Zabiła siebie, żeby nie zabić jego

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Początek sezonu 1

Charlotte była jedną z młodszych uczestniczek misji zesłania setki młodych przestępców na Ziemie. Nie miała z kim porozmawiać, więc ciągle siedziała sama, otoczona przez zielony las. Siedziała wraz z widmem, które nie pozwalało jej na samotny odpoczynek, widmem śmierci jej rodziców.

Mała dziewczynka cierpiała, bo jako jedna z nielicznych nie chciała zabijać zwierząt i nie rozumiała, dlaczego akurat ich zesłali na nieznaną planetę, w miejsce które było ich marzeniem od kiedy się urodzili.

Podziwiała przemówienia walecznego i hardego Bellamy'ego. Rozumiała protesty Clarke i jej postrzeganie tego co powinni robić. Jednak nigdy nie mogła spojrzeć na przyjaciela dziewczyny, na syna kanclerza z Arki, który rozkazał zabicie jej rodziców. Nie mogła patrzeć na czarnoskórego Wellsa, za bardzo bolał ją ten widok.

— Musisz wykończyć swoje demony w rzeczywistości, wtedy wszystko się uspokoi.

Jako jednemu z nielicznych naprawdę uwierzyła na słowa Bellamy'ego. Jego błysk w oczach oraz spokojny głos podsunął jej pewien pomysł, na to jak ma sobie poprawić życie. Musiała pomścić swoich rodziców tutaj, na Ziemi.

Dopiero wtedy w jaskini zrozumiała, że płaczem niczego nie wskóra. Żadne sny, żadne łzy i żadne narzekanie nie przywróci życia jej rodziców. I takim oto sposobem niewinna, jedna z najmłodszych z setki Charlotte podjęła decyzję zabicia Wellsa.

Bała się. Odebranie życie wiązało się z patrzeniem na kolejną śmierć, na powolne wykrwawianie i powoli kończący się tlen w płucach. Jednak dla rodziców, dla ich pamięci i przez walkę ze swoimi sennymi koszmarami, była gotowa podjąć to ryzyko. Oby tylko było jej lepiej żyć...

Wells siedział uśmiechnięty, patrząc w jasne punkciki na niebie. Charlotte uśmiechnęła się zadowolona ze swojego planu, chłopak jako jedyny siedział na warcie. Zostało tylko zagadać go i dobrze wymierzyć rzut drobnym nożem. Wydawało się to błahostką, jednak im bardziej zbliżała się do syna kanclerza, tym szybciej biło jej serce. Wzięła głęboki oddech w płuca i usiadła obok swojego czarnoskórego wybrańca.

— Nie możesz spać, prawda? — Zapytał, uśmiechając się do niej przyjaźnie.

Kiwnęła głową, głośno przełykając ślinę i mocno zaciskając swoje pięści. Nie wytrzymała tego radosnego spojrzenia, tego życia w jego oczach i dobroci w głosie. Miała zabić tak miłego chłopaka za grzechy jego ojca? Jej starannie wypracowany plan, powoli się oddalał.

— Jak tylko zamykam oczy widzę moich rodziców, którzy są ekspulsowani przez twojego ojca. — Powiedziała zamykając oczy i pozwalając łzom na popłynięcie po jej policzkach. — Widzę to każdego dnia. Koszmar nigdy nie chce się zakończyć.

Wells spojrzał na nóż trzymany przez dziewczynkę i w jednej sekundzie zrozumiał sytuację, która miała miejsce. Dostrzegł wielki ból w dziewczynce, która była gotowa zabić każdego, byle tylko jej senne koszmary się zakończyły. Zrozumiał, że to on jest celem, że to dla niego przyniosła nóż z żółtą obudową.

Zwinnym ruchem wyrwał z rąk dziewczynki nóż i spojrzał na nią nieco wystraszonym wzrokiem. Nie rozumiał skąd w tej młodej osobie pojawiły się tak przerażające pomysły. Fakt, że widziała już kilka śmierci nie polepszał jej postrzeganie świata, winnych trzeba zabić. Ludzi z nieba trzeba zabić. Zwierzęta trzeba zabić. Na Ziemi rządzą zupełnie inne zasady niż na Arce, nic nie jest takie samo.

— Dlaczego ja?

Pokręciła głową, którą za chwilę schowała w ręce i wstrząsnęła się głośnym szlochem. Zniknęła chęć zemsty i polepszenia swoich znów, spotkała się z rzeczywistością. Spotkała się z chłopakiem, którego chciała zabić. Zrozumiała, że nie można szukać zemsty, bo tak wojna nigdy się nie zakończy.

Czasami trzeba po prostu przebaczyć, przecież Wells nie decydował za swojego ojca. Rodziców nikt nie wybiera, choć wiele by chciało dokonać zmiany.

— Kanclerza nie ma, ale jesteś ty. Ja po prostu nie mogę znieść tego wyrazu twarzy moich rodziców, zostałam sama i to jeszcze tak daleko od Arki. — Dalej szlochała, nawet nie próbując przestać.

Dzieci nie powinny widzieć żadnej śmierci bądź krwi. Nie powinny być zsyłane na samobójczą misję powrotną na Ziemię po dziewięćdziesięciu siedmiu latach. Dzieci nie powinny dokonywać zemsty za swoich rodziców.

Nie powinny, a jednak to robiły.

— Nie jesteśmy już na Arce, to co stało się tam wysoko nad nami, tutaj się nie powtórzy. — Wells próbował ją objąć, ale wyrwała się z uścisku. — To, że nasi rodzice popełnili błędy, nie oznacza że dzieci są takie same. Nie możesz oceniać nas wszystkich z powodu naszych rodziców.

Kiwnęła głową. Jej młode serce wiedziało, że chłopak mówił prawdę. Była obrażona na samą siebie, że planowała zabić syna kanclerza, byle tylko odpłacić się za swoją stratę. W jakim świecie ludzie dokonują takich czynów? Na pewno nie w świecie sprawiedliwym i kochającym. To najbardziej przerażało małą dziewczynkę. Charlotte bała się życia tutaj, na Ziemi.

— Przepraszam. — Wytarła rękawem kurtki ostatnią łzę i spróbowała nie mówić już przyciszonym głosem. — Idź pospać, ja powartuję tu za ciebie. W końcu i tak dzisiaj nie zasnę.

Zgodził się na tą umowę, czując jak po tej rozmowie zrobił się senny.

Wracając spotkał przerażoną Clarke, pędzącą prosto z lasu. Jej lokowane włosy delikatnie rozwiewał wiatr, a jej twarz była przestraszona. Tuż za nią wybiegł rozgorączkowany Bellamy.

— Charlotte nie żyje.

Wells o mały włos nie stracił władzy w nogach. Spojrzał wielkimi oczami na Clarke, która oznajmiła mu tę wiadomość. Kręcił jedynie głową, myśląc że musiał wszystko jakoś inaczej zrozumieć. Wierzył, że był to perfidny żart tej dwójki.

— Żartujesz? To nie może być prawda, przed chwilą ze mną rozmawiała. — Schował głowę w ręce i zamknął oczy.

Nie zabiła jego, ale zabiła samą siebie? Demony z jej snów naprawdę musiały ją straszyć każdego dnia, skoro postawiła tak radykalny krok. Zginęła, aby nie musiała zabić jego samego. To było przerażające.

— Czego nie rozumiesz? Ta mała się zabiła. — Bellamy wręcz krzyknął w twarz Wellsa. — Cierpiała, bo twój ojciec ekspulsował jej rodziców. Krzyczała przez sen, bo ciągle widziała ich śmierć. Cholera, ta mała cierpiała bardziej niż my wszyscy.

Bellamy pobiegł do swojego pustego namiotu, cały rozgorączkowany i wściekły na cały świat. Naprawdę przejął się tą śmiercią.

— Bellamy, każdy z nas cierpiał na Arce. Ale musisz zrozumieć, że każdy z nas inaczej walczy z cierpień. Charlotte się poddała, była za młoda na taką stratę. — Clarke usiadła obok chłopaka i próbowała go uspokoić.

Wells przysłuchiwał się tej rozmowie i poczuł, jak jego serce robi się zazdrosne o Blake'a. Jednak Griffin pomagała każdemu, nie powinien być zazdrosny...

— Moją mamę też ekspulsowali, za to że urodziła drugie dziecko. To paranoja. — Załkał Król obozu na Ziemi. — Nigdy nie będę zachowywać się jak oni. Nie pozwolę zabijać niewinnych. Nie po tym wszystkim, rozumiesz Księżniczko?

Kiwnęła głową. Każdy kogoś stracił na Arce, nie mogli pozwolić na te same błędy na ich planecie. Tu miało być tak, jak być powinno.





♾♾♾
Czytaliście ,,Misje 100"? Tam jest duuużo duużo Wellsa!
Co sądzicie o tym bohaterze? Moim zdaniem  za szybko został uśmiercony...
Jak wspominacie te pierwsze odcinki ,,The 100"?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro