IX⚔️

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

⚔️⚔️⚔️

Zasada numer jeden brzmiała, nigdy nie pić wódy niewiadomego pochodzenia. Zasada numer dwa, nigdy nie rozmawiać o miłości z anielskookim blondynem, jeśli jest się bardziej pijaną, niż się wydaje, co najczęściej oznacza ,,zawsze".
Cóż, nie bez powodu mówi się, że alkohol rozwiązuje problemy i języki.
Oczywiście nie powiedziała nic szczególnego. Nie powiedziała kim jest. On otworzył się przed nią, opowiedział jej o sobie, o swoim życiu, a ona sprzedała mu stek bzdur. Owszem, powiedziała, że mieszkała kiedyś w Esgaroth, że wyruszyła na wycieczkę i poznała Gandalfa. Że pracowała dla kogoś, kto orżnął ją i wysłał w mroczne i zgniłe miejsce. To wszystko, choć interesujące, nie miało żadnego znaczenia. Fili chciał ją poznać, a ona nie dała mu na to szansy.
Mimo to, miała wrażenie, że zbliżyli się do siebie.
Rozmawiając z młodym, przystojnym krasnoludem, z którym mogłaby poflirtować w poprzednim życiu, zapomniała że nie jest młoda, i w dodatku jest oszpecona.

Zatem musiała się opanować. Opanować swoje żądze. To miejsce między nogami narobiło jej już wystarczająco dużo problemów. Przez pierwsze kilkanaście lat, w ogóle się go nie zauważa, a potem biega z jego powodu w kółko, jak jakiś stary, stuknięty krasnolud po skarbcu pełnym złota.

Śmieszne.

O tym co to seks dowiedziała się od Robbiego Rushlighta, parę dobrych lat po tym, jak spuściła mu mopsa na głowę. Nakrył kiedyś na tym starszego brata z dziewczyną, kiedy to urwał się ze szkoły. A gdy potem zapytał się go, co robili, ten opowiedział mu wszystko ze szczegółami, którymi Robbie chętnie się dzielił. Wtedy, gdy o tym słuchała, seks wydawał jej się absolutnie obrzydliwy. Z tego co powiedział, główną rolę odgrywał w nim płyn, którego nazwy Robbie wstydził się wymówić. Tak, czy owak był związany z dziwnym i niezrozumiałym użyciem organów, które służyły do oddawania moczu. Seks był brudny, ludzie którzy to robili byli brudni, a świat to kolaka zboczeńców i szaleństwa. Tyle zrozumiała Quimera.
Nawet jej własny organ płciowy napawał ją nieopisanym obrzydzeniem. Za radą Robbiego, obejrzała go kiedyś w lustrze. Przypominał jej trochę rozdziawiony ptasi dziób, a trochę tajemniczy, mięsny przysmak przed obróbką termiczną. W każdym razie był paskudny i Quimera zaczęła wręcz wstydzić się, że go posiada.
Robbie natomiast, w ogóle się nie wstydził. Zaczął żywo interesować się tematem i czerpać wiedzę od brata. Pewnego razu pokazał jej książkę, w której znajdowały się obrazoburcze rysunki nagich kobiet i mężczyzn, uprawiających seks w różnych pozycjach. Tam właśnie zobaczyła, jak wyglądają męskie organy płciowe, które były sto razy gorsze i obrzydliwsze niż kobiece. Nie wyobrażała sobie tego, że mogłaby robić to, co te kobiety w książce. Brać do rąk te ohydne, ciastowate, białe członki, wkładać je w usta lub, o zgrozo, w inne części ciała, wykonywać te żałosne ruchy, słuchając czyjegoś oddechu. Jak ludziom mogło się to podobać? Dlaczego chciało im się oddawać czynnosci, która zabierała tyle czasu i dostarczała tylu upokorzeń? Dwie wielkie powłoki skórne idące na przyjęcie pod hasłem ,,Wewnątrz siebie już nie tak samotne", ale kiedy gasły sztuczne ognie, milknęły okrzyki i zapadała ciemność, opadały spocone na mokre prześcieradła, jeszcze bardziej rozpaczliwie zdezorientowane, przerażone własną osobnością i bezsensem swoich poczynań.
Obrzydlistwo.

Obiecała sobie wtedy, że nigdy, przenigdy tego nie zrobi, lecz Hannar zdecydował, że będzie inaczej. Od tego momentu zaczęła żywić do siebie tak głęboki wstręt, że nie mogła na siebie patrzeć inaczej niż na mieszkańca krainy skorupiaków, które urządzają swoim odwłokom konkurs piękności. Czuła się jak najobrzydliwsza w świecie potrawa w zalewie ze spermy, wyrzygana przez kogoś pod latarnią - jedyne czego wtedy chciała to, by uprzątnięto ją z powierzchni świata, zabrano jak najdalej od ludzi, bo nie miała z nimi nic wspólnego.
Od zawsze zazdrościła bakteriom, że nie mają ciała fundującego im tyle wstydu. Dlatego stała się, kim się stała. Zepsuło ją nie zło, lecz zbyt szybko zdobyta wiedza o świecie.
Skoro jednak jej plan życia w czystości legł w gruzach, wsłuchana w pieśni brzmiącej jak Namárië* macicy, zaczęła zastawiać wnyki na tych, którzy byli skłonni uczestniczyć w jej śmiertelnym tańcu godowym. Skoro seks był dla nich, aż tak ważny, to pewno nie mieli nic przeciwko, by oddać za niego życie. Kiedyś zabijała niebezpieczne i potężne potwory, szpiegów, arystokrację. Teraz musiała zadowolić się zabójstwami desperatów, którym dawno nikt nie robił dobrze. Jak mogła tak się stoczyć?

Z zamyślenia wyrwał ją głos Kiliego.

- Quimero, a nauczysz mnie latać na miotle?

Wyprostowała się.

Miotła - niby zwykły przedmiot. Zwykły przedmiot z podłużnym trzonkiem, którym można zrobić krzywdę...

Hannar zrobił to co zrobił , a po wszystkim jej to powiedział. Obrócił ją i zmusił, by na niego patrzyła.

,, Nie jestem twoim ojcem, ty dziwko, ty ohydny potworze. Jesteś wynaturzeniem, przybłędą, dzikim psem, którego trzeba uśpić.„

- Co ty znowu pierdolisz?- zapytała.

Dołożyła wszelkich starań, by jej głos nie brzmiał, jak głos kogoś balansującego na krawędzi psychicznego i emocjonalnego załamania.
Fili ostrzegał, że jego brat jest królem wpadek, niedyskrecji i zadawania dziwnych pytań. Wczoraj zapytał się Gandalfa, czy żółw, który zgubił skorupę jest nagi, czy bezdomny.
Ciekawe, co wymyśli tym razem.

- No, bo przecież czarownice latają na miotłach, nie? We wszystkich bajkach tak jest.

Poczuła się dziwnie słabo i pomyślała, że będzie szczerze zdziwiona, jeśli zaraz nie zwali się z tego konia i nie wyląduje w błocie.
Rzeczywiście zaczęła szukać w głowie jakiegoś zaklęcia, czegoś, co ma moc rozpraszania mroku. Szukała jakiegoś wyimaginowanego włącznika światła, lecz nie mogła go znaleźć. Wciąż natrafiała na zimne ściany, po których ślizgała się jej naga podświadomość.

,,Twoje myśli tworzą rzeczywistość."

Taki tekst sprzedał jej kiedyś Gandalf, zupełnie jakby był jakimś pieprzonym joginem. Czy jogini nie powinni przypadkiem chodzić nago?

Quimera natychmiast wyobraziła sobie swoją rzeczywistość jako sklejoną bryłkę brunatnych odchodów, toczona pod górę przez żuka gnojarka. Oczywiście bez większych sukcesów. Strata czasu i energii.

- To tylko kolejna gówniana legenda, skarbie. Jak o dzieciaku, który zrobił głupią minę i mu tak zostało, więc jego rodzina musiała się wyprowadzić do innego miasta.

- Czyli to też nieprawda? - oburzył się Kili - Całe dzieciństwo mnie tym straszyli.

- Akurat ty, bracie jesteś żywym przykładem tego, że w każdej legendzie jest ziarno prawdy.- powiedział Fili.

- Ciebie nikt nie pytał!- zawołał młodzieniec i oboje zaczęli się przekomarzać.

Quimera byłaby naprawdę szczęśliwa, gdyby od teraz do końca podróży, nie musiała z nikim rozmawiać. Ale to było niemożliwe. Szczególnie, gdy wędrowało się z Kilim, który wciąż nie dawał za wygraną.

- To naucz mnie czegoś innego. Na przykład lewitacji albo stawania się niewidzialnym.

- Nauczę cię pływać pieskiem w grobie, jeśli się zaraz nie zamkniesz.

- To też magiczna sztuczka?

- Tak. Zabieram cię w dół rzeki. Gdzieś, gdzie grunt jest miękki i podmokły. Łamię ci ręce i nogi. Palce u rąk i stóp. Wykopuję dziurę w ziemi, wkładam cię do środka i zakopuję. Potem palę fajkę i czekam, aż się wygrzebiesz.

Kili zastanowił się chwilę.

- Fajne. - powiedział. - Naucz mnie tego.

W oddali przetoczył się łoskot gromu. Niebo przypominało arkusz stalowej blachy upstrzonej gdzieniegdzie płatami czarnego kopciu i musztardowożółtymi liszajami korozji. Deszcz jeszcze nie padał, ale w powietrzu wyczuwało się napięcie w oczekiwaniu na nadejście ulewy.

- Zaraz będzie padać.- skrzywił się Bilbo - A taki piękny był dzisiaj poranek.

- Byłoby miło, mój drogi przyjacielu, gdybyś któregoś dnia patrząc na szare niebo i deszcz zaczął się cieszyć, że kiedyś wyjdzie słońce. - powiedział Gandalf i uśmiechnął się na widok motyla drzemiącego grzywie kucyka.

Bilbo smęcił dalej.

- Ale odkąd wyruszyliśmy jest pochmurno cały czas. U nas w Shire prawie nigdy nie pada, przez większa cześć roku utrzymuje się słoneczna pogoda, a ostanie dziesięciolecie należało do wyjątkowo suchych. Zdarzały się zimy, w czasie których bywało zaledwie kilka burz.

- To trzeba było tam zostać.- burknął Dwalin, wyraźnie zniecierpliwiony narzekaniami hobbita.

W tym momencie błyskawica rozdarła brzuch chmury. Posiniałe niebo pękło, a w liście pobliskich dębów, załopotał zimny deszcz.

- Może byś jednak coś zrobił z tą pogodą?- nalegał hobbit.

- Przecież to tylko deszcz. Ma to do siebie, że pada dopóki nie przestanie. Jeśli chcesz zmieniać pogodę, szukaj sobie innego czarodzieja.- odparł Gandalf, poprawiając czapkę.

- A są inni?

Gandalf rozpoczął wykład na temat cnot czarodziei, a Bilbo chłonął każde słowo. Miłość maniaków.

Deszcz lał prosto w dół ciepłymi strumieniami, jakby zmaterializowali się u podstawy wodospadu. Powietrze było zupełnie nieruchome, jak gdyby gwałtowność i ogromny ciężar spadającej z nieba wody stłumiły wszelki wiatr.

Quimera zamyśliła się nad tym, jak bardzo porąbani są jej towarzysze. Trzynastu krasnoludów, czarodziej i hobbit? To brzmiało jak początek kiepskiego kawału, a ona zadawała się być jego puentą. Choć z dwojga złego wolała towarzystwo krasnoludów od elfów. Przynajmniej przy nich czuła się wysoka.
Jednak nie powinna była z nimi iść.
Nie wiedziała, co było gorsze. Grobowiec, czy ten durny świat, w którym nigdy już się nie odnajdzie. Będzie musiała z nimi rozmawiać, odpowiadać na pytania i nie pokazywać tego, co zżerało ja od środka. Nie pasowała tutaj. W życiu się tutaj nie wpasuje. Ich świat tworzył wspólnotę wyglądu i mowy, tymczasem ona, jako gigantyczne ptaszysko, nie dość, że zdradzała się swoimi piórami, rosnącymi wszędzie tam, gdzie inni mieli gładką lub owłosioną skórę, to jeszcze nie mogła mówić i wszystko, co potrafiła, to wydać niezrozumiały dla nikogo dźwięk, otwierając swój wielki, skrzywiony dziób. Wolała, więc milczeć, żeby przynajmniej głosem się nie zdradzić, lepiej grać w te grę pozorów, tak długo, jak się da. Ale głęboko w środku przeszywała ją strasznie dziwna świadomość, że była olbrzymem na wyspie liliputów. Dosłownie.

- Jest nas pięciu.- mówił Gandalf. - Najpotężniejszy z nas to Saruman.

Gandalf, Saruman i reszta sił specjalnych Śródziemia. Ich zadaniem było monitorowanie magii oraz pilnowanie wszystkich dziwadeł, terrorystów i potencjalnych terrorystów, co doskonale opisywało na przykład Quimerę. Na szczęście Saruman szybko poszedł po rozum do głowy.

Quimera znała go prawie tak długo, jak Gandalfa. Na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie miłego dzadka, który swego czasu, złożył liczne dowody poświęcenia i zaangażowania, zaskarbiając sobie szacunek i miłość całej czarodziejskiej i elfiej społeczności. Gdyby ubierał się na czerwono, a nie na biało i gdyby ważył czterdzieści kilo więcej, byłby doskonały w roli Mikołaja. Jednak, przy baczniejszym przyjrzeniu się, błękit oczu zamiast ciepła odsłaniał chłód stali, miękkie rasy twarzy zaś, bardziej niż o łagodności świadczyły o umiejętności kamuflarzu, tak jakby ukształtowały się w ciągu całego życia strawionego na próbie zamaskowania swojego charakteru. Szerokie usta pozwalały zaś, bez trudu wyczarować mu zabójczy uśmiech, równocześnie jednak zdradzając zadziorną naturę czarodzieja.

Nie wiedziała, od czago zaczynał stary Sar. Pewnie jak wszyscy wielcy chuje - od zmywaka. Potem zdobył jakoś czarodziejski kijek i za pomocą paru łapówek i morderstw lub nieszczęśliwych wypadków wkręcił się do Rady Magów. Zajął całkiem fajną miejscówę, którą nazwał Isengard i zbudował sobie zajebiście wysoką, wieżę, w której urządzał potańcówki dla seniorów.
Saruman początkowo wspierał Gondor i Elfy w walce z Sauronem, jednak po bliższym poznaniu się do niego przekonał.

- Są jeszcze dwaj niebiescy czarodzieje. - mówił Gandalf - Wyleciały mi z głowy ich imiona.

W rzeczywistości dwóch niebieskich czarodzieji, których imiona wyleciały Gandalfowi z głowy, nikt nie widział od przeszło dwóch er. Bezpowrotnie zniknęli gdzieś na Wschodzie. Niewielka strata.

- A piąty czarodziej?- dopytywał Bilbo.

- Piątym jest Radagast, czyli Bury.

- Czy to wielki czarodziej, czy taki jak ty?

Quimera zaśmiała się, a Gandalf spojrzał na nią z wyrzutem.

- To jest bardzo wielki czarodzej...w pewnym sensie. Jest bardzo wrażliwy i preferuje towarzystwo zwierząt niż innych istot. Jego przenikliwe oko strzeże lasów i puszcz daleko na wschodzie. I bardzo dobrze, bo zło tylko czeka, by zająć tam miejsce.

Ta, zło z pewnością tylko czeka, żeby zająć jego starą chatę, cuchnącą jak słomiana mata podłogowa, która zbyt długo leżała na deszczu. W dodatku było tam prawie kompletnie ciemno. Quimera często odwiedzała go, kiedy odbierała od niego towar.

Grube korzenie przebijały się przez warstwę ziemi i pełzały po suficie i ścianach, niczym czarne, kruche arterie. Węzeł korzeni doprowadził do przegięcia tynku w jednej ze ścian, odsłaniając nagie cegły. Stary fotel stojący w kącie był włochaty od pleśni. Poduszki, wyglądały jakby wciągnięto je spod dupy Mûmakila. Wszędzie wokół było widać książki, puszki ze świeżym tytoniem, butelki eliksirów nasennych i miski z halucynogennymi grzybkami.

Radagast Brązowy, czy tam Bury uznał, że został wysłany by chronić zwierzęta i rośliny oraz hodować grzybki i to właśnie, a nie ochrona Śródziemia było jego właściwą misją.
Jeśli o jego wielość chodzi, to nie osiągnął on nic więcej, poza rozbrykaniem kucyka w Bree i zorganizowaniem Helmowego Jarania.

Deszcz zaczął padać z jeszcze większa siłą, przygniatając trawę i mokre krzewy do ziemi, łomocząc o liście i budząc chóralny szept w zaroślach eugenii.

- A ty i Quimera? Skąd się znacie?

Gandalf po raz setny streścił na wpół wymyśloną historię o wędrownym czarodzieju i wędrownej wojowniczce. Tak, wojownik to dobre określenie. Łagodniejsze niż zabójca.

- Naprawdę podoba wam się takie życie? - zapytał Bilbo z niepomiernym zdziwieniem.- Przecież jesteście ciągle narażeni na niebezpieczeństwa.

Quimera udała, że zastanawia się nad odpowiedzią.

- Wiesz, czasem faktycznie myślę, że lepiej byłoby zostać ogrodnikiem. To chyba przyjemne zajęcie. Potrzebna ci tylko łopatka, grabki i coś do przycinania chwastów. Niczym się nie przejmujesz, a i wyjątkowo rzadko ktoś próbuje cię zabić.

Tym razem to Gandalf się roześmiał.

- Powinniśmy chyba poszukać jakiegoś miejsca na nocleg. Zaraz zrobi się ciemno, a perspektywa przejażdżki konnej w czasie gradobicia wydaje mi się krańcowo nie miła.- odezwał się Dori, a wszyscy w milczeniu przyznali mu rację.

⚔️⚔️⚔️

*Namárië - lament Galadrieli w Lothlórien

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro