VIII⚔️

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

⚔️⚔️⚔️

Wieczorem zatrzymali się na skalistym wzgórzu posośniętym sosnami. Znajdowała się tu niewielka jakinia, przed którą rozpalili ognisko.
Quimera siedziała obok Filiego i Kiliego, jednak bliżej tego pierwszego. Miał zapas fajkowego ziela, był sympatyczny, całkiem przystojny, a jego oczy miały taki sam kolor jak oczy Azoga. To wystarczyło, by awansował na jej ulubionego członka kompanii.

Dookoła panowała cisza.

Nasłuchiwała, ale jeszcze bardziej czuła. Ktoś. Nie opuszczała jej pewność, że zostanie zmiażdżona przez potworną siłę. Już niedługo. Podążał jej śladem.
Zdarzały się momenty, kiedy wydawało jej się, że słyszy za plecami odgłos kopyt uderzających o kamienna posadzkę, albo czuje gorący oddech na karku. Ale najgorszy był zapach, który czasami czuła. Odór zgnilizny i rozkopanych grobów. Smród tak paskudny, że zaduch rzeźni zdawał się być niczym elfie perfumy.

Bilbo leżał obok Bombura, lecz nie mógł zasnąć. Krasnolud chrapał przerwźliwie głośno, wciągając przy tym powietrze tak mocno, że podczas wdechu zasysał latające w pobliżu komary, niczym potężny, rudowłosy odkurzacz. Szczerze zazdrościł mu tej łatwości zasypiania i miał ochotę go kopnąć. Obawiał się jednak, że to nie wiele by dało. Bombur przekręciłby się pewnie na drugi bok i chrapał dalej, a wtedy zazdrość Bilba stałaby się jeszcze większa, tak duża, że musiałby strzelić do niego z procy. A co, jeśli trafiłby do jego otwartej japy, a on by się udusił? Powiedziałby wtedy ,,Przepraszam, nie chciałem tego zrobić, ale on chrapał zbyt głośno i zasypiał zbyt szybko, aby żyć"?
Nie, to zły pomysł.

Hobbit wstał, podszedł skraju urwiska i spojrzał w ciemność. Była bardzo głęboka, a księżyc zupełnie zniknął.
Bilbo nie lubił nocy. W ogóle jej nie lubił. Lubił słońce i kolorowe kwiaty, wygodny fotel, sosnowe drewno cicho strzelające w kominku, zieloną trawę i błękitne niebo nad głową. Noc od zawsze budziła w nim niepokój. Wydawało mu się wtedy, że ktoś przykrywa ziemię ogromnym wiekiem, które wszystko utrzymuje na swoim miejscu. Kolory znikały i świat stawał się pusty, jakby ten ktoś unosił pokrywę i wpuszczał do środka ogrom nicości. Stojąc teraz nad przepaścią miał wrażenie, iż sam mógłby odpłynąć jak te kolory, unieść się w górę i zniknąć. A rano, gdy wszystko wróci na swoje miejsce, gdy Bombur przestanie chrapać i wysmarka wszystkie komary w chusteczkę, której w odróżnieniu od Bilba, nie zapomniał, on byłby nie tutaj, lecz gdzie indziej. I już nigdy nie udałoby mu się wrócić.

Czuł się obco i nieswojo. Miał wrażenie, że jego barki uginają się pod coraz cięższym brzemieniem pozbawionego wszelkich realnych powodów niepokoju. Miał wrażenie, że uczucie to wylewa się do jego świadomości jakiegoś najgłębszego zakamarka mózgu, zwykle uśpionego i równie istotnego jak wyrostek robaczkowy. Zniknęła bezpowrotnie cała radość z pogodnego dnia, a wraz z nią złudzenie uczestniczenia w jakiejś niewinnej zabawie i przekonanie o posiadaniu konkretnego celu działania.
Chyba powinien był zastanowić się dwa razy, zanim podpisał umowę. W dodatku sytuacja, która wydarzyła się poprzedniego wieczoru nie dawała mu spokoju. Coś Złego...

Bilbo w zamyśleniu wpatrywał się w nocny krajobraz. Nie mógł uwolnić się od myśli od nawałnicy obrazów, która niczym ognisty wiatr przemknęła mu przez głowę, głośna jak wybuch bomby, jaskrawa jak ogień hutniczego pieca. Czy to był sen?
Nie wiadomo dlaczego, im dłużej rozmyślał nad postacią, którą poczuł, tym częściej przestał jego oczami stawała Quimera. Ponieważ jednak nie miała z tym nic wspólnego, starał się przestać o niej myśleć i skupić się na wyjaśnieniu tego przeżycia. Tymczasem ona powracała raz po raz. Po głębszym zastanowieniu Bilbo doszedł do zatrważającego wniosku, że być może istnieje jakiś związek między nią, a tym czymś, Czymś Złym, choć nie miał pojęcia, na czym miałby ten związek polegać. Ogromnym wysiłkiem woli nakazał sobie, żeby przestać o tym myśleć

Nie widział powodu, aby mówić o tym komukolwiek. Wszyscy tu i tak byli do niego uprzedzeni i miał wrażenie, że wciąż obgadują go za plecami, gdy nie słyszy, więc nie chciał wystawiać się na pośmiewisko. I to z jakiego powodu? Tylko dlatego, że dał się ponieść swej wybujałej wyobraźni.

Jednak ta Quimera...nie zrobiła na nim dobrego wrażenia. Nazwała go debilem, więc pomyślał, że jest okropną babą. Potem pomyślał, że może wszystkie baby tak mają. Są okropne i już.
Ale z nią było coś nie tak. Nie podobała mu się. To znaczy, nie całkiem. Na pewno była sympatyczniejsza od Thorina, ale było w niej coś niepokojącego. Kiedy tylko ją zobaczył, przyszły mu na myśl wyryte w kamieniu wizerunki bożków czczonych przez przesądne ludy z południa, o których czytał w starych książkach odziedziczonych po dziadku - kamienny monolit i nieuchronność losu. Przede wszystkim odniósł niepokojące wrażenie jej twardości - jakby istota ta nie miała w sobie żył, w których przepływa krew, jakby została wyciosana z jakiegoś litego materiału. Im dłużej na nią patrzył, tym bardziej był skłonny pomyśleć, że jej oczy, które zdawały się poruszać, były tylko i wyłącznie namalowane, i nie bardziej ruchliwe niż oczy portretów jego nieżyjących już rodziców, wiszących nad kominkiem. Przypuszczał, że gdyby ułożył dwa palce w literę V i spróbował włożyć jej do nosa, zagłębiłyby się na nie więcej niż trzy centymetry, aż natrafiły na twardą zaporę, że nawet zdecydowanie zbyt ordynarny strój, który miała na sobie był częścią jej twardego, pozbawionego wnętrza ciała. Po dłuższym namyśle zrozumiał, dlaczego kojarzyła mu się z posągiem. Tak jak posąg sprawiała wrażenie niepewności, zmieniające się z wolna i nieubłagalnie w przygnębiający strach. Tak jak posąg pochłaniała wszystko inne.
Jednak znała Gandalfa i Gandalf za nią ręczył. Z pewnością nie ręczyłby za kogoś, do kogo nie ma zaufania, kto mógłby ich skrzywdzić.
Chyba.

Nagle noc wydała z siebie dźwięk. Trochę jakby zawyła, trochę zaskrzeczała.
Thorin ocknął się z niespokojnej drzemki, niczym porażony prądem, a Bilbo prędko przemieścił się w stronę ogniska.

- Co to było? - zapytał, przykucając przy ogniu.

- Orkowie, biali chłopcy. - odparła Quimera.

- Pewnie są ich tam setki. - dodał Kili.

Powaga, jaka malowała się na twarzy krasnoluda, była wręcz karykaturalna, biorąc pod uwagę jego osobę.

- Atakują tuż przed świtem, kiedy wszyscy twardo śpią. Cicho, bezszelestnie i bardzo krwawo.

Twarz Filiego przybrała równie kamienny wyraz.

Bilbo natomiast błądził wzrokiem po ich obliczach, szukając potwierdzenia, że to tylko kiepski żart. Po raz kolejny pożałował, że się tu znalazł.
Fili, Kili i Quimera spojrzeli po sobie, po czym cała trójka wybuchnęła śmiechem.

- Myślicie, że to śmieszne?

Thorin, który przed chwilą był w sporej odległości, jakby wyrósł z pod ziemi i stał teraz nad nimi, niczym niskie, gburowate drzewo.

- Waszym zdaniem atak orków to jest żart?

Quimera zmierzyła go wzrokiem. Ciężki przypadek, ale nie z takimi dawała sobie radę. Właściwie to wydawało jej się, że Thorin to nie mężczyzna, a zjawisko, którego definicję należy opracować i wpisać do słownika lub encyklopedii pod hasłem ,,król uzurpator". Miała nawet własną propozycje: ,,Thorin Dębiwa Tarcza, rasa - krasnolud, singiel, bo nikt nie może z nim wytrzymać, a i jego zdolność do utrzymywania trwałych relacji jest ograniczona, jeśli nie żadna, istnienie ufundowane na paradoksie: chce pełnić odpowiedzialną funkcję króla, ale nie robi nic, żeby to osiągnąć i czeka, aż czarodziej i hobbit posadzą go na tronie. Tchórzostwo i zagubienie maskuje cyniczną postawą i ciągłym zrzędzeniem. Uważa się za wrzechwiedzącego, musi kierować każdą dyskusją, poganiając innych, kłócąc się, tłumiąc ich wątpliwości i nie przyjmując do wiadomości ich opinii. Uśmiecha się równie często, co marmurowa figura stojąca na dziedzińcu elfiego pałacu. Mówi szybko i niecierpliwie, zawsze chcąc wiedzieć wszystko od razu. Nie potrzebuje kompanii, ani przyjaciół, lecz pokornego audytorium, przed którym będzie mógł roztaczać swoje. Uparcie czeka na odmianę losu, która nigdy nie nadchodzi.

Od początku wiedziała, że się nie polubią. Po prostu są takie osoby, które z miejsca ma się ochotę lać w mordę i nie przestawać. Thorin był zdecydowanie jedną z nich i Quimera była niemal absolutnie pewna, że podczas tej wyprawy nadejdzie moment, kiedy nie zdoła opanować chęci strzelenia go w pysk.

- Wcale tak nie myślimy.- speszył się Fili.

- W ogóle nie myślicie. Nie znacie tego świata.- warknął ze złością.

Quimera wstała i skierowała się w stronę kilku niewielkich sosen. Wolała, żeby nie widział, jak bardzo ją to śmieszy. Atak orków, kurwa, karuzela śmiechu.
Za plecami usłyszała głos Balina.

- Nie przejmuj się chłopcze.- mówił do Filiego- Thorin ma powody i to poważne, by nienawidzić orków.

I zaczął opowiadać historię. Historię bitwy o Azanzubizar, historię śmierci Throra, tego jak Thorin odciął rękę Azogowi i tego jak Azog przekonał się, że Plemię Durina nie da się tak łatwo złamać.

- A Blady Ork.- zapytał Bilbo.- Co się z nim stało?

- Umknął do nory, w której się kiedyś urodził.- tym razem mówił Thorin - Ten gad już wieki temu zdechł od ran.

I teraz Quimera nie wytrzymała. Parsknęła śmiechem, a krasnolud w ułamku sekundy znalazł się obok niej.

- Co cię tak, kurwa, śmieszy?- wycedził.

Była pewna, że jest gotów rzucić się na nią, jeśli udzieli niesatysfakcjonującej odpowiedzi. Byłoby ciekawie, ale nie chciała problemów. Przynajmniej na razie.

- Nic, ja tylko....

- Rozmawialiśmy o czymś...- z pomocą nadszedł Gandalf, siedzący pod pobliskim drzewem. - O czymś niezwiązanym z tobą.

Thorin posłał jej spojrzenie w stylu; jeszcze jedno słowo, a będziesz srać językiem, ale tym razem odpuścił.
Gandalf z koleji pokręcił głową, karcąc ją w milczeniu.
Quimera wzruszyła ramionami i odwróciła się w stronę ciemności. Noc zawsze miała dla niej więcej kolorów niż dzień.
Lubiła te ciemną tkaninę, która przykrywała jej niszczejące ciało. To czas przeklętych, dziwek, morderców i złodziei. Czas dzikich, czarnych psów, śpiących za dnia i aktakujacych nocą. To była jej pora.

- Biorę nocną wartę.- rzuciła.

- Na pewno nie sama.- odpowiedział Dębowa Tarcza, nieodwracając się do niej.

No tak. Przecież mogłaby popodrzynać wszystkim gardła podczas snu. Jak orkowie, cicho, bezszelestnie i bardzo krwawo.

- Ja się zgłaszam.

Fili, niedobrze.

Thorin skinął głową. Młodzieniec na pewno będzie miał na nią oko i dopilnuje żeby nie wywinęła żadnego numeru.

Wolałaby być tej nocy sama. Pełnienie warty we dwoje oznaczało konieczność komunikacji. A ona chciała ciszy. Poza tym, gdy na nią patrzył, miała nieodparte wrażenie, że zagląda do jej wnętrza, że wie kim jest naprawdę i widzi to, co starała się ukryć. Będzie musiała na niego uważać.

Podeszła do miejsca, gdzie pozostawiali swoje toboły i zaczęła w nich szperać. W końcu znalazła to, czego szukała. Płyn Orków. Podły samogon o nieznanym składzie, w butelce wyglądającej na starszą niż cały świat. Oddaliła się nieco, usiadła pod drzewem i zaczęła pić. Wzięła parę butelek, ale wiedziała, że to wystarczy góra na kilka dni. A co potem? Alkohol palił ją w gardło i smakował jak rozpuszczalnik wymieszany ze żrącym kwasem, ale tego właśnie potrzebowała. Hannar mawiał, że alkoholik nie pije z byle kim. Quimera pomyślała więc, że pijąc samotnie, nigdy nie zostanie alkoholiczką

Myślała o Azogu. Być może ten gad faktycznie zdechłby od ran, gdyby nie ona. Czuwała przy nim, zmieniała mu opatrunki i mówiła, że jest jej bohaterem, nawet jeśli nie wyciął jeszcze w pień całego Plemienia Durina. Jego świat zawsze był dla niej ważniejszy niż jej własny i teraz za cholerę nie mogła się odnaleźć.
Zastanawiała się, co robił przez tej czas.

Nie zadawaj pytań...

Racja. Doskonale wiedziała co robił. To samo, co wcześniej.

Vrasubburuk Agh Hamabanubgruiuk* - tak brzmiał najpopularniejszy toast wśród orków.
Jedną z ulubionych orkowych rozrywek było napadanie na pobliskie wioski. Zabijali mieszańców, palili domy, a ładne dziewczęta zabierali ze sobą. Najczęściej były młode, pewnie w większości dziewice. Małe, słodkie dziewczynki.

Małe dziewczynki potrzebują dyscypliny...

Wpadali do ich pokoików, wyciągali je z pościeli w kwiatki, kazali patrzeć, jak koledzy mordują ich rodziny, a potem zabierali je do lochów, zamykali w klatkach i gwałcili dokąd były zdatne do użytku, zazwyczaj bijąc się przy tym i kłócąc o kolejność. A one krzyczały, błagały o litość, a czasem po prostu o śmierć. Wiedziały, że po czymś takim nie będą już żyć normalnie, a orkowie z chęcią spełniali to życzenie. 
Azog zawsze miał pierwszeństwo. Wybierał sobie najładniejsze dziewczyny. Quimera uwielbiała patrzeć, a on jej na to pozwalał. Siadała blisko i napawała się widokiem.
Czasem ją również zapraszał do zabawy. We trójkę było jeszcze ciekawiej.
Gdy dziewczynki były posłuszne, po prostu robił swoje, a potem je zabijał.
Jednak, gdy próbowały się stawiać, zaczynała się jatka.
Sprowadzali je do lochów. Paskudne miejsce pełne szczurów i syfu.
Na nogach i kostkach zapinali kajdanki.
Ona kazała im jeść gówno wargów albo połykać monety. Potem zapalała świecę. Polewała je gorącym woskiem, przypalała im ramiona, kark i podeszwy stóp. Wiedziała, że te miejsca bolą jak skurwysyn.
On miał specjalny łańcuch. Wielkie cholerstwo z kłódką na końcu i walił je nim. Raz po raz, aż w końcu nie mogły wstać i uciekać, nawet gdyby chciały. 
A najlepsze było to, co robił na koniec. Gdy dziewczynki leżały tam jak szmaciane lalki w brudzie i krwi, marząc o śmierci, on szczał na nie.
Quimera patrząc na to przedstawienie, zaspokajała się bardzo szybko. Bywało, iż była zdenerwowana faktem, że potrafi doprowadzić się do orgazmu zaledwie w dwie minuty. Nic jednak nie mogła na to poradzić - jej ciało natychmiast reagowało na widok brutalnie gwałconych dziewic.
Pamiętała, kiedy ostatni raz uczestniczyła w tym przedstawieniu. Patrzyła jak silne dłonie Azoga ściskają drobne ciało niewolnicy, chcąc jak najszybciej poczuć ten dotyk na swoich nagich udach, piersiach i brzuchu. Ork położył wtedy dłoń na głowie dziewczyny i szybkim ruchem skręcił jej kark. Quimera zadrżała. Warcząc głucho wgryzł się w gardło ofiary, a Quimera przyglądała się jak uchodzi z niej życie, a jego usta zachłannie wypijają się w ranę. Wrażenie było tak intensywne, że chwilami wydawało się jej, iż wargi te przylegają bezpośrednio do jej szyi, i że to jej krew ścieka do gardła ukochanego. Nie była w stanie dłużej siedzieć. Osunęła się na łóżko, tylko niejasno zdając sobie sprawę, że szeptem zawodzi monotonną litanie: ,,tak, tak, tak, tak, tak..."
Księżyc błyszczał na czarnym nieboskłonie. Wokół nich zwarta masa kłębiły się wargowie.

Potem zmywali się i zostawali je na noc. Czy to nie wspaniałe? Ofiary umierały powoli, podczas, gdy ich oprawcy pieprzyli się piętro wyżej. Niektóre z nich zamarzały, niektóre były żywcem zjadane przez szczury, a inne umierały od obrażeń. A jeśli przetrwały, oni wracali następnego dnia i wykańczali. Lub raczej dokańczali.

Quimera wsunęła rękę w majtki i wciąż wizualizując sobie tę scenę, zrobiła sobie dobrze, cicho, dyskretnie, higienicznie. Kiedy kończyła, przycisnęła głowę do sosnowego pnia i szczytowała perfekcyjnie, bezgłośnie, z konwulsyjnie zaciśniętą szczęką, jakby cierpiała na wyjątkowo perfidną odmianę jakiejś tajemniczej choroby.

Potem pociągnęła kilka solidnych łyków płynu.
Alkohol konserwował od środka to mięso, które bez alkoholu dawno by zgniło, rozpłynęłoby się z tłustym chlupotem.

Stary gniew powrócił niczym gorąca kąpiel, ale nie zamierzała tracić kontroli. Nie zamierzała, ale ostatecznie wiedziała, że prędzej czy później to nastąpi. Sęk w tym, że nie obchodziło ją to później. Teraz interesowało ją tylko prędzej.
Nigdy nie była stabilna emocjonalnie, ale od powrotu coś się zmieniło. I to zdecydowanie na gorsze. Miała wrażenie, że stała się zwierzęciem, bezradnie ślizgającym się po powierzchni percepcji, doznającym jedynie przebłysków świadomości i krótkich oderwanych wrażeń. Ale najgorszy był głos, który zaczął pojawiać się w jej głowie. Nie był to głos Derijosa. On też często się pojawiał, ale ten był zdecydowanie bardziej niepokojący. To był głos kobiety. Przypominał jej głos, a jednak różnił się; ochrypły i słodki,  było w nim coś, co sprawiało, że miała ochotę krzyczeć. Głos despoty, który niebawem przejmie władzę nad wymyślonymi armiami. I zazwyczaj mówił okropne rzeczy.

Było jeszcze coś. Coś, co czasem pojawiało się na jej skórze. Szare cienie. Wijące się ciemne plamy, przywodzące na myśl jakiegoś czającego się, morskiego drapieżnika. Była chora, zdecydowanie, jej krew stała się siedliskiem trucizny, a wszystko, co potrafiła z siebie wydobyć, to jakaś żałosna mieszanina rozpaczy i  bezgłośnego błagania o pomoc, którego - z uwagi na niska zawartość słowa mówionego w milczeniu - nikt nie potrafił odczytać. Czasem zdawało jej się, że w nocy świeci z bólu, że jej skóra wysyła na zewnątrz komunikat, tworząc napisy ze świeżych, pulsujących żył.

Bofur opowiadał właśnie jakiś dowcip, a kilku krasnoludów wybuchło gromkim śmiechem.

Na wszystkich Ainurów, kurwa, z czego oni się śmieją. Czy nie rozumieją jaki jest świat?
Czy nie widza, że wszystko - WSZYSTKO! - lada dzień zejdzie na psy?

Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, Quimera włożyła do ust kciuk lewej ręki i zaczęła go gryźć. Pogrążyła się w myślach, tym razem, rozkoszując się bólem i smakiem krwi, która po chwili zaczęła spływać po jej ręce i wargach. Była słona i gęsta, tak jak krew tego łysego typa z Bree, kiedy przegryzła strunę u nasady jego...

- Mogę się przysiąść?

Odwróciła się gwałtownie. Spojrzała niepewnie przez ramię, jak ktoś zbudzony z krótkiego, lecz głębokiego snu i zobaczyła Filiego. Dostrzegła
też, że ognisko zgasło, a wszyscy praktycznie już spali. Nie zauważyła nawet, kiedy rozmowy ucichły i nie wiedziała jak długo była pogrążona w myślach.

- Skoro musisz.

Wytarła szybko twarz i spojrzała na swoją dłoń. Wydało jej się, że paznokcie zastapiły teraz zrogowaciałe szpony, a spod jednego wylazł mały, biały robak. To też często się zdarzało od czasu powrotu. Po chwili wszystko zniknęło. Na palcu, który miała w ustach, widniały dwa głębokie, krwawiące półkola. Pewnego pięknego dnia odgryzie sobie to cholerstwo. Odgryzie i połknie. Nie będzie to pierwszy raz, kiedy coś odgryzie. Czy połknie.

- Thorin kazał ci mnie pilnować?

To było bardziej stwierdzenie faktu niż pytanie.

- Nie i ostatnia rzeczą, jak przychodzi mi do głowy jest pilnowanie ciebie.- odparł.- A tak w ogóle nie przejmuj się nim, jest trochę zbyt podejrzliwy.

Quimera otworzyła szeroko oczy.

- Podejrzliwy? Kurwa, dla tego typa paranoja jest czymś więcej niż przyzwyczajeniem, to osobna dziedzina sztuki.

- Wiele przeszedł.- w jego głosie zabrzmiał smutek.- To fakt, że ma ciężki charakter, ale naprawdę dużo mu zawdzięczamy. Jest dla mnie i Kiliego jak ojciec, kocha nas jak własnych synów.

Skinęła głową, jakby cokolwiek dla niej znaczyło.

- To miło. Mój ojciec też mówił, że mnie kocha. Kilka razy próbował mnie zabić.

- Co takiego?!

Wzruszyła ramionami.

- Parę razy nasłał na mnie nieprzyjemnych typów, wysłał w nieprzyjemne miejsce, parę razy do mnie strzelił.

- Przykro mi.- powiedział całkiem szczerze.

- A mi nie. Mówię to tylko po to, żeby uświadomić ci, że fakt, iż ktoś twierdzi, że cię kocha, wcale nie oznacza, że nie rozpierdoli ci życia przy pierwszej lepszej okazji.

- Pewnie masz rację.

Zapatrzyła się w noc.

- Możesz spać spokojnie. Nie poderżnę gardła żadnemu z was, ani nie uduszę nikogo przez sen.- powiedziała po krótkiej chwili milczenia.

Jeszcze nie.

Fili usiadł koło niej.

- Spanie? Jakie spanie, już dawno z tym gównem skończyłem. Chciałbym za to, lepiej cię poznać.

- Chyba jestem dla ciebie trochę za stara, co? - zapytała uśmiechając się z przekąsem.

Zastanowił się chwilę i powiedział;

- Tak, pewnie tak. No, to przy okazji, ile masz lat, babciu? Dziesięć tysięcy, dwadzieścia?

- Szczerze, nie pamiętam. Straciłam, rachubę przy stu.

Roześmiał się.

- W takim razie, może opowiesz mi coś o sobie? Pamiętasz jeszcze jak wyglądała Arda w pierwszych dniach powstania?

Najwyraźniej świetnie się bawił.

- Nie pozwalaj sobie smarkaczu.- powiedziała grożąc mu palcem.

Mimo to opowiedziała mu coś o sobie. Powiedziała, że nie wie kim są jej rodzice, że wychowywała się w Esgaroth, że od najmłodszych lat interesowała się magią, sztukami walki i podróżami, dlatego gdy podrosła postanowiła poznać trochę świata. Po drodze spotkała Gandalfa, wędrowali razem trochę czasu, a potem Gandalf zaproponował jej udział w wyprawie do Ereboru.
Fili słuchał tych bzdur z ogromnym zainteresowaniem, kiwając głową i dopytując co jakiś czas. Naprawdę dobry z niego słuchacz.  Ciekawe, czy równie chętnie wysłuchałby jej prawdziwej historii.

Kiedy skończyła, na chwilę zapanowała cisza.

- Cieszę się, że jesteś tu z nami.- powiedział niespodziewanie, a potem nieco zmieszany dodał - Chodzi o to, że wyglądasz na kogoś, kto wie co robi, na kogoś kto...- znów to spojrzenie i poszukiwanie odpowiednich słów - No wiesz, kto się nie boi.

Quimera westchnęła.

- Dobra, teraz ty coś opowiedz. Twoja dziewczyna pozwoliła ci wziąć udział w tak niebezpieczniej i długiej wyprawie?

Fili spuścił wzrok, miała wrażenie, że się zarumienił.

- Nie mów, że taki przystojniak jest singlem.

Fili skinął głową, nie podnosząc wzroku.

- Tak jest. I wiesz....prawda jest taka, że niewiele wiem o kobietach. Parę lat temu miałem dziewczynę, ale wyprowadziła się do Żelaznych Wzgórz. Przez ten czas umówiłem się z paroma i tyle.

- I tyle? - uśmiechnęła się znacząco.

Cały czas wpatrywał się w czubki swoich butów i chyba zarumienił się jeszcze bardziej.

- Nie przesadzam, umówiłem się, przecinek, koniec opowieści. Moja mama straszy mnie, że jak tak dalej pójdzie to zostanę starym kawalerem i zgorzknieje jak wujek Thorin. On wtedy wkurza się strasznie i mówi: ,, Na Durina, babo, przestań gderać, zostaw chłopca w spokoju." Tyle, że to brzmi jak ,,gdyrać".

Quimera zaśmiała się.

- Przecież miłość jego życia czeka na niego w Ereborze.

Fili zastanawiał przez się chwilę.

- Masz na myśli Arcyklejnot?

Pokiwała głowa. Inteligentny z ciebie gość, anielskooki.

- Może jego, nie działa jak powinien, dlatego chce tamten.

Rzucił jej pytające spojrzenie, po czym ponownie spuścił wzrok.

- Jesteś okropna. - powiedział szturchajac ją.- I za to cię lubię. Po prostu jesteś sobą.

- Nie wiesz tego, nie znasz mnie.

I nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz.

Nadal się uśmiechał, ale jego oczy spoglądały poważnie. Ten wyraz twarzy zdradzał dość złożone uczucia i Quimera pojęła, że pomimo skłonności do żartów i świetnego poczucia humoru, jest niezwykle dojrzały jak na swój wiek. Najbardziej ujmowała ją w nim, nie dobroć, która go odmładzała, ale szczerość, właśnie, przez którą wydawał się starszy.

- Wiem, co wiem.- odrzekł - To się nazywa męska intuicja, jak mawia nasz przyjaciel Bilbo.

- Ukochana Bilba zdradziła go z trzynastką krasnoludów, co na to jego męska intuicja?

Tym razem nie zrozumiał.

- Mówię o jego spiżarni. Skarżył się, ze doszczętnie ja splądrowaliście.

Słysząc to ponownie wybuchnął śmiechem, a ona dołączyła do niego.

- Tak w ogóle to dzięki za miłe słowa. Jesteś całkiem sympatyczny jak na kogoś, kto uważa mnie za Godzillę. Kiedy tak ładnie mówisz, prawie w ogóle nie czuje się wstrętna.

- Nie uważam cię za Godzillę. I wcale nie jesteś wstrętna. Szczerze to...

Zwrócił twarz w jej stronę, patrząc tymi fascynującymi oczami w kolorze bezchmurnego nieba.

- Uważam, że jesteś piękna. To nie próba podrywu, ani taka sobie gadka... przynajmniej tak mi się wydaje. To po prostu stwierdzenie faktu. Ale ty na pewno o tym wiesz.

Quimera otworzyła usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

Szczerze, to nie wiedziała. Wiedziała, że ma duże cycki, niezłą dupę, że dobrze to robi. Ale nikt jej nigdy nie powiedział, że jest piękna i sama nigdy tak o sobie nie myślała.

I nagle Fili zrobił coś, czego całkowicie się nie spodziewała. Nakrył jej dłoń swoją ręka i lekko uścisnął. Dotknięcie było przelotne, lecz poraziło jej nerwy jak elektrowstrząs i przez chwilę widziała tylko jego włosy, usta, a przede wszystkim oczy. Reszta świata zniknęła, jakby pozostali na scenie we dwoje i zgaszono wszystkie reflektory, oprócz jednego.

- Nie drwij ze mnie, anielskooki.- powiedziała.- Możesz sobie żartować ze wszystkich, ale nie ze mnie.

O dziwo jej twarz pozostała kamienna, a głos był chłodny i opanowany. Miał ma nią uspokający wpływ.

-Nie odważyłbym się na to.- Fili mówił poważnym tonem - Powiedziałem tylko, co myśle.

Naprawdę nie żartował. I dobrze, bo Quimera nie była w nastroju i nie zniosłaby, gdyby ktoś puszczał jej dym w oczy.
Uśmiechnął się i wyciągnął rękę, żeby ponownie dotknąć jej dłoni.

- Nigdy nie będę z ciebie drwił. Obiecuję

Nie powinna była mu na to pozwolić, nie mogła jednak temu zapobiec... ani temu, jak jej ręka obróciła się w jego dłoni, żeby mógł zacisnąć na niej palce.
Nie miała pojęcia co zrobić, ani jak zareagować.  Patrzyli sobie w oczy przez dłuższą chwilę.

Wiatr ucichł, księżyc wyszedł zza chmur, a złudzenia wygodnie rozsiadły się pomiędzy nimi.

⚔️⚔️⚔️

*Vrasubburuk Agh Hamabanubgruiuk - Zabić wszystkich mężczyzn i zgwałcić wszystkie kobiety.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro