II⚔️

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

⚔️⚔️⚔️

Quimera lubiła myśleć o sobie, jako o szlachetnie urodzonej. W istocie tak było. Choć nigdy nie interesowała się zbytnio swoim drzewem genealogicznym. Im bardziej się w nie zagłębiała, tym mniej chciała je poznawać. Chaos wzajemnych powiązań członków rodziny, ich kontakty, wszystko to budziło w niej dreszcz obrzydzenia i niepokoju. Natura była dziwniejsza i bardziej skłonna do bezładu, niż to sobie dotychczas wyobrażała. Wiedziała tylko to, co potrzebne jej było, aby czuć się lepszą od innych. Z resztą teraz to nie miało większego znaczenia. Teraz czuła się gównem.

W każdym razie wywodziła się od Valarów, Potęg Świata, największych Ainurów, duchowych bytów, stworzonych przez Eru Ilúvatara. Każdy ze stworzonych duchów został przypisany do jakiejś części myśli Eru. Valarowie byli świadkami Wizji Iluvatara. Wybrali istnienie w Ei, Zamiast z Bezczasowych Przestrzeniach, więc do końca jej istnienia muszą w niej pozostać. Była to kazirodcza, pełna samozadowolenia, cuchnąca potężną mocą klika.
Quimera często myślała, że fajnie byłoby pewnej nocy wpaść tam i podłożyć trochę dynamitu. Ainurowie powyskakiwaliby na wieże swoich pałaców, jak dzieci wskakujące na sanki w śniegu, i zjechali w dół, a te jasne i kolorowe budowle roztrzaskałby się w morzu.
Ci skuriwele unosili się tam wysoko, ponad resztą świata i bawili się w wywoływanie trzęsień ziemi. To właśnie typy, którze fundują bibliotekę biednym dzieciakom, żeby miały się gdzie podziać, choć doskonale zdają sobie sprawę, że nikt nie nauczył ich czytać. Moc nie izoluje ich od świata. Ona go tworzy. Niech będzie światłość i niech rozkwitnie pedofilia, gwałty, choroby, mordercy i szaleństwo. Oni srają rakiem, a gdy bekają powietrze na Ardzie staje się tak gęste i trujące, że można je pokroić jak chleb i podać na lunch z dżemem i masłem orzechowym. Idealny przepis na kanapkę samobójcy.

Natchnieni przez Eru niezniszczalnym płomieniem tworzyli muzykę i w ten sposób zapoczątkowali istnienie świata, swą pieśń. Razem z Majarami rozpoczęli budowę i kierowanie Ardą, przygotowując ją na przybycie Dzieci Ilúvatara: elfów i ludzi, a także do walki z Melkorem - najpotężniejszym Ainurem, który chciał uczynić świat swoją własnością. Dzięki temu zasłużył sobie na tytuł największego złoczyńczy, skurwiela i brudasa w Śródziemiu.

Melkor lub inaczej Morgoth, Upadły Valar, Władca ciemności, Nieprzyjaciel Świata.
Wiedziała, że jest jego potomkiem. Trudno było o tym zapomnieć, skoro to on i Sauron wpakowali ją w to bagno. Melkor, tak jak pozostali Ainurowie został stworzony przez Eru Ilúvatara przed początkami Ardy. On i Manwë byli braćmi poczętymi z Jego myśli. Melkorowi była dana szczególna potęga i władza, jednak od początku sprawiał problemy wychowawcze. Był jednym z Ainurów biorących udział w stworzeniu Ardy. Kiedy Eru rozpoczął Ainulindalë, Wielką Muzykę Ainurów, w późniejszym Władcy Ciemności zbudziła się chęć wprowadzenia do niej własnych motywów wysnutych z jego wyobraźni. Dwukrotnie wtrącił swój motyw do melodii, podczas pierwszego i drugiego tematu, a wtedy Eru prowadził go z powrotem na właściwie brzmienie. Gdy rozbrzmiał trzeci temat, zawstydzony Melkor nie wprowadzał więcej dysonansów. To uczucie przerodziło się później w gniew. Jednym słowem, nie mógł sobie poradzić z faktem, że fałszuje.

Był wielki, lecz przez pychę zaczął gardzić wszystkim poza sobą, aż stał się duchem niszczycielskim i bezlitosnym. Rozum przemienił w przebiegłość, aby znieprawiać i naginać do własnej woli każdego, kto mógł mu być użyteczny, aż stał się bezwstydnym kłamcą.

Tak zwykły mawiać o nim elfy.

Melkor zaczął swoją działalności w Erze Latarń. Od początku miał ambicje na władanie światem i urządzeniem go po swojemu, dlatego z całych sił przeszkadzał rodzeństwu w upiększaniu Eä. Wybudował w tym czasie twierdzę Utumno, w Górach Żelaznych, gdzie światło prawie już nie docierało. Wydrążył liczne tunele głęboko pod ziemią, które stały się wylęgarnią dla jego sług, w tym orków, których Melkor stworzył za pomocą czarnej magii i długotrwałych tortur na porwanych elfach. Okolica wokół twierdzy wkrótce obumarła, tworzyły się zatrute bagna. Mieszkały tam potwory Melkora, z którymi Quimera swego czasu bardzo się przyjaźniła.

Z kolei jej matka, Ardana była jedną ze zdziczałych Avarich, szwędająchych się po bezdrożach, po tym jak nie wzięli udziału w wędrówce na Zachód, po przebudzeniu nad jeziorem Cuiviénen. Nie przypominali już elfów. Stali się obłąkani. Zaczęli unikać światła dnia, polując w nocy lub przemykając od cienia do cienia. Żywili się surowym mięsem i krwią. Psychopatyczni zabójcy pokroju wampirów. Polowali głównie na inne elfy, nie dla przyjemności, czy dla zabawy. Polowali dla gniewu. Polowali, ponieważ kiedy odwrócili się o muzyki Ainurów, coś w nich pękło i nie zależnie od tego, ile krwi w siebie wlali, w ich żyłach zmieniała się w ogień. Polowali i zabijali, bo musieli. Gdyby tego nie robili, pourywaliby sobie własne głowy. Podobnie jak w przypadku każdej używki, spokój jaki zapewniało zabójstwo nie trwał długo. Na kilka minut, może godzinę, ogień przygasał do rozżarzonego węgielka i wówczas odczuwali spokój. Do chwili, kiedy znowu musieli polować. Wielu z nich zostało porwanych przez Morgotha i to właśnie ich prawdopodobnie przemienił w orków. Jednak z Ardany uczynił swoją prywatną nałożnicę. Spodobała mu się tak bardzo, że trzymał ją w Utumnie, dla własnej przyjemności. Szybko zorientował się, wyróżnia się spośród pozostałych. Była wysoką, dość piękną kobietą o czarnych włosach i budzącym grozę spojrzeniu. Dzikuska z klasą i stylem.

Morothowi nie można było odmówić dobrego gustu, jednak nie tylko o urodę tutaj chodziło. Od razu widać było, że nie jest zwykłą elfką. Ardana miała zdolności, jakimi posługiwali się niektórzy z pomniejszych Majarów, potrafiła wnikać do umysłów ludzi i zwierząt, znała się również na czarach. Morgoth rozpoznał u niej niesłychany potencjał i zaczął oswajać z mroczną magią. Mówi się, że żaden elf nigdy nie opanował czarnej magii, choćby i nawet w połowie tak dobrze jak Ardana nauczyła się jej od Morgotha. Jej moc budziła grozę wśród wrogów i sojuszników, mawiano że tylko jeden z Valarów - Moran, mógłby ją pokonać w czarnoksięstwie. Zdecydowanie nie była elfką czystej krwi, choć sama niewiele wiedziała o swojej rodzinie. Jej matka, Rían na pewno była elfką, jednak nie pamiętała jej zbyt dobrze, gdyż ta umarła, kiedy Ardana miała zaledwie kilka lat. Dokładniej mówiąc zabiła się. Po prostu powiesiła się na suchej gałęzi. Mówiono, że od zawsze była stuknięta, a po jej urodzeniu do reszty pozdradała rozum. Ardana nigdy nie poznała też swojego ojca. Sądząc po jej zdolnościach, mógł być Majarem lub magiem, lecz równie dobrze wargiem, goblinem albo... czymś dużo plugawszym.
Podobno nikt, nigdy nie widział Rían w towarzystwie mężczyzny. Wielokrotnie powtarzała, że stosunki płciowe są nieczyste, a ona została stworzona do wyższych celów i nigdy nie da się dotknąć żadnemu mężczyźnie. Istnieją teorie, że została zgwałcona. To tłumaczyłoby jej obłęd, który doprowadził do samobójstwa.
Niemniej jednak Ardana posiadła moce dużo potężniejsze niż jakikolwiek elf, co czyniło z niej idealną kandydatkę na osobistą dziwkę dla Morgotha. Gdy okazało się, że jest w ciąży, ten miał nadzieje, że urodzi im się syn, który będzie mógł objąć władze nad krainami, które wciąż zdobywał. Niestety urodziła się córka. A w każdym razie coś, co posiadało żeńskie organy płciowe. Była to bowiem istota całkowicie wynaturzona. Jej skóra była czarna, nie ciemna tak jak u matki, lecz czarna jak kruki, czy otchłań. Posiadała też rogi, a jej palce były zrośnięte w formę przypominająca rozdowjone szpony drapieżnego ptaka, a w dodatku na plecach posiadała dwa kościste narośla, wyglądające jak zalążki skrzydeł.
Nie wiadomo do końca, co było przyczyną narodzin tego potwora. Być może była to kara od Ainurów za występki Morgotha, być może winny był zdezelowany materiał genetyczny któregoś z rodziców, na co wskazywał również fakt, o że Ardana nie znała swojego ojca. Co prawda, niektórzy z Avarich, z nieznanych przyczyn często nie mieli piątego palca u rąk. Nie wiadomo, czy miało to jakiś związek z podziemnym żywotem, ale było to zdecydowanie dziwne. Jednak nie aż tak, jak szpony tej karykatury.
Około jedna piąta Mrocznych Elfów posiadała też na głowie parę rogów. Uważa się, że jest to prawdopodobnie skutkiem mieszania się z Tieflingami żyjącymi w Menzoberranzanie, więc to dało się wytłumaczyć w racjonalny sposób.
Kiedy Morgoth zobaczył, że dziecko nie jest normalne, gotów był je zabić i rzucić warogm na pożarcie, jednak Ardana nie chciała o tym słyszeć. Powiedziała, że to jej dziecko i deformacja nie ma żadnego znaczenia. W rzeczywistości sama chętnie pozbyłaby się potomka, a jej chęć zatrzymania go była w znacznej mierze reakcją na niechętna postawę Morgotha. Dodatkowo znała przecież tajniki mrocznej magii. Za pomocą zaklęcia nadała dziecku nowy kształt. Było to bardziej coś na zasadzie kamuflażu niż pierwotnej zmiany. Znikła czarna skóra, dłonie przybrały normalny wygląd, znikły rozwijające się dopiero skrzydła. Wyglądała teraz jak normalne dziecko. Mimo wszystko, Morgoth nie chciał zatrzymać jej w Utumnie. Dobre pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz, w dodatku liczył na syna. Jednak był ciekaw, co wyrośnie z tego odmieńca i jasno zdawał sobie sprawę, że biorąc pod uwagę moce jakimi dysponował on i Ardana, potwór którego stworzyli mógł się stać doskonałym narzędziem operacyjnym. Planem, eksperymentem i maszyną do realizacji celów. Jego krew mogła stać się napędem do broni ostatecznej. Zdecydował, że ją między ludzi, aby siała zło i nienawiść. Rozkazał, więc Ardanie pozbyć się dziecka. Ta udała się w nocy do przystani i ukryła je pod pokładem jednego z kupieckich statków. Jak się potem okazało statek obrał kurs do Dale, a potem Esgaroth...

⚔️⚔️⚔️

O swoim pochodzeniu i historii Quimera dowiedziała się dopiero po wielu latach.
Przez całe swoje dzieciństwo i wczesną młodość myślała, że jest tym, kim mówiono jej, że jest. Niczym. Śmieciem. Gównem. Zwykłą wieśniaczką z Esgaroth. Córką rybaka i przekupki z targu. Meril i Hannar- tak nazywali się ci, których przez wiele lat uważała za swoją rodzinę. Hannar znalazł ją w łodzi. Pewnie miała wtedy nie więcej niż miesiąc. Wiedział, że jego żona marzy o dziecku, ale nie wychodziło im. On nie chciał mieć dzieci, jednak ona nie przestawała mędzić. Stwierdził, że to będzie dobry prezent na przeprosiny. Czasem dawał jej prezenty, najczęściej kradzione, czasem zabierał ją na romantyczny spacer nad brzeg jeziora albo szepnął do ucha kilka bzdur o tym, jak bardzo ją kocha. Niewątpliwe sądził, że czyny te wynagradzają jej to, co uważał za swój ,,porywczy charakter". Nigdy nie domyślił się, że one przerażały ją bardziej niż gniew i napady szału. Z tymi ostatnimi przynajmniej wiedziała jak sobie radzić.

Najpierw było w porządku. Choć chata, w której mieszkali była w stanie rozkładu, to dzieciństwo mogła uznać za nawet szczęśliwe. Pewnie dlatego, że nie rozumiała zbyt wiele. A może dlatego, że w dzieciństwie między nią, a rzeczywistością panował, może nie rozejm, ale na pewno zawieszenie broni. Nie wiedziała też, że posługuje się magią. Jedyne, co wiedziała to, że potrafi robić zabawne sztuczki i rozśmieszać inne dzieci. Gdy miała pięć lat, Robbie Rushlight zaprosił ją na przyjęcie urodzinowe. Był to rudowłosy dzieciak z sąsiedztwa, w którym się podkochiwała. Chcąc mu zaimponować, uniosła jego mopsa w powietrze, a potem spuściła mu na głowę. Nie zrozumiał żartu i to był koniec jej pierwszego romansu.

Mimo, iż Ardana użyła zaklęcia, które miało upodobnić Quimerę do człowieka, ona niezaprzeczalnie różniła się od innych, a oni plotkowali.

Tacy właśnie byli ludzie. Powinno się ich wszystkich zabić, żeby przestali gadać. Pamiętała, co mówił o niej sąsiedzi, kiedy z powodu trapiących ją problemów musiała opuścić szkołe. Sądzili, że wyleciała z powodu kłopotów z nauką i dziwnego zachowania. Jednak Quimera była zdolnym dzieckiem, a nauka nie sprawiała jej problemów.
Meril nauczyła ją czytać, pisać i rachować, dlatego Quimera wściekała się słysząc, że ludzie biorą ją za idiotkę. Ze szkoły wyrzucili ją za coś innego. Przyczyną było wbicie nożyczek w brzuch koleżance z klasy, ale o tym lepiej było nie opowiadać.
Kiedy podrosła i stała się silniejsza, nikt nie wymyślał jej od idiotek ani nie stroił żartów, przynajmniej nie tak, by to słyszała. Sama uważana niegdyś za przygłupa, Quimera zaczęła żywić głęboką nienawiść do wszystkich innych przygłupów, która miała, jak się spodziewała, unaocznić wszystkim, że nie jest i nigdy nie była - jedną z nich.
Uznanie jej za człowieka stanowiło obrazę, ponieważ ona nigdy się nim nie czuła, a ludzie byli głupi.

Meril mówiła, że gdy ktoś nazywa ją głupią, nie musi być dla niego miła i może nawet kazać mu się odpieprzyć. I tak właśnie robiła.

Stawała się też niebezpieczna, gdy chorowała. Tłukła szyby spojrzeniem, a gorączka doprowadzała do wzniecania pożarów. W domu nigdy nie poruszano tego tematu, choć Meril sama interesowała się magią. Jednak mąż zabronił jej rozmawiać na ten temat z Quimerą. Nie chciał, żeby rozeszło się, że trzymają w domu dziwadło.

- Są tacy, którzy zajmują się zabijaniem takich, jak ty. - mówił - Gdy uda się im kogoś znaleźć, zsyłają na niebo robaki, które za życia wyjadają mu wnętrzności, robaki grube jak węże, a na jego głowę spuszczają ognisty deszcz.

Być może próbował ją polubić, ale mu się to nie udawało. Jednak ze względu na Meril i na fakt, że sam przyniósł Quimerę do domu, nie mógł całkowicie jej nie lubić, toteż pozostawał neutralny, dzieląc z nią dom na zasadach daleko odbiegających od tych, które obowiązują w normalnej rodzinie.

Raz pokazała mu sztuczkę. Sprawiła, że ptaszki, które wycięła z papieru zaczęły fruwać po domu, a potem wyleciały przez otwarte okno.

- Zobacz, jestem czarodziejką, - powiedziała.

On wzruszył tylko ramionami

- To nie magia tylko wynaturzenie. Jesteś wybrykiem natury, niczym więcej. - odparł.

Tak właśnie ją nazywał. Wynaturzenie.

I to wszystko. Zazwyczaj miał ją gdzieś. Zwykle zajmował się żoną. Meril zawsze była mu posłuszna, była najlepszą osobą, jaką Quimera spotkała w życiu, w dodatku niezwykle piękną. Długie, lśniące, kasztanowe włosy, piękne szafirowe oczy, gładkie czoło, wysoko osadzone kości policzkowe, prosty nos z delikatnie zarysowana linią nozdrzy, usta zabarwione naturalna czerwienią - tak intensywną, że nie musiała używać szminki - oraz małe, równe zęby, swą bielą mogące konkurować z drogocennymi perłami. Była szczupła, sprawiając wrażenie wątłej i kruchej. Skórę miała mlecznobiałą, niczym istota nigdy nie oglądająca słońca, a piersi pełne.
Hannar również był przystojny, trzeba było to przyznać. Był wysoki, miał gęste, ciemne włosy i prawie czarne oczy oraz silną, grubo ciosaną twarz. Był dumny ze swoich potężnych barków i ramion, szczycił się szeroką piersią i muskularni nogami. Jednak przyciągający uwagę wygląd w najmniejszym stopniu nie wpływał na jego charakter, który był paskudny, naprawdę paskudny i czasami ponosiło go. Szczególnie, gdy wracał późnym wieczorem z karczmy.

,,Kochanie, chcę z robą porozmawiać na osobności."

Często to słyszała. Z początku sądziła, że naprawdę chodzi o zwykłą rozmowę. I gdy pytała o siniaki na twarzy Meril, a ona opowiadała jej bajeczki o spadnięciu ze schodów lub wpadnięciu w nocy na otwarte drzwi, Quimera wierzyła w nie. Oczywiście do czasu.
Potem Hannar przestał rozwawiać z nią na osobności i widok Meril kulącej się w kącie, dyszącej, płaczącej i usiłującej złapać oddech, by nie zwymiotować stał się elementem codzienności.
Gdy Quimera była na widowni po raz pierwszy, a on skończył, podszedł do niej.

- Nic jej nie jest. - powiedział.- Przejdzie jej. Wiesz, co się stanie, jeśli komuś o tym powiesz?

Ona niemo przytakiwała, kuląc się ze strachu i patrząc w jego zapadnięte, nieobecne oczy.

- Odpowiadaj, Wynaturzenie. Będzie lepiej dla ciebie, jeśli odpowiesz.

- Zabijesz mnie...

Wyglądał na zadowolonego. Jak nauczyciel, który uzyskał odpowiedź na trudne pytanie od upośledzonego ucznia. Pokiwał głową.

- Tak, i zrobię to powoli. Tak wolno, że to czego byłaś świadkiem będzie jak skaleczenie palca.

Dzisiaj z miejsca wyrwałyby typowi kręgosłup przez dupę, ale wtedy była inna, a tym domu panowały takie właśnie zasady. Tutaj nie płakało się, nie skarżyło na nic i nie wymiotowało na podłogę, jeśli chciało się zachować głowę.

Tak właśnie było. Przez wiele lat, tak właśnie było...

⚔️⚔️⚔️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro