heute ist Mittwoch, der 28. August

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Daj ktoś talerz!

- Karkówka się pali!

- No to ją zdejmij!

- To daj ten talerz!

Słoneczna środa, jeden z ostatnich dni sierpnia, a konkretnie dwudziesty ósmy. Spokojne osiedle domów jednorodzinnych przeżywało istny armageddon, spowodowany nie tyle, co grubą imprezą nastolatków, którzy zamierzają balować do samego rana, a kulturalnym grillem dorosłych facetów.

Skoczków narciarskich.

Niemieckich.

Grzechem byłoby nie skorzystać z niewielu wolnych dni przysługującym im w pracy skoczka narciarskiego, dlatego zgodnie zdecydowali się go spędzić wspólnie, celebrując urodziny jednego z ekipy, dwudzieste dziewiąte już, Andreasa Wellingera.

Jubilat stał przy grillu, nadzorując wraz z Richardem przygotowujące się jedzenie. W kolejce obok konkretnej porcji mięcha czekały jeszcze ryby, warzywa i ziemniaczki w folii, a więc prawdziwa wyyyyyżerka.

- Ej, masz jeszcze ten stojący parasol? Myślę, że świetnie sprawdziłby się na upał - zapytał Markus, rozkładając naczynia.

- No jasne! Dobrze, że mówisz, kompletnie o nim zapomniałem! - pacnął się w czoło. - Stań z Richim na warcie, skoczę po niego, jest w garażu.

Ruszył za dom w poszukiwaniu przedmiotu, którego na szczęście nie musiał szukać długo. Wyjął parasol z opakowania i wrócił do ogrodu, gdzie reszta chłopaków mile go zaskoczyła. Wszyscy zebrali się przy stole z ciastem urodzinowym, na którym dumnie błyszczała w słońcu świeczka-liczba "29". Nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy wszyscy zaczęli głośno śpiewać "Sto lat!", a Stephan za pomocą zapałek podpalił knot, trzymając w rękach tort. Wellinger podszedł do nich, wyraźnie wzruszony.

- Pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczkę! - zawołał Constantin.

- Boże, chłopaki, kocham Was - uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że Was mam...

Przytulił się z każdym z osobna - Richardem, Severinem, Markusem, Karlem, Constantinem, Philippem, Piusem i Stephanem, który wyszczerzył się szeroko, kiedy i na niego przyszła pora. Natychmiast zagarnął go do mocnego uścisku, a blondyn nie mógł nie wykorzystać okazji i podniósł go do góry. Okręcili się wokół własnej osi, co doprowadziło Stephana do wydania z siebie niemęskiego pisku. 

- Andi! Uprzedzaj! - skarcił go, gdy ponownie dotknął ziemi.

- A w życiu, wtedy nie byłoby tak zabawnie - parsknął. - Dobra, to każdy dostanie po symbolicznym kawałku ciasta zanim się rozpadnie w tym słońcu, a później konkretna porcja mięska. Steph, będziesz rozdawać talerzyki.

Rozsiedli się wygodnie, zajadając biszkopt przekładany kremem i malinami. Renate Leyhe doskonale wiedziała, co robi.

- Wow, Stephan, Twoja mama ma dryg do ciast - stwierdził  Severin, oblizując łyżeczkę. -Normalnie nie jestem fanem słodyczy, ale ten wypiek wypiera moje przyzwyczajenie.

- Dobre takie, nie za słodkie? - zażartował Philipp, przez co  ogródku rozeszła się fala śmiechu.

- A żebyś wiedział, młody!

- Ostatni rok bycia młodym gówniarzem, ależ ten czas leci - westchnął Freitag, teatralnie pociągając nosem. - A takie to małe było, niedoświadczone...na medal olimpijski skakało, a tu zaraz klub trzydziestki...

- Skończy się gwarancja na zdrowie - przytaknął Markus. - Lepiej się już zacznij wpisywać w kolejki do lekarzy, teraz to może być różnie z czasem i dyspozycyjnością...

- Dzięki - roześmiał się Wellinger. - Wy to umiecie zachęcić człowieka. Markus, na te Twoje zastane i schorowane stawy, proponuję spacer do kuchni po sałatkę, jest w lodówce.

Eisenbichler przewrócił oczami, ale posłusznie wstał i ruszył za Andreasem niosący naręcze brudnych talerzyków. Tyle osób różniących się od siebie pod względem...no, właściwie wszystkiego, a mimo to, nie wyobrażali sobie życia bez siebie nawzajem.

Wieczorem, impreza przeniosła się do domu rodzinnego Andreasa, ze względu na późną porę - woleli oszczędzić sobie problemów z sąsiadami, którym niespecjalnie przypadłyby do gustu okrzyki godowe po rozpoczęciu ciszy nocnej. 

Constantin z Phillippem chodzili z telefonem po pokojach, nagrywając filmiki do późniejszego odtworzenia (oraz żałowania wypitego alkoholu), Richard z Severinem grali w łapki, łaskocząc się przy okazji na potęgę (dorośli mężczyźni who?), a Pius przysypiał na kanapie. Markus z Karlem grali w Doble, ale po swojemu - cóż, byli już lekko wstawieni, dlatego stworzyli własne określenia na przedmioty narysowane na kartach, ale hej! Była dobra zabawa? Była. 

Po przeliczeniu liczby osób, brakowało jeszcze dwójki - jubilata i jego bezapelacyjnie najlepszego przyjaciela, który w tamtym momencie okupowali pokój blondyna. Stephan był nad wyraz rozchichotany, a wszystko przez wymieszanie wina z piwem, bo miał dość brzęczącego mu nad uchem Markusa, który przez pół wieczoru truł mu dupę, że zamienia się w starego dziada, bo praktycznie nie pije na imprezach. Niech no tylko ta franca jutro zmartwychwstanie, dostanie na dzień dobry herbatę ze środkami przeczyszczającymi, cwaniak od siedmiu boleści.

Leyhe rozłożył się wygodnie na łóżku Andreasa, który z uśmiechem tego kota z memów go obserwował, opierając się o zamknięte drzwi.

- Boże, jest dopiero... pierwsza w nocy, a ja czuję się jak nastolatek na porządnej imprezie... dawno nie miałem tyle alkoholu w ustach.

- Wszystko przez Markusa! - uniósł się Stephan. - Zobaczymy, jak ta menda będzie się czuć rano!

- Musi odreagować ostatnie miesiące - odparł, odbijając się od drzwi. - Nie były dla niego łatwe, przecież wiesz. Poza tym, hej, dziś są moje urodziny, pozabijacie się jutrooo...

- Andi, mamy już czwartek - zauważył rozbawiony Stephan, podnosząc się do siadu.

- Naprawdę? Och, faktycznie...

- W takim razie mogę iść do Eiseiego i podziękować ma za to, jak pięknie mnie urządził?

- A może poczekasz do rana? - zapytał blondyn, podchodząc do łóżka. 

Stephan obserwował go z uśmieszkiem, odchylając się lekko na rękach.

- Musisz mnie przekonać, Andi.

Wellinger uniósł głowę, spoglądając na niego z błyskiem w oczach i znanym mu, zawiadiackim uśmiechem. Podszedł do niego i wyciągnął rękę, sunąc palcem po całej długości ramienia. Boże, byli tak pijani, że jeśli cokolwiek z tego zapamiętają, to to będzie zakrawać na cud boski.

Wpatrywali się w siebie bez słowa. Błękit mieszał się z brązem, jakby tocząc niemą bitwę na spojrzenia. Blondyn uchylił lekko usta, a po chwili przygryzł wargę. To wystarczyło.

Położył dłonie na jego ramionach, siadając mu na kolanach. Stephan natychmiast objął go w pasie, zaciskając palce na talii Wellingera. 

I to była ostatnia rzecz, którą względnie pamiętali, zanim kompletnie ich odcięło.

***

Zasada numer jeden, której uczą już od pierwszej próby procentów - NIE MIESZAĆ ALKOHOLI. Choćby nie wiadomo, jak niesamowita impreza byłaby, matulu złota, nie mieszać. Człowiek pogra chojraka przez parę chwil, a następnego dnia będzie umierać wewnętrznie. No i komu to potrzebne?

Zasada numer dwa - na litość boską, pamiętajcie o zasuwaniu rolet, bo jak dostaniecie słońcem po skacowanej mordzie o siódmej rano, to żywo z tego nie wyjdziecie.

Stephan jęknął zduszonym głosem, zakrywając twarz dłonią. Momentalnie przypomniał sobie o haniebnym czynie Eisenbichlera, który doprowadził go do takiego stanu - niech no tylko ten cymbał wstanie, będzie błagać o litość... o ile najpierw z łóżka zwlecze się Stephan.

- Kurwa mać, Markus... - wymamrotał, przecierając twarz. Natrafił wzrokiem na mały zegarek analogowy stojący na stoliku nocnym, który boleśnie informował o siódmej trzydzieści osiem. Co za nieludzka pora dla człowieka po imprezie... i jeszcze to cholerne słońce.

Przeszło mu nawet przez myśl (choć krótką), żeby wstać z łóżka i zasunąć rolety, ale od razu z tego zrezygnował. Poza tym, szybko zorientował się, że nie może, bo coś - a nawet ktoś - ciąży mu na ciele. W pierwszej chwili trochę się przestraszył, ale gdy tylko zobaczył znajomą blond czuprynę na swojej nagiej klatce piersiowej, odetchnął z ulgą. Po pierwszym mini zawale, nadszedł czas na drugi - NAGIEJ klatce piersiowej?!

Cholera, cholera, cholera. Czuł, że nie ma na sobie absolutnie żadnych ubrań. Patrząc na Wellingera bez koszulki, doszedł do podobnej konkluzji, a to dało jeszcze jedną, którą starał się zignorować i cisnąć nią w najdalszy kąt umysłu.

Przespali się ze sobą.

Tym razem panika przejęła go całego i tak, jak wcześniej odczuwał lekki chłód na ciele, tak teraz zalała go fala gorąca. Musiał uwolnić się od ciężaru Andreasa i opuścić jego łóżko, może wtedy blondyn niczego nie skojarzy... cholera, a co, jeśli pamięta? Dlaczego on tego nie pamięta?

Wolno wypuścił powietrze z ust. Uspokój się, Leyhe, wdech i wydech. Przecież nic takiego się nie stało - po prostu przespałeś się ze swoim najlepszym kumplem po pijaku. Nic wielkiego.

Zauważył ruch ze strony blondyna, który najpierw wymamrotał coś pod nosem, a później dodał już wyraźnie: - Kurwa, wyłączcie to światło.

Szatyn parsknął, mimowolnie zanurzając palce w jego włosach. - Andi, myślę, że słońca teraz nie wyłączysz, ledwo co wstało.

Młodszy na dźwięk jego głosu uniósł głowę, spoglądając sennie na drugiego, po czym uśmiechnął się promiennie.

- Ciebie też miło widzieć z rana. Nawet nie pamiętam, o której zasnęliśmy.

- Taaa, co do tego... wydaje mi się, że... że coś zrobiliśmy przed snem.

- Co takiego? - zapytał, ziewając. Przesunął się na swoją część łóżka (w sumie to było jego łóżko, no ale dobra), przeciągając się jak rasowy kot. - Spałeś bez koszulki? Przecież Tobie jest wiecznie zimno, zmarzluchu - zauważył ze śmiechem.

Stephan wbił w niego spojrzenie, zaciskając usta. Wellinger przez chwilę patrzył na niego w niezrozumieniu, aż wreszcie ostatni puzzel wskoczył na miejsce układanki. Wybałuszył oczy, spojrzał na swoje ciało, po czym ponownie na starszego.

- Ty chyba nie chcesz powiedzieć, że... - umilkł, czekając, aż Leyhe zacznie się śmiać i powie, że wreszcie udało mu się go wkręcić.

Ale śmiech nie nadchodził.

- Steph, powiedz, że żartujesz.

- Chciałbym - szepnął, spuszczając wzrok.

Teraz to Andreas wyglądał, jakby właśnie ujrzał Śmierć. Podniósł się do siadu, tępo patrząc gdzieś w dal. Przetarł twarz dłonią, po czym zacisnął palce na swoich włosach, ciągnąc je lekko do góry, próbując w ten sposób oprzytomnieć. Stephan odwrócił wzrok - wspomnienia z zeszłej nocy? Gdyby podświadomość była człowiekiem, prawdopodobnie posłałaby mu najbardziej parszywy uśmieszek na świecie.

- Jak... kiedy...

- Co pamiętasz jako ostatnie?

- Ja... - zastanowił się. - ...byliśmy tutaj, rozmawialiśmy. Mówiłeś coś o Markusie, że Cię upił... Boże - ukrył twarz w dłoniach. - Przepraszam, Steph, przepraszam, to moja wina...

- Hej, hej, hej - złapał go za nadgarstek. - Z tego, co mi wiadomo, to do tego potrzeba raczej dwóch osób. To nie jest Twoja wina. Byliśmy pijani jak stąd do Chin. Obaj.

- Nie.. nie o to chodzi - mruknął. - Ja nie jestem... zły, że się przespaliśmy. Jestem zły, że nic z tego nie pamiętam.

- Co?

Blondyn nie powiedział już nic więcej, wręcz wyskakując z łóżka. Bez słowa zabrał stertę poskładanego prania, którego nie zdążył włożyć do szafy i wyszedł z pokoju, uciekając do łazienki. Stephan wciąż siedział na łóżku, kompletnie zszokowany. Jeśli do tej pory w głowie miał chaos, to w tej chwili jego łeb był wielką betoniarką, w której mieszała się tona papki zamiast mózgu.

***

Andreas prawie wyrżnął głową o zawieszoną słuchawkę prysznicową, bo noga mu podjechała, kiedy wchodził do brodzika. Cholera. Dlaczego on to powiedział? Co go podkusiło? Chyba jeszcze nie do końca wytrzeźwiał.

Nawet nie ma jak uciec z domu, bo to jego. No, rodzinny, ale jego. Pozostali jeszcze śpią, to przecież ich nie wyprosi. Może pójdzie na cholernie długi spacer? Tak! Świetny pomysł!

Przebrał się w czyste rzeczy i względnie doprowadził się do stanu użytkowego, chociaż w obecnej chwili miał ochotę umrzeć. Jak się wytłumaczy z tego Stephanowi? Przecież nie będzie unikać go w nieskończoność - może uda mu się to chociaż na kilka godzin, żeby uporządkować myśli. 

Cóż, liczą się chęci, bo gdy tylko otworzył drzwi od łazienki, ujrzał po drugiej stronie swojego przyjaciela, który bezpardonowo pchnął go w głąb pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi i przekręcając w nich zamek.

No i chuj bombki strzelił.

- Nie myśl sobie, że rzucisz we mnie szokującą informacją, a następnie zwiejesz do łazienki.

- Zamierzałem...

- ...co, wrócić? Andi, nie rób ze mnie idioty. Znamy się zbyt długo, żebym uwierzył w taki kit. Zwiałbyś na spacer i tyleśmy się widzieli.

Blondyn przełknął nerwowo ślinę, spuszczając głowę. Stephan widząc to, złagodniał. Westchnął lekko, robiąc krok do przodu.

- Możemy porozmawiać? Wiem, że wolałbyś to odwlec w nieskończoność, ale wydaje mi się, że ta rozmowa nie może poczekać, hm?

Młodszy zacisnął powieki i niemrawo kiwnął głową.

- Przepraszam. Spanikowałem.

- W porządku. Ciężko stwierdzić, który z nas jest bardziej przerażony - kiedy się obudziłem, chciałem wyskoczyć przez okno.

- Proszę, nie myśl sobie, że upiłem nas specjalnie - Andreas podniósł wzrok, wyraźnie przerażony. - W ogóle do głowy mi nie przyszło, że dzięki temu moglibyśmy...

- Hej, hej - wtrącił Stephan, łapiąc go za dłoń. - Nawet mi to przez myśl nie przeszło, okej? Poza tym, nie żałowałem sobie. Sam na to wpadłem. No i może trochę Markus, bo mi brzęczał nad uchem.

Wellinger uśmiechnął się, prawie niezauważalnie, ale nie dla wprawnego oka Stephana, któremu natychmiast poprawił się humor. Ostrożnie przesunął się kolejny krok do przodu, leniwie głaszcząc kciukiem wierzch lewej dłoni blondyna.

- Chciałbyś może rozwinąć to, co miałeś na myśli, zanim uciekłeś?

Widział, jak młodszy ponownie się denerwuje. Biegał wzrokiem po łazience, próbując na czymś skupić uwagę. Chciał wyswobodzić się z uścisku Stephana, ale ten zacisnął palce, splatając ich dłonie.

- Weź głęboki wdech i policz do dwudziestu. Jesteśmy przyjaciółmi...-

- Tak, przyjaciółmi! - tym razem to Andreas wreszcie przemówił. - Ale nie takimi normalnymi, Steph! Robimy za dużo innych rzeczy, żeby to można było podciągnąć pod zwykłą przyjaźń. Śpimy razem na zawodach jak Michael ze Stefanem, podbieramy sobie ubrania! Patrzysz na mnie tak, jakbym był Twoim cholernym światem, zauważyłem, że jak się uśmiechasz, to Twój uśmiech skierowany w moją stronę, a uśmiech skierowany do jakiejkolwiek innej osoby z naszej drużyny, to dwie inne rzeczy! Czasem mam wrażenie, że gdybym... - urwał, przymykając na chwilę oczy. - ...gdybym powiedział Ci jakąś totalnie głupią rzecz, kazał Tobie coś zrobić... to ty byś to zrobił. Dla mnie.

W łazience nastała cisza, nieprzerwana nawet ich oddechami. Wpatrywali się w siebie bez słowa, oboje zdziwieni i zdenerwowani. Leyhe uchylił usta i nagle parsknął śmiechem, formułując je w uśmiech.

- Zabawne. Chciałem powiedzieć coś podobnego o Tobie.

Wellinger zmarszczył brew, spoglądając na niego z lekką irytacją.

-Tak, Andi, masz rację. Nie jesteśmy typowymi przyjaciółmi. Mam uśmiech zarezerwowany tylko dla Ciebie, bo codziennie nie mogę pojąć tego, jakiego szczęścia dostąpiłem, że Ciebie mam. Patrzę na Ciebie, jakbyś był moim cholernym światem, bo tak to odbieram. Jesteś jego ogromną, ale to naprawdę ogromną częścią i za każdym razem, gdy Ciebie widzę, zastanawiam się, czym sobie zasłużyłem. I na podstawie tych wszystkich ckliwych książek, które przeczytałem, zaczynam wierzyć w to, że nasza relacja to jedno wielkie, cholerne przeznaczenie. I wiesz co-

Stephanowi niestety nie dane było skończyć, bo poczuł, jak blondyn zarzuca mu ręce na szyję i przyciąga do mocnego pocałunku. Wysunął nogę dla utrzymania równowagi i nachylił się, obejmując go w pasie. Andreas podskoczył i oplótł go nogami, chwilę później lądując na umywalce. Przeniósł jedną z rąk we włosy Stephana, gdy ten zjechał ustami na szyję młodszego, zostawiając na niej mokre ślady.

- Zabiję Cię, jeśli zrobisz mi malinki - mruknął z zamkniętymi oczami.

- Jak Ci zaraz pokażę, gdzie ty mi zrobiłeś malinki, to sam Cię zabiję.

Wellinger parsknął śmiechem, po czym wrócił do całowania Stephana. Cóż, takiej sytuacji na pewno nie było w ich bingo, ale hej! W życiu chodzi o to, by zaskakiwać, nie?

Oderwali się od siebie po dłuższej chwili, obserwując siebie nawzajem z pewnym rozbawieniem.

- Dzień pełen wrażeń, co?

- Nawet tak nie mów, dopiero się zaczął. Mamy ochotę na śniadanie?

- Mamy. Tylko zamiast kawy będzie herbata, bo ciśnienia raczej nie potrzebujemy podwyższać.

- A masz cytrynę?

- Czeka w specjalnym pojemniku z naklejką "dla Stephana".

Szatyn uśmiechnął się promiennie, po czym cmoknął go w nos i wyciągnął w jego kierunku dłoń. Andreas odwzajemnił uśmiech i złapał go za rękę, zeskakując z umywalki.

Kiedy zeszli po schodach, zwrócili uwagę na salon, który o dziwo nie przypominał pobojowiska. Pius spał na trzech złączonych krzesłach (luksus większy, niż na weselu, gdzie jako młody dzieciak śpisz na jednym, i to w dodatku na siedząco), a na rozłożonej kanapie spało czterech wspaniałych - Severin obejmował wtulonego Richarda, a tuż obok, w odwróconej pozycji leżeli Markus przytulający się do kolana rozłożonego jak rozgwiazda Karla. Brakowało jeszcze Philippa i Constantina...

- Wiesz co?

- Hmm?

- Nie zrobię wszystkiego, co mi rozkażesz czy poprosisz - stwierdził, nawiązując do rozmowy w łazience.

Andreas uniósł brew, wyraźnie zaciekawiony.

- Nigdy przenigdy nie przefarbuję się na blond.

///

Jakim cudem Andreas Wellinger w przyszłym roku skończy 30 lat??? Nie wiem i się nie domyślam

Ostrzegałam że tu bardzo popłynęłam z wyobraźnią, enjoy żółwiki

Wasza KDP ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro