Zazdrosna o wojowniczkę

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sezon ¾

Arkadia promieniowała spokojem i radością. Spokój na Ziemi? Po czasie, kiedy Clarke wygrała walkę ze sztuczną inteligencją, wszystko wydawało się stateczne. Ziemianie rozmawiali przyjaźnie z Ludźmi z Nieba.

Przykładem takich relacji, gdzie niegdyś pokłócone ludy, teraz ze śmiechem dyskutowali i wzajemnie się uczyli był duet Indry i Marcusa.

Ona, wieloletnia wojownicza z krwi i kości, która nie ufała nawet swoim ludziom i była gotowa posiekać, każdego kto ma inne zdanie niż ona.

On, nieco brutalny wobec swoich ludzi w Kosmosie, teraz na Ziemi stał się przykładem dobrego wodza, walczącego o dobro dla swoich ludzi. To on nie chciał przyjąć chipa sztucznej inteligencji, przez co wylądował na krzyżu. To on był gotowy iść tam, gdzie nie mogła Clarke. To jego więziła Komandor, której wtedy jeszcze nie znał. I co najważniejsze, to on wraz z Jahą sprowadził Arkę na Ziemię. Do domu. Do miejsca, o którym tworzyli wiersze i śnili o nim każdej nocy.

— Z ciebie Marcusie to taki wojownik, jak ze mnie strzelec z broni. — Prychnęła Indra, spoglądając na niezdarnie wymachującego mieczem Marcusa.

W tej doświadczonej wojowniczce, było coś co przykuwało uwagę byłego Kanclerza. Doświadczenie, które nabywała przez całe swoje waleczne życie. Opanowanie, którego uczyła się od najmłodszych lat, widząc śmierci wielu swoich ludzi. Ciągłe narzekanie na walczących, przez co pokazywała że to ona jest najlepszą wojowniczką. Jednak najbardziej dominujący w jej charakterze był upór, którego uczyła Octavię, swoją nową uczennicę.

Marcus również był uparty. Choć te słowo znacznie różniło się od tego wojowniczego. On miał upór przeżycia, który jak na razie się udawał. Jego upór był przepełniony dobrocią, walką samym z sobą i postrzeganiu innych ludzi jako ważniejsze osoby niż on.

A upór Indry? Przejawiał się ciągłą nauką nad samym sobą, karami słownymi za niewypełnienie obowiązku bądź przepisu oraz ciągłą krytyką, którą najbardziej potrafiła skrzywdzić bądź zachęcić młodego wojownika do pracy nad sobą.

Bardziej upartej osoby niż Indra, Ziemia jeszcze nie poznała.

— Ważne żeby się doszkalać, a nie zrezygnować za pierwszym razem, prawda? — Wyrecytował jedno z haseł wojowników, delikatnie zmodyfikowane.

Gdyby nie fakt, że kąciki ust Indry delikatnie drgnęły, nikt nie pomyślałby, że zaśmiała się z tego żartu. On jednak, doskonale wychwycił ten odruch. W końcu widział jej reakcje wiele razy. To ona, stanowcza Indra, przez pierwsze spotkania najchętniej wepchnęłaby miecz w jego klatkę piersiową. Kto mógłby pomyśleć, że teraz będą rozmawiać półżartem, stojąc na wolnym terenie Arkadii. Kto mógłby pomyśleć, że Ziemianie będą normalnie rozmawiać z przybyszami z Kosmosu. Krew nie wymaga krwi, a na pewno nie w tym przypadku.

— Nie masz w sobie wojownika, Marcusie z Ludu Nieba. — Odparła odrobinę zirytowana i zaczęła sama rzucać nożami w stronę kary drzewa oraz wymachiwać w każdą stronę, swoim własnym mieczem.

Kane zaczął śmiać się tak głośno, że wszyscy ludzie z Arkadii spoglądali na niego niepewnym wzrokiem. Radość, jaka emanowała od tej dwójki różnych osób była niezmierzona.

Jednak była osoba, która nie cieszyła się z tej promieniującej radości. Tą osobą była matka Clarke, Abby.

— Dlaczego się nudzicie, podczas gdy inni pracują i szukają oleju dla Raven. — Zapytała lekko zirytowana Marcusem, uśmiechającym się nie do niej.

On jednak nie spostrzegł w jej głosie, nuty zazdrości i puścił te słowa pomimo uszu. Nie widział żadnej złości, tylko słyszał delikatnie podniesiony głos.

Mężczyźni często nie potrafią odkryć ukrytych znaczeń w wypowiedziach. A może po prostu nie chcą tego zrozumieć? Jeśli coś pominą i będą traktować to co usłyszeli jako nie ważną rzecz, być może tak jest naprawdę?

— Indra uczy mnie rzucać nożami i posługiwać się mieczem. W gruncie rzeczy to naprawdę przydatne. — Uśmiechnął się, wskazując podbródkiem wbite w korę noże.

Nie uwierzyła. W oczach zazdrosnej kobiety wszystko zmienia się na niekorzyść mężczyzny. Co by nie zrobił i czego by nie powiedział, wszystko obróciłoby się od niego.

On jednak próbował.

— Przez wszystkie dni na Ziemi to broń była dla ciebie najważniejsza. Zmieniasz się, a zmiany nie zawsze muszą być dobre.

— Ale jeśli nie zdobędziemy się na zmiany, będziemy tkwić w tym co mamy do końca życia. To bez sensu, Abby. — Odparł ze spokojem w głosie, delikatnie obejmując matkę Clarke.

Nad Arkadią powoli zachodziło słońce, niosąc ze sobą kolejną noc i kolejny sen na Ziemi. Na bezchmurnym niebie rozlewały się pojedyncze, czerwone promienie. Widok, zapierający dech w piersiach ludzi przybyłych z Kosmosu. Bo choć można przyzwyczaić się do spokojnego życia na Ziemi, planeta zawsze będzie zaskakiwać.

— Musimy iść zjeść kolację. — Powiedziała patrząc na Indrę, która stała bez ruchu i przypatrywała się czujnie rozmawiającej dwójce.

Kiedy Abby odeszła, Indra delikatnie się rozluźniła. Z uśmiechem na ustach i delikatną kpiną, oznajmiła nic nie rozumiejącemu Marcusowi.

— Jest zazdrosna, to zrozumiałe. Boi się, że straci kolejnych swoich bliskich i to nie na wojnie, tylko w spokojnym życiu na Ziemi.

Kiwnął głową. On bał się tego samego co Abby. Jak zawsze ją rozumiał.





♾♾♾
💐 Pomysł mi się spodobał, ale realizacja pozostawia wiele do życzenia...
💐 Osobiście uwielbiam ten szip, i jestem z nim calym sercem (choć 5 sezon namieszał!)
💐 Indre tez ubóstwiam. Bądźmy jak Indra!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro