lanišek x zajc|willingen
Wiatr owiewał zimne już od dawna policzki. Z dołu głośnym echem unosił się entuzjazm kibiców bawiących się w najlepsze. Odetchnął głęboko i ruszył z belki, układając sylwetkę. Po chwili wybił się z progu, czując mocny podmuch wiatru w twarz. Och, jak on kochał skoki narciarskie.
Czy nie powinien już lądować? Naj, zbliżał się w okolice sto czterdziestego metra, jeśli chciał wspomóc drużynę, musiał się postarać.
Zauważył, że wciąż znajduje się dosyć wysoko nad zaskokiem. Może nawet za wysoko. Wyciągnął ręce i szybko zrozumiał, że jeśli nie zareaguje NATYCHMIAST, będzie z tego dosyć... trudna sytuacja. Czuł opór wiatru, ponownie machnął dłońmi i zaczął wysuwać nogi celem jak najszybszego lądowania. Chuj z telemarkiem, chciał po prostu przeżyć.
Serce biło mu jak oszalałe, pot spływał po plecach, a oddech zaczął się rwać. To już nie był sto czterdziesty metr, kurwa, nawet nie sto pięćdziesiąty. CO, DO CHOLERY?
- Nie, nie, nie... - mamrotał przerażony. - Boże, błagam, nie...
Żółć napłynęła mu do ust, miał wrażenie, że jego ciało stało się bezwładne, niczym u szmacianej lalki. Raz, dwa, trzy...
- NIE!
Jego gardło sprawiało wrażenie papieru ściernego. Twarz mokra od łez, rwany oddech. Koszulka nieprzyjemnie lepiła się do ciała. Zamknął oczy i przyłożył dłoń do ust, czując niepohamowaną chęć szlochu. I nieobudzenia Anže.
Po dłuższej chwili względnego uspokajania się, opuścił ciepłą pościel i nałożył na siebie kadrowy dres. Podszedł do podręcznego plecaka, z którego wyjął napoczętą paczkę papierosów i po cichu wydostał się na balkon. Owinął się szczelniej bluzą i wyjął z kieszeni zapalniczkę, drżącymi rękami odpalając jednego z nich.
Od upadku minął dopiero dzień i Timi wiedział, że to tylko kwestia czasu. Skoki narciarskie są bardzo niebezpiecznym sportem, a wszelkiego rodzaju upadki - chlebem powszednim. Najważniejsze jest to, aby umiejętnie sobie z nimi poradzić na tle psychicznym i nie pozwolić im zagnieździć się w umyśle.
- Ciebie to już do reszty pojebało.
Słoweniec drgnął, wypuszczając papierosa prosto w pokrytą śniegiem trawę. Odkaszlnął trzy razy, uderzając się dłonią w mostek i gwałtownie odwrócił się w stronę zirytowanego głosu swojego kadrowego przyjaciela. Anže stał oparty o uchylone drzwi balkonowe, szczelnie owinięty kołdrą, posyłając chłopakowi najbardziej mordercze spojrzenie, na jakie tylko było go stać.
- J-ja...-
- Chcesz się przeziębić?! Stoisz w samych dresach i kapciach na balkonie jak gdyby nigdy nic na fajce? To skandal, taki z Ciebie kumpel, a się nawet nie podzielisz! - skarcił go z wyraźnym oburzeniem. Z Timiego jakby uszło całe powietrze, a stres wyparował w jednej chwili, ustępując czającemu się na twarzy uśmiechowi rozbawienia. Anže wyciągnął dłoń i szybkim ruchem zagarnął Zajca z powrotem do środka, nie siląc się nawet na przekroczenie progu. Zilustrował go od góry do dołu i właśnie wtedy dla młodego Słoweńca rozpętało się przysłowiowe piekło.
- Czy. Ty. Jesteś. Boso? - zapytał nad wyraz spokojnie Lanišek. Timi był na granicy ataku śmiechu, bo widok tak zdenerwowanego Anže był bezapelacyjnie prześmieszny.
Starszy z nich pchnął go w stronę łóżka i rozpoczął ostrą serię najstraszniejszych tortury jakie tylko świat widział...
Łaskotek.
- Mogę znieść brak kurtki - mamrotał w akompaniamencie specyficznego śmiechu Timiego, jakim posługiwał się przy błaganiu o litość. - Brak zaproszenia na wspólne palenie, ale to...kapcie na gołych stopach w śnieżną noc...jedyne, o co możesz teraz błagać, to tylko o brak skargi do Roberta!
- Obiecuję... od teraz... zawsze założę... skarpetki, przyrzekam... - wysapał Zajc, próbując powstrzymać Laniška. - ... Anže, no...
Starszy z nich wreszcie odpuścił, zakładając ręce. Siedział okrakiem na jego biodrach, patrząc na niego z dezaprobatą.
- Mam ogromną nadzieję, bo równie ogromnie się na tobie zawiodłem. Taka nieodpowiedzialność!
- Musiałem szybko...odreagować.
Anže westchnął, kładąc się obok.
- Miałeś koszmar? - bardziej stwierdził, niż zapytał, co potwierdziło kiwnięcie głową. - Chcesz jutro wystąpić?
- Oczywiście - odezwał się szybko. - Jeśli się wycofam, przegram ze strachem. Z każdym kolejnym dniem będzie trudniej siąść na belce - parsknął. - Po prostu... boję się utraty kontroli nad wiatrem.
- Gdyby każdy skoczek umiał panować nad warunkami, to wtedy nie byłoby problematycznych zawodów - zawtórował mu Lanišek. - To normalne że się boisz. Każdy się boi. Nigdy nie ma 100% pewności że warunki nagle się nie zmienią... Nawet najmniejszy podmuch może wszystko przeorganizować.
- I właśnie to jest najgorsze - westchnął Timi. - Rany, czy ja nie mogłem się zainteresować... no nie wiem, dartem?
- Mogłeś, ale wtedy nie poznałbyś tak zajebistych ludzi jak my - wyszczerzył się Anže, czym spowodował szczery uśmiech na twarzy młodszego.
- Taa, zdecydowanie - parsknął z rozbawieniem.
Leżeli w ciemnej ciszy, dopóki nie przerwał jej głos Laniška:
- No dobra, okazja roku! Ofiarowuję siebie jako poduszkę, musisz docenić to poświęcenie!
Zajc roześmiał się serdecznie, przekręcając na lewy bok. Czuł upragniony spokój.
- Skoro tak się poświęcasz, nie sposób odmówić... Dziękuję, Anže.
- Wiem, Timi. Ja Ciebie też.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro