XX⚔️

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

⚔️⚔️⚔️

Sączące się z gandalfowego kostura, niebieskie światło wystrzeliło nagle, jakby ktoś usunął zasłonę z latarni. Zaczęło wyciekać też ze ścian i podłogi. Było tak silne, że musieli zasłonić oczy rękami, żeby nie oślepnąć.
Kiedy Quimera opuściła rękę, wzrok powoli przystosował się do światła. Było białe i przemieszczało się jak fale na dnie basenu. Ściany jaskini przypominały teraz rozciągnięta skórę, przez którą gobliny próbowały się przebić. Ich ręce sięgały ku nim, naciągając cienką jak błona barierę, niczym gromada wijących się nieustannie, dzikich węży.

Gandalf wyprowadził ich inną drogą niż wcześniej. Quimera zastanawiała się, skąd tak dobrze znał topografię jaskini. Wyglądało to tak, jakby często odwiedzał tego typu miejsca i zapewne robił wiele innych rzeczy, o których nie miała pojęcia.
Gdy wyszli na zewnątrz, znajdowali się na skalnym urwisku, rzadko porośniętym powyginanymi przez wiatr sosnami. Gandalf zaczął liczyć krasnoludy.

- Zdaje się, że jednego brakuje. Gdzie jest Bilbo?

Rozejrzeli się dookoła. Thorin uśmiechnął się z wyraźną satysfakcją.

- Powiem wam, gdzie jest. Nasz włamywacz od początku myślał tylko o powrocie do fajki i ciepłego fotela. Miałem rację, że nie będzie z niego pożytku. Możemy o nim zapomnieć, pan Baggins jest już daleko stąd.

Zapadła cisza. Nikt nie był pewien i trudno było im uwierzyć. A może chcieli w ten sposób uczcić utratę członka kompanii. Quimera pomyślała, jak cichym miejscem musiałby być świat, gdyby upamiętniało w ten sposób każda chwilę, kiedy ktoś stracił zdrowy rozsądek.

- Nie, wcale nie jestem daleko.

Bilbo dosłownie wyrósł z podziemi i stał za nimi, a wokół rozległy się okrzyki radości.

- Myśleliśmy, że już cię nie zobaczymy. Jak wymknąłeś się goblinom? - pytali.

Bilbo podrapał się po głowie. Odruchowo sięgnął do kieszeni i poczuł chłód metalu.

- No wiecie, mówiłem że prawdziwy ze mnie fachowiec. Ruszamy dalej?

- Nie tak szybko.- odparł Thorin, stając na wprost hobbita.

Patrzył na niego tak, jakby chciał mu wywiercić dziurę z tylu głowy.

- Chce wiedzieć, czemu wróciłeś.

Hobbit pokiwał głową, jakby spodziewał się dokładnie takich słów.

- Wiem, że mi nie ufasz. I wiem, że nigdy mienie ufałeś. To prawda, że często wspominam Bagend i rzeczywiście brak mi moich książek i fotela. To mój dom i właśnie dlatego wróciłem, bo wy go nie macie. Ktoś wam go zabrał, a ja chce pomóc wam go odzyskać. I choć nie mam najmniejszej ochoty na spotkanie ze smokiem, to czy przyjaźń nie polega na robieniu, od czasu do czasu, czegoś nie dla siebie, ale dla kogoś innego?

Oczy Thorina nieco złagodniały. Chciał coś powiedzieć, lecz rozległ się znajomy, przeciągły skowyt.

Zbliżali się wargowie.

Krasnoludy zaczęły gorączkowo rozglądać się w poszukiwaniu drogi ucieczki, jednak znajdowali się tuż nad przepaścią. Nie mogli też zawrócić, gdyż gobliny miałyby niezły ubaw, gdyby znowu wpadli w ich łapska po tym, jak udało im się wymknąć tylnymi drzwiami.

- Na drzewa szybko! - krzyknął Gandalf.

Zaczęli wskakiwać na gałęzie, które kołysały się i uginały się niebezpiecznie pod ich ciężarem. Quimera również przycupnęła na najniżej sośnie, choć nie była tym zachwycona. Nie po to przez sześćset lat nasiąkała paskudną, grobową magią, żeby teraz huśtać się na choince, jak tandetna bombka ze straganu. Z reszta, sama nie miałaby problemu, żeby się stąd zmyć. Jednak nie była sama, a nie zdołałaby przecież przenieść całej piętnastki na plecach.
Z drugiej strony, robienie z siebie idiotki miało swoje plusy. Im bardziej głupim jest się w oczach innych, tym bardziej zaskoczeni są, kiedy się ich zabija.

W głębokim cieniu sosen panowała tepratura o kilka stopni niższa niż na drodze, a także było zdecydowanie ciemniej. Ziemie pokrywał gruby dywan zeschniętych igieł, wyskoko w gałęziach szumiał wiatr, a w pewnej chwili gdzieś niedaleko rozległ sie raptowny szurogt i z mroku wyłoniła się zgraja orków. Wargowie dopadli do drzew, próbując przegryźć pnie i dosięgnąć krasnoludy.

Nagle znad Quimery wyleciała kula ognia, która trafiła w najbliższego warga. Zwierzę zaczęło się miotać i po chwili ork, który go dosiadał znalazł się pod nim. Tuż nad jej głową przeleciało kilka kolejnych pocisków. Dopiero po chwili zorientowała się, że były to płonące szyszki. Zapewne kolejny genialny pomysł Gandalfa. Krasnoludy odpalały je od siebie i rzucały w orków, niczym w ruchome cele na wesołym miasteczku. Pobliskie drzewa również stanęły w ogniu. Wargowie zaczęli uciekać, piszcząc, orkowie również powoli się wycofywali. I gdy sytuacja powoli zaczęła wyglądać opanowywaną, pojawił się on.

Blady Ork na grzbiecie Białego Warga.

Nie dało się go pomylić z nikim innym. Quimera widziała go wyraźnie, był oddalony zaledwie o dziesięć metrów. Niszczycielski boldog w ciele orka, o ramionach zdolnych zapewnić mu zwycięstwo w zmaganiach z kilkutonowym goblinem. Twarz o ostrych, mocnych rysach poorana bliznami, skażona była owym okrucieństwem, jakie maluje się na twarzach niektórych chłopców, lubiących przypiekać mrówki zapałkami, czy też wypróbować działanie stężonego kwasu na psach z sąsiedztwa. Na tle płomieni przypominał bardziej spragnionego dusz demona, któremu ona pragnęła oddać się w całości. Quimera widziała wyraźnie jego błękitne, dzikie oczy, w których odbijały się płomienie. Oczy grzechotnika podnieconego benzedryną.

Wstrzymała oddech i zastygła bez ruchu, drżąc na całym ciele, czekając.

Azog uważnie przyjrzał się krasnoludom. Oczywiście nie dostrzegł Quimery, gdyż wcale jej nie szukał. Był pewnien, że już dawno rozłożyła się w cuchnący szlam i pewnie całkiem o niej zapomniał. Szukał za to Thorina i znalazł go.

- Czujecie to? - zwrócił się w kierunku swoich pobratymców.- Tak śmierdzi lęk. Pamiętam, jak twój ojciec nim cuchnął, Thorinie, synu Thraina.

- To nie możliwe.- wykrztusił Thorin słabym głosem.

Chyba wszyscy trzej musieli się czuć podobnie. Thorin był przekonany o śmierci Azoga, a teraz widzi go żywego. Azog był pewien śmierci Quimery i jego również czekała niespodzianka. Natomiast zarówno Thorin jaki i Quimera byli jednakowo poruszeni widokiem ich wspólnego znajomego.

I nagle Thorin zrobił coś kompletnie szalonego i porywczego. Coś, co bardziej pasowałoby do Quimery, która teraz skupiła się ma tym, aby nie zemdleć i nie spaść w paszcze wargów.
Krasnolud zszedł z gałęzi i zaczął zmierzać w kierunku Azoga, dzierżąc orcrista w jedej ręce i konar sosny w drugiej, zupełnie głuchy na nawoływania kompanii. Najwyraźniej z powodu braku materiału, zmienił pseudonim na Sosnowa Tarcza.
Patrzył na niego i tylko na niego.
Zbliżając się do Azoga, stawał się coraz bardziej wściekły i coraz szybszy. Ork natomiast uśmiechał się jak mały chłopiec w swoje urodziny. Wiedział, że krasnolud nie ma z nim szans, i gdy znalazł się odpowiednio blisko, biały warg skoczył na niego i powalił na ziemię. Thorin momentalnie wstal, a wtedy Azog zamachnął się swoim buzdyganem, ponownie posyłając go na glebę. Z sosen rozległy się krzyki przerażenia i rozpaczy. Potem warg wziął go w zęby i zaczął tarmosić, ale Thorin sięgnął go mieczem, więc ten zwolnił uścisk i krasnolud wylądował kilka metrów dalej. Chyba dostał dosyć mocno, bo padł na plecy i nie ruszał sie więcej. Dodatkowo walnął głową o kamień, a ze skroni pociekła mu krew. Azog napawał się przez chwilę tym widokiem, po czym zwrócił się do orka stojącego najbliżej.

- Przynieś mi głowę tego krasnoludzkiego ścierwa.

Ork z uśmiechem na swojej parszywej gębie, ruszył w kierunku krasnoluda. Thorin ostatkiem sił spróbował sięgać miecza.

- Quimero, Gandalfie, zróbcie coś, on go zabije!- krzyczał Bilbo.

Quimera była szczerze zdziwiona, że hobbit przejmuje się losem Thorina, po tym, jak zwyzywał go od idiotów i kazał się wynosić.

Właściwe to nie miała ochoty na zabijanie orków, ale tak jak powiedział Bilbo, czy przyjaźń nie polega na robieniu czegoś, nie dla siebie, a dla kogoś innego? Poza tym, był to dobry sposób na udobruchanie Gandalfa, który wciąż był na nią wkurwiony i przynajmniej częściowe odkupienie swojej dupy.

Chciała również zemścić się na Azogu i chociaż chętnie zobaczyłaby jak patroszy Thorina, to nie podobała jej się perspektywa pozostawienia mu czegokolwiek. Poza tym, jeśli Azog coś chciał, ona nie chciała, aby to dostał.
Cóż, w takim razie czas na poświęcenie.

Fan Azoga, miał już ostrze przy szyi Thorina i brał zamach, gdy zauważył nadciągającą Quimerę. Odwrócił się i ruszył nią. Odskoczyła ma bok i rozwaliła go na pół, jednym cięciem czarnego ostrza. Jednak zanim to zrobiła, ork przeszył jej pierś ostrzem Morgulu. Rana zapiekła, ale niemal natychmiast się zagoiła. Dzięki stary. Jeśli ktokolwiek miał wątpliwości co do jej tożsamości to właśnie zobaczył relikt z grobowca i zyskał pewność.

- Witajcie, pierdolone orcze gównojady.- powiedziała.

Zapanował cisza. Nawet wargowie zdawali się zapomnieć swojego wilczego języka w gębie. Azog powoli podjechał do niej, chcąc zobaczyć, kto psuje mu zabawę.
Quimera nie mogła podejść bliżej, a jednocześnie nie mogła się odsunąć. Jej mózg wiedział, że musi zareagować, ale ciało nie miało ochoty wykonywać rozkazów. Poczuła jak sztywnieją jej palce i twardnieją sutki. Nienawidziła go za to, jak na nią działał. Jednak, pomimo targającej nią zawieruchy potężnych emocji, znalazła jeszcze nieco miejsca na stary gniew.

Przez ułamek sekundy po twarzy Azoga przemknął dziwny grymas. Mieszanka zdziwienia, obrzydzenia i strachu. Zupełnie jakby nienawidził siebie za to, co zrobił, ale jeszcze bardziej nienawidził jej za to, że wciąż oddycha.

Nastąpiła krótka wymiana zdań.

- Nie, kurwa.- powiedział on.

- Tak, kurwa.- odparła ona, popierając to zdumiewająco bezczelne stwierdzenie, pogardliwym śmiechem. - Masz dla mnie zaległy prezent na święta?

Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć. Okazało się, że nic, więc je zamknął, a Quimera mówiła dalej.

- Nic się nie stało, wiem, że nie jesteś przygotowany. Ale ja z kurewską pewnością mam, coś dla ciebie.

- Ty nie żyjesz. - wykrztusił.

Brzmiał dokładnie tak, jak przed chwilą Thorin.

- Pamiętasz, co dałeś mi sześćset lat temu? - ciągnęła dalej. - Potępienie. Całkiem fajny pomysł. Powiedz mi, Zoggy, jak to jest ocknąć się pod schodami w najgorszym z miejsc, jakie można sobie wyobrazić? Ty oczywiście miałeś więcej szczęścia ode mnie, bo wiedziałeś, po co tam poszedłeś.

- Pierdol się. Myślisz, że tak dobrze ci poszło? Użyłaś magii i wiesz, że on cię szuka. Myślałem, że nie żyjesz. Wszyscy  myśleliśmy, że nie żyjesz. Czy to, co wymyślił Sauron zadziałało?

- Byłam żywa i spędziłam sześćset lat w grobowcu, wiec tak, chyba można powiedzieć, że zadziałało.

- W jaki sposób udało ci się przeżyć coś takiego? Sauron miał co do ciebie rację.

Quimera spojrzała na niego z wyczekiwaniem.

- Co powiedział?

- Że jesteś jedyną, naprawdę dobrą czarownicą, jaką w życiu spotkał. Pewnie uważał cię za konkurencję.

Słysząc te słowa musiała się uśmiechnąć.

- Cały Sauron. To dla mnie ogromny komplement. Ale wolę określenie mag, a on nazywał mnie wielkim magiem tylko po to, żeby nazwać siebie jeszcze większym. A jeśli chcesz wiedzieć to na Dole nie używałam magii. Derijos jest na nią odporny. Nasza magia budzi w nim tylko politowanie. Równie dobrze mogłabym wykrzykiwać przepisy na ciastka. Magia Derijosa, każdy jej kawałeczek, służy tylko po to, abyś płakał cała drogę do domu.

Skinął głową.

- Zatem to prawda, przeżyłaś i wróciłaś.- zaśmiał się cicho, ale nerwowo.- Sauron się zesra, jak się dowie. To niezwykłe, ale teraz się odsuń.

- Prosisz o zbyt wiele stary.

- Proszę o to, co mi się należy.

- Hej, wypełzłam z zatracenia, a ty nawet nie poświecisz mi chwili czasu? Może zaprosisz mnie na drinka? Coś szybkiego i mocnego, żebym wiedziała, że dalej mnie kochasz.

Azog uśmiechnął się. Szok minął i znów był sobą.

- To jak było w grobowcu?- zapytał, okrążając ją powoli.- Ile razy dziennie obciągałaś fiuta temu bykowi? Miałaś wolne niedziele i święta?

- Całuj mnie w dupę twardzielu, wkrótce się przekonasz. Coś słabo ci wychodzi to zabijanie. Nasyłasz na nas swoje panienki już od kilku miesięcy. Jakie będzie twoje kolejne mistrzowskie posunięcie? Jak dotąd widziałam tylko żałosne bójki. A tak, przy okazji, jak to odczułeś.? Jak to jest zerżnąć dupę komuś, kto był gotów zrobić dla ciebie wszystko?

- Całkiem przyjemnie, ale wiesz, że ja niczego nie zrobiłem.

- Racja, ty tylko stałeś. Wiedziałeś, co się kroi i tylko tam stałeś.

- Nie wiedzieliśmy, co się wydarzy.

- Ale wiedziałeś, że Sauron zamierza się mnie pozbyć. Co wam obiecał?

- Czego dusza zapragnie. Wszystkie nasze marzenia miały się spełnić, o ile zamkniemy gęby na kłódki. Trudno było się oprzeć.

- A więc powiedziałeś ,,tak", a potem mnie orżneliście i porzuciliscie w tym gównie. Co za niespodzianka. Dlatego jesteś ostatnim, którego muszę zabić.

Zmarszczył czoło, jakby informacja o tym, że zginie ostatni zraniła jego uczucia.

- Dlaczego?

- Ponieważ jesteś gówno wart. Nie jesteś zwykłym orkiem, ale nie jesteś wystarczająco potężny, by być czymś więcej.

Udał, że nie usłyszał odpowiedzi.

- Chcesz się teraz zemścić na Sauronie?

- Dużo chcę, ale od tego możemy zacząć. To gdzie się teraz podziewa on i reszta tych fajnych dzieciaków?

- Pojebało cię? Zdajesz sobie sprawę, co by mi zrobili, gdybym ci powiedział?

Wyglądał tak, jakby się nad czymś zastanawiał, a po chwili dodał.

- Kiedy Sauron wziął Berło zmienił się na naszych oczach. Jego skóra, kości i całe ciało nabrało dziwnych kształtów. Zaczął świecić i wyglądało, jakby pod skórą coś mu pełzało.

- Zajebiscie, ale nie o to pytałam.

- Cokolwiek to było, on nie był już Sauronem. Był Sauronem i czymś jeszcze. Chwycił Eru za jaja. Ale potem wszystko się spierdoliło, a on zabrał manatki i wyjechał na wschód.

Wiedziała, że tak powie. To niepokojące, wiedzieć coś i jednocześnie nie rozumieć, skąd się to wie.
Zerknęła przez ramię w kierunku kompanii. Chyba ich nie rozumieli. Czarna Mowa składała się głównie z niskich, gardłowych czasowników i rzeczowników, które łączyły się z warkliwymi przymiotnikami. Osoba mówiąca tym językiem brzmiała jak wilk z rakiem krtani. Wspaniały i wyrafinowany język.

- Właśnie za to cię uwielbiam, Quim. - powiedział Azog, zbliżając się jeszcze bardziej. - Byłabyś w stanie się wykrwawić, żeby dowieść swego.

Jej skronie pulsowały tępym bólem i czuła jakby jej głowa była wypełniona ropiejacymi kawałkami potłuczonego szkła. Nie wiedziała, co teraz zrobić. To coś w jej środku, co powinno być ciałem stałym, rozpłynęło się jak tłuszcz na rozgrzanej patelni. Quimera czuła, że pod jej nogami formuje się ciepła kałuża jej rozbełtanych resztek. Chciała, by jej ciało miało umiejetność rozpuszczania się, jak zwłoki w kwasie. Jednak było już za późno, sputnik namierzył cel i atakował widzianą na celowniku planetę z całą siła swego uzbrojenia. Czuła pod sobą ciepły śluz. Tak bardzo pragnęła go pocałować, znów poczuć jego zapach, dotknąć jego ciała, lecz wiedziała, że to niemożliwe.
Wciąż musiała doprowadzać się do porządku -mimo nieznośnego nerwowego napięcia, znała przecież obowiązujące w świecie zasady postępowania i wiedziała, co grozi za ich złamanie. Przeszedł ją słodki dreszcz podniecenia, poczuła wewnątrz rozchodzące się powoli ciepło. Jej ciało tak rzadko dawało jej rozkosz, najczęściej było dla niej ciężarem, źródłem bólu i upokorzenia.

- Wiesz co? - odezwała się po chwili - Jedyną dobrą stroną tej dziwacznej sytuacji, jest to, że im dłużej tak stoimy torturując się wzajemnie, tym większe prawdopodobieństwo, że któryś z tych karłów zleje się w gacie.

Próbowała się uśmiechnąć, ale jej nie wyszło. Tyle razy wyobrażała sobie to spotkanie, a teraz czuła się dziwnie, niemalże obco.

- Masz rację, należy ci się prezent. - powiedział Azog - Żadnych ataków i eksplozji. Po prostu dowód mojego uznania, za to, że tak długo utrzymujesz się przy życiu, i że wcale o tobie nie zapomniałem.

Zsiadł z warga i podszedł do niej.

- Ale najpierw bądź grzeczną dziewczynką i odsuń się. Zabije to ścierwo, a potem siądziesz na kolanach Mikołajowi i dostaniesz to, co lubisz najbardziej.

Niezdolna oderwać wzroku od jego błękitnych oczu, pomyślała, że tak właśnie muszą wyglądać oczy wcielonego zła. Nie czarne jak grzech, nie czerwone niczym piekielne ognie, nie pełne rojącego się robactwa, lecz wspaniałe, cudownie błękitne i absolutnie pozbawione litości, czy współczucia. Patrząc na niego, można było odnieść wrażenie, że jest nadprzyrodzoną istotą, której na imię legion, wspieraną przez nieznane mroczne siły.
Za ich plecami eksplodowały ogień i błyskawice. Płonące, złote iskry sypały się spomiędzy sosen.

Wpatrywała się w niego ze znaną mieszanką nienawiści i uwielbienia. Wargowie czujnie obserwowali tę scenę, warcząc cicho.
Oddychała ciężko, patrząc zamglonym spojrzeniem w ogień, marząc, aby dotykać jego wielkich ramion, gładzić potężnie rzeźbione mięśnie, schodzić coraz niżej. Chciała, by jego silne, szorstkie dłonie dotykały ją, chwyciły za piersi, chciała poczuć jego usta na ramieniu, karku, wreszcie szyi i swoich wargach. Chciała tylko tego i zupełnie nie obchodziło ją, że przygląda im się kompania krasnoludów. Miała gdzieś, kto zobaczyłby ich złączonych w uścisku.

I zanim zdążyła się opanować, przeleciał nad nimi orzeł. Potem drugi, a potem kilka następnych. Była to rasa olbrzymich, inteligentnych ptaków. Zostały stworzone przez Manwëgo – Króla Wichru i Yavannę – Królową Ziemi, jeszcze przed przebudzeniem elfów i ludzi. W dawnych Erach ptaki te zawsze pełniły funkcję posłańców i sług Manwëgo. Zapewne Gandalf, jako strażnik Śródziemia miał z nimi jakieś tajne układy i licencję na przewóz. Orły łapały krasnoludy z drzew i zrzucały na grzbiety innch. Jeden z nich podleciał do Thorina, wziął go w szpony, na tyle delikatnie, żeby nie zrobić mi krzywdy. Konar sosny wypadł mu z rąk.

Azog był nieźle wkurwiony. Wsiadł na warga i próbował dogonić orła, ale ten wzbił się już wysoko. Jego oczy zaczęły miotać się na wszystkie strony, jakby szukał przycisku katapulty. Niemal czuła, jak skacze mu ciśnienie

- Uspokój się skarbie, bo się zmęczysz.- powiedziała spokojnie.- Zaufaj mi, będziesz miał swoją szansę, jeszcze się spotkamy. Nie tutaj. Nie teraz. Ale już wkrótce, daję słowo.

- Ty suko, to wszystko przez ciebie! Powinienem cię za to rozwalić!

Wyglądało na to, że prezent jest już nieaktualny.

- A ja powinnam wyrwać ci jaja i kazać zeżreć. Ale oboje się powstrzymany. Będę miała do ciebie jeszcze kilka pytań w najbliższym czasie. I dam ci radę. Ogarnij się. Nie osiągniesz niczego, biegając dookoła i szczękając jak wściekły pies.

Ork patrzył na oddalające się krasnoludy z wściekłością i rezygnacją. Płomienie przygasły.

- Ty dziwko.

Nie był zbyt oryginalny.

- Szalona dziwko, prawda? - spytała, uśmiechając się świetliście.

- O tak, jesteś szalona. - potwierdził.

- Cóż, chyba musimy o tym pogadać, prawda? Kiedy będę miała więcej czasu, pogadamy na ten temat. Ale teraz jestem bardzo zajęta, jak widzisz.

Jeszcze raz podeszła bliżej.

- Powiedz mi Zoggy. Powiedz tak, jakby od tego zależało twoje życie. Gdzie oni są?

- Sami do ciebie przyjdą. Jestem tego pewien. Ja niewiele wiem. Skupiam się na własnych sprawach. Oni nie wpadają, by pogadać o starych czasach. Słyszę te same plotki, co inni.

Wiedziała, że mówi prawdę.

- Zatem niech tak będzie. Dzięki za wymówki i skamlenie. Zobaczymy się niedługo.

Rozpostarła skrzydła i poderwała się do góry, zanim zdążyła stracić resztki samokontroli.

⚔️⚔️⚔️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro