Rozdział 37

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Uniosłem się gwałtownie do pozycji siedzącej i przetarłem oczy. Potrzebowałem krótkiej chwili, aby przypomnieć sobie, gdzie jestem. Gdy uświadomiłem sobie, że to nie jest cholerny sen i naprawdę znajduję się w ruderze Weasleyów wraz ze sporą częścią Zakonu Feniksa, przekląłem pod nosem i zacisnąłem dłonie w pięści. Prawdopodobnie trafiłem do pułapki bez wyjścia. Uciekłem z Kwatery Głównej Śmierciożerców, by wpaść w sieci kolejnych oprawców. Nie miałem pojęcia, dlaczego zgodziłem się, by się tutaj przenieść. Wydarzenia z poprzedniego dnia były jednak wyjątkowo nieoczekiwane. To wszystko działo się zbyt szybko.

Zerknąłem w bok, wpatrując się w śpiącą obok mnie dziewczynę. Dobrze wiedziałem, że odpowiedź, dlaczego postanowiłem przybyć do kwatery Zakonu Feniksa, leżała obok mnie, szczelnie zawinięta w koc. Wykrzywiłem wargi w grymasie, powstrzymując się całą siłą woli, by nie poprawić włosów, które opadały na jej twarz.

Nie potrafiłem tego wszystkiego zrozumieć. Granger była jedynie cholernie irytującą dziewczyną z rodziny mugoli, która nigdy nie powinna zwrócić na mnie swojej uwagi. Mimo to jej wkurwiający upór, siła oraz determinacja, by bronić tego, na czym jej zależy, przyciągnęły mnie do niej niczym magnes.

Jej dobre serce postanowiło wybaczyć nawet komuś takiemu jak ja. Komuś, kto w pewnym sensie odpowiadał za śmierć jej przyjaciół. Kto krzywdził ją miesiącami i starał się chronić w najgorszy możliwy sposób. To było nie do pojęcia. Nie miała powodów, by mi zaufać po tym wszystkim, a jednak to zrobiła.

Przez cały ten czas, gdy byli Gryfoni przebywali w mojej rodzinnej rezydencji, zachowywałem się jak potwór bez uczuć. Granger jednak rozpaliła w moim skutym lodem sercu ledwie tlącą się iskierkę dobroci, która z dnia na dzień zaczynała płonąć. Wdarła się, w głąb mojego umysłu, nie pozwalając mi zapomnieć o ludzkich odruchach. Uświadomiła mi, że poza murami Kwatery Głównej, istnieje świat oraz ludzie, którzy wciąż są gotowi walczyć.

Westchnąłem i przeczesałem palcami włosy, rozglądając się po jasnym pomieszczeniu. Dopiero po chwili przypomniałem sobie, że ten pokój należał kiedyś do Ginny Weasley. Nieprzyjemne dreszcze rozeszły się po moim karku, gdy przypomniałem sobie jej okrutną śmierć. Po błaganiach Granger, zwróciłem jej ciało rodzinie. Prawdopodobnie pochowali ją gdzieś w pobliżu, co nie ułatwiało mi uspokoić myśli.

— Hermionko, kochanie? — do drzwi pokoju zapukała pani domu, a Granger niemal podskoczyła na łóżku, spoglądając na mnie z przerażeniem. Przyłożyła palec do ust z paniką w brązowych oczach. — Kolacja jest już gotowa.

— Dobrze! Za chwilę dołączę! — zapewniła drżącym głosem.

Kroki kobiety oddaliły się, a ja uniosłem brew, wpatrując się w nią pytająco. Szatynka zarumieniła się i unikając mojego spojrzenia, wstała z łóżka, szczelnie owinięta w koc. Obserwowałem przez chwilę jej niezgrabne ruchy, po czym również wstałem, narzucając na siebie koszulkę oraz spodnie. Przez cały ten czas nie odezwaliśmy się do siebie słowem.

— Zaczekaj chwilę — mruknęła i złapała mnie za ramię, gdy chciałem wyjść z pomieszczenia. Spojrzałem na nią, a ona przygryzła wargę. — Myślę, że nie powinniśmy wychodzić stąd wspólnie. Wyjdę pierwsza, a ty dołączysz do mnie za chwilę, dobrze?

— Dlaczego? — zapytałem chłodno i uśmiechnąłem się kpiąco. — Wstydzisz się tego, że sypiasz ze śmierciożercą, tak? Przyjaciele nie byliby zachwyceni, co?

— To nie tak i dobrze o tym wiesz. To nie jest dobry moment na żarty, Malfoy — potrząsnęła głową, skubiąc nerwowo skórki przy paznokciach.

Prychnąłem cicho, a ona wyszła z pokoju. Spojrzałem na zamknięte drzwi niechętnie, czując, że coś nieprzyjemnie zakuło mnie w okolicy serca. Momentalnie całe moje ciało zalała fala niechęci oraz złości. Zaczekałem kilka sekund, po czym dołączyłem do niej na korytarzu, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem.

Podążyliśmy wspólnie do kuchni, nie zamieniając ani jednego słowa. Granger miała opuszczoną głowę, co jakiś czas zerkając na mnie z poczuciem winy. Byłem jednak wściekły, więc ignorowałem każdy, nawet najbardziej śmiały gest zwrócenia na siebie uwagi. Miałem dosyć takiego traktowania. Od samego początku nie czułem się komfortowo w tym miejscu, ale przybyłem tutaj dla niej. Tylko dla niej. Poprosiła mnie o to, a ja naiwnie się zgodziłem. W tej chwili jednak żałowałem tej decyzji i nie pragnąłem niczego innego, jak po prostu odejść.

W wąskiej, zagraconej kuchni panował gwar nerwowych, podniesionych rozmów. Wszystkie głosy jednak ucichły, gdy pojawiliśmy się w progu. Nie zwracając na nikogo uwagi, usiedliśmy obok siebie na dwóch wolnych krzesłach naprzeciwko Pottera, który wciąż nie wyglądał najlepiej. Jego twarz była wychudzona i blada, gdzieniegdzie pokryta bliznami i ranami. Ledwie siedział o własnych siłach, ale żył i najprawdopodobniej z każdym dniem miał nabierać dawnych sił.

Rozejrzałem się niechętnie po pozostałych twarzach przy stole, czując na sobie nieprzychylne spojrzenia wszystkich obecnych członków Zakonu. Ich wzrok był zimny i nieufny. Chcieli mi uświadomić, że moja obecność w tym miejscu jest niewskazana. Dreszcz niepokoju wstrząsnął moim ciałem, ale w tym samym czasie kolano Granger otarło się delikatnie o moją nogę.

— Częstujcie się. Mam nadzieję, że udało wam się, chociaż odrobinę wypocząć — powiedział Lupin, uśmiechając się blado, po czym nie czekając na naszą odpowiedź, odchrząknął i utkwił we mnie czujne spojrzenie. — Nim zaczniecie jednak jeść, chciałbym cię przeprosić za nasze poranne zachowanie, Draco. Pewnie dobrze rozumiesz, że musimy być ostrożni. Jesteśmy w trakcie wojny i czasami ciężko nam rozróżnić, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Walczymy o przetrwanie, a także o życie naszych bliskich, więc mam nadzieję, że nie odebrałeś tego personalnie.

Skinąłem sztywno głową i zmarszczyłem brwi, spoglądając na mężczyznę obojętnym wzrokiem. Właściwie byłem zaskoczony, że ktokolwiek z Zakonu potrafił się zdobyć na przeprosiny, a w szczególności skierowane do kogoś, o kim niczego nie wiedział. Odchyliłem się na krześle i skrzyżowałem ręce na piersi, czekając na rozwój sytuacji. Granger zerknęła na mnie zaniepokojona, przeskakując szybko wzrokiem na swoich przyjaciół.

— Panie profesorze, ja mogę zapewnić, że... — powiedziała szybko, a Lupin westchnął ciężko i uniósł rękę, przerywając jej.

— Tyle razy cię prosiłem, Hermiono — pokręcił głową zniecierpliwiony. — Nie jestem już waszym profesorem, a przyjacielem. Nie musisz się tak do mnie zwracać.

— To z przyzwyczajenia. Wybacz, Remusie — westchnęła, zaciskając palce na kubku herbaty. — W każdym razie mogę zapewnić, że Draco nie współpracuje już ze śmierciożercami. Tak jak wspominałam wcześniej, uratował życie moje, ale także Harry'ego i...

— Daj spokój, Granger. Potrafię samodzielnie mówić — przerwałem jej kpiąco, na co się zarumieniła. Przeniosłem spojrzenie na Lupina, który przyglądał się nam odrobinę zaskoczony. — Masz rację, w pełni rozumiem wasze obawy. Śmierciożercy na waszym miejscu nie zastanawialiby się, co powinni zrobić, tylko od razu by mnie zabili. Poza tym raczej nie często ktoś z wytatuowanym na przedramieniu Mrocznym Znakiem pojawia się w towarzystwie waszych ludzi, prawda?

— To prawda — skinął na potwierdzenie Artur Weasley, świdrując mnie spojrzeniem. — Odkąd pamiętam, Lucjusz zawsze przykładał ogromną wagę do swojej pozycji w jakimkolwiek szeregu. Dlaczego jego syn miałby go zdradzić?

— Na całe szczęście nie jestem moim ojcem. Nienawidzę go i całej tej zgrai cholernych tchórzy — prychnąłem. — Nie obchodzi mnie, czy ktokolwiek mi uwierzy, ale porzuciłem szeregi Czarnego Pana. W tej chwili jestem dla niego takim samym wrogiem jak wy.

— Jak udało wam się stamtąd uciec? Od miesięcy studiujemy zabezpieczenia waszej Kwatery Głównej i z całą pewnością nie jest łatwo się stamtąd wydostać — mężczyzna przyjrzał mi się badawczo.

Odetchnąłem cicho, wykrzywiając usta w niezadowolonym grymasie. Nie miałem ochoty pozwolić się przesłuchiwać członkom Zakonu, nawet jeżeli nic nie łączyło mnie już ze śmierciożercami. Wciąż nienawidziłem ich równie mocno, co wcześniej.

— Jako mieszkaniec tamtego miejsca nie dotyczyły mnie zasady teleportacji. Było to ogromnym niedopatrzeniem Czarnego Pana, który chciał w ten sposób wynagrodzić naszą rodzinę — odpowiedziałem powoli. — Po mojej ucieczce oczywiście odebrano reszcie mojej rodziny ten przywilej.

— Mnie natomiast zastanawia, dlaczego to zrobiłeś, Malfoy — odezwał się niespodziewanie Potter, wywołując pomruki aprobaty. — Z informacji, które udało nam się ustalić, byłeś w głównym kręgu twojego dawnego pana. Dlaczego jego wierny sługa miałby pomagać w ucieczce zwykłej, przepraszam za przykre słowa, szlamie? Dlaczego uratowałeś Hermionę przed wyrokiem śmierci, a potem opiekowałeś się nią przez kilka następnych miesięcy, by ostatecznie pomóc jej uratować mnie z twojego rodzinnego domu, ryzykując własne życie? Zrezygnowałeś z wygodnej i bezpiecznej pozycji. To nie ma sensu.

— Zapewniam cię, że nie zrobiłem tego dla ciebie, Potter. Nie obchodzi mnie czy żyjesz, ponieważ nie jesteś dla mnie nikim szczególnym — sarknąłem i nachyliłem się w jego stronę. Moje oczy błyszczały ze złości. — Miałem jednak swoje powody, by tam wrócić. Życie zawdzięczasz Granger oraz Theodorowi, który zginął, pomagając w twojej ucieczce. Wszyscy zawsze na sam koniec w twojej obronie giną, co?

Brunet zamrugał szybko, a ja z satysfakcją zauważyłem ból malujący się w jego oczach. Trafiłem w czuły punkt. Uśmiechnąłem się do niego krzywo.

— Czego właściwie od nas oczekujesz, Malfoy? — zapytał mnie chłodno. — Postaramy się wynagrodzić całą twoją pomoc. Potrzebujesz schronienia? Zapewnienia całodobowej ochrony? Pieniędzy? A może chcesz jedynie wspomóc nasze szeregi?

Roześmiałem się z niedowierzaniem i ponownie odchyliłem się na krześle. Granger siedząca obok zagryzła dolną wargę, spoglądając na mnie z niepokojem.

— Nie potrzebuję waszej pomocy. Nie potrzebuję nikogo, by przetrwać — warknąłem, zginając palce, aby panować nad emocjami. — To, że pomogłem w twojej ucieczce, nie oznacza, że mam zamiar stanąć z tobą ramię w ramię przeciwko armii Czarnego Pana. Nie jestem pierdolonym samobójcą i nie stałem się również przykładnym obywatelem, który odda z chęcią życie w twoje pokraczne dłonie. Nie stoję po niczyjej stronie, rozumiesz?

Członkowie Zakonu Feniksa spojrzeli na mnie z oburzeniem, a kilku z nich nawet wstało z miejsc, wyciągając różdżki. Ja również zerwałem się z krzesła, dobywając różdżki. Potter jednak nawet nie drgnął, kręcąc spokojnie głową. Zerknął na Granger, która opuściła głowę, spoglądając uparcie na swoje stopy. Ku mojemu zaskoczeniu, ona również trzymała w ręce różdżkę.

— Uspokójcie się natychmiast! Wszyscy! — matka Weasleyów uderzyła o stół drewnianą chochlą, zwracając na siebie wzrok wszystkich w pomieszczeniu. Wyglądała na wściekłą. — Czy musimy rozmawiać o wojnie nawet w czasie jedzenia?! Nie możemy, chociaż przez chwilę, zachowywać się jak cywilizowani ludzie i zjeść w spokoju?!

— Przepraszamy, Molly. Masz rację — wymamrotał potulnie Artur Weasley, a pozostali członkowie Zakonu usiedli z powrotem na swoich miejscach, jakby otrząsnęli się nagle z chwilowego otępienia i rzucili bez słowa na półmiski stojące na stole.

Rudowłosa kobieta potrząsnęła głową i zacisnęła wargi w wąską linię, bez słowa podając kolejne porcje dań. W pomieszczeniu ponowie rozbrzmiał gwar podniesionych rozmów, jednak tym razem daleko odbiegały od wojny.

Spoglądałem na to wszystko zdumiony. Po chwili poczułem lekkie szarpnięcie za rękaw bluzy, więc opadłem na krzesło, posyłając krótkie spojrzenie Granger. Przysunęła w moim kierunku półmisek apetycznie wyglądającej potrawy, a ja natychmiast poczułem ściśnięcie w żołądku. Cały stół uginał się od ilości półmisków, znad których unosił się przyjemny zapach. Miałem wrażenie, że nie jadłem od lat tak syto.

W mojej rodzinnej rezydencji oczywiście również jadaliśmy królewsko, jednak posiłki nigdy nie wyglądały tak domowo. Gdy mój dom przemienił się w Kwaterę Główną, Czarny Pan nas nie rozpieszczał. Musieliśmy zadowolić się tym, co nam podano. Natomiast gdy mieszkaliśmy z Granger w opuszczonym mieszkaniu, mogliśmy gotować niewiele. Musieliśmy dostosowywać się do warunków. Posiłek przygotowany przez Molly Weasley przypominał mi jednak uczty w Hogwarcie, które nawet na mnie potrafiły zrobić wrażenie.

— Śmiało, kochani! Jedzcie! Jesteście tacy bladzi i wychudzeni! — narzekała pani domu, posyłając nam karcące spojrzenie. Naskakiwała nade mną i Granger niemal z matczyną czułością, której nie znałem. — Byliście bardzo dzielni i na pewno te wszystkie przeżycia wiele was kosztowały! Jesteście jeszcze tylko dziećmi, a los tak okrutnie was pokierował...

— Dziękujemy za troskę, ale poradzimy sobie, pani Weasley — odpowiedziała pogodnie Granger i nałożyła sobie na talerz kilka jajek, posyłając kobiecie delikatny uśmiech. — Dobrze być znowu w domu.

— Gdzie podziewaliście się przez cały ten czas po ucieczce? — zapytał Lupin, posyłając pani Weasley ostrożne spojrzenie, jakby bał się kolejnego wybuchu. — Szukaliśmy cię, Hermiono.

Widziałem, że szatynka spojrzała na mnie kątem oka, jakby czekała na zgodę, czy może mówić. Po chwili jednak wypuściła z płuc powietrze, wpatrując się w swój talerz.

— Po ucieczce aportowaliśmy się na obrzeżach Londynu. Byłam poważnie ranna i nie pamiętam dokładnie całego przebiegu wydarzeń — wyznała cicho. — Pamiętam jedynie, że Draco znalazł opuszczone mieszkanie, gdzie udało nam się zamieszkać na najbliższy czas. Wspólnie udało nam się odzyskać siły, wyleczyć moje rany oraz zebrać potrzebne informacje.

— Muszę przyznać, że jestem pełen podziwu i nie ukrywam, że chciałbym kiedyś poznać szczegóły całej waszej historii. Musiało być wam ciężko ukrywać się przed wszystkimi — odpowiedział mężczyzna, a ja wyczułem w jego głosie autentyczny podziw. — Twoje umiejętności przetrwania, tropienia oraz walki są niesamowicie interesujące, Draco. Podejrzewam, że nie mieliście żadnych leczniczych eliksirów, które pomogłyby Hermionie na powrót do zdrowia w ciągu kilku dni, więc osobiście odpowiadałeś za wszystkie wasze potrzeby.

— To prawda. Draco był niesamowity — odpowiedziała była Gryfonka, uśmiechając się do mnie łagodnie. — Nie byłam w stanie samodzielnie wstać z łóżka, a on w tym czasie odpowiadał za pożywienie, zdobywanie ubrań, leków oraz informacji. Wiele razy narażał własne życie, by mi pomóc. Dzięki jego pomocy z każdym dniem moje siły wracały i...

— Przestań — przerwałem jej ostro. — Nie rób ze mnie pieprzonego bohatera.

— Wiele razy musiałeś samotnie stanąć oko w oko ze śmierciożercami, którzy kręcili się w pobliżu naszego mieszkania. Wracałeś ranny! — upierała się.

— Po prostu po tym wszystkim nie zamierzałem dać się zabić — sarknąłem. — Musiałem być szybszy od nich.

— Mimo że Malfoy tego taktownie nie mówi, przez cały czas byłam jedynie piątym kołem u wozu — kontynuowała, ignorując moje słowa. — Gdy zaczęłam samodzielnie się poruszać, to próbowałam w jakikolwiek sposób pomóc. Pewnego razu na patrolu spotkałam was...

— Dlaczego się nie pokazałaś?! Mogliśmy wam pomóc! — krzyknęła Tonks.

— Nie mogłam — jęknęła i zawahała się, a jej palce odnalazły pod stołem moją rękę, ściskając ją niepewnie. — Nie chcieliśmy ryzykować. Mieliśmy pewien szalony plan, któremu tylko we dwoje mogliśmy podołać.

— Rozumiem. Nie zapominaj, że teraz nie jesteście już sami, a macie nas — odpowiedział cicho Lupin.

Granger skinęła głową, po czym pociągnęła nosem. Jej czekoladowe oczy wypełniły łzy.

— Tamtego dnia zaatakowałam kogoś z was — zaskomlała skruszona. — Nie chciałam tego robić, ale musiałam was zmylić. Tak bardzo was przepraszam! Mam nadzieję, że nie zrobiłam nikomu krzywdy...

— A więc jednak Dean nie oszalał! Upierał się przez cały dzień, że cię widział! — uśmiechnął się wesoło jeden z bliźniaków i posłał bratu zachwycone spojrzenie. — Nikt nie chciał mu uwierzyć, że zaatakowała go Hermiona! Mama powiedziała, że rzucili na niego zaklęcie ogłupienia! Biedny Dean do dzisiaj nie może się pozbierać...

— Fred, nie opowiadaj bzdur! To poważna sprawa! — parsknęła pani Weasley, ale jej policzki zaróżowiły się odrobinę.

— Bzdur?! Przecież naprawdę zaatakowała go Hermiona, mamo! — rudzielec podniósł obronnie ręce w górę. — Teraz już wiemy, że biedny Dean wcale nie musi się leczyć! Powinnaś go przeprosić, gdy wróci z misji!

— Już wszystko w porządku, Hermionko. Nikomu nic się nie stało poważnego. Musiałaś być bardzo przerażona i zagubiona — wyszeptała z troską kobieta, ignorując swojego syna. — Tak się cieszę, że jesteście już z nami. Teraz wszystko się ułoży.

Odwróciłem wzrok, chcąc uciec od tego pokazu matczynej czułości, który był dla mnie czymś obcym. Wszyscy członkowie Zakonu dopytywali się szatynki o samopoczucie, ściskali ją i posyłali pokrzepiające uśmiechy. Mogłem śmiało uznać, że naprawdę wydawali się o nią martwić. Prawdopodobnie wzajemna opieka oraz dbanie o drugiego człowieka była dla nich czymś naturalnym. Jeżeli Zakon Feniksa traktował w ten sposób swoich przyjaciół, to był całkowitym przeciwieństwem wyrachowanych śmierciożerców.

— Ja też tak sądzę, pani Weasley. Razem poradzimy sobie ze wszystkim — Granger posłała kobiecie ciepły uśmiech.

— Po kolacji przygotuję dla ciebie stare ubrania po Ginny. Zostawiłam prawie wszystko na wszelki wypadek, gdy...

— Naprawdę proszę nie robić sobie kłopotu — powiedziała szybko Granger, a jej głos zadrżał. — Zdążyłam zabrać ze sobą kilka ubrań, które zdobyliśmy podczas mieszkania w Londynie. Jeżeli to nie problem, to chciałabym tylko przeprać nasze rzeczy. Nie miałam szans wcześniej ich uprać...

— Oczywiście, że nie ma problemu, kochaniutka — odpowiedziała cicho pani Weasley. — Zajmę się wszystkim, dobrze? Gdy skończę pranie, przyniosę je do waszych pokoi.

Była Gryfonka skinęła potwierdzająco głową, a ja miałem wrażenie, że atmosfera w pomieszczeniu zgęstniała na krótką chwilę. Wszystko szybko jednak powróciło do normy, choć mojemu czujnemu spojrzeniu nie umknęły ponure miny członków Zakonu, które wymienili między sobą. Wzmianka o Ginny Weasley musiała być dla nich potężnym ciosem.

Opuściłem głowę, wpatrując się tępo w talerz przede mną. Byłem obecny podczas śmierci obojga Weasleyów. Zakon Feniksa doskonale wiedział, że mogłem być zamieszany w to żałosne przedstawienie. Nie posiadali dowodów na mój współudział, ale ja również nie miałem niczego, co mogłoby udowodnić moją niewinność. Mogli jedynie zaufać zapewnieniom Granger. Pottera zeznania były w ich oczach zapewne bardziej wartościowe, ale nie mogłem polegać na jego pomocy. Nienawidził mnie. Widziałem to w jego oczach.

W tym miejscu byłem jedynie intruzem. Nie ufali mi. Gardzili mną. Przez cały czas czułem na sobie ich baczne, podejrzliwe spojrzenia. Wzrok tych ludzi był pełen niechęci oraz nienawiści. Dla nich byłem jedynie śmierciożercą, więc pragnęli zemsty. Chcieli mojej śmierci. Byłem tutaj sam, bez żadnego wsparcia. Otoczony wrogami.

Wstałem z miejsca, a wszyscy skupili na mnie wzrok. Zauważyłem, że większość z nich dobyła pod stołem różdżki, jakby obawiali się, że niespodziewanie ich zaatakuję. Uśmiechnąłem się kpiąco, wykrzywiając wargi. Nie byłem kretynem.

Ignorując zaskoczone spojrzenie Granger, włożyłem ręce do kieszeni bluzy i odwróciłem się, ruszając po prostu w stronę wyjścia.

— Dokąd się wybierasz, Draco? — usłyszałem za sobą szorstki głos Remusa Lupina.

— Odchodzę — odpowiedziałem chłodno, nie odwracając się za siebie. — Nie zamierzam stanąć w waszych szeregach, więc nie ma potrzeby, bym dalej tutaj przebywał, prawda?

— Bardzo mi przykro, ale nie możesz na razie opuścić kwatery Zakonu — powiedział spokojnie wilkołak, a ja posłałem mu gniewne spojrzenie. — Jesteśmy wdzięczni za twoją pomoc, ale musimy zadać ci kilka pytań, nim pozwolimy ci odejść. Jeżeli uciekniesz, będziemy zmuszeni cię ścigać jako zdrajcę. Jesteś w tej chwili w posiadaniu wielu cennych informacji.

— Pomimo tego, że zasłaniacie się pięknie ułożonymi słowami, jesteście podobni do śmierciożerców. Oni również nie pozwalają na wybór — prychnąłem i wbiłem w Granger wściekłe spojrzenie. Zacisnęła drżące wargi, wpatrując się we mnie zaniepokojona. — W takim razie jestem teraz waszym więźniem, tak?

— Nie jesteś naszym więźniem, Draco — mruknął mężczyzna. — Potrzebujemy jedynie kilku informacji, które mogą nam pomóc w dalszej wojnie. Nie oczekujemy od ciebie, żebyś dla nas walczył.

— Pierdolę tę wojnę — syknąłem i wyszedłem, zatrzaskując za sobą drzwi.

Ruszyłem prosto przed siebie przez zaśnieżone podwórko. Nikt za mną nie wybiegł, nikt mnie nie zatrzymał ani nie zaatakował. Oddychałem ciężko, starając się panować nad emocjami, ale nie potrafiłem. Byłem wściekły. Czułem się jak więzień, poszukiwany morderca. Nikt z tej bandy żałosnych czarodziejów nie zdawał sobie sprawy, ile okrucieństwa przeżyłem, podczas służby w szeregach Czarnego Pana. Otaczała mnie śmierć. Gdyby wiedzieli o wszystkich przesłuchaniach, misjach i wykonanych egzekucjach, byłym martwy na miejscu. Pomoc Potterowi oraz Granger nie będzie miała znaczenia przy wszystkich popełnionych przeze mnie zbrodniach. Jeżeli jednak ucieknę to, tak czy inaczej, ktoś wykona na mnie ten sam wyrok...

Przemierzałem powoli podwórko Weasleyów, analizując okolicę. Na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że Zakon nie zabezpieczył swojej kryjówki, ale szybko dostrzegłem coraz więcej ochronnych barier i pułapek. Musiałem przyznać, że ich magia była subtelna, ale dosyć potężna. Wielu amatorów mogłoby się nabrać na ich nieuwagę.

W pewnym momencie mój wzrok przykuły dwa kopce na ziemi pod płotem. Podszedłem do nich niepewnie, a moje serce boleśnie się ścisnęło, wiedząc, z czym będę musiał się zmierzyć. Mój wzrok spoczął na metalowych tabliczkach, gdzie widniały imiona najmłodszych dzieci Weasleyów. Natychmiastowo wspomnienia we mnie uderzyły, a wargi wykrzywiły się w grymasie. Byłem świadkiem ich śmierci. To ja zwróciłem ich ciała rodzinie. Gdybym tego nie zrobił, prawdopodobnie ich ciała zgniłyby wśród innych trupów lub byłyby rozszarpane przez wygłodniałe wilkołaki.

Oddychałem szybko, zaciskając niespokojnie palce na różdżce. Tak naprawdę wrócili tutaj dzięki Granger. Zmanipulowała mną, choć nie chciałem tego przyznać. Byłem zbyt wielkim tchórzem, bym zrobił to z własnej woli.

Szatynka zawsze była gotowa zrobić wszystko, by ochronić przyjaciół. Ona również znała uczucie straty oraz samotności. Mogłoby się wydawać, że pozostał jej jedynie Potter, ale to nie była prawda. Była otoczona ludźmi, którzy ją kochali i troszczyli się o nią. Była w domu.

Ja natomiast przez całe życie miałem tylko Blaise'a i Theodora, którzy odeszli. Zostałem sam.

Wypuściłem z ust powietrze i przymknąłem powieki, drżąc z zimna. Zastanawiałem się, czy nasze życie zmieniłoby się, gdybyśmy tamtego dnia porzucili szeregi Czarnego Pana i dołączyli do Zakonu Feniksa. Gdybym posłuchał szalonego pomysłu Zabiniego, to czy cała nasza trójka nadal by żyła? A może właśnie naszym pieprzonym przeznaczeniem było zginąć?

— Gdyby nie ty, nigdy nie wróciliby do rodziny, a ci dobrzy ludzie nie mieliby możliwości pochować swoich dzieci, jak należy...

Otworzyłem gwałtownie oczy, spoglądając na stojącą obok mnie Granger. Nie miałem pojęcia, jak długo tutaj stała. Wpatrywała się ze smutną miną w tabliczki z imionami swoich przyjaciół, ale po chwili przeniosła wzrok na mnie. Uśmiechnęła się krzywo.

— Wiesz tak samo dobrze, jak ja, że gdyby nie ty, nigdy by ich tutaj nie było — odpowiedziałem lekceważąco. — Jeżeli uważasz, że jest inaczej, to oszukujesz samą siebie.

— Mimo wszystko uważam, że gdybyś był złym człowiekiem, nie oddałbyś ich ciał rodzinie — naciskała, a ja przewróciłem oczami. — Dobrze wiem, ile ryzykowałeś. Mogli cię za to ukarać, a nawet uznać za zdrajcę, a ty mimo to zaryzykowałeś.

— Dlatego, że nie chciałem...

— ... być potworem — skończyła za mnie, a ja wytrzeszczyłem oczy zaskoczony. Jej pełne wargi wygięły się delikatnie. — Dopóki nie zgaśnie ostatnia iskierka dobra, zawsze pozostaje nadzieja. Ktoś, kto wciąż walczy i się nie poddaje, zasługuje na miano człowieka. Powinieneś zaufać swojej intuicji i przestać walczyć ze wspomnieniami oraz samym sobą. Gdy ci się uda, będziesz mógł dostrzec o wiele więcej.

Wpatrywałem się w nią uważnie, jakbym ostrożnie przetwarzał każde jej słowo. Pochłaniałem całym sobą jej obecność i każdy, nawet najdrobniejszy gest. Uklękła przed nagrobkami przyjaciół, delikatnym ruchem różdżki wyczarowując wianki kwiatów. Jej ręka drgnęła sztywno przy nagrobku Ronalda Weasleya, ale kwiaty wydawały się wyjątkowo piękne i okazałe.

Musnęła dłońmi piasek, z którego usypano kopce, jakby chciała dotknąć martwych przyjaciół. Delikatnie przeciągnęła smukłymi palcami, kreśląc na powierzchni łacińskie runy. Nie potrafiłem odczytać ich znaczenia, ale miałem wrażenie, że słowa na grobie Weasleya mają wyjątkową moc. Wpatrywała się w to miejsce kilka sekund, po czym jej ramiona zaczęły unosić się i opadać, ogarnięte szlochem.

Zacisnąłem palce w pięści i odetchnąłem ciężko. Czułem, jakby jakaś niewidzialna siła mnie zmuszała do czegoś, czego wcale nie zamierzałem robić. Miałem dosyć tych żałosnych uczuć, które oplatały moją głowę. Czasami miałem wrażenie, że planują gdzieś we mnie destrukcję, pragnąc mnie zniszczyć jeszcze boleśniej, niż zrobiliby to nawet śmierciożercy.

— Mam już dosyć — wypaliłem nagle. — Nie wiem, co powinienem zrobić, Granger. Potrzebuję więcej czasu, rozumiesz?! Sytuacja, w której się znalazłem, jest pojebana. Kurwa, nawet nie mam pojęcia, dlaczego zgodziłem się tutaj przyjść! Nie widzisz, że nie należę do tego miejsca?

— Możesz należeć do tego miejsca, jeżeli dasz sobie pomóc — odpowiedziała spokojnie i otarła łzy. — Nikt nie zmusi cię do tego, byś tutaj został, ale daj sobie czas, aby wszystko przemyśleć. Możesz zostać tutaj przez kilka dni. Nikt cię stąd nie wyrzuci!

— Wiesz, że to nieprawda — sarknąłem. — Oni mnie nienawidzą, Granger!

— Proszę cię, Draco. Nie każ mi stąd odchodzić — szepnęła i złapała za moją rękę. Jej czekoladowe oczy błyszczały. — Jeżeli mimo wszystko postanowisz odejść, pójdę za tobą...

~~*~~

Rozmasowałem skronie, wpatrując się bez celu w sufit. Nie mam pojęcia, ile dni przesiedziałem w tym pokoju. Na ten moment nie znałem lepszego miejsca, by skryć się przed światem. Nie miałem ochoty stamtąd wychodzić, nawet na krótką chwilę, ale Granger od czasu do czasu zmuszała mnie, bym dołączył do wszystkich podczas posiłków.

Uważnie obserwowałem członków Zakonu Feniksa za każdym razem, gdy spotykaliśmy się w jednym pomieszczeniu. Przez większość czasu traktowaliśmy swoją obecność jak powietrze. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, nie obrażał mnie, nie rzucał w moją stronę oszczerstw ani nie wyganiał. Nie próbowali nawet mnie zmusić do zeznań, czym byłem zaskoczony. Prawdopodobnie była to zasługa Granger.

Wszyscy jednak byli ostrożni w moim towarzystwie. Gdy pojawiałem się w zasięgu ich wzroku, przerywali natychmiast rozmowy, rzucając mi podejrzliwe spojrzenia. Ignorowałem ich, za każdym razem przewracając oczami. Rozumiałem, że chcą chronić swoje plany. Mieli prawo do własnych sekretów, które mnie nie dotyczyły. Był to zapewne dodatkowy środek ostrożności, gdybym postanowił odejść i wrócić do śmierciożerców, bogaty w informacje o planach Zakonu Feniksa.

Jednak nie zależało mi na ich planach. Nie miałem ochoty się w to wplątywać, ale miałem niepokojące przeczucie, że nie będę mógł uciekać przed tym wszystkim wiecznie. W końcu będę musiał się określić po którejś ze stron.

— Wiem, że nie chcesz go do niczego zmuszać, ale dzięki jego informacjom moglibyśmy wiele zyskać, Remusie. Z tego, co opowiadał Harry, był blisko swojego pana — usłyszałem pewnego dnia cichy szept mojej kuzynki. — Porozmawiaj z nim, może...

— Nie, Tonks. Szanuję prywatność tego chłopca. Tak naprawdę nie jesteśmy pewni, ile wie — odpowiedział stanowczo Lupin. — Powinniśmy być cierpliwi. Może pewnego dnia zdecyduje się nam pomóc.

— Ale...

— Wydaje mi się, że coś go męczy, a on musi poukładać sobie w głowie kilka spraw — kontynuował spokojnie. — Dajmy mu tyle czasu, ile potrzebuje. Każdy z nas stracił kogoś ważnego, a tylko czas jest w stanie złagodzić ból towarzyszący palącemu uczuciu straty...

Westchnąłem głucho i przymknąłem powieki, słysząc przyciszoną rozmowę. Po chwili odepchnąłem się od ściany, po cichu wracając do pokoju. Nie chciałem, żeby ktokolwiek przyłapał mnie na podsłuchiwaniu.

Panowała we mnie mieszanka przeróżnych uczuć. Nie rozumiałem, czego oczekuję, ani nawet tego, kim jestem. Miałem wrażenie, że wpadłem w niekończący się wir, nie potrafiąc się z niego wydostać.

Gdy wszedłem do pokoju, z zaskoczeniem odkryłem, że przy niewielkim biurku siedzi Granger. Pochylała się nad pergaminem, co chwilę coś na nim kreśląc. Podszedłem do niej powolnym krokiem, zaglądając przez jej ramię. Zrobiło mi się ciepło, gdy rozpoznałem w jej rysunku mapę mojej rodzinnej rezydencji.

— Co ty tutaj robisz? — zapytałem chłodno, ale ona nawet się nie skrzywiła. Marszczyła nos, uważnie coś obliczając. Jej włosy, które w ostatnim czasie urosły w zaskakującym tempie, wymykały się z wysoko upiętego kucyka, opadając na jej twarz.

— Chowam się przed Harrym — odpowiedziała, a ja uniosłem brew i opałem się o blat biurka.

— Nie jesteś za duża na takie zabawy, Granger? — zadrwiłem.

— Cholernie zabawne, Malfoy — skrzywiła się, posyłając mi naburmuszone spojrzenie. — Muszę po prostu na chwilę odetchnąć od tego wszystkiego. Od paru dni Harry nie odstępuje mnie na krok. Zachowuje się jak jakiś nadopiekuńczy brat.

— To pomieszczenie służyło wcześniej do przesłuchań mugoli — wskazałem palcem na mapie, gdy jej pióro zawisło nad pergaminem. — Nie przesłuchiwaliśmy tam czarodziejów, ponieważ istniało ryzyko ucieczki. Gdybyś skręciła w lewo, to przy odrobinie szczęścia udałoby ci się uciec prosto przez ogrody.

Była Gryfonka odwróciła się w moją stronę zaskoczona, ale ją zignorowałem. Pochyliłem się w stronę mapy, a nasze twarze znalazły się na tym samym poziomie. Zmarszczyłem brwi.

— Przy tym pokoju Czarny Pan ustawia co najmniej dziesięciu strażników — nakierowałem jej rękę na kolejne miejsce. — Komnata Nagini, ulubionego węża Czarnego Pana. Mam wrażenie, że troszczy się jedynie o nią...

— Dlaczego mi pomagasz? — zapytała cicho, a ja w końcu westchnąłem i przekręciłem głowę, by spojrzeć w jej oczy.

— Nie wiem, czy to dobra decyzja, ale postanowiłem, że wam pomogę — wyrzuciłem z siebie na wydechu, starając się nie skrzywić. Jej oczy rozbłysły z entuzjazmem. — Chcę pomścić przyjaciół, ale nie będę członkiem Zakonu. Działam na własną rękę, rozumiesz? Po wszystkim chce mieć cholerny spokój...

Szatynka skinęła głową, po czym wstała i mocno mnie objęła, zarzucając ramiona na moją szyję. Moje serce zatrzymało się, gdy złączyła nasze wargi, a uczucie ciepła rozlało się po całym ciele. Przyjemna, znajoma rozkosz sprawiła, że jedną ręką złapałem ją w pasie, a drugą wplotłem w jej włosy, przyciskając mocniej do siebie. Pogłębiłem pocałunek, a spomiędzy jej rozchylonych warg wydobył się cichy jęk.

Posadziłem ją na biurku, przesuwając dłonie na jej piersi, a jej nogi zawinęły się wokół mojego pasa, przyciskając się do moich bioder. Bez wahania zacząłem rozpinać zamek jej bluzy, drżąc z podniecenia.

Chciałem mieć ją całą. Już od kilku dni nie miałem jej tak blisko siebie...

— Auć... — jęknęła, gdy położyłem ją na plecach i nachyliłem się nad nią.

— O co chodzi? — zapytałem, szybko się odsuwając. Przyjrzałem się jej zaniepokojony.

Dziewczyna uniosła się do pozycji siedzącej i dotknęła swojego brzucha, krzywiąc się z bólu. Przez chwilę oddychała szybko, kuląc się w sobie.

— To nic takiego — wydyszała w końcu. — Za chwilę minie...

— Kłamiesz — warknąłem ze złością, próbując dotknąć jej brzucha, ale odepchnęła ze strachem moją rękę. — Wciąż cię boli, prawda?

Granger znowu jęknęła i skinęła głową. Jej twarz pobladła, a oczy się zaszkliły.

— Zdążyłam się przyzwyczaić do bólu. Pojawia się co jakiś czas, ale po chwili wszystko wraca do normy — mamrotała. — Jednak ostatnio ból robi się nie do zniesienia...

— Powinnaś coś z tym zrobić — powiedziałem ostro. — Dlaczego nikt z Zakonu jeszcze tego nie wyleczył? Na pewno mają w swoich szeregach jakiegoś uzdrowiciela, który specjalizuje się w klątwach i urokach...

— Próbowali — odpowiedziała i odwróciła wzrok. — Niektórych ran nie wyleczy nawet magia, Draco. Powinieneś o tym wiedzieć...

~~*~~

Wkroczyliśmy wspólnie do kuchni w której najwidoczniej właśnie trwało spotkanie członków Zakonu Feniksa, bo wszyscy natychmiastowo ucichli na nasz widok, bacznie się nam przyglądając. Miałem ochotę przewrócić oczami, ale się powstrzymałem. Musiałem również trzymać emocje na wodzy.

— Gdzie byłaś, Hermiono? Szukałem cię prawie cały dzień — mruknął Potter, a jego wzrok spoczął na mnie, jakby nagle zrozumiał, gdzie ukrywała się jego przyjaciółka. Jego zielone oczy zamgliły się.

— Draco zdecydował się nam pomóc — powiedziała twardo Granger, ignorując przyjaciela. — Postanowił podzielić się z nami informacjami, które posiada.

Wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni, a po chwili zaczęli szeptać gorączkowo między sobą. Słyszałem strzępki rozmów, co było irytujące i mało profesjonalne. Granger jednak stała wyprostowana, oczekując na odpowiedź towarzyszy. Dawno nie widziałem jej takiej pewnej siebie, silnej i zdeterminowanej.

— Dlaczego nagle postanowiłeś nam pomóc, Draco? — zapytał łagodnie Artur Weasley, przyglądając mi się uważnie.

— Mam swoje prywatne powody, o które nie musicie się obawiać — burknąłem. — Postanowiłem podzielić się informacjami na temat Czarnego Pana oraz jego popleczników, jednak wciąż nie mam zamiaru opowiadać się po żadnej stronie. To już nie jest moja walka.

— Jakie są twoje warunki? — zapytał mężczyzna.

— Chcę jedynie zemsty. Gdy nadejdzie odpowiednia chwila, mam zamiar zabić kilku moich dawnych towarzyszy — powiedziałem chłodno. — Pozwolę, by szala zwycięstwa przechyliła się na waszą stronę, oferując wszystko, co posiadam.

— Jaką możemy mieć gwarancję, że nas nie zdradzisz? — zapytał wysoki chłopak z kolczykiem w uchu. — Zdradzimy ci nasze plany, a ty uciekniesz do swojego pana, by ponownie wkupić się w jego łaski. Już raz zdradziłeś swoich towarzyszy...

— Draco nas uratował! To naprawdę za mało?! — krzyknęła Granger, a członkowie Zakonu przenieśli na nią wzrok. — Miesiącami ryzykował swoje życie. Starał się mnie chronić. Wiele razy udało mu się uratować życie pozostałych. Już dawno moglibyśmy być martwi!

— Hermiono...

— Oddał ciała Ginny oraz Rona! — jej twarz była czerwona ze złości. — Gdyby tego nie zrobił, wilkołaki rozszarpałyby ich w ciągu jednej nocy! Śmierciożercy wyznaczyli ogromną nagrodę za jego głowę! Czy to naprawdę nie są wystarczające dowody na jego lojalność? Jeżeli to wciąż mało, jestem w stanie złożyć przysięgę wieczystą!

W całej kuchni ponownie zaległa cisza, a wszyscy spoglądali po sobie niepewnie. Byłem niemal wzruszony przemową Granger, ale to nie ona tutaj decydowała. Zakon Feniksa miał tak samo wiele do zyskania, jak i stracenia. Wiedziałem, że nie będzie to dla nich łatwa decyzja.

— W porządku, Malfoy — westchnął Potter i skinął Lupinowi głową. — Damy ci szansę, wierząc w zaufanie, jakim obdarzyła się Hermiona. Mamy nadzieję, że twoje informacje okażą się wartościowe...

— Jakich informacji poszukujecie? — zapytałem obojętnie i usiadłem na jednym z krzeseł. — Widziałem, że Granger studiuje mapę mojej rodzinnej rezydencji. Mogę zdradzić wam każdy jej zakątek, włącznie ze słabymi punktami. Nie rozumiem jednak sensu wyprawy w tamto miejsce. To jest wasz idealny plan? Zaatakować Kwaterę Główną, by wszcząć otwartą walkę?

— Nie do końca — odpowiedział Potter, a ja zauważyłem, że odwzajemnia ostrożnie spojrzenie Lupina. — Myślę jednak, że dokładna mapa tamtego miejsca będzie czymś pomocnym. Jeżeli posiadasz także informację o posterunkach w okolicy, chciałbym, żebyś również to ujął. Tak się składa, że czegoś szukamy, więc każdy szczegół będzie na wagę złota.

— Szukacie? — moja brew powędrowała w górę. — Czego?

— To nie ma znaczenia — mruknął, a ja prychnąłem ze złością. Jego zielone oczy jednak wciąż były we mnie utkwione. — Pamiętasz pytanie, które wciąż powtarzało się na każdym przesłuchaniu? Dlaczego twojemu dawnemu panu tak bardzo zależy na tym mieczu?

— To oczywiste — zadrwiłem i nachyliłem się w jego stronę. — Jeżeli miecz znalazł się w waszych rękach, to oznaczałoby tylko jedno. Byliście w skarbcu rodziny Lestrange.

Obserwowałem z zadowoleniem, jak oczy Pottera rozszerzają się i spoglądają na stojącą obok mnie Granger, która zadrżała. Ona również spojrzała na mnie z zaskoczeniem.

— Czy twoja ciotka przetrzymuje tam coś, co powierzył jej Vol..., przepraszam, Sam Wiesz Kto? — zapytał ostro brunet.

— Tego nie wiem — wzruszyłem ramionami, a moja ciekawość znacząco wzrosła. — Słyszałem jednak rozmowę między Bellatriks a moim ojcem. Podobno ten miecz, który mieliście, był podróbką. Ocenił tak jeden z goblinów, którego przetrzymywaliśmy.

Potter skinął głową i spojrzał po wszystkich członkach niespokojnie.

— Musimy się tam dostać. Musimy wejść do Banku Gringotta — zadecydował, po czym utkwił we mnie wzrok. — A ty nam w tym pomożesz, Malfoy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro