Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Powrót do sypialni okazał się koszmarny. Przemierzając mroczne korytarze rezydencji, miałem wrażenie, że wszyscy śmierciożercy już wiedzą o moim głupim występku. Prostowałem sztywno plecy i zaciskałem mocno szczękę, gdy kogoś mijałem, by przypadkiem nie zareagować zbyt emocjonalnie na potencjalne pytania. Starałem się jednak nie zwracać na siebie uwagi, więc unikałem niczym ognia bezpośrednich wymian spojrzeń. W środku targały mną tak sprzeczne ze sobą emocje, że marzyłem tylko o tym, by skryć się w mroku swojej komnaty.

Gdy w końcu wszedłem do najbezpieczniejszego pomieszczenia w tym budynku, poczułem, jak spływa ze mnie coś, co wcześniej miało kształt poczucia winy, a zastępuje je ulga i... duma? Duma, że zrobiło się coś... dobrego? Nie wiem, czy mogę to tak nazwać, przecież nawet nie oddałem ciała Ginny Weasley do końca z własnej woli. To był tylko chwilowy odruch, wręcz manipulacja. Wiem jednak, że ów uczynek nie wymaże z mojego życiorysu poprzednich zbrodni i tortur. Wykazał natomiast, że ciągle mam w sobie ludzkie uczucia. Chociaż ich maleńki kawałek. Wciąż... jestem człowiekiem.

— Popadasz w paranoje, Malfoy — szepnąłem sam do siebie, rzucając się na łóżko. Dopiero teraz poczułem, jak wszystkie mięśnie się rozluźniają po okropnym dniu. Przymknąłem powieki, starając się uspokoić myśli. Po moim ciele prześliznął się dreszcz. — Co ja najlepszego zrobiłem? Gdyby Czarny Pan się dowiedział...

Byłem świadom, że śmierciożerca nie powinien czuć nawet cienia współczucia. Powinien być okrutny i bezwzględny. Zabijać z zimną krwią i cieszyć się z ludzkiego cierpienia. Jednak ja zaprzeczyłem wszystkim tym zasadom jednego wieczora. Jestem beznadziejnym sługą. Kara i tak mnie dopadnie, prędzej czy później.

Westchnąłem cicho, a następnie zaśmiałem się nerwowo. W końcu z poczuciem beznadziejności przyszedł również upragniony sen. Czułem, że i tym razem noc nie pozwoli moim myślom spokojnie odpłynąć w niepamięć.

~~*~~

Od miesięcy śnią mi się koszmary. Każdej, pieprzonej nocy. Nie chcą odpuścić nawet na chwilę i prześladują mnie, gdy mogę oddalić się w tak naprawdę jedyne bezpieczne miejsce. Mogłoby się wydawać, że nie powinienem ich miewać. Przecież jestem bezpieczny pod skrzydłami Czarnego Pana. Żyję, niektórzy powiedzą, że prawie po królewsku. To nie jest prawda, czego część ludzkości nigdy nie pojmie. Wojna również mnie dotknęła, chociaż nie w ten sposób, co innych ludzi. Nie robię z siebie ofiary. To JA jestem oprawcą. Nie jestem torturowany, to JA torturuję. To JA przysparzam cierpienie innym.

W snach jednak wszystko do mnie powraca na nowo. Wszystkie moje ofiary lub ludzie, których śmierć widziałem, ale nie zrobiłem nic, by im pomóc. Nie zamierzałem się wychylać, ratować życia innym, więc oni powracają do mnie. Jako senne demony. Widzę tylko ich puste, martwe źrenice. Słyszę rozdzierające czaszkę krzyki lub płacz dzieci, nim zostały skazane na najokrutniejszy z wyroków. Czuję także odór śmierci i krwi, która obklejała ściany pokoju egzekucyjnego. Resztki ich ciał... Dotykają mnie... Próbują zacisnąć palce na moim gardle...

Dzisiejszy sen był, jednak o wiele gorszy. Nie mogłem się z niego zbudzić, jakby coś, a raczej ktoś, trzymał mnie w nim siłą. Chciał, abym przeżywał najgorsze katusze, jakie mogłem przeżywać. Jakby chciał mnie ukarać za wszystkie przewinienia, których się dopuściłem.

Na początku oplatała mnie tylko ciemność. Nie mogłem zidentyfikować niczego ani nikogo w pobliżu. Nie widziałem nawet własnych dłoni, nie czułem swojego ciała. Po chwili usłyszałem roznoszący się niczym echem głos. Był to głos Granger.

Zamieniasz się w potwora, Draco... Nie... ty już jesteś pieprzonym potworem!

Zaraz potem z ciemności zaczęła wyłaniać się jej sylwetka, lecz niewyraźna. Tylko jej oczy były wyostrzone. Wpatrywała się we mnie zranionym spojrzeniem, z którego emanowała nienawiść. Ich brązowa toń zdawała się wbijać bolesne sztylety w moje ciało.

Granger zaczęła zbliżać się do mnie, robiąc się coraz wyraźniejsza. Bił od niej przerażający blask. W końcu pochyliła się w moją stronę, mamrocząc suchymi ustami na okrągło to samo, okropne zdanie. Zdanie, które jeszcze przed długi czas miało nie dawać mi spokoju, dręczyć mnie w każdy możliwy sposób.

Miałem wrażenie, że rozsadza mi głowę. Krzyczałem, choć z moich ust nie wydobywał się dźwięk. Wiłem się, ale bez skutku. Próbowałem dosięgnąć gardła dziewczyny, ale moje palce tylko przenikały przez jej szyję, nie pozwalając się na niej zacisnąć. Chciałem zabić jej widmo, lecz po prostu nie byłem w stanie. W pierwszym obronnym odruchu chciałem wyciągnąć różdżkę z kieszeni, ale jej tam nie było. Poczułem się bezbronny.

Po chwili scena się zmieniła. Miałem nadzieję, że to już koniec, ale okazało się to złudną nadzieją. We śnie nadal pozostała Granger, ale tym razem leżała przed moimi nogami w kałuży krwi, patrząc na mnie półmartwymi, mętnymi oczami. Ten widok na chwilę zmroził mi krew w żyłach, ale zmusiłem się do spojrzenia w jej przenikliwe oczy. Ich wyraz się zmienił. Nie błyszczały nienawiścią, pogardą czy obrzydzeniem. One po prostu błagały o śmierć. Były wykończone, obojętne. Chciały, by w końcu w jej ulżyć...

Automatycznie cofnąłem się o krok, czując, jak moje plecy uderzają w coś miękkiego. Usłyszałem rozbawiony szept w moim prawym uchu.

— Spójrz, jaką ma brudną krew! — za mną stanęła ciotka Bellatriks. Oparła się podbródkiem na moim ramieniu, chichocząc złośliwie. Wpatrywała się z maniakalną radością w konającą przed nami dziewczynę. — Wykończ ją, Draco! Zabij!

Dopiero teraz zorientowałem się, że ściskam w dłoni różdżkę. Stałem nad byłą Gryfonką z różdżką w ręce niczym kat dzierżący topór, przygotowujący się do zadania ostatecznego ciosu. Było w tym jednak coś, co całkowicie nie pasowało do tego obrazu. Ja. To ja czułem się inaczej. Patrząc na Granger, nie czułem nienawiści, a rozpacz, strach, rozdarcie. Z niewiadomych przyczyn, poczułem również, jak do moich oczu cisną się niechciane łzy.

Dziewczyna wyciągnęła drżącą dłoń w moją stronę. Moja ręka również drgnęła, ale powstrzymałem ją przed gwałtowniejszym ruchem. Nie mogłem oderwać wzroku od oczu Granger. Spoglądała na mnie w tej chwili tak... łagodnie, delikatnie. Tak, jak jeszcze nikt.

— Draco...

Obudziłem się gwałtownie, po raz kolejny zlany potem. Przetarłem twarz drżącą dłonią, próbując się opanować. Ten koszmar był... inny, przerażający i dziwny. Nie miałem pojęcia, co oznaczał. Moja podświadomość mogła chcieć mi pokazać, że obecność Gryfonów mnie przerażała? A może próbowała uświadomić, że słowa Granger wywarły na mnie jeszcze silniejsze emocje, niż myślałem? W każdym razie nękająca mnie w snach była Gryfonka nie podobała mi się ani odrobinę. W tej chwili była gorsza nawet od próbującego mnie umoralniać Zabiniego. Czułem, że żadne z nich nie odpuści, bym chociaż we śnie mógł mieć fałszywą świadomość łatwego życia.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że spoglądając na Granger, ten sen ciągle będzie powracał do mnie niczym bumerang. Nie uwolnię się od niej ani od tego cholernego snu. W końcu to ja sprawuję nad byłymi Gryfonami „opiekę". W tej chwili pragnąłem się oderwać od nich jeszcze bardziej. Nie chciałem widzieć twarzy mojej prześladowczyni. Nie po dzisiejszym śnie. Nie po tym, jak na mnie wtedy spojrzała.

Minęło sporo czasu, nim postanowiłem w końcu wstać z łóżka. Westchnąłem z rezygnacją i zacząłem przygotowywać się do dzisiejszego dnia. Fizycznie i psychicznie musiałem być gotowy, gdyż domyślałem się, że nie będzie należał do najłatwiejszych...

~~*~~

Zszedłem niezbyt chętnie do mniejszego salonu na śniadanie i zająłem moje stałe miejsce u boku Theodora. Gdy tylko usiadłem, spojrzał na mnie ponuro z lekkim współczuciem. Naprawdę nie miałem ochoty widzieć na jego twarzy takiej miny. Nie zasługiwałem na to.

— Wyglądasz strasznie — mruknął i zmarszczył brwi.

— Serio? Kurwa, mogłem domyślić się, że ten jebany Dołohow kłamał. Zapewniał, że maseczka na twarz Bellatriks działa cuda — zadrwiłem. — W sumie, to patrząc na nią, raczej działa beznadziejnie, co nie?

— Nie mam dzisiaj ochoty na twoje beznadziejne żarty, Malfoy — warknął Theo i odłożył nóż z niezadowoleniem. Nie mogłem powstrzymać się od cynicznego uśmieszku. O tak, Theodor w takim wydaniu w końcu przypominał śmierciożercę. — Co się stało? I nie kłam, za dobrze cię znam, Draco.

— Oprócz tej paskudnej maseczki, to w porządku — wzruszyłem obojętnie ramionami, ale widząc spojrzenie przyjaciela, przewróciłem oczami i westchnąłem ciężko. — Zgoda. Nocne koszmary. Te same, co u pięciolatków, więc nie masz się czym przejmować.

— Koszmary? Znowu? — Theo uniósł brew. —To chyba nic nowego u ciebie, co? Przecież nie raz mówiłeś, że masz już ich dosyć.

— Ten sen, był, o wiele gorszy, stary — mruknąłem niechętnie. — Był inny od pozostałych, co mnie niepokoi. Czuję, że coś jest z nim nie tak...

Theodor otworzył usta, ale pokręciłem szybko głową, by go uprzedzić od kolejnego pytania. Wiedziałem, że chciał zapytać o ten sen. Nie miałem zamiaru jednak odpowiadać na niezadane pytanie. Chciałem pociągnąć ten koszmar za sobą do grobu.

— Nie chcę do tego wracać — powiedziałem twardo, patrząc Theodorowi w oczy. — Więc nawet nie próbuj naciskać, Theo. To naprawdę nic, o czym musiałbyś wiedzieć. To tylko głupi sen.

Nott wpatrywał się we mnie uważnie przez kilka dłużących się sekund, po czym westchnął ciężko i pokręcił głową zrezygnowany. Odetchnąłem cicho.

— Ja też miałem dzisiaj problemy z zaśnięciem — szepnął i rozejrzał się wokoło uważnie. — Widziałeś, co stało się wczoraj z tamtą dziewczyną? Siostrą Weasleya?

— Trudno było nie zauważyć — zadrwiłem, ale Theodor zmroził mnie chłodnym spojrzeniem i nachylił się w moją stronę.

— To, co z nią zrobił, było nienormalne, nieludzkie, wręcz chore. Przecież to był człowiek!

— A czy w tym miejscu cokolwiek jest normalne, Theo? — prychnąłem. — Rozejrzyj się. Ludzie siedzący wokół nas pragną rozlewu krwi. Przecież to nie był pierwszy raz, gdy ktoś umarł w naszej obecności. To nie był też pierwszy raz, kiedy kogoś torturowano w taki sposób.

— Ale to... to było zupełnie inne, Draco — Theodor skrzywił się, a w jego ciemnych oczach pojawił się strach. — Czarny Pan... On... wręcz lśnił, otaczał się śmiercionośną aurą, emanował okrucieństwem! A do tego widziałeś reakcję pozostałych więźniów? Potter i Weasley ledwie to przeżyli, a Hermiona... nie chciałem, aby to oglądała. Nie mogłem wytrzymać tego, co tam się działo i...

— Ciszej, idioto — syknąłem, widząc, że Macnair z ciekawością zerka w naszą stronę. — Mów dalej w taki sposób o Czarnym Panu i o Granger, a podzielimy los tej małej zdrajczyni krwi. Uwierz mi, nie chciałbyś wyglądać, jak ona po śmierci.

— Kazał ci się pozbyć jej ciała — powiedział nagle Theodor, a jego oczy się rozszerzyły. Skrzywiłem się. — Co z nią zrobiłeś?

Zawahałem się przez krótką chwilę. Mimo iż Theodor Nott to mój jedyny żyjący przyjaciel, nie miałem ochoty zwierzać się z wczorajszego wyczynu. Nie boję się potępienia z jego strony, o nie. Boję się jego entuzjastycznej reakcji, która w danym momencie byłaby... katastrofą. Theodor na pewno w całym tym bagnie odnalazłby cień nadziei na potężną zmianę w naszym życiu.

— Zrobiłem to, co było konieczne — odpowiedziałem oschle i spojrzałem na niego ostro. — Zresztą nie wiem, czy można nazwać to ciałem. To było po prostu... mokre COŚ. Plama rozlewająca się po idealnie czarnej posadzce, która nie przypominała już człowieka. Miałem problem, żeby jakoś ją poskładać i przetransportować do podziemi.

— Mimo wszystko mogłeś ją oddać rodzinie, Draco. Potraktować, jak człowieka — odpowiedział cicho i spuścił głowę. Drżące ręce zacisnął na kubku herbaty. — Pomyśl, jak ty byś się poczuł, gdyby twoja matka zaginęła i byś nie wiedział co się z nią dzieje? Żyłbyś do końca swoich dni z nieświadomością. To musi być okropne...

Warknąłem zirytowany. Naprawdę Theodor zamierzał być kolejną osobą, która doszukuje się we mnie tylko potwora? Spojrzałem na niego, krzywiąc się z wściekłością. Nawet gdybym chciał, nie potrafiłbym być taki, jak on.

— Skoro jesteś taki dobry i łaskawy dla wszystkich więźniów, to dlaczego nie uciekniesz, Nott? Przecież nienawidzisz tego miejsca! Brzydzisz się wszystkim, co nie leży w twojej delikatnej naturze! Skoro chcesz być zbawcą świata, jak ten cholerny Potter i przyłączyć się do Zakonu Feniksa, to dlaczego jeszcze tutaj jesteś?!

Ku mojemu zaskoczeniu, Theodor uśmiechnął się wesoło i jak gdyby nigdy nic, posmarował kawałek tosta dżemem.

— Dlaczego? — zapytał obojętnie. — Bo ty tutaj jesteś, Draco. Mój jedyny przyjaciel. Blaise'a już nie ma z nami, a nie mogę stracić i ciebie. Zostanę z tobą, bo nie mogę pozwolić, abyś stał się złym człowiekiem. Dawno temu obiecaliśmy sobie, że co by się nie działo, będziemy w tym razem. Dotrzymam słowa.

Musiałem przyznać, że to wyznanie mną poruszyło. W tej chwili Theodor doprowadził do tego, że nie wiedziałem, co powiedzieć. W moim słowniku już nie było odpowiednich słów, a takimi na pewno by były: dziękuję, przyjacielu. Nie musiałem jednak tego mówić głośno, on wiedział.

Niezręczny moment przerwało wejście do salonu ciotki Bellatriks. Wkroczyła pewnym siebie krokiem z przyklejonym do twarzy szalonym uśmiechem, świdrując nas wszystkich obłąkanym spojrzeniem. Byłem zaskoczony tym, że jest sama, gdyż zawsze chodziła krok w krok za Czarnym Panem, niczym wierny piesek.

— Słuchajcie uważnie, kutasy — warknęła i roześmiała się skrzekliwie. Jej czarne oczy omiotły wszystkich obecnych śmierciożerców. Oblizała suche wargi podniecona — Czarny Pan opuścił rezydencję na jakiś czas w ważnej sprawie, o której szczegółach nie zamierzam nikogo informować. Do czasu, gdy nie powróci, pozostawił Pottera oraz jego plugawych przyjaciół pod naszymi różdżkami. Mamy odpowiednio się nimi zająć. Możemy z nimi robić, co tylko chcemy, ale cała trójka ma pozostać przy życiu, zrozumiano? Jeżeli podczas przesłuchań któremuś coś się stanie, to podzielicie ich los. Nasz Mistrz osobiście się wami zajmie. Do tego zadania zostali przydzieleni oczywiście tylko najwierniejsi z jego sług, więc jeżeli zobaczę przy Potterze kogoś niepowołanego, zabiję bez mrugnięcia okiem. Czy wasze puste łby zdołały wszystko zrozumieć?!

Ostatnie zdanie wręcz ryknęła. Wszyscy śmierciożercy skrzywili się i spojrzeli na nią niechętnie, kiwając głowami. Bellatriks roześmiała się ponownie i wyszła z pomieszczenia, powiewając czarną peleryną.

Wymieniliśmy z Theodorem znaczące spojrzenie. Czarny Pan tak po prostu opuścił posiadłość, gdy w jego lochach znajdował się Harry Potter? To było podejrzane. Musiało stać się coś naprawdę poważnego. Nie ryzykowałby tak, gdyby nie było to coś, co musiało go wyprowadzić z równowagi.

Odetchnąłem cicho, czując, że emocje ze mnie ulatują. Brak obecności Czarnego Pana w pobliżu wprowadził we mnie chwilowy spokój. Na ustach większości jego popleczników malował się w tej chwili wyraz ulgi. Szacunek to jedno, strach to drugie. Nawet jego Najwierniejsi musieli liczyć się z jego potęgą.

~~*~~

Przez większość dnia miałem nadzieję, że dzisiaj nadszedł czas, w którym w końcu odpocznę. Chociaż przez jedną, krótką chwilę. Czarnego Pana nie ma, więc nie dostanę żadnego nagłego zadania, nie zobaczę nikogo z trójki byłych Gryfonów. To miał być dzień, na który czekałem rok. Zapomniałem jednak, kto teraz dostał władzę w swoje brudne łapy. Osoba chyba bardziej sadystyczna niż sam Lord Voldemort. Moja ukochana ciotka — Bellatriks Lestrange.

Pod wieczór otrzymałem informację, że mam sprowadzić więźnia do pokoju egzekucyjnego. Zszedłem niezadowolony do lochów po pierwszą z ofiar — Ronalda Weasleya.

Jeżeli chodziło o tego rudego śmiecia, to szczerze powiedziawszy, było mi go szkoda najmniej. Nienawidziłem go z tej całej trójki najbardziej, więc nie miałem nic przeciwko temu, aby zaprowadzić go na pewną śmierć. Ba, mógłbym się nawet zmusić do tego, abym to właśnie ja go wykończył. W tym przypadku zrobiłbym to z największą chęcią i rozkoszą.

Będąc już w podziemiach, usłyszałem szloch. Nadstawiłem uszu, rozpoznając głos Weasleya. Tak, ten żałosny zdrajca krwi płakał, jak dziecko. Prychnąłem kpiąco i zbliżyłem się po cichu do celi, pozwalając sobie przez chwilę posłuchać i nacieszyć się muzyką dla moich uszu. Serce biło mi jak oszalałe. W tej chwili rudzielec mógł pod wpływem emocji powiedzieć coś istotnego o ich misji. Ważne informacje, które będę mógł przekazać odpowiedniej osobie.

— Hermiono... — jego głos żałośnie drżał. — Co z Ginny? Co oni z nią zrobią?

— Nie mam pojęcia, Ron. Naprawdę mi przykro, ale nie wiem — Granger również płakała, na co przewróciłem oczami zirytowany i westchnąłem. Znowu do gry wkroczyły beznadziejne uczucia. — To Malfoy musiał się pozbyć jej ciała. Osobiście słyszałam, że dostał takie polecenie.

— Ten obślizgły gad na pewno rzucił ją na pożarcie wężowi Sama-Wiesz-Kogo albo coś jeszcze o wiele gorszego! Nie chcę nawet myśleć, co stało się z moją małą siostrzyczką — jęknął przez łzy Weasley.

Blisko, Weasley. Byłeś blisko.

— Błagam, nawet nie możesz myśleć w ten sposób, Ron! Może Malfoy zrobił coś innego, może... — wymamrotała Granger cicho i pociągnęła nosem.

— No co, Hermiono? Co mógł zrobić Malfoy? Nienawidzi całej mojej rodziny. Zrobi wszystko, aby nam dokopać. Poza tym przecież jest jednym z nich! Jest śmierciożercą! Czego oczekiwałaś od tej szumowiny? Może tego, że ma serce?! — roześmiał się histerycznie. — Proszę cię, nie potrafisz oszukać nawet siebie...

Granger nie odpowiedziała, co ja uznałem za koniec rozmowy. Czy o sekundę za długie oczekiwanie na odpowiedź mogę kwalifikować pod cholerną nadzieję? Czy zależało mi na tym, aby ktoś taki, jak Granger, uważał, że jednak potrafiłem zrobić coś dobrego?

Przymknąłem powieki i uśmiechnąłem się kpiąco. Miałem wrażenie, że zachowuję się równie żałośnie, co Weasley. Zrobiłem krok, chcąc wejść do pomieszczenia, ale głos rudzielca ponownie rozbrzmiał w lochach. Stanąłem w pół kroku i po raz drugi się skupiłem całą siłą woli, aby wyłapać najważniejsze słowa.

— Hermiono... — szepnął. — Nie pozwolę im cię skrzywdzić, rozumiesz? Nigdy nie przejdziesz tego, co przeszła Ginny, przysięgam. Mogę nie mieć już tej szansy, dlatego posłuchaj mnie uważnie...

— Ron... — Głos Granger drżał. — Nie musisz nic...

— Nie! Nie przerywaj mi, tylko posłuchaj! — Weasley przerwał jej ostro. Przez chwilę w lochach zaległa cisza. — Kocham cię. Kocham, odkąd pamiętam. Wiem, że między nami bywało różnie. Mimo to, moje uczucia zawsze były stałe. Nigdy nie potrafiłem się odważyć, aby ci to wyznać, ale teraz po prostu muszę to zrobić. Wiem, nie jest to wymarzone miejsce do wyznania swoich uczuć, ale boję się, że nigdy nie będzie dane mi tego zrobić. Boję się, że szansa na to, że będziemy razem, nigdy nie nastąpi. Nie chcę cię stracić, nie mogę tego zrobić! Będę cię chronić, obiecuję, Hermiono. Wyjdziemy stąd. Razem.

Wciągnąłem powietrze w płuca, nasłuchując odpowiedzi. Granger przez dłuższą chwilę nie odpowiadała. Kącik moich warg uniósł się kpiąco, ale w końcu do moich uszu napłynął jej wzruszony szept.

— Ja... ja ciebie też kocham Ron. Dziękuję, że ze mną jesteś. Dziękuję za wszystko. Jesteś wspaniałym człowiekiem — mruknęła cicho i zaszlochała. — Masz rację. Będziemy już razem zawsze, nie martw się. Zawsze nasza trójka wychodzi ze wszystkiego cało, prawda?

Gdy Granger skończyła mówić, zalała mnie fala obrzydzenia i nieplanowanej agresji. Skrzywiłem się ze złością. Fakt, że w piwnicy mojego domu szlama i zdrajca krwi wyznali sobie w obrzydliwy sposób uczucia, zwane miłością, mnie zirytował. Czułem, że te nędzne emocje prawdopodobnie powtórzą wczorajszą historię. W końcu Potter i Ginny Weasley również darzyli się tym... przywiązaniem. Granger i Łasic nie będą wyjątkiem. W końcu któreś z nich zdechnie, a drugie będzie zachowywało się jak obłąkaniec i ryczało po kątach. Co mnie to właściwie obchodzi? Totalnie nic.

Postanowiłem przerwać im tę dramatyczną scenę swoim wejściem. Nie miałem już ochoty tego dłużej słuchać. Pożałowałem jednak swojej decyzji, bo gdy wszedłem, zobaczyłem ich złączonych w pocałunku. Przez mój żołądek prześliznęło się coś zimnego. Nie wiedziałem, skąd takie nagłe uczucie, ale momentalnie wezbrała się we mnie fala złości. Zacisnąłem palce na różdżce, mierząc w Weasleya. Całą siłą woli powstrzymywałem się, by nie użyć żadnego paskudnego zaklęcia. Warknąłem głośno, co natychmiast poskutkowało. Byli Gryfoni natychmiast się od siebie odsunęli. Granger zarumieniła się, a Weasley bez ostrzeżenia rzucił się w moją stronę z wściekłością.

— Co zrobiłeś z moją siostrą, szumowino?!

Uśmiechnąłem się kpiąco i wskazałem głową na wyciągniętą różdżkę. Weasley spojrzał na nią uważnie i się zatrzymał. W tej chwili naszła mnie niebywała ochota, by go odrobinę rozdrażnić. Chciałem sprawić mu ból bardziej, niż dotychczas, mając w głowie scenę sprzed kilku minut.

— Wilkołaki na pewno były zadowolone ze smakowitego posiłku, jakim okazała się twoja brudna siostra, Weasley. Podobno lubują się w młodych dziewczynach. Swoją drogą, miała niezłe ciałko, zanim zdechła, co? Szkoda, że Czarny Pan tak szybko ją rozwalił, prawda? Nie było już czego zbierać...

Byłem pewien, jak zareaguje. Tylko na to czekałem. Z furią rzucił się w moją stronę, ignorując różdżkę, ale ja zareagowałem szybciej. Wystarczył jeden leniwy ruch nadgarstka, a Weasley z impetem uderzył o ścianę lochu, osuwając się po niej z bólem. Z rozbitej głowy wypłynęła stróżka krwi.

— Nie waż się na mnie podnosić ręki, śmieciu — syknąłem z nienawiścią.

Przeniosłem drwiące spojrzenie z Weasleya na Pottera. Zaskoczył mnie brak reakcji ciemnowłosego. Zazwyczaj skakał i szczekał, aby tylko pomóc swojemu durnemu stadku. W tej chwili nie zrobił totalnie nic. Był całkowicie nieobecny, wyrzuty z emocji. Nawet na mnie nie spojrzał, tylko z nikłym zainteresowaniem wbijał wzrok w ścianę naprzeciwko. Był idealnym przykładem tego, co może zrobić chore uczucie miłości. Ludzie mówią, że daje im niebywałe szczęście, uczucie wiecznej euforii. Nie wiedzą, jak bardzo się mylą.

Gdy zerknąłem na Granger, szybko tego pożałowałem. Dziewczyna stała roztrzęsiona na środku lochu, wbijając we mnie czekoladowe oczy. Odwzajemniłem twardo spojrzenie, a mimo to czułem się obnażony. Nie wiedząc czemu, miałem wrażenie, że Granger o wszystkim wie. Znała całą prawdę, co stało się z siostrą Weasleya. Przecież to było niemożliwe, prawda? Nie mogła tego wiedzieć. Nie miała prawa. Nawet jeżeli jakimś cudem zastosowałaby legilimencję, nie powinna przebić się przez postawione wokół mojego umysłu masywne mury. Nawet Theodor, który był w legilimencji lepszy ode mnie, rzadko zdołał się przez nie przedostać.

Nie potrafiłem oderwać się od jej hipnotyzującego spojrzenia. Momentalnie przypomniał mi się dzisiejszy sen i po plecach przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Na pewno nie było to samo spojrzenie, którym obdarzyła mnie na koniec. To emanowało nienawiścią. Nienawiścią do mnie tak ogromną, że gdyby spojrzenie mogło zabić, na pewno padłbym trupem. Granger nienawidziła mnie z całego serca. Gardziła mną. I z wzajemnością. Zmusiłem się do złośliwego uśmiechu, na co przybrała odważną minę.

— Czego od nas chcesz, Malfoy?! — warknęła. Jako jedyna ze swojego towarzystwa miała dość siły, by cokolwiek powiedzieć. Weasley kulił się i jęczał po bolesnym zderzeniu ze ścianą, a Potter chyba nie do końca ogarniał co się wokół niego dzieje.

— Mi również nie sprawia przyjemności wasz nędzny widok, Granger — powiedziałem spokojnie, nie odwracając od niej wzroku pełnego wyższości. — Nie uśmiecha mi się prowadzanie was w tę i z powrotem, słuchanie waszych lamentów i wrzasków. Niestety, moim zadaniem przydzielonym przez Czarnego Pana jest prowadzenie każdego z was na przesłuchanie. Tak się składa, że Weasley otrzymał pierwszy raz w życiu zaszczyt pierwszeństwa.

Z satysfakcją zauważyłem, że chłopak prawdopodobnie ucierpiał o wiele bardziej, niż planowałem go skrzywdzić. Spojrzał na mnie z pogardą, ale nie był zdolny samodzielnie się podnieść. Jęknął z bólu, na co prawy kącik moich warg uniósł się kpiąco.

— Ron nie jest w stanie wstać! Nie widzisz, że jest ranny?! — zawołała szatynka ze złością.

— Nie interesuje mnie to, szlamo — syknąłem ze złością. — Uwierz mi, że Weasley może tylko pomarzyć, by wrócić tutaj w takim samym stanie, co jest obecnie. Myślisz, że wybiera się na herbatkę?

Granger najwyraźniej nie miała zamiaru odpuszczać. Doskoczyła do mnie i złapała błagalnie za rękę, mocno ściskając. Szybko wyszarpnąłem się z jej uścisku z obrzydzeniem i odepchnąłem ją. Zmierzyłem jej brudną sylwetkę pogardliwym spojrzeniem.

— Nigdy więcej mnie nie dotykaj, Granger, bo skończysz jak twój kochaś Weasley. Zapamiętaj sobie jedno. To JA decyduję tutaj o wszystkim, jasne?! — sarknąłem ochryple i przeniosłem wzrok na rudzielca. — Weasley, wstawaj! Nie będę czekał wiecznie!

— Nie, błagam! — Granger upadła na kolana, łkając. — Błagam, pozwól mi iść za niego! Proszę cię, Malfoy!

— Zamknij się, szlamo! — krzyknąłem już rozeźlony. Nie mogłem patrzeć, jak dziewczyna czołga się żałośnie po posadzce, błagając.

Granger w pierwszym odruchu chciała chwycić rękaw mojej szaty, ale szybko się rozmyśliła. Jej policzki zaczęły pokrywać strumienie łez, żłobiąc na twarzy jasne tunele. Zagryzłem wargę, a przez moje ciało przeszło nieznajome uczucie. Odwróciłem się szybko od dziewczyny i wycelowałem różdżkę w Weasleya, ponownie przyjmując na twarz maskę beznamiętności. Była Gryfonka widząc to, zerwała się z miejsca i podbiegła do rudzielca, zasłaniając go o wiele drobniejszym ciałem. W tym momencie wezbrała się we mnie ogromna wściekłość.

— Ron, wstań, proszę — szepnęła gorączkowo, potrząsając ramieniem rudzielca. — Błagam cię, Ron! Zrób to dla mnie! Musisz wstać!

Przewróciłem oczami i zrobiłem krok w ich stronę. Chciałem odepchnąć Granger i zaciągnąć ze sobą Weasleya siłą, ale rudzielec ku mojemu zaskoczeniu wstał, podtrzymując się ręką ściany. Spojrzał na mnie twardo, jakby przed chwilą nic się nie wydarzyło. Z jego rany z tyłu głowy sączyła się krew, która zdążyła zabrudzić część posadzki.

— Prowadź, Malfoy — wysapał. — Miejmy to za sobą.

Odetchnąłem cicho, ciesząc się w duchu na myśl, że to koniec tej całej szopki. Granger jednak uczepiła się ramienia Weasleya, patrząc na mnie wyzywająco. Czułem, że nie będzie chciała łatwo odpuścić. Przewróciłem oczami z niechęcią. W tej chwili marzyłem o tym, by ugodzić ją jakąś paskudną klątwą.

— Chcę iść na przesłuchanie razem z Ronem. Nie puszczę go samego! — krzyknęła wojowniczo.

Westchnąłem ciężko i zacisnąłem mocniej różdżkę. Widziałem zaciętość w oczach Granger. Dziewczyna była gotowa walczyć i kłócić się ze mną. Miałem już dosyć całej złotej trójcy. Jeżeli za każdym razem będzie to samo, to w końcu nie wytrzymam i obawiam się, że któreś z zaklęć niewybaczalnych może opuścić moją różdżkę.

— Odsuń się, Granger, nim komuś stanie się krzywda — wycedziłem przez zaciśnięte zęby.

Na Granger nie zrobiła wrażenia moja groźba. W dalszym ciągu trzymała sztywno ramię Weasleya i patrzyła uparcie twardym wzrokiem w moje oczy. Musiałem przyznać, że ich widok za każdym razem wzbudzał we mnie skrajne, przedziwne emocje. Nie wiedziałem dlaczego, ale było to przerażające uczucie. W jej spojrzeniu tkwiło wiele więcej niż w oczach wszystkich innych ludzi. Nie przejęła się nawet wycelowaną w nią różdżką. Oddychała ciężko. Weasley jednak odzyskał trzeźwość umysłu, bo przestraszony odsunął szatynkę za swoje plecy poza zasięg ewentualnego zaklęcia i szybko pocałował w usta.

— Wrócę, Hermiono. Obiecuję — szepnął i dotknął jej twarzy. — Nie dam się złamać. Będę silny.

— Nie byłym tego taki pewien — mruknąłem pod nosem i prychnąłem kpiąco. Nawet ja nie miałem pojęcia, kto będzie go przesłuchiwał.

Weasley odwrócił się w moją stronę i skinął sztywno głową. Wyprowadziłem go z celi bez słowa, a Granger upadła na kolana, głośno szlochając jego imię. Zdążyłem tylko zauważyć czołgającego się w jej kierunku Pottera. Nie miałem pojęcia, jak można przedkładać kogoś życie ponad swoje. To chore. Chciała cierpieć przez kogoś takiego jak Weasley? Wolała poświęcić swoje życie dla niego?

Przez całą drogę wraz z Weasleyem oczywiście nie szczędziliśmy sobie wyzwisk. Jego nienawiść do mnie, dorównywała mojej do niego. Ja jednak miałem nad nim większą przewagę, którą w każdej chwili mogłem wykorzystać.

— I co, Malfoy? Jak to jest wycierać posadzkę po Sam-Wiesz-Kim? — zapytał złośliwie, ale głos mu zadrżał. — Jest z ciebie zadowolony?

— Lepiej jest ją wycierać, niż być tą posadzką, prawda? — odwzajemniłem kpiąco uśmiech. — Ale ty przecież masz się już wkrótce dowiedzieć, jak to jest, nieprawdaż, Weasley? Opowiesz mi o tym? Jeżeli, oczywiście będziesz jeszcze w stanie, w co wątpię...

— Twój żałosny pan i jego kumple nie mają nad nami żadnej władzy. Niczego się od nas nie dowiecie! Nie złamiecie nikogo z nas. To bezcelowe — warknął.

— Jeszcze się przekonamy, Weasley — odpowiedziałem tajemniczo.

Wprowadziłem go do pokoju przesłuchań, mając nadzieję, że pozwolą mi się nim zająć. Nienawidziłem torturować ludzi, ale Weasley stanowił szczególny wyjątek. Chciałem patrzeć, jak cierpi z mojej ręki. Jak klęczy przede mną i błaga o litość. Przyznaje, że jestem lepszy, a on jest tylko nic nieznaczącym śmieciem. Moja nadzieja jednak spłonęła na niczym. W pokoju stał mój ojciec, patrzący z obnażonymi zębami na naszego więźnia.

— Nie zapominaj, Lucjuszu, że mamy go nie zabijać — warknął stojący obok ojca Avery. Widocznie on też miał być obecny przy przesłuchaniach. Wspaniale, czyli ojciec ma się bawić w najlepsze, a ja tylko biernie obserwować.

— Wiem, co do mnie należy, Avery. Może mi się tylko wydaje, ale to mnie, a nie tobie, Czarny Pan nakazał przesłuchiwać pierwszego więźnia — ojciec zerknął na kolegę z niechęcią, a następnie przeniósł podniecony wzrok na byłego Gryfona. Jego wąskie usta wykrzywił uśmiech — Syn Artura Weasleya, cóż za niespodzianka. Cieszę się, że Czarny Pan właśnie mnie postanowił zaufać, bym mógł z tobą porozmawiać, mały zdrajco krwi. Twój ojciec zarabia w końcu więcej niż knuta na miesiąc?

— Mój ojciec jest w każdym calu lepszy od ciebie, Malfoy — syknął Weasley w odpowiedzi i uśmiechnął się drwiąco. — Mam nadzieję, że w Azkabanie mają całkiem miękkie łóżka. Twój pan musiał się wiele namęczyć, by wyciągnąć cię i twoich kumpli stamtąd, co? Wydawało mi się, że trafiłeś tam dzięki moim przyjaciołom. To jak, dowiedziałeś się, co było zawarte w przepowiedni?

Nastąpił głośny trzask, co oznaczało pierwszy, siarczysty policzek na twarzy Weasleya. To dopiero był taki delikatny, że tak to ujmę, początek. Wciągnąłem powietrze w płuca, czekając na rozwój sytuacji.

— Ty bezczelny smarkaczu... — syknął ojciec, ciężko dysząc.

— Twojemu panu chyba niezbyt się spodobało, że kilkoro nastolatków pokonało tylu... — tym razem nawet nie udało mu się dokończyć zdania. Chłopak sapnął cicho.

Crucio! Ojciec wypuścił z różdżki klątwę, która ugodziła w pierś rudzielca.

Pomimo ogromnego oczekiwania w pokoju zaległa cisza. Ron Weasley nawet się nie skrzywił. Wpatrywał się drwiąco w mojego ojca. Z kącika jego ust wypłynęła stróżka krwi, skapując na posadzkę. Chłopak zignorował ją.

— Tylko na tyle cię stać? — zapytał z kpiną.

To był zły ruch. Wiedziałem, że ojciec się wścieknie. Weasley był stanowczo za bezczelny i to miało go zniszczyć. Nie przejąłem się zbytnio jego losem, choć podziwiałem to, jak bez mrugnięcia okiem stawia się mojemu ojcu. Niewiele takich przypadków widziałem.

— Powiedz, Weasley... Co robiliście na waszej milutkiej podróży wraz z Potterem? Szukaliście czegoś? Może po prostu chowaliście się przed Czarnym Panem ze strachu? — ojciec starał się przyjąć na twarz maskę opanowania, co nie do końca mu wyszło. Widziałem w jego oczach furię.

— Na pewno ci powiem, bo o to grzecznie zapytałeś, Malfoy — prychnął. — Niczego się ode mnie nie dowiesz.

Ojciec uderzył go ponownie w twarz, a następnie rozgrzanym prętem, który stał przy kominku, przyłożył do rozerwanego miejsca na koszuli Weasleya. Pomimo ogromnego zdziwienia, doczekał się tylko niewielkiego skrzywienia. Chłopak był twardy. Dopilnował, żeby żaden krzyk nie wydostał się z jego ust. Mimo to, każdego, nawet największego twardziela da się złamać.

— Szmalcownicy znaleźli w torebce szlamy pewien przedmiot, który w tej chwili powinien znajdować się w gabinecie dyrektora Hogwartu. Skąd wzięliście miecz Gryffindora?

Gryfon uśmiechnął się drwiąco i splunął ojcu w twarz.

— Dość tej zabawy, gówniarzu! — krzyknął ojciec i machnął ręką. — Crucio!

Tym razem Weasley nie wytrzymał i wrzasnął. Zaklęcie było tak potężne, że byłem zaskoczony tym, że chłopak nie zemdlał. Ciężko dyszał, jego wzrok zmętniał, ale mimo to wpatrywał się w swojego napastnika buntowniczo. Po chwili nawet uśmiechnął się blado. Ojciec zacisnął wargi i odwrócił się w stronę Avery'ego.

— Pięćdziesiąt batów dla tego zdrajcy krwi. Każdego w tym domu udało nam się złamać. Z nim nie będzie inaczej — prychnął z wyższością. — Zobaczymy jutro, czy szlama również będzie taka odważna. Może stanie się z nią to samo, co z twoją siostrą, Weasley.

Ojciec wyszedł z pomieszczenia zamaszystym krokiem, a Avery wziął bat do ręki, którym chłostali najgorsze przypadki. Śmierciożerca był znany z tego, że uwielbia to robić. W tej chwili wyglądał, jakby tylko na to czekał od samego początku. Uśmiechnął się okrutnie i prawie pieszczotliwie dotknął bata. Po chwili wziął zamach. Z pleców Ronalda Weasleya natychmiast trysnęła krew.

W tej chwili byłem pewien, że jego wrzaski było słychać w całym Malfoy Manor.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro