Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wychodząc z posiadłości wiedźmin minął się z tym samym człowiekiem, którego widział poprzednio na drodze.

- Wiedźminie. Chciałbym z tobą porozmawiać w cztery oczy... Jak najszybciej. Wieczorem w karczmie "Pod miechem", masz tam pokój. Porozmawiamy sobie - szepnął i wszedł do majątku Hembreyów.

- Wiem kim pan jest. - oznajmił Marco Hembrey. - Mogę w czymś pomóc, agencie Hoksfol?

- To się okaże, Hembrey. Przyglądałem się tobie i twojej rodzinie od dawna... Mam nakaz przeszukania twojego domu, pokój po pokoju. Jeśli mi przeszkodzisz, zostaniesz aresztowany za utrudnianie śledztwa. Czy to jasne? - powiedział bezceremonialnie.

- A o co jestem oskarżony? - zapytał niewinnie dziedzic.

- O kolaborację z Redanią. To na razie podejrzenia, ale musimy mieć dowody. Na razie nie będę cię torturować, szkoda czasu. Na peweno jeszcze się spotkamy, może nawet na szafocie! - Jester chciał złamać Hembreya, ale nie odniósł oczekiwanego efektu.

- Proszę się rozglądać do woli. Nie mam nic do ukrycia.

Zdenerwowany Hoksfol zaczął przeczesywać korytarze dworu. Nie znalazł nic podejrzanego. Zszedł do piwnic. Zobaczył tylko garnek barszczu strasznie przyprawionego kminkiem, tak bardzo, że prawie nie było czuć barszczu.

- Uuuuu... - Zmarszczył się.

- Tak... Kucharze przesadzają z przyprawami. Tylko moja córka je ten barszcz. Ja mam uczulenie na buraki... Tak to przyprawiają żebym się nie udusił... - zakaszlał Hembrey.

- Dobra, nie zmieniaj tematu. Na razie jesteś czysty... Na razie. Jeszcze się spotkamy. - Pogroził Jester i wyszedł gniewny.

- Zawsze do usług! - zawołał roześmiany Marco Hembrey, rozkaszlał się na dobre i zamknął pokrywkę garnka.

Wilhelm złożył palce prawej ręki w znak Igni, a lewej w Aard. Fala uderzenia i gorąca spadła na pokrakę, o oślizgłym ciele z pociągłą szarą twarzą z wielkimi kłami. Jedna ręka była pokryta sierścią, a druga łuskamk i błoną. Z szyi wystawały skrzela.

Potwór zacharczał i odleciał w tył. Wiedźmin to wykorzystał i wyjął pistolet. Szczęknął zamek, strzeliła iskra. Huk.

Hybryda padła pod tym strzałem na plecy i znieruchomiała. Z głowy, gdzie ziała dziura po srebrnej kuli dymił się zielonkawy dym.

Wiedźmin obrócił się błyskawicznie i wyjął srebrny miecz, zakręcił się w piruecie i rozorał drugiego potwora na dwoje. Sapnął. Odpoczywał chwilę pośród bagien i zgnilizny. W końcu wstał. Te mutanty były silnjejsze niż przypuszczał.

Pamiętał, że Marco Hembrey zamówił sobie głowy. Odciął trzy i przytroczył do siodła.

Pojechał najpierw do kowala po nagrodę, potem do dziedzica oddać głowy.

Wszedł do głownej sali i zastał tam samą Maggę Hembrey. Jadła jaką ciemną zupę.

- Och. Pan pewnie do tatusia. Zaraz przyjdzie, jest w wychodku. -Uśmiechnęła się.

Miała piękny uśmiech.

-Ehem... - Wiedźmin zostawił trofea w przedsionku i niepewnie ruszył do stołu. - Nie chciałem przeszkadzać panience...

- Proszę mi mówic Magga, bez tytułów. Bardzo mnie pan fascynuje, panie wiedźminie... Chętnie bym sobie ciebie obejrzała... - mówiła lubieżnie.

W tym momencie wszedł kuśtykając gospodarz. Stanął zaskoczony.

- Wiedźmin? Tak szybko?! - Był bardzo szczęśliwy. - Trzy głowy, każda 150 florenów, to będzie 450. Proszę bardzo. - Odliczył monety z trzosa i podał mieszek Wilhelmowi.

Wychodząc Wilhelm spojrzał jeszcze raz na Maggę Hembrey. Uśmiechnęła się do niego i mrugnęła. Wiedźmin pomachał jej na pożegnanie i opuścił dwór.

Było już pod wieczór, więc czym prędzej szedł do karczmy "Pod miechem" na rozmowę z tajemniczym nieznajomym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro