem.

~~*~~

W tym momencie zmęczenie głód, zimno, czy inne beznadziejne funkcje potrzebne do życia, spadły na boczny tor. Po tym wszystkim, co udało mi się ustalić, bardzo chciałem wrócić do mieszkania, ale nie mogłem. Musiałem dokończyć swoją misję w stu procentach.

Aportowałem się niedaleko jaskini i niemal wpadłem do środka, ciężko dysząc. Reed siedział oparty plecami o ścianę z zamkniętymi oczami. Jego twarz była blada i opadnięta, a on sam wyglądał na wykończonego. Gdy podszedłem bliżej niego, spojrzał na mnie bez większych emocji.

— Chyba mamy sobie do pogadania, co? — zadrwiłem i uśmiechnąłem się złośliwie. Śmierciożerca prychnął i pokręcił powoli głową.

— Jeżeli myślisz, że złamiesz mnie kilkudniową głodówką, to się mylisz, Malfoy — wysapał z bladym uśmiechem. — Jeszcze się nie poddałem.

— Jestem pełen podziwu dla twojego oddania — uniosłem brew, nie przestając się uśmiechać. — Postanowiłem jednak dać ci ostatnią szansę, Reed. Mam wrażenie, że tym razem zmienisz zdanie.

— Daruj sobie, Malfoy — prychnął. — Po prostu mnie zabij.

— To naprawdę kusząca propozycja, ale obawiam się, że nie mogę złamać danego słowa — westchnąłem teatralnie. — Nie mam pojęcia, dlaczego zrobiłem się taki honorowy. Twoje życie w końcu nie jest tego warte...

— O czym ty, do cholery, pierdolisz? — zapytał zaniepokojony, a moje oczy rozbłysły.

— Kojarzysz może dziewczynę o imieniu Zoey? — zapytałem niewinnie, z satysfakcją obserwując zmianę na jego twarzy. Ze zmęczonej i znudzonej w jednej chwili przemieniła się w przerażoną. — Zgrabna blondynka o dużych, jasnoniebieskich oczach. Swoją drogą, bardzo ładna mugolka.

— Nie znam nikogo o takim imieniu — sarknął. — Nie wiem, o co ci chodzi, ale nie uda ci się mnie oszukać.

— Nie znasz? — zapytałem z niewinną miną. — Szkoda. Zoey bardzo przeżywa zniknięcie swojego ukochanego. Mówiła, że cały czas za nim tęskni i chce go w końcu zobaczyć. Jednak jeżeli jej nie znasz, to mogę do niej wrócić i...

— Nie zbliżaj się do niej, Malfoy! — wrzasnął, po czym się skrzywił. — Czego chcesz?!

— Przecież wiesz. Potrzebuję zaledwie kilku informacji — wzruszyłem ramionami i włożyłem ręce do kieszeni, uważnie obserwując jego twarz. — Jak myślisz, w jaki sposób zareaguje Czarny Pan, gdy dowie się, że jeden z jego śmierciożerców bardzo często spotyka się ze zwykłą mugolką, wyznaje jej swoją miłość i obiecuje, że kiedyś wspólnie uciekną?

— Zamknij się — warknął, czerwieniejąc ze złości. — Jeżeli jej coś zrobiłeś, to...

— Będzie tobą zawiedziona. Błagała, bym cię oszczędził i pozwolił do niej wrócić — roześmiałem się. — Jeżeli jednak nie otrzymam od ciebie informacji, które chcę usłyszeć, to zabiję ją na twoich oczach.

— Zostaw ją w spokoju! Jest niewinna! — krzyknął Reed z przerażeniem, a ja już wiedziałem, że jestem na wygranej pozycji.

— Zgadza się. Jest niewinna, dlatego nie stanie się jej żadna krzywda, jeżeli będziesz ze mną współpracował — powiedziałem powoli i wykrzywiłem wargi. — W pełni rozumiem, dlaczego tak ci się podoba, ale jak na tak wiernego i oddanego śmierciożercę podziwiam, że przeleciałeś mugolkę. Jest niezła w łóżku, że tak do niej wracasz?

— Odwal się — warknął. — Jeżeli odpowiem na twoje pytania, to nie zrobisz jej krzywdy, tak?

— Przed chwilą to powiedziałem — przewróciłem oczami. — Oczywiście twoje odpowiedzi muszą być zgodne z moimi oczekiwaniami.

— Co chcesz wiedzieć, Malfoy? — zapytał z bólem wymalowanym na twarzy, a ja uklęknąłem przed nim, aby nasze spojrzenia były na tym samym poziomie.

— Podjąłeś dobrą decyzję — zadrwiłem. — Co się stało z Potterem po naszej ucieczce i gdzie go przetrzymują?

— Potter żyje — wycedził śmierciożerca. — Czarny Pan się wściekł i od tamtego wieczora osobiście zajmuje się jego przesłuchaniami. Przetrzymują go nadal w lochach, ale ma całodobową ochronę na kilku etapach. Nikt, bez odpowiedniego przygotowania oraz umiejętności, się nie przedostanie.

— Kilkuetapowa ochrona? Kto za nią odpowiada? Kto pełni wartę? Podaj nazwiska — moje oczy rozbłysły, a palce zacisnęły się na różdżce.

— Nie zostałem wtajemniczony w szczegóły. Czarny Pan zawęził krąg Najwierniejszych — odpowiedział zgryźliwie, a ja wiedziałem, że nie kłamie.

— Obyś nie kłamał, bo możesz tego pożałować — burknąłem, świdrując go spojrzeniem. Próbowałem niepostrzeżenie wedrzeć się do jego świadomości. — Co z Theodorem?

— Zanim trafiłem tutaj jeszcze żył. Nie jestem jednak pewien, czy jego obecny stan nie jest gorszy od śmierci — wyznał ponuro. — Czarny Pan zemścił się na nim za twoją ucieczkę, ale nie wykończył go, ponieważ wciąż potrzebował jego medycznych umiejętności. Snape za niego poręczył. Z tego, co wiem, jego również przetrzymują w lochach.

Po kilkunastu minutach przesłuchania w końcu wyprostowałem się i uśmiechnąłem zwycięsko. Reed posłał mi niepewne, wystraszone spojrzenie, które mnie rozbawiło.

— Spisałeś się, Reed — powiedziałem kpiąco i poklepałem go po ramieniu. — Nie zrobiłoby się tak poważnie, gdybyś zrobił to już z dwa tygodnie temu.

— Więc wypuścisz mnie? — zapytał z nadzieją.

— Nie — powoli pokręciłem głową. — Jeżeli chcesz zachować swoje życie, musisz wykonać dla mnie jeszcze jedno zadanie. Lepiej, żebyś mnie nie zawiódł.

— Przecież mówiłeś, że...

— Że jej nie zabiję i na razie tego nie zrobię — wpadłem mu w słowo, mierząc w niego końcem różdżki. — Nie ruszaj się, a nie będzie bolało. Przynajmniej nie powinno. Imperio!

Nim śmierciożerca zdążył zareagować, zaklęcie uderzyło w jego pierś. Poczułem, jak przez całe moje ciało przechodzi prąd. Machnąłem ręką, a wszystkie liny oplatające mężczyznę się ześliznęły, a on natychmiast wstał i stanął przede mną ze spuszczoną głową. Był gotowy wykonać każdy rozkaz, a ja miałem zamiar to wykorzystać.

~~*~~

Wszedłem do mieszkania niemal na drżących nogach. Nie było mnie w tym miejscu zaledwie trzy dni, a miałem wrażenie, jakby minęła wieczność. Już w wejściu poczułem przyjemny zapach pieczeni, który roznosił się po pomieszczeniu, więc automatycznie skierowałem swoje kroki do kuchni. W środku jednak nikogo nie było, dlatego wszedłem do pokoju byłej Gryfonki, który również okazał się pusty.

Coś zimnego wśliznęło się do mojego żołądka, zaciskając się na nim, a do gardła podeszła nieprzyjemna żółć. Byłem świadomy, że mogła po prostu opuścić mieszkanie, ale coś mi nie pasowało. Na środku pokoju leżały porozrzucane ubrania, jakby ktoś szukał czegoś w pośpiechu. Poza tym jednak nie widziałem żadnych innych dowodów walki ani złamania zaklęć ochronnych.

Moje serce ścisnęło się, a oddech przyspieszył niebezpiecznie ze strachu. Nie mogłem pogodzić się z myślą, że coś mogło się jej stać. Nie chciałem brać pod uwagę takiego scenariusza. Próbowałem uspokoić szalejące wewnątrz mojej głowy nerwy. W końcu zmusiłem się, by ruszyć się z miejsca. Nie miałem pojęcia, kiedy moje nogi zaczęły tak drżeć.

Gdy wszedłem do swojego pokoju, zamarłem. Momentalnie poczułem, że każdy mięsień mojego ciała się rozluźnia, a oddech normuje. Na moim łóżku leżała zawinięta w kłębek Granger, wtulając się w należącą do mnie bluzę, co wywołało we mnie przyjemne skurcze. Miałem wrażenie, że moje serce nagle się rozgrzało, jakby ktoś przyłożył do niego gorący pręt. Zrobiło mi się duszno, ale nie potrafiłem oderwać od niej wzroku. Jej klatka piersiowa unosiła się miarowo, co oznaczało, że śpi. Kręcone włosy przyklejone były do bladych policzków, więc prawdopodobnie niedawno płakała.

W końcu odwróciłem się i wróciłem po cichu do kuchni. Nie wiem, dlaczego, ale to, co się ze mną działo było na równi ekscytujące, co przerażające. Nie znałem takich uczuć, nie rozumiałem ich, ale podobały mi się. Powodowały, że budziła się we mnie ciekawość oraz chęć doświadczania czegoś nowego.

Wyciągnąłem talerz z szafki, żeby nałożyć sobie ciepły posiłek, ale wyśliznął mi się z dłoni, rozbijając z hałasem na podłodze. Przekląłem soczyście i machnąłem różdżką, żeby go posklejać.

— Nie ruszaj się — usłyszałem głos za sobą, więc zamarłem. — Kim jesteś i jak udało ci się złamać zaklęcia ochronne?!

— To była łatwizna, Granger — prychnąłem i się obróciłem. Dopiero po chwili zorientowałem się, że wciąż mam na głowie kaptur, więc go ściągnąłem.

Moje oczy spotkały się z czekoladowymi tęczówkami Granger. Z rozbawieniem zauważyłem, że jej źrenice rozszerzyły się z niedowierzaniem, a ręka trzymająca różdżkę zadrżała.

— Długo mam tak czekać, aż w końcu mnie zabijesz? — uśmiechnąłem się kpiąco, ale całe moje ciało zapłonęło na jej widok.

— Kiedy wróciłeś? — wydusiła z siebie, opuszczając różdżkę.

— Jakiś czas temu — wzruszyłem ramionami, nie przestając się uśmiechać. — Nie wyglądasz na zadowoloną z tego powodu, Granger. Mam wyjść?

Szatynka potrząsnęła przecząco głową i podeszła do mnie powolnym krokiem. Obserwowałem uważnie każdy jej ruch, czując, jak w żyłach pulsuje mi krew. Moment, w którym do mnie podeszła, wydawał się ciągnąć w nieskończoność. Dotknęła delikatnie mojego policzka ciepłą dłonią.

— Cieszę się, że nic ci się nie stało — wyszeptała.

W tym momencie wybuchłem. Bez ostrzeżenia złapałem ją pod pośladkami i uniosłem ją do góry, sadzając na stole. Nie czekając ani chwili dłużej, wpiłem się w jej wargi. Tak bardzo pragnąłem jej bliskości, że nie miałem zamiaru się dłużej powstrzymywać. Nasza relacja już od jakiegoś czasu przemieniła się, w namiętną rządzę. Wielbiłem ją każdym skrawkiem swojego ciała. Uczucia rozpierdalały mnie od środka, gdy tylko się do mnie zbliżała.

— Gdzie byłeś? — wymamrotała w moje usta pomiędzy pocałunkami.

— Musiałem poznać odpowiedzi — odpowiedziałem, przygryzając jej szyję, po czym odsunąłem się i spojrzałem w jej oczy. — Udało mi się, Granger.

— Wiedziałam, że ci się uda — wydyszała, a jej twarz rozjaśniła się w szerokim, szczerym uśmiechu. — Jak to zrobiłeś?

— Dowiesz się z czasem — wymruczałem i ponownie zasmakowałem jej warg. Szatynka jednak odsunęła się ode mnie delikatnie, robiąc oburzoną minę.

— Czekałam na ciebie całe trzy dni w niewiedzy! — zaoponowała. — Bałam się, że coś ci się stało!

— Wiem, ale musiałem zrobić to samodzielnie — westchnąłem i poprawiłem loczek, który opadł na jej czoło. — Jednak już wróciłem i wcieliłem dalszą część planu. Teraz wystarczy tylko cierpliwie czekać, Granger.

Nie zaoponowała, gdy dwoma ruchami rozerwałem jej koszulkę, a moja ręka powędrowała w głąb jej uda...

~~*~~

Musiałem przyznać, że przyjemniej było się obudzić ze świadomością, że ona jest obok. Jej włosy były rozsypane na poduszce, a prawe ramię ciasno obejmowało moją klatkę piersiową. Miała delikatnie otwarte usta, a jej twarz wyglądała na zrelaksowaną.

Czasami zastanawiałem się, ile czasu już minęło, odkąd ostatni raz obudziłem się w swoim rodzinnym domu, a moje życie uległo tak diametralnej zmianie. Zdarzały się momenty, że nie byłem pewien, czy to wszystko naprawdę się wydarzyło, czy to był tylko jeden z moich realistycznych snów. Przerażało mnie to, co się ze mną działo. Przerażał mnie brak kontroli nad swoimi myślami oraz ruchami.

— Nad czym myślisz, Draco? — usłyszałem nagle cichy szept przy uchu. — Martwisz się czymś?

Pokręciłem głową i zerknąłem na byłą Gryfonkę, która wpatrywała się we mnie intensywnie. Dopiero od niedawna zacząłem zauważać w niej takie drobnostki jak delikatne piegi na nosie, które zdobiły jej twarz, pojedyncze pieprzyki na policzku, czy w ekspresowym tempie odrastające włosy. Granger, pomimo wszystkich blizn oraz ran, była piękna, a ja nie potrafiłem już dłużej temu zaprzeczać.

— Naprawdę nie martwisz się, że to tak długo trwa? — zapytała niepewnie, odwracając wzrok. — Może ktoś zdążył się zorientować i...

— Wyluzuj, Granger — westchnąłem, choć tak naprawdę denerwowałem się równie mocno. — Wróci. Minęło zaledwie kilka dni.

Od momentu, gdy wysłałem Thomasa Reeda pod działaniem klątwy Imperius do mojej rodzinnej posiadłości, minęło już około czterech dni. Pragnąłem wierzyć w to, że nie będzie w stanie wyswobodzić się spod uroku. Ryzykowałem, ale miałem świadomość, że on również ryzykuje. Oboje w jakiś sposób mieliśmy przyłożony nóż do gardła, ale mimo to byłem pewien, że to wszystko było warte ryzyka.

— To zbyt długo trwa, a eliksir powinien być gotowy nawet w ciągu najbliższych godzin — mruknęła. — Jeżeli nie dodamy do niego ostatniego składnika, wszystkie nasze wysiłki pójdą na marne.

Przeniosłem spojrzenie na sufit i się zamyśliłem, cicho wzdychając. Przez ostatnie dni atmosfera między nami była nerwowa. Oboje nie potrafiliśmy się na niczym skupić, myślami krążyliśmy w czeluściach swoich umysłów, nie wyrażając na głos pojawiających się obaw. Każde z nas z niepokojem oczekiwało powrotu śmierciożercy, a czas nieubłaganie dyszał nam w plecy. W pewnym momencie myślałem, że wybuchnę z furii, ponieważ to czekanie mnie wykańczało. Nie mogłem pozwolić, by cała nasza ciężka praca poszła na marne.

Od momentu mojego powrotu z ostatniej wyprawy wydawało mi się również, że Granger nabrała dystansu w naszej relacji. Snuła się po mieszkaniu, niewiele mówiąc, albo wpatrywała się bezczynnie w ścianę, rozmyślając nad czymś głęboko. Widziałem, że posyła mi krótkie spojrzenia, ale gdy tylko próbowałem jej dotknąć, ona odsuwała się ode mnie ze strachem. Niepokoiła mnie taka nagła zmiana w jej zachowaniu. Byłem zaskoczony, że w ogóle sypia ze mną jeszcze w jednym łóżku.

— O co chodzi, Granger? — zapytałem nerwowo, gdy ponownie zaczęła wpatrywać się w pustą przestrzeń, przestając mnie słuchać. — Ostatnio zachowujesz się jakoś inaczej.

— Wszystko w porządku. Po prostu trochę się martwię całą tą sytuacją — mruknęła i uśmiechnęła się słabo, na co przewróciłem oczami i nachyliłem się nad nią.

— Przestań robić ze mnie idiotę, dobra? — warknąłem. — Jeżeli nie powiesz mi sama, to użyję na tobie legilimencji...

— Nie masz prawa! — krzyknęła, próbując mnie od siebie odepchnąć, ale przycisnąłem się do niej biodrami, mocniej wciskając w materac łóżka.

— Może i nie mam, ale jeżeli nie pozostawisz mi żadnego wyboru, to...

— Spotkałam członków Zakon Feniksa! — wypaliła na wydechu, przekręcając głowę, by uniknąć mojego wzroku, a ja zamarłem.

—Kiedy? — wysapałem spokojnie, ale mój głos zadrżał.

— Gdy byłeś na swojej misji...

— Rozmawiałaś z nimi, tak? — zapytałem na pozór obojętnie. — Wiedzą, gdzie jesteś?

— Nie rozmawiałam z nimi — pisnęła, a jej oczy napełniły się łzami. — Jestem jednak pewna, że mnie widzieli. Musiałam sparaliżować jednego z nich, po czym uciekłam jak zwykły tchórz...

Spojrzałem na nią zaskoczony, a ona odwzajemniła spojrzenie, dzielnie wstrzymując wszystkie łzy. Jej wargi drżały z emocji.

— Dlaczego to zrobiłaś? — zapytałem cicho. — Dlaczego po prostu nie poszłaś z nimi?

Granger zawahała się, po czym odetchnęła głęboko. Miałem wrażenie, że walczy z własnymi myślami.

— Czekałam na ciebie — wyszeptała. — Mamy umowę, prawda? Poza tym nigdy nie odeszłabym bez słowa, nie wiedząc, co się z tobą dzieje...

Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w nią oniemiały, po czym odchrząknąłem i odsunąłem się od niej, wychodząc z łóżka. Nałożyłem na siebie ciemny dres, unikając jej spanikowanego spojrzenia.

— Niepotrzebnie się tym przejmowałaś — odpowiedziałem oschle. — To przecież twoi przyjaciele. Mówiłem ci, że w każdej chwili możesz się wycofać i do nich dołączyć.

— Tak?! — oburzyła się. — A co z naszym wspólnym planem?! Co z naszymi przyjaciółmi?! Ile razy mam ci powtarzać, byś w końcu zrozumiał, że to wszystko dotyczy nas oboje?!

— Ostatnio zastanawiam się, czy ten plan ma jakikolwiek sens — wyznałem, odwracając się w jej stronę bez jakichkolwiek emocji. — Nie ma prawa wypalić i ty także to wiesz, Granger.

— Więc chcesz się teraz wycofać?! W momencie, gdy wszystko jest już praktycznie gotowe, stwierdzasz, że ten plan nie wypali?! — krzyknęła z niedowierzaniem. — Mam nadzieję, że to tylko głupi żart, ale jeżeli nie, to chcę cię uświadomić, że zamierzam podjąć się sama tego ryzyka...

— Nie bądź idiotką — sarknąłem, a coś w żołądku zakuło mnie boleśnie. Jęknąłem i złapałem się za głowę, a przed oczami zrobiło mi się ciemno.

— Co się stało?! — Granger wyskoczyła z łóżka i podbiegła do mnie, łapiąc z troską za ramię. — Źle się czujesz?! A może to twój Mroczny Znak znowu daje o sobie znać?

— Reed wrócił do jaskini i czeka na mnie — wycharczałem, spoglądając na jej przerażoną twarz. Wiedziałem, że oboje myślimy o tym samym. — Jesteś pewna, że ten plan wypali, Granger? Obawiam się, że za chwilę już nie będzie możliwości powrotu...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro