XIX⚔️

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

⚔️⚔️⚔️

Wiedziała, że tak się to skończy. Jaskinia od początku wyglądała jej na podejrzaną. Ale ten gbur się uparł i teraz znowu wpakowali sie w jakieś gówno. Nic dziwnego, że Bilbo chciał odejść. Sama najchętniej rzuciłaby to wszystko. I chyba nie pozostało jej już nic innego.

W każdym razie rozmawiali i nagle miecz Bilba zaczął świecić. I nim cierpiący na bezsenność w niewygodnych norkach Bilbo i cierpiąca na niepohamowaną agresję Quimera zaalarmowali towarzyszy, jaskinia postanowiła ukazać swoje prawdziwe oblicze. Podłoga zniknęła, ale Quimera wiedziała, że tak się stanie. Bilbo i krasnoludy nie wiedzieli. Spadli prosto w dół, w miejscu, gdzie przez chwilą znajdowało się zaciszne i suche miejsce do spania, stoczyli się po kamieniach i zniknęli w ciemności.

Quimera mogła polecieć za nimi. Postanowiła jednak najpierw znaleźć Gandalfa. Z pewnością w Rivendell zauważono już zniknięcie krasnoludów, a on wyruszył by ich dogonić. Z pewnością też znaleziono krwawe pamiątki, które im zostawiła.

Zabijanie bezbronnych istot było tak idealnie plugawe i niegodziwe, ale przecież sama najlepiej wiedziała, że uczciwość nie ma nic wspólnego z mechanizmem funkcjonowania wrzechswiata. Gdyby tak było, Morgoth nie zostałby buntownikiem. Nie zaatakowanoby Utumna ani Mordoru, a Quimera nie skończyłaby w grobowcu.

Zatrzymała się w lesie niedaleko Rivendell. Morderstwa i wino wprawiły ją w wyśmienity humor. Jeszcze przez chwilę cieszyła się swoim odlotem, śmiejąc się sama do siebie, jak pacjent zakładu zamkniętego, bez powodu, bez przyczyny, mówiąc coś do drzew, tłumacząc coś krzakom, rozdając słowa hojnie, pełnymi garściami. Pozostawienie Erlondowi kilku trupów, rozwalonej rzeźby, pustych butelek i rzygów na podłodze, dało jej spełnienie na koniec tej wizyty.

Aż wreszcie jej nastrój gwałtownie się zmienił. Zamknęły się nad nią czarne skrzydła skrzyni - znów wpadła w miejsce, do którego nikt nie miał dostępu.
Zrobiło się jej niedobrze i zimno. Czuła się, jakby zamarzała od środka, a w ustach miała posmak octu. Chciała, żeby czas - suma rzeczy utraconych - jej nie dotyczył. Chciała wyjść z cienia. Ale nie umiała, nie była w stanie przewrócić tej ciężkej kartki, która sama zapisała, coraz wyraźniej czuła, że wypełniało ją coś ciemnego i nieruchomego. Ostatnie guziki, ostatnie elementy pompującej w nią życie apertury zostały odłączone przez dłonie w czarnych rękawiczkach.

- Wydobądź mnie z mroku. - zaczęła mówić szeptem, choć tak naprawdę sama nie wiedziała do kogo. - Zdejmij z mojej twarzy to skórzaste, ciemne skrzydło, zapal mi latarkę...

Potem i ten stan minął i nie pozostało już nic poza lodowatym opanowaniem, poza pustką.

Trupy na dziedzińcu pewnie już odkryto, ale do pokoi nikt jeszcze nie zajrzał. Było na to za wcześnie. Tak oto smierć zarazem stała się faktem i nie stała. Chociaż Amárië i ten drugi elf umarli, wciąż jeszcze żyli w umysłach innych, nieświadomych ich śmierci. Dopóki ktoś nie znajdzie zwłok, nie zawiadomi innych mieszkańców pałacu, dopóki wieść nie rozprzestrzeni się i nie stanie się jak nasiona dmuchawca - będzie trwał stan przejściowy między życiem, a śmiercią. Ona trwała w takim stanie przez sześćset lat.

Może za parę godzin ktoś wejdzie do pokoju, który był miejscem zbrodni, nachyli się nad leżąca w nim nieruchomo elfką, odkryje z niej koc i zakryje usta dłonią. Swoje usta.

Osoba nieżyjąca zawsze wzbudza w żyjących panikę.

Wtem usłyszała szelest i z mroku wyłonił się najpierw kostur, a potem trzymający go czarodziej.

- Gandalf! - zawołała z dziwną wesołością - Miałam nadzieję, że tu na ciebie trafię. Krasnoludy znowu wpakowały się w jakieś bagno i chyba...

Gdy tylko podeszła bliżej, walnął ją swoim kijem. Opadła na jedno kolano.

- Nie sądziłem, że możesz być, aż tak niegodziwa, ale udało ci się mnie zaskoczyć. Coś ty najlepszego zrobiła, dziewczyno!?

Gandalf był wkurwiony, bardzo wkurwiony. Jego twarz była wielką rysą, wielką dezaprobatą. To nie pierwszy raz, kiedy wściekał się na nią, ale po raz pierwszy posunął się do przemocy fizycznej. Dobra robota. Jeśli tak dalej pójdzie, zaraz straci jednego z niewielu przyjaciół, którzy jej pozostali.

Quimera powoli wyprostowała się i przewróciła oczami.

- Tak, wiem. Jestem wynaturzeniem, czego się spodziewałeś? Jestem gorsza od straszydeł dla dzieci i próchnicy zębów.

Gandalf zmierzył ją od stóp do głów, wzrokiem zrezygnowanego ojca, który wie, że choćby nie wiadomo jak będzie się starał, jego dziecko nie dożyje trzydziestki. Quimera popatrzyła na swoje dłonie. Były podrapane i wymęczone, jakby żonglowała pustakami. Na twarzy również miała zadrapania, a w dodatku przeraźliwie bolała ją szczęka. Najwyraźniej strażnicy musieli się bronić.

- Bez obaw, rano będę jak nowa. Jedna, czy dwie blizny więcej nie zrujnują mojej ślicznej buźki. To drobiazg.

Twarz Celebriany była w dużo gorszym stanie niż moja. - pomyślała, lecz nie powiedziała tego na głos.

Gandalf chyba usłyszał jej myśli.

- Drobiazg? Najpierw zabijasz żonę Erlonda, teraz służbę i strażników, a do tego rozwalasz pół pałacu. I to po tym, jak przyjął nas w gościnę, a wcześniej uratował ci życie.

- Niektórzy nie potrafią się zachować...

- To nie jest śmieszne. Tej nocy w Rivendell było zebranie białej rady. Mają cię dość.

- I co? Zamierzają wykopać mnie ze Śródziemia? Odebrać mi przywileje?

- Quimero, żarty się skończyły. To potężne i wpływowe istoty. Mogą zrobić ci krzywdę.

Quimera roześmiała się jak dziecko, odchylając głowę do tyłu.

- Chyba wszyscy zapomnieliście o jednym ważnym szczególe. Derijos zrobił mi lewatywę ze swojej podłej, grobowej mocy. On ma w sobie taką ilość trucizny, że przyprawiłyby samego Eru o ból tyłka. Wiesz, szczerze zastanawiam się, kim on jest i co musiał zrobić, że nawet te boskie bękarty sikają w gacie na dźwięk jego imienia.

Gandalf miał ponurą, szarą twarz, niemalże w kolorze swoje szaty. Nieadekwatna do wieku witalność teraz została podkopana przez troskę. Zasępił się, przyglądając się jej z uwagą.

- Stajesz się naprawdę niemożliwa, Quimero. Dlaczego taka jesteś?

- A co mi pozostało? Cała reszta ma kasę wpływy i intratną robotę. A mnie wycięli. Frustracja, to wszystko. Poza tym, dawno się porządnie nie schlałam, ani nikogo nie rozwaliłam.

- Dawno? Zrobiłaś to zaledwie kilka godzin temu i nie ma dla tego czynu absolutnie żadnego usprawiedliwia. To było zbyt publiczne i lekkomyślne.

- Jasne. Bo Erlond bardzo uważa żeby nie krzywdzić cywilów. Bawi się w ściągnie orków, a powinien wziąć się za Derijosa. Skoro tak wam zależy na dobru wszechświata, to dlaczego go nie wyśledziliście? Jak Biała Rada zamierza się przyczynić do ochrony Śródziemia podczas Ostatecznej Bitwy? Znowu staną na chórze, czy siądą na trybunach jako kibice? Tłumy podpitych, długowłosych braci z czapeczką drużyny i wielkimi łapami z pianki, naprawdę świetny plan.

- Przez jakiś czas próbowaliśmy go znaleźć, ale widzieliśmy pewne rzeczy. I słyszeliśmy. Nie pytaj mnie, co to było.

- Świetnie, w takim razie gratulacje, zamaskowany bohaterze. Uratowałeś świat. A tak na marginesie, muszę być dla was naprawdę odrażająca, prawda?

Gandalf skrzywił się, jakby przez długi czas żuł kawałek skórzanego buta.

- Odrażająca to słabe określenie, ale wszystko w życiu ma swój cel i użytek, nawet coś potwornego. Zechcesz pracować dla słusznej sprawy?

- Wsadziłeś do kompanii potwora. Jak to sobie wyobrażałeś?

- Uważałem, że chociaż jeden raz zrobisz dobrą robotę. Powiedziałem ci prosto w twarz, jaką pokładam w tobie wiarę. Jeśli uważasz się za potwora, nie będę cię przekonywał. Ale możesz być potworem, który zabija inne potwory, a nie niewinne istoty.

Quimera uśmiechnęła się.

- Wasza wojenka jest naprawdę bardzo interesująca, ale to koniec mojej opowieści, Gandi. Nie jestem jak ty.

Czarodziej przymrużył oczy.

- Co chcesz zrobić? Wrócić do Utumna?

Rzeczywiście, powrót był najlepszym rozwiązaniem. Miała tam reputację i znała każdego orka z imienia. Nigdy nie nadawała się do normalnego życia. Rabunki, morderstwa, gwałty i podpalenia. Była prawdziwą spiralą przemocy.

- Czemu nie? - zastanowiła się - Może znajdzie się dla mnie jakiś kąt. Mają tam wygodne łóżka i pokoje z łazienkami, powinieneś kiedyś wpaść i zobaczyć.

- Dziękuję, ale jestem zajęty powstrzymaniem końca świata, co w dużej mierze jest twoją winą. Powiedz, jaka jest dziś data?

Wzruszyła ramionami.

- Nie mam pojęcia.

- O to mi chodzi. Ty nie wiesz niczego. Nikogo nie słuchasz i nic cię nie obchodzi. Dzień Durina jest coraz bliżej. A Dagor Dagorath jest przepowiedziane od niepamiętnych czasów.

- I gdzie w tym moja wina?

- Grobowiec był jedynym miejscem, gdzie to przeklęte Berło było bezpieczne. Zabierając je i wychodząc z tamtąd, otworzyłaś maleńką szczelinę we wszechświecie. Wszystko, co się teraz dzieje ma na celu poszerzenie tej szczeliny. Wybacz zatem, że nie koncentruję się na tobie i na twoich sprawach. Muszę zatroszczyć się o świat.

- W takim razie idź, a ja wypiję za twoje zdrowie w nowy rok, dla mnie jest już za późno.

- Nigdy nie jest za późno, żeby zawrócić i nauczyć się czytać.

Quimera nie potrafiła stwierdzić, czy Gandalf udzielał jej porady, czy robił sobie jaja z jej żałosnej sytuacji. Lubiła go, ale zużyła już chyba wszystkie pokłady życzliwości i pozytywnych uczuć, którymi dysponowalaa w tym życiu.

Przez chwilę nie mówił nic, przyglądając się jej z mieszania zdumienia, podejrzliwości, strachu i ciekawości, co utwierdziło ją w przekonaniu, że gdy otworzy usta, nie powie nic przyjemnego.

- Wiesz dlaczego czasem nie mogę cię znieść?

- Mów.- zachęciła.

- Nie z powodu twojej niewyparzonej gęby, pogróżek rodem z boiska, przyjaciół-orków, czy nawet ciebie samej, gotowej zabić każdą żywą istotę w zasięgu wzroku. Wkurzasz mnie, bo jesteś taka jak Thorin. Uważasz, że jesteś na tym świecie sama, i że nie dzieje się na nim nic, poza twoimi problemami. Czy ty w ogóle rozumiesz, po co ta wyprawa?

- Oświeć mnie. Ty i twoje krasnoludki ruszacie do Góry z toporkami, żeby kazać Smaugowi przyciszyć muzykę?

- To jest miejsce idealne miejsce dla czarnej magii. - powiedział, akcentując słowo ,,czarna".- Sauron sam chciałby być królem pod górą. Rozumiem twoją frustrację, bo nie zostałaś Cesarzową Zła i żoną twojego ukochanego orka, ale to przeszłość. Musisz wreszcie przestać żyć wspomnieniami.

Quimera w końcu musiała wybuchnąć.

- Jak!? Kurwa, gdy spotyka cię coś takiego, nie potrafisz już żyć inaczej niż tylko wspomnieniami. Co byś zrobił na moim miejscu? Przez sześćset jebanych lat, codziennie modlisz się o śmierć. Jesteś gwałcony, opluwany, bity tak, że rzygasz gównem, duszony niemal na śmierć, masz łamane kości. Potem udaje ci się wyjść. I co? Myślisz, że wracasz do normalnego życia?

Gandalf milczał. Widział, że popadała w typowy dla siebie stan opętania i wiedział, że powinien spróbować coś powiedzieć, żeby ją (nawet na chwilę) uspokoić, ale jego usta wydawały się sparaliżowane i najzwyczajniej w świecie odmówiły mu posłuszeństwa.

- Nie, nie wracasz. - mówiła dalej - A wiesz, co wtedy robisz?

Nie wiedział.

- Świrujesz. Zabijasz. Robisz sobie krzywdę. Palisz, odurzasz się czym się da, wypijasz morze alkoholu, nie myjesz się przez tydzień, albo dłużej. Rzygasz przez sen. A potem wstajesz i powtarzasz wszystko od początku.

Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie wiedział co, więc je zamknął.

Quimera naprawdę lubiła Gandalfa, znali się wiele lat, a jednak był dla niej równie obcy, jak każda inna osoba na świecie. Z wyjątkiem Azoga. Po prostu nie miała pojęcia w jaki sposób, odnosić się do kogoś, z kim nie odczuwała wewnętrznej łączności.

- Nie zmienię przeszłości.- powiedział ze smutkiem - Chociaż bardzo bym chciał. Jedyna rzecz, jaką mogę zrobić, to pokazać ci, w jaki sposób możesz nadać swojemu życiu sens, uczynić je wartościowym. Masz wybór, możesz ocalić wiele istnień. Jeśli tego dokonasz wszyscy zobaczą twoją prawdziwą twarz. - podszedł bliżej - Czy pójdziesz ze mną, Quimero? Czy wysłuchasz mnie i nie pozwolisz umrzeć swoim przyjaciołom?

Nie zadawaj mi pytań, to nie odpowiem ci kłamstwem. - pomyślała, ale nie powiedziała tego. Przyglądała mu się tylko z uwagą i takim napięciem, że gorąco napłynęło mu do twarzy i miała wrażenie, że zaczyna się czerwienić.

- Dlaczego mnie broniłeś? Dlaczego nie powiedziałeś, że to ja? Spadliby na mnie jak lawina.

- Może. A może nie.

- Ale dlaczego tego nie zrobiłeś?

- Quimero, jeżeli przez całe życie zakładasz, że musi ci się przytrafić tylko to, co najgorsze, to przecież może się zdarzyć, że się czasem pomylisz.

- Nie zgrywaj cwaniaka! - z całej siły starała się ukryć zakłopotanie pod maską beznamiętności.

Zachowanie Gandalfa nie pasowało zbyt dobrze do jej wyobrażenia egzystencji jako swego rodzaju wojny wszech czasów - Quimera kontra perfidna, podstępna i perwersyjna armia zafajdanych gnojków.

- Kto próbuje zgrywać cwaniaka? Powiedziałem, że będę milczał i zrobiłem to. Chcę tylko pomóc Thorinowi odzyskać dom i powstrzymać koniec świata.

Spojrzała na niego niepewnie, jakby chciała mu uwierzyć, ale bała się tego. W końcu chyba uwierzyła. I miała prawo uwierzyć, bo powiedział jej prawdę.

Jednak za tą prawdą kryło się jeszcze coś. Może i Gandalf był strażnikiem Śródziemia, ale daleko mu było do instytucji charytatywnej. Chciała mu powiedzieć, że powodem, dla którego wszyscy dedykują komuś lub czemuś swoje szlachetne czyny jest to, że mniej lub bardziej zdają sobie sprawę z własnego egoizmu i to napawa ich grozą.

Ale mówienie mu takich rzeczy nie było chyba zbyt rozsądne.

Zatem w milczeniu ruszyli w kierunku jaskini.

⚔️⚔️⚔️

Zeszli wąskim schodami. Nie był to krótki spacer. Sztuczka związana z wchodzeniem i wychodzenie, z takich miejsc polegała na zapamiętywaniu charakterystycznych punktów. Jakichkolwiek. Wszystkiego, co dało się zapamiętać. Poluzowanego stopnia, ułamanej deski, czy pęknięcia w skale, które przypomina owcę dymająca orła. W wypadku jaskiń należy pamiętać, by nie wchodzić do nich bez jasnego obrazu wyjścia. I sprawdzać, czy pod podłogą nie znajduje się czasem miasto goblinów, choć to ostatnie nie jest wymagane. To regułka. Dobrze mieć jednak czarodzieja, który cię z takiego gówna wyciągnie.

Gandalf włączył lampkę. Błękitne światło, lekko zabarwione szafirem, słabe jak blask księżyca w nowiu, sączyło się z czubka jego kostura.
Quimera pomyślała, że to fascynujące, ale koniec z końców Gandalf chyba nie był, aż taki potężny. Jego moc nie rozciągała się bowiem na żywe istoty. Nie potrafił ogłuszyć ofiary telekinetyczną energią promieniującą z tego kija. Nie mógł przyciągnąć, czy przywołać do siebie. Umiał roztrzaskać kamień lub cisnąć w niebo gejzer piasku, ale wobec żyjących istot był bezsilny.

Czuła smród palonych ciał. Nawdychała się już go tyle, że dla niej był po prostu czymś znajomym, a nawet przyjemnym.

Miasto goblinów wyglądało jak mieszanka parku linowego z tandetnym gabinetem grozy. Mimo wszystko skala tego miejsca była imponująca. Aby zdobyć tyle drewna musieli chyba wyciąć połowę Mrocznej Puszczy. Miasto tworzyła zapadnia. Zabudowę osady stanowiły prymitywne drewniane konstrukcje. Pomiędzy półkami skalnymi rozpościerały się liczne mosty, zarówno drewniane jak i linowe. Mieszkańcami były gobliny, w większości małe, karłowate i zdziczałe. Dookoła było ich pełno, wrzeszczących i śmiejących się w swoim języku lub w Westornie. Miasto było prymitywną osadą zajmującą tunele, jaskinie i skalne rozpadliny głęboko pod powierzchnią ziemi. Wnętrze rozświetlało wielkie ognisko i liczne pochodnie.

Do ścian za pomocą kajdan i łańcuchów, przymocowane były półnagie lub całkowicie nagie dziwki. Niektóre plątały się w tłumie. Najwyraźniej gobliny miały podobne zabawy, co orkowie, może nawet zamawiały u nich towar. Te musiały być tu od dawna, gdyż wyglądały na mocno zużyte. Były blade i wychudzone, poranione i posiniaczone, część chyba nawet już martwa. Te żywe wpatrywały się przed siebie niewidzącym wzrokiem, a ich oczy były tak szkliste, że można by pojeździć po nich na łyżwach. Doskonale. Po co używać magii do skradania się, jeśli wokół toczy się impreza godna
Morgotha albo Derijosa?
Gandalf dostrzegł krasnoludy dużo szybciej, niż Quimera przestała gapić się na panienki. Przechodząc obok popchnęła jedną, ta poleciała na kolejną i wszystkie wywaliły się niczym kręgle z cyckami. Czarodziej posłał jej mrożące krew w żyłach spojrzenie. Kiedy Gandalf ratuje sytuację, jest całkowicie pozbawiony poczucia humoru.

Coś zabawnego musiało się wydarzyć na tej imprezie, gdyż tłum stał się nagle głośny i po chwili ucichł. Quimera mogła się założyć, że rozwaliłaby wszystkich w tym lokalu i znikła, zanim ktokolwiek by się zorientował, co się wydarzyło. Po chwili ujrzała kompanię prowadzoną przez trzech potężnych goblinów. Dostali nawet prywatnych opiekunów. Quimera i Gandalf przycupnęli, ukryci za ścianą.

- Cóż za zbieg okoliczności, że się tutaj znaleźliśmy. To chyba twoje klimaty.- szepnął czarodziej.

- No nie? - Quimera ruszyła przed siebie.

- Gdzie ty idziesz?

- Zabić kogoś.

Gandalf podszedł do niej i chwycił ją za rękę. Tysiące lat wymachiwania kijem zapewniło mu silny uścisk.

- Poczekaj chwilę. Może usłyszymy coś przydatnego.

Kiwnęła głowa, a kiedy Gandalf odwrócił się na moment, weszła w tłum.

W Rivendell czuła się trochę nie swojo, z uwagi na fakt, że ubierała się jak dziwka. Teraz jej ubiór robił za świetny kamuflaż. Nikt nie zwracał na nią uwagi, kiedy sunęła pomiędzy tymi stworami, niczym lodołamacz.

Centralną częścią miasta była wielka jaskinia, gdzie na płaskim kamieniu znajdował się tron Wielkiego Goblina. Jego gwardię przyboczną stanowiło około trzydziestu żołnierzy, uzbrojonych w topory i krzywe szable. Quimera przylgnęła do ściany z dziwkami, gdzie niezauważona mogła lepiej obserwować sytuację.

Wielki Goblin miał naprawdę dziwny kształt. Nie taki, jak u facetów z brzuchem i cyckami. Był szeroki w poziomie, jak nie do końca nadmuchany balon. To na swój dziwny sposób godne podziwu. Jego podbródek i bandzioch poddały się sile grawitacji, przez co przypominał trochę śnieżnego bałwanka tyle, że ulepionego z błota.

- Kto śmiał wkroczyć do mojego królestwa? - zawołał grubas.- Złodzieje, włóczędzy, ćpuni?

- Krasnoludy, wasza wysokość. Były we frontowym przedsionku. - odparł jeden z żołnierzy.

- Krasnoludy? Przeszukać ich, każda dziurę.- zarządził, a Quimera zachwyciła się wizją goblina wkładającego swoją ochydną łapę do dupy któregoś z nich, oczywiście najlepiej Thorina.

- Moim zdaniem to sprzymierzeńcy elfów.- powiedział opiekun numer jeden, wyciągając świecznik z kieszeni Noriego.

Goblin obejrzał przedmiot i najwyraźniej zauważył napis ,,Made in Rivendell", bo zaraz wyrzucił go za siebie.

- Bez wartości.- powiedział, ku oburzeniu obecnego właściciela.

- Co tutaj robicie?- zagrzmiał.

Nikt nie odpowiedział. Goblin skinął głową.

- Dobrze, skoro nie chcą mówić, będą cienko śpiewać.- uśmiechnął się i obrócił ślimaczą głowę w kierunku opiekuna numer dwa.- Przynieś zgniatacz kości.

- Mów głośniej, twoi koledzy zdeptali moją trąbkę! - zawołał Oin, przykładając do ucha zgnieciony kawałek metalu.

- Zaraz zadepcze coś więcej. Przygotujcie się na wymiar cierpienia, o jakim wam się nie śniło.- zawył śpiewnie.

- Chyba nie da się już cierpieć bardziej, niż przy tych twoich jękach.- odezwał się Kili.

Goblin znieruchomiał na chwilę.

- Jak śmiesz! Zaraz zobaczysz, co to znaczą prawdziwe tortury. Zacznę właśnie od ciebie.

- Zaczekaj! - dał się słyszeć znajomy głos i po chwili spomiędzy krasnoludów wyłonił się Thorin.

Grubas zrobił wielkie oczy.

- Toż to Thorin Dębowa Tarcza, we własnej osobie. Król pod Górą.- ukłonił się z naturalnym wdziękiem.- Zaraz, zapomniałem, że żadnej góry już nie masz i nie jesteś królem. Czyli jesteś nikim właściwie.

Quimera uśmiechnęła się na widok wyrazu twarzy Thorina.

- Znam kogoś, kto dobrze zapłaci za twoją głowę.- kontynuował goblin.- Tylko za głowę, bez całej reszty. Chyba wiesz o kim mówię? O twoim dawnym wrogu. O Bladym Orku na grzbiecie białego warga.

Thorin osłupiał.

- Blady Ork zginął dawno temu.

- Zatem sądzisz, że jego plugawe dni przeminęły? - zapytał, po czym zwrócił się do jednego z mniejszych goblinów.- Przekażcie Azogowi, że mam coś dla niego.

Serce Quimery zaczęło bić szybciej, jak zawsze na dźwięk tego imienia.

Przed zesłaniem do grobowca nie była aż tak porywcza. Może nie było jej to potrzebne. Pierwszy raz poczuła to w Utumnie, po kilku tygodniach wrzucania na arenę. Zaczęła wygrywać walki. Ledwie, ale wygrywała. Zdumiewało ją to nie mniej niż orków. A teraz Quimera była już znudzona i poirytowana miastem goblinów. Nie, żeby miała coś przeciwko niegrzecznemu zachowaniu. Była jak najbardzej za. Ale ten tandetny burdel był wszystkim, czego nienawidziła w tego typu miejscach. Najbardziej wkurwiały ja te naćpane gwiazdki, które patrzyły na siebie, próbując sobie przypomnieć, gdzie wystepują i kiedy przyjedzie garderoba.

Weszła z powrotem pośród gobliny i uderzyła łokciem w gardło jednego z nich, miażdżąc mu tchawicę. Wcisnęła innemu kolano w plecy i zarzuciła rękę wokół głowy, ciągnąć aż jego kręgosłup pękł z trzaskiem. Wciąż było tam ich wielu, obracających się w zabójczym wirze. Wtedy pojawił się Gandalf i odpalił światło. Miliard goblinów zaczęło wycofywać się w mrok. Żyli tu, tworząc rosnące sterty jak kopce martwych ciał. Kiedy czarodziej szedł przed siebie, ściana z ciał goblinów rozsuwała się przed nim i zamykała za plecami. Gandalf rzucił światłem niczym granatem w środek tej gównianej zamieci, a oni rozprysnęli się we wszystkich kierunkach.

Krasnoludy miały łańcuchy na kostkach, nadgarstkach i szyi. To pewnie żart. Humor rodem z Utumna. Kupa śmiechu, kiedy do akcji wkraczają baty i kajdany. Chętnie popatrzyłaby jeszcze, gdyby nie fakt, że Król Goblinów rozbrykał się trochę z łańcuchami. Trzymał je jak lejce i walił nimi na oślep, jak gdyby byli stadem mułów za cztery dukaty.

Przyjemnie się to oglądało, ale chyba czas na przerwę. Nie pamiętała nawet momentu sięgania po nóż, ale musiała to zrobić, gdyż po chwili brzuch Wielkiego Goblina stanął otworem, niczym tunel wydrążony przez robakołaka, a ze środka popłynęły jego cuchnące flaki. Tłum wpadł w obłęd, co było chyba najprzyjemniejsza rzeczą, jaka przydarzyła się jej dzisiejszej nocy. Wrzaski odwróciły uwagę opiekunów na wystarczająco długo, żeby zdążyła zamachnąć się z taką siłą, iż broń zdołała rozciągnąć się niemal na całą długość, ucinając głowę opiekuna numer dwa przy pierwszym zamachu i opiekuna numer trzy przy kolejnym. Dla lepszego efektu zamachnęła się jeszcze raz i odcięła mu głowę, a potem drugi obcinając rękę. To nie było konieczne, ale satysfakcjonujące.

Potem kilka szybkich cięć i krasnoludy były oswobodzone z łańcuchów. Jednak zła wiadomość była taka, że wciąż otaczał ich legion. Gobliny zaczęły wskakiwać im na plecy i okładać pięściami. Dodatkowo opiekun numer trzy wciąż żył, dysponował trzema rękami i był bardzo wkurzony. Wskoczył na Quimerę w stylu zapaśnika, obciążając ją swoimi dwustoma, czy trzystoma kilogramami, przy okazji skracając Zemstę do narmalnej długości. Następnie zaczął okładać ją trzema wielkimi pięściami, przypominającymi granitowe młoty. Ćpunowa Zemsta wyposażona była w mechanizm, który w ciągu nanosekundy rozciągał ją do pełnej długości, jednak tym razem coś się zacięło. Quimera musiała porządnie uderzyć kilka razy, żeby zaskoczyła. Kiedy się to udało, wyraz twarzy goblina był niemal wart całego łomotu, jaki jej spuścił. Wstał, co przyjęła z prawdziwą ulgą. Nie zdołałaby zrzucić go z siebie, nawet gdyby dysponowała podnośnikiem hydraulicznym i dynamitem. Stał tam, kołysząc się i spoglądając na trzonek sztyletu, który przebił mu pierś i wyszedł plecami. Quimera obróciła rękojeść w prawo, co spowodowało wysunięcie grubych haków skierowanych do tylu. Pociągnęła. Włożyła cała swoją uwagę w ten ruch i przekręciła się, upadając. Użyła ostrych jak brzytwa krawędzi do poszerzenia rany, ostatnie silne pociągnięcie zdziałało na zamek sprężyny, która spowodowała zamknięcie się broni. Siła bezwładności rzuciła nią o ziemię, ale wyszło to na dobre, bo przy okazji wyciągnęła czarne serce goblina. Chyba nie trzeba wspominać, jak zareagował tłum, ujrzawszy jak patroszy jednego z nich. Wrzaski niemal stopiły jej bębenki w uszach. Jednak musiała zakończyć to w swoim stylu. Ułożyła opiekuna numer jeden ma ciele martwego opiekuna numer dwa, wspięła się po obu i zdjęła jedną z pochodni ze ściany jaskini. Ogień, którego używali orkowie i gobliny w swoich siedzibach, nie przypominał ognia ziemskiego. Palił się długo, w bardzo wysokiej temperaturze i praktycznie nie dawał się ugasić. Kiedy opiekun numer trzy usiłował odpełznąć z miejsca, w którym go zostawiła, Quimera wcisnęła pochodnię w otwór w jego ciele, gdzie wcześniej znajdowało się serce. Już nie miał granitowych pięści. Całe jego ciało jarzyło się i płonęło. To korzyści z bycia porywczym. Wadą jest to, że robi się głupie rzeczy, na przykład nie słucha się Gandalfa.

Szybko rozcięła pozostałe łańcuchy i ruszyli w stronę wyjścia. Nie udało im się oczywiście do niego dotrzeć, gdyż drogę zastąpiło im dwudziestu uzbrojonych piesków, Quimera miała w sobie jeszcze tyle adrenaliny, że zabiła trzech, zanim do akcji wkroczył Gandalf.

Później była mu tylko muzyka country i Gandalf zatańczył kadryla na Wielkim Goblinie.

⚔️⚔️⚔️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro