XXIV⚔️

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

⚔️⚔️⚔️

Na zewnątrz przez noc przetoczył się przeciągły grom, a nagły podmuch wiatru uderzył o szyby.
Przez kontrast, odgłosy burzy uczyniły ciepłą, pachnąca kuchnię jeszcze bardziej przytulną.
Bilbo lubił wsłuchiwać się w deszcz.
Najbardziej lubił letnie, nocne ulewy, kiedy to otwierał okno i siadał z kubkiem herbaty i fajką w swoim ulubionym fotelu, słuchając jak krople dżdżu tłuką o parapet. Dom Beorna, w którym zatrzymali się na dwa dni, pozwolił mu chociaż przez chwilę zapomnieć o niedogodnościach i wyobrazić sobie, że jest we własnych czterech ścianach.
Hobbit siedział właśnie przy kuchennym stole, popijając kakao. Westchnął z zadowoleniem, lecz jedno spojrzenie w kierunku kompanii sprawiło, że ogarnęła go specyficzna mieszanka smutku, tęsknoty i wstydu.
Patrząc bowiem na krasnoludy, którym dom został odebrany, pomyślał, że wywołana grzmotami i pluskiem deszczu przyjemna świadomość bezpiecznego schronienia była specyficzną radością, której oni nie zaznali od bardzo dawna. I wciąż nie wiedzą, czy będzie im to dane. Tak jak on nie wie, czy będzie mu dane powrócić do Bagend.

W dodatku Beorn również okazał się całkiem miły. Choć na łonie natury był nieokiełznaną bestią, w czterech ścianach swojego drewnianego domu i w towarzystwie osób, do których zdołał się przekonać, przemieniał się w wytrawnego gawędziarza. Nie plótł jednak byle czego, tak jak czasem robił to Gloin albo Kili. Opowiadał anegdoty w taki sposób, aby uzyskać najlepszy efekt i rozbawić swoich słuchaczy.
Na początku wydawał się hobbitowi nie sympatyczny, ale potem zrozumiał, że Beorn był po prostu samotny. Ludzie, których się nie odwiedza, stają się zwykle bardzo nieufni i ostrożni, trzeba ich od nowa oswajać, a zanim to nastąpi pozwalają sobie nie tyle na impertynencję, co na szczerość. Nie dbają o grzecznościowe zwroty i miłe formułki - może dlatego, że zabierają one mnóstwo czasu, a nie wiedzą przecież, jak wiele spędzą go tym razem z tą drugą osobą, czy zaraz znów nie zostaną sami. Głupio by było, gdyby dana osoba odeszła zanim usłyszy wszystko, co chciałoby się jej powiedzieć. To zawsze pozostawia ogromny niedosyt i sprawia, że gdy człowiek budzi się o trzeciej nad ranem zamiast ucieszyć się, że ma przed sobą jeszcze kilka godzin nocy, zaczyna analizować słowa, które nie padły i odtwarza w myślach rozmowy, które nigdy nie miały miejsca.
Zastanawiał się też, czy powiedzieć Beornowi o Czymś Złym. Jednak w obliczu tego nieco szorstkiego i zdecydowanie twardo stąpającego po ziemi osobnika, jakim był ich gospodarz, Bilbo nie chciał wyrobić sobie opinii odchodzącego od zmysłów fantasty. Reputacja zawsze była dla jego nadzwyczaj ważna, a w Shire była ona nienadszarpnięta. Zrezygnował zatem i z tego pomysłu, zawłaszcza że nazajutrz musieli ruszać w dalszą drogę.

⚔️⚔️⚔️

Dzień był chłodny i jak narazie słoneczny. W powietrzu czuć było już zapach jesieni.
Wszyscy wstali dzisiaj bardzo wcześnie i rozpoczęli przygotowania do dalszej podróży. Beorn wyposażył ich w zapas jedzenia, miodu pitnego oraz pożyczył kucyki, które mieli odesłać, gdy dotrą do bram Mrocznej Puszczy.

Gospodarz przechadzał się właśnie z Quimerą wzdłuż swojej posiadłości. Rozmawiało im się bardzo dobrze i Quimera chętnie zostałaby tu dłużej. Może zajrzy tu w drodze potwornej?
Ach tak, nie będzie żadnej drogi powrotnej...

- Dużo masz tych zwierzaków? - zapytała nagle, wdychając zapach mokrej ziemi.

Bo - pomyślała z rozwagą, jeżeli tak, to znaczy, że musisz mieć kogoś do pomocy, na przykład kobietę. Taką, którą rżniesz wieczorami na swoim pięknym stole, albo na sianie w stajni. ,,Pomocnica" była tu właściwym słowem.

- Niezbyt dużo. - odparł - Pół tuzina kur, dwie kozy, kilka psów. I Pannę Pickett.

Quimera zamrugała oczami, a Beorn uśmiechnął się i wskazał jej miejsce pod szopą, gdzie wylegiwała się mała, łaciata świnka.

- Jest bardzo przyjacielska.

Quimera rówież się uśmiechnęła i ukucnęła obok zwierzątka. Panna Pickett nie zaszczyciła jej nawet jednym spojrzeniem i spokojnie chrapała dalej.

- Co zamierzasz zrobić, kiedy to się skończy? - zapytał Beorn, nadal obserwując świnkę.

- Zamierzam zabić parę osób. Pewnie dużo osób. - wyrzuciła to z siebie, starając się jak najszybciej wypowiadać te słowa.

Beorn skinął głową.

- Pewnie zasłużyli.

- Dzięki za zrozumienie. Jesteś taki miły dla każdego aspirującego zabójcy?

- Biorąc pod uwagę fakt, że ostatnie odwiedziny miałem w Drugiej Erze, to tak. Ale zanim zaczniesz, powinnaś wiedzieć kilka rzeczy.

Zaczęli iść z powrotem w kierunku kompanii. Zapowiadało się na poważną rozmowę.

- Wiele lat temu robiłem coś podobnego.

Wyprzedził ją trochę i zapatrzył się w krajobraz gór. Niebo tego ranka było czysto niebieskie, nieskażone bielą chmur. Po zboczu najniższej góry wspinał się kobierzec ciemnozielonego lasu. Pomiędzy domem a skrajem puszczy leżało conajmniej siedemdziesiąt akrów otwartej przestrzeni.

- Rozumiem cię, bo wiem, przez co przeszłaś. Po czymś takim nie wraca się już do poprzedniego życia. Co gorsza, niezależnie od tego, ilu wrogów zabijesz, nigdy nie masz dość. Zawsze znajdzie się jeszcze jeden, który na to zasługuje.

- Zatem uważasz, że powinnam ogłosić emeryturę? Zawiesić na haku klucz i broń i pójść w twoje ślady? Prowadzić spokojne życie, poświęcając się pracy na farmie, i powoli odejść od zmysłów, strzelając do każdego cholernego indyka i człowieka w zasięgu stu kilometrów.- rozejrzała się - Dobrze, że nie ma tu indyków ani ludzi. Nie znoszę obydwu tych stworzeń.

Odwrócił się do niej.

- Kiedy zabijanie staje się zbyt proste, nigdy się nie kończy.

- Ty skończyłeś.

- Pragnienie wciąż we mnie tkwi. Choć prawie wszyscy moi wrogowie są dawno martwi, ci, których zabiłem, i ci, którzy zmarli śmiercią naturalną, przez te wszystkie lata, kiedy się powstrzymywałem. Wkraczasz na zła drogę.

- Doceniam twoje rady, ale mi nie pozostało już nic innego. Ja to wszystko zaczęłam. - westchnęła i spojrzała w stronę krasnoludów, powoli szykujących się do wymarszu. - Jeśli on naprawdę wydostał się stamtąd to urwanie mi głowy jest pierwszą rzeczą, którą ma do zrobienia na tym świecie. A wszystko co zrobi, będzie moją wi...

W ułamku sekundy Beorn znalazł się naprzeciwko niej i chwycił ją za ramiona, gwałtownie przyciągając do siebie. Jego wzrok sprawił, że mimowolnie skuliła się i otworzyła szeroko oczy.

- Nie mów o winie, Quimero.- przerwał jej - Nie ty go stworzyłaś.

To stwierdzenie, nigdy nie przyszło jej na myśl.

Powoli pokiwala głową, nie spuszczając z niego wzroku. Gandalf mówił, że Beorn bywa nieobliczalny. Może faktycznie miał jakąś pomocnicę, ale pewnego dnia wyprowadziła go z równowagi, a on udusił ją, zakonserwował w formalinie i bierze ostro, zamknięty w chacie, w dlugie, zimowe wieczory? Musiałoby to przypominać seks z marynowanym kabaczkiem.
Cóż innego mógłby robić mieszkając samotnie?

- Nie masz wpływu na to, co zrobi. Możesz jedynie kontrolować siebie, a przynajmniej spróbować.

- Kiedyś próbowałam, to były najgorsze dwie minuty mojego życia. Poza tym, ja jestem zbyt leniwa. Kiedy nadejdzie właściwa pora, spróbuje pewnie czegoś prostszego.

Beorn złagodniał nieco - nie za bardzo, ale trochę. Puścił ją i uśmiechnął się lekko. Był to uśmiech promienny i zarazem dziwnie zadumany. Następnie spoważniał i rozejrzał się dookoła.
Kruki.
Quimera również podniosła głowę i ujrzała trzydzieści potężnych, czarnych ptaków, siedzących na starym dębie. Wszystkie poderwały się jednocześnie, a ich skrzydła zatrzepotały.

Zaraz potem zobaczyli zmierzającego w ich kierunku Gandalfa.

- Puścicie moje kucyki, zanim dotrzecie do lasu.- powiedział Beorn.

- Masz moje słowo.- odparł Gandalf i również rozejrzał się z niepokojem.- Ktoś nas obserwuje.

- Tak, orkowie nie popuszczą. Będą ścigać krasnoludy, dopóki nie ujrzą ich martwych.

- Dlaczego dopiero teraz? - zastanawiał się czarodziej. - Co skłoniło Plugawego do wyłonienia się ze swojej nory?

- Brak dziwek.- pomyślała Quimera.

- Orkowie z Morii i Czarnoksiężnik z Dół Guldur zawarli przymierze. - odparł Beorn - Widziano jak orkowie się tam zbierają.

- Co o nim wiesz? - zapytała z niepokojem Quimera.

Jeśli był tym, o kim myślała, będzie musiała złożyć mu wizytę.

- Wiem, że nie jest tym, czym się wydaje. Jego moc przyciąga upadłych. Azog składa mu hołd.

Tak, zdecydowanie, będzie musiała się tam wybrać.

- Gandalfie, czas ucieka! - zawołał Thorin, wsiadając na kucyka.

Czarodziej ruszył w jego stronę, wołając wzorkiem Quimerę, lecz ponowne usłyszeli za sobą głos Beorna. Był jak miód i heroina, działał słodko i sennie.

- Ale jest coś o wiele gorszego. Wiecie, że niedawno rozeszła się wieść, o tym, iż widziano upiora niedaleko High Fells w Rhudaur.

- Nie wierzę w to. - powiedziała Quimera.- Z jednego powodu - widział to Radagast, a wszyscy wiemy, że według wszelkich standardów, jest trzepnięty jak mucha pod packą.

- To dziwak istotnie. - przyznał Gandalf - Wiedzie samotne życie. Ale prawdziwy wariat potrafiłby od razu wytłumaczyć, co go spotkało. Powiedziałby, że to UFO albo największe zło świata we własnej osobie. A Radagast nie jest pewien, szuka odpowiedzi. Nie sądzisz, że to rozsądna reakcja?

- Ta wariacka historia, którą nam opowiedział jest po prostu...

Gandalf uniósł rękę, przerywając jej wpół zdania.

- Podejdź do tego rozsądnie. Przecież ostrze, które nam pokazał to nie wytwór jego wyobraźni. Czym zatem jest? Jest na nim znak, taki sam jak na twoim
nożu. Poza tym mówił, że w grobowcu nie było ciała.

- Skąd wiemy? Bo tak powiedział. Przecież to taki czubek, który może nie zauważyć zwłok, choć będzie deptać po parujących wnętrznościach i potykać się o odcięta głowę.

- Pamiętam czas, kiedy wielkie zło władało tymi ziemiami. - odezwał się znowu Beorn - Jeśli nieprzyjaciel powrócił do Śródziemia, nie możemy tego lekceważyć.

Znowu ptasi wrzask. Jak rodzina kłócącą się przy niedzielnym obiedzie: Zrobiłeś. Nie zrobiłem. Tak, zrobiłeś.

Beorn spojrzał w górę.

- Jedźcie, póki macie światło.- ponaglił.- Ci, którzy was tropią, są blisko.

⚔️⚔️⚔️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro