Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hembrey podszedł bliżej, podpierając się na lasce. Był spocony, brudny, miał przetłuszone włosy i oczy szaleńca.

- Nie ruszaj się! Mam ci coś do opowiedzenia.

- Co mi może powiedzieć psychopata?

- Więcej, niż myślisz. Przejrzałem cię. Pracujesz dla Jestera. Ale o tym później... Opowiem ci historię mojego rodu. Archiblad, mój dziad, tworzył w swoim warsztacie różne abominacje, zbierał artefakty i informacje o starych bogach... Kiedy to się wydało w mieście wybuchły zamieszki, siłą usunuęto go z funkcji zarządcy miasta, a Cesarstwo nakazało go ściąć za okultystyczne praktyki. Jednak kiedy przyszedł tutaj pułk egzekucyjny, Archiblad był w wieży.
Postaniwiono szybciej zakończyć pracę i wypchnięto go z okna. Tak narodziła się legenda o samobójstwie starego szaleńca. Moja matka uciekła do Toussaint, gdzie poznała mego ojca. Potem urodziłem się ja. I postanowiłem, że zniszczę Nilfgaard. Redańscy szpiedzy pomogli mnie osadzić na miejscu zarządcy Bortaru, przeklętego miasta na pograniczu, które nie ma szacunku dla starego rodu i nauki! Kiedy tutaj osiadłem, postanowiłem obmyślić plan zemsty. Znalazłem dziennik Archiblada Hembreya. Tak zacząłem eksperymentować... Tworzyłem nowe gatunki i wypuszczałem je na wolność, by zobazyć jak sobie poradzą. Pierwsze testy zawiodły, lecz się nie poddałem. Sprowadziłem na to miasto strach, który będą pamiętać nawet za sto lat!
Co do Maggi natomiast, to był to jeden z moich koronnych eksperymentów. Wstrzyknąłem mojej żonie ekstrakt genu wampira. Co prawda zmarła przy porodzie... ale co urodziła!
Magga dorosła do szesnastu lat zaledwie w rok. Żeby przeżyć, musiała pić krew, którą skrzętnie jej podawałem, a przed potencjalnymi szpiegami udawałem, że to barszcz, umiem doprawić żarcie tak, że nikt nie odróżni zupy od posoki! Plan zakładał, że redańscy szpiedzy przemycą moją córkę do cesarskiego pałacu. Uwiodłaby Cesarza, a potem by go zaraziła. Miała być bezwzględna. Bez emocji. Ale się zakochała. W tobie. Zniszczyłeś wszystko, nad czym tak długo pracowałem... To oznacza karę. Śmierć! - wrzasnął i wycelował pistolet w Wilhelma.

TYMCZASEM

Jester rozpaczliwie szukał sposobu na wyjście z pułapki. Przypomniał sobie o krótkim, ale ostrym sztylecie schowanym w bucie.

Nogi miał wolne. Zsunął buty, i szybkim ruchem kopnął sztylet pod siebie. Następnie ujął go zgrabiałymi z zimna palcami i próbował przeciąć więzy.

Po kilku próbach udało się.

Wtedy zobaczył, że do lochu wchodzi kowal. Rozejrzał się w popłochu. Zobaczył stare truchło, wokół którego latały tłuste muchy.

Podbiegł do niego i sztyletem rozciął brzuch. Połamał denatowi żebra, wybrał jeden, ostry kawałek.

Kowal strzelił. Chybił. Podczas gdy ładował nową kulę, Hoksfol zanurkował i dźgnął go żebrem w szyję. Prysnęła fontanna krwi.

Oponent osunął się na ziemię, rzężąc niewyraźnie.

Jester złapał za broń. Był cały we krwi, własnej i kowala.

Oderwał rękaw koszuli, zrobił sobie przepaskę na oko.

- Gdzie jesteś, Hembrey, ty chory skurczybyku? - spytał głucho i ruszył schodami.

DWA PIĘTRA WYŻEJ.

Wilhelm rzucił się na ziemię. Kula roztrzaskała wazon stojący na stole.

Wiedźmin wyciągnął miecz stalowy. Ciął. Marco sparował cios laską i grzmotnął wroga w głowę rączką.

Wiedźmin zatoczył się i pobiegł schodami na górę, byle tylko uciec. Usłyszał koło ucha świst następnego pocisku.

- Wracaj! - krzyknął Marco, który deptał mu po piętach.

Wilhelm doszedł na sam szczyt zrujnowanej wieży. Z niej roztaczał się widok na całą dolinę i misto w ogniu. Spojrzał naokoło. Nie miał dokąd uciekać.

- Widzisz to? - spytał Marco. - Miasto płonie. Nareszcie... Zostałeś mi tylko ty...

Strzelił. I tym razem trafił w klatkę piersiową.
Wilhelm zatoczył się i oparł o słabą balustradę. Wiedział, że to koniec. Tracił coraz więcej krwi, nie miał ani eliksirów, ani bandaży...

- Hej, dupku! - rozelgło się nagle za ich plecami, od strony krętych schodów.

Jester celował w Hembreya, w głowę.
Kula nie minęła celu. Trafiła z całą siłą i precyzją. Z taką siłą, że martwy już Marco Hembrey poleciał na Wilhelma. Barierka nie wytrzymała takiego ciężaru. Złamała się. Tak historia zatoczyła koło. Hembreyowie upadli. Tylko o tym się mówiło. Nikt nawet nie wspomniał o Wilhelmie z Geso, którego ciało będzie jeszcze długo leżeć w krzakach pod posiadłością dziedziców Bortaru...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro