XXXII⚔️

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


⚔️⚔️⚔️

Widok tej imprezy uspokoił ją. Słyszała wrzaski, trzask pękajacych szyb, wybuchające stragany, płaczące matki, krzyczące dzieci, ludzi płonących żywcem i wskakujących do jeziora.

Miała wrażenie, że znajdują się we wnętrzu płonącego, polanego benzyną, obozowego ogniska. Jakaś mała dziewczynka podbiegła właśnie do tlących się kobiecych zwłok, krzycząc w niebogłosy i wołając mamę. Chciała przytulić się do ciała, a wtedy jej sukienka zajęła się ogniem i dziewczynka zaczęła podskakiwać w spazmatycznym tańcu śmierci, na brudnej mokrej ziemi, niczym połamana marionetka, miotająca się w plątaninie nitek. Ogień płonął w niej, jasnym, bezlitosnym płomieniem, a włosy ułożyły się w krwawe języki, jakby była jakąś mityczną boginią.

Smok zginął, lecz ogień szalał w najlepsze, w ciemności, przyjmując coraz to nowe, fantastyczne kształty, aż wreszcie zdawało się, iż zmienił się w obramowaną krwawym konturem, twarz o orlim nosie, głęboko osadzonych, rozpalonych oczach, pełnych, zmysłowych ustach zasłoniętych obfitymi wąsami, i zaczesanych do tylu włosach.
Gęsty, czarny dym unosił się ku metalicznemu niebu.

A w środku tego wszystkiego Quimera - występująca tu umownie, bowiem gdyby zajrzeć jej w oczy, okazałoby się, że życie wcale już tam nie mieszka. Teraz było to tylko ciało wypełnione obcą substancją.

- Zostać zabitym przez ogień smoka to niezła śmierć. - pomyślała.- Szybka i spektakularna, od razu zamieniasz się w proch, płoniesz prędko jak papierowa chusteczka. Nie potrzeba żadnych dogorywań, leżenia i żegnania się ze światem, czy wygłaszania przemów.

Niestety wizyta Samuga szybko się skończyła, bo dostał czarną strzałą.
Zatem jest jakaś pociecha w tym całym życiu: mianowicie taka, że wszystko się kończy, nawet najgorsze tortury.

Podobno zarobił to Bard, gość ewidentnie lubił zwracać na siebie uwagę.

Mimo to Smaug zdążył doszczętnie spalić Esgaroth. Teraz miasto przypomniało Quimerze siebie samą. Nie było już ognia. Były tylko niedopałki, wypalone jak ona. Żadnego żaru, sam popiół. Byłaby szczęśliwa, gdyby razem z miastem spłonęły również jej wspomnienia, lecz tak się nie stało.

Mieszkańcy, ci którzy przeżyli, zaczęli uciekać do Dale. Quimera, Fili, Kili, Bofur i Oin również. Stamtąd mieli zamiar przedostać się do Ereboru.

Dale było równie martwe, jak ludzie, którzy mieli tak mało szczęścia w życiu, że aż umarli - cóż każdemu się może zdarzyć.
Ogień smoka ujawnił wewnętrzne organy miasta, tkanki i betonowy szkielet, zdarł płaty skóry, odsłaniające chwiejny, wątły, rybi kręgosłup. Gdyby dobrze przypatrzeć się opuszczonym i zniszczonym chatom, z pewnością można by dojrzeć ślady dawnego życia. Napis nabazgrany na ścianie ręką dawno nieżyjącego siedmiolatka, skrawek spalonego materiału, ukrywający się przez lata w kącie jak uciekinier z zimnego kraju. Kamyk, który ktoś znalazł nad jeziorem.
Patrząc na to Quimera przez chwilę poczuła się tak, jakby to jej ktoś otworzył kopułę czaszki zajrzał do środka.

Jednak teraz ruiny Dale nie były już opuszczone. Teraz przypomniały mrowisko, wypełnione przez biegające stado przerażonych mrówek, które aż prosiło się, żeby zapuścić tam lepki język i wyskrobać z nich jeszcze odrobinę strachu. Ludzie biegali bez celu, oślepieni nagłym, jasnym, porażającym, uzmysławiającym rozmiary osobistej nędzy, światłem poranka.
Jakby królowa mrowiska została właśnie nieodwołalnie zamordowana.

Po co uciekają? Po co szukają schronienia i myślą o przyszłości? Przecież lada dzień i tak wszyscy zgniją.

Śmierć spotka wszystkich. Tak powiedział Sauron.

Quimera szła między nimi paląc fajkę i zaglądając w pozbawione szyb okna, blade - jak trupie ciało - mury, wdychając drażniącą woń wilgoci i spalenizny i zastanawiając się, kiedy życie wyprowadzi się z niej, tak samo jak wyprowadza się ze starych, zniszczonych domów.

Potem, razem z krasnoludami, całkowicie pierdoląc ludzkie nieszczęście, wsiedli w szalupę i wyruszyli w kierunku góry, wystawiając się na dalsze działanie złośliwego przeznaczenia.

⚔️⚔️⚔️

Wnętrza Ereboru strzegły ciężkie, kamienne drzwi. Przypominały jej głaz nad wąskim, otwartym grobem. Przeszli przez ziejący czernią próg w wilgotny mrok wnętrza. Pyliste smugi zimowego poranka wpływały przez uchylone drzwi, a w ciemnościach dał się słyszeć pisk nietoperzy.
Ruszyli ciemnym korytarzem. Gdy doszli do końca, Quimera obróciła się, by spojrzeć na biały prostokąt światła. Kiedy znów spojrzała przed siebie, ten kształt majaczył jej przed oczami, jak jasny duch w ciemnościach.

Nie, to nie grobowiec, to góra. Nie ma go tu, nie ma!

A jednak wydawało jej się, że był. Wydawało jej się, że ściany jarzą się zielonkawą poświatą, a czarne, rogate kształty unoszą się na nich i skręcają, jak wstrząśnięte flaki w słoiku z formaliną.

Wydawało jej się, że słyszy stukot kopyt. Coraz bliższy i głośniejszy...

Miała koszmarne wrażenie, że poruszają się w zwolnionym tempie, ponieważ właśnie w taki sposób, porusza się w snach, szczególnie tych złych, kiedy bestia jest dwa kroki za plecami.

W kącie naprzeciw nich dostrzegła ciemną stertę.

Cholernie dobrze wiesz, co to takiego. Po tylu latach mieszkania w tej melinie, w Esgaroth i słuchania gadek Hannara i jego przyjaciół, musiałabyś być kompletnie głupia, żeby nie rozpoznać gówna, kiedy je widzisz.

Ta myśl i wspomnienia, jakie obudziła, sprawiły, że poczuła nieodpartą chęć, by kogoś zniszczyć. Obrazy tych mężczyzn, zasranych rybaków, siedzących wokół stołu i gadających o robocie; narzekających na to, że ryby nie biorą, i że pogoda jest gówniana. Pijących, palących, opowiadających kawały o dziwkach i gadających o robocie, gapiących się na jej cycki, kiedy podawała im kufle z piwem i znów gadających o robocie. Kiedyś jeden klepnął ją w tyłek. Wyprpstowała się gwałtownie wylewając trochę na rękę. Szybkie zamachnięcie i z nosa lało jej się jak z kranu. A oni dalej gadali o robocie. A gdy skończyli, a jej udało się zatamować krwotok, wzięli się za nią.
Każdy po kolei...

Dobrze było czuć wściekłość. To o wiele przyjemniejsze niż lęk i obrzydzenie, które czuła wtedy.

Gdy przeszli korytarzem, znaleźli się na dziedzińcu. Krasnoludy zaczęły nawoływać swoich braci, jednak wokół panowała cisza, pośród której, niczym prawie niewidoczna para nad gorącą potrawą, unosił się zapach śmierci. Wielu tu zginęło, zapewne podczas ataku smoka. Byli tu uwięzieni. Dostrzegała zarysy ich twarzy i rąk. Ciała wyciągające się i skręcające, niezdolne do utrzymania jednego kształtu, ciała jak szkielety ryb, ręce wijące się, jak stado jadowitych węży. Twarze zdawały się składać z samych zębów.

To nie królestwo krasnoludów. To grobowiec.

- Stać! Stać!- usłyszeli krzyk i po chwili zza zakrętu wybiegł Bilbo.

- Musicie stąd iść, wszyscy musimy! - sapał.

- Ja tam muszę pierdolnąć seteczkę. - odparła pewnie Quimera.

- Przyszliśmy ledwo, a ty już nas wyganiasz? - oburzył się Bofur.

- Nie widzicie co to za miejsce, co to za złe, ciemne miejsce? Gdzieś tu czai się choroba, coś przerażającego i niebezpiecznego. - w jego głosie brzmiała udręka.

Jakby cokolwiek na tym świecie było bezpieczne.- pomyślała Quimera.

- On nic nie śpi i prawie nie je. Nie słucha, nie widzi, czym jest to, co tutaj mieszka, kryje się po katach i mnoży w tym miejscu. A może po prostu nie chce widzieć.

Jego wykrzywiona bólem i rozpaczą twarz przypominała wizerunek zagubionego, przerażonego dziecka. Kurwa, on naprawdę przejmował się tym krasnoludzkim łachem.
Gdyby Quimera nie była na to wszystko obojętna, mogłoby jej się nawet zrobić go trochę żal.

Krasnoludy popatrzyły po sobie z konsternacją, zastanawiając się, czy faktycznie uciekać, czy pozwiedzać jeszcze Erebor. Jednak szybko porzuciły te roztwarzania, gdyż w ślad za Bilbem z korytarza wyłonił się Balin, Dwalin, Bofur i Bombur, witając przybyszy okrzykami radości. I gdy cała gromada zajęła się wymienieniem wrażeń i emocjonowaniem ostatnimi wydarzeniami, Quimera stwierdziła, że ma ich dość i wybierze się na samotną przechadzkę po wnętrzu góry.

Przemykając pod drzwiami prowadzącymi do kolejnych komnat zauważyła, że niektóre z nich są otwarte i luźno zwisają na rozbitych zawiasach. Przyjrzawszy się dokładniej, dostrzegła siateczki spękań pokrywające ściany i kolumny, dziury, odłamki szkła.
Prawie natychmiast poczuła ten zapach, wydobywający się że ścian, niemal oparami. Usiłowała sobie wytłumaczyć, że to tylko woń zmurszałego, wilgotnego kamienia i odchodów gnieżdżących się tutaj stworzeń - ptaków, szczurów i oczywscie smoka - lecz w tym zapachu było coś więcej, niż tylko odór zwierząt, coś znacznie bardziej odstręczającego, kojarzącego się jej z wymiocinami i ciemnością.

Podeszła do kruszących się betonowych schodów, zeszła po nich i znalazła się w skarbcu.

Pieniądze, wszędzie pieniądze, w chuj dużo pieniędzy, a po środku tego wszystkiego majaczyła sylwetka Thorina, niczym bezludna wyspa pośrodku złotego oceanu.

Uśmiechając się ponuro przypominał trolla, który wypełzł ze swej kryjówki pod mostem i nie mogąc się doczekać jakichś dzieci, sam postanowił wyruszyć na poszukiwanie swego posiłku.

- Złoto ponad miarę, ponad śmierć i cierpienie...- podniósł wzrok, i gdy zobaczył Quimerę, jego oblicze pojaśniało.

Rozłożył ręce w geście powitania.

- Witaj, moja droga. Witaj w królestwie Ereboru.

Dramatyzm oraz intelektualna nędza, które dostrzegła w oczach Thorina sprawiły, że zaczęła zastanawiać się, czy stoi za tym Smocza Choroba, czy może jednak szybko zrobiona seteczka.

Podszedł do niej. Jego oczy płonęły dziwnym ogniem, jakby doznał najwyższego oświecenia. Przez chwilę patrzył na nią łakomym wzrokiem, a jego podniecenie w widoczny sposób narastało z sekundy na sekundę. Cofnął się kilka kroków, następnie posłał jej triumfujące spojrzenie.

- Czy zechciałabyś przejść się ze mną po Ereborze? - zapytał. - Chciałbym pokazać ci skarbiec.

Quimera zastanawiała się przez chwilę. To nie brzmiało jak nieśmiała zachęta.

Westchnęła z rezygnacją.

- Członkom rodziny królewskiej się nie odmawia.

Dopiero, gdy zobaczyła błysk w jego oczach zrozumiała, jak bardzo niefortunnego użyła określenia i chcąc się zreflektować, dodała bezmyślnie;

- Tak, to chyba nie zbyt dobre określenie w stosunku do sytuacji.

Kurwa, ,,w stosunku"!

W końcu się zamknęła. Cóż innego jej pozostało? Posłusznie poszła z nim, jak baran na rzeź. Takie też miała samopoczucie.

Thorin ujął ją pod rękę. Quimera zauważyła kropelki potu na jego skórze i wprawiło ją to w lekkie obrzydzenie.
Starał się być dowcipny i szarmancki, najwyraźniej uważał, że to najlepszy sposób na zapewnienie swojemu kutasowi miękkiego lądowania.

Po kwadransie kulturalnych rozmów zrobiło się niebezpiecznie, ponieważ Thorinowi zebrało się na zwierzenia. Najwidoczniej odczuwał potrzebę wyrzucenia z siebie nagromadzonego lęku, rozczarowań i frustracji. Na jej nieszczęście, nie chciał już dłużej tłumić swoich emocji. Zaczął opowiadać historię swojej rodziny, skarbu Throra i tułaczki krasnoludów. Quimera kurczowo zaciskała dłoń na rękojeści noża, jak zawsze w nerwowych sytuacjach. Bielały jej dłonie, lecz nie zwalniała uścisku. Wyobrażała sobie jak sztylet powoli wchodzi w jego ciało, jak robi się coraz głębsze nacięcie, jak krew powoli zaczyna kapać na podłogę, formując czerwoną kałużę. Thorin zaś, nieświadomy tego milczącego dramatu, który rozgrywał się w jej głowie, niestrudzenie tłumaczył, co mu leży na wątrobie. Opowiadał, o tym, że Arcyklejnotu nigdzie nie ma, a przecież kiedyś był, że podejrzewa, iż zabrał go któryś z krasnoludów, że został zdradzony i z tego powodu odczuwa duży dyskomfort, ponieważ któryś z nich to złodziej.
Tak właśnie powiedział, duży dyskomfort, jakby zdrada była czymś w rodzaju świądu sromu.

- Byłem ślepy. - mówił - Nie zauważyłem, że któryś z nich to zdrajca. Arcyklejnot to symbol władzy, stanowi fundament element konstruktywny...- z ust Thorina padło jeszcze mnóstwo słów napompowanych samozadowoleniem i wysoką samooceną.

Quimera zastanawiała się, czy nie podrzucić mu jeszcze paru określeń; transcendować, postrefleksyjny, fenomenologiczno- egzystencjalny lub interpretowany w procesie myślowego jestestwa.

Słuchając tych opowieści przez większość czasu miała ochotę uciec. Nie nadążała z dostarczaniem odpowiednio zatroskanego wyrazu twarzy - przy stopniu jej obecnego, emocjonalnego wydrążenia, trudno jej było sobie nawet przypomnieć, jak wyglądają te pełne empatii miny.

„Zostałeś zdradzony przez najbliższych? Tak strasznie mi z tego powodu wszystko jedno." - to właśnie chciała powiedzieć, ale wiedziała, że to nieładnie, więc nie powiedziała nic.

Tymczasem on przerwał i popatrzył na nią wzrokiem pełnym smutku. Przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Pomyślała, że to właśnie musi być wzrok używany przez mężów do patrzenia na swoje żony w momencie, gdy już wiedzą, że z erekcji nici i próbują usprawiedliwić brak pociągu do starzejącego się, obleśnego ciała jakąś obiektywną przyczyną, typu zmęczenie lub niepowodzenie w pracy.

Nadeszła ją straszną myśl, że może on właśnie tego chce - wzbudzić się litość, żeby zerżnąć ją w tym skarbcu.
Wyobraziła sobie jak delikatnie całuje jej wargi, głaszcze opuszkami palców jej włosy, a potem wkłada łapę w majtki.

Tak, teraz prawda dotarła do niej z całą mocą. Wszystko się zgadza. Kiedy to sobie uświadomiła, ogarnął ją dominujący strach. Zdecydowała się powiedzieć coś, przerwać ciszę i odgonić seksualne zagrożenie. Odezwała się w niej skłonność do teoretyzowania. Zaczęła więc tłumaczyć, że może Arcyklejnot gdzieś się zagubił, że na pewno się znajdzie.

Mówiła tak i mówiła, aż wreszcie spojrzała na twarz krasnoluda. Ten słuchał jej z kompletnym brakiem zrozumienia i narastającym zdziwieniem, jakby tłumaczyła mu jakieś skomplikowane zaklęcia w Czarnej Mowie.

Wpatrzyła się jego w oczy, chcąc sprawdzić, czy pozostała w jego zniszczonym chorobą mózgu inteligencja, pozwala na przyjmowanie jakichkolwiek informacji.
Ujrzała w nich tylko szaleństwo i strach, był tam również wyraz zagubienia. Tak właśnie musiała wyglądać ona, kiedy uciekła z rąk Hannara, a potem Derijosa.

Robiło się naprawdę niebezpiecznie, bo Thorin zaczął temat samotności, braku kobiety i tego, jak trudno jest spotkać odpowiednią osobę, taką, przy której poczuje się motyle w brzuchu.
Quimera odpowiedziała, że nie ma, kurwa, żadnych motyli, że jedyne na co może liczyć w swoim ciele to grzyby, pasożyty i drożdżaki.
Thorin zaczął tłumaczyć Quimerze, że może się śmiać, może kpić, ale pewnego dnia sama zrozumie, co to znaczy samotność i potrzeba bliskości.
Quimera kiwała już tylko głową, udając zrozumienie, choć tak naprawdę obawiała się, że jej mózg robi sobie z niej żarty i każe jej słyszeć słowa, które nie mogły by być wypowiedziane poza murami zakładu dla obłąkanych.
Chyba, że byli właśnie w takim zakładzie.

Gandalf mówił kiedyś, żeby koncentrować się na danym zagadnieniu, jeśli chce się coś do sobie przyciągnąć. Więc Quimera cały czas myślała: alkohol, alkohol, wóda, wóda, wino, alkohol, wóda!
Już wiedziała, że nie zniesie Thorina bez alkoholu.

- Masz tu jakiś alkohol? - zapytała słabym głosem.

- Naturalnie. - odparł.

Jednak jego słowa były jakieś nieostateczne, jakby mierzył do celu, ale jeszcze nie nacisnął na spust, a dopiero opukiwał go spoconym palcem.

Powie, że alkohol jest jego komnacie.- obstawiała Quimera.

- Jest mojej komnacie. - powiedział.

Miałaś niedawno możliwość zostać zabitą przez smoka. Dlaczego nie skorzystałaś z tej okazji?

Tak, jak mówił Bofur - błysk ognia straszny ból - w jednej sekundzie żyjesz, a w kilku następnych woda się zagotowuje, zalewasz produkt i już bawisz się w świecie uprzywilejowanych względem żywych, trupów.

- Może napijemy się ze wszystkimi?- z jej ust wydobyło się coś głuchego, przypominającego odgłos kauczukowej piłeczki, toczącej się po blacie.

Thorin zdawał się nie słyszeć. Patrzył na nią na poły szalonym, na poły przyjętym wzrokiem.

Quimera przez chwilę zastanawiała się, jakiego on może mieć fiuta i stwierdziła, że chyba zaraz się zrzyga. Czuła, że ten kompost, który zajął miejsce jej wnętrzności, będzie domagał się wybicia na niepodległość. Jednak królewska szata Thorina ją powstrzymała. Co powiedzieliby w pralni?
Wstrzymała więc nacierające rzygi, myśląc: bądź grzeczna, jutro tez jest dzień. Szaleni idioci również mają prawo do bezrzygowych spacerów po skarbcu w kulturalnym towarzystwie.

- Jesteś śliczna. - powiedział i nie pytając o pozwolenie, objął ją ramieniem - Chodźmy do mojej komnaty, co prawda jest jeszcze nie umeblowana, ale łóżko jest duże i wygodne. Napijemy się i będziemy mogli spokojnie porozmawiać.

Przez chwilę nie była pewna, czy dobrze usłyszała. Trudno było jej samej stwierdzić, czy to ona ma omamy słuchowe, czy on do reszty pozdradał rozum. Pokiwała głową i wpadła w nagłą wesołość. On naprawdę chciał ją przelecieć. Sytuacja wydawała się tak absurdalna, że poczuła się jak przybysz z innego kraju, badający zwyczaje seksualne dzikich zwierząt.

Zawsze dziwiło ją, że mężczyźni, nawet wyglądający, jakby dopiero co uciekli z wariatkowa, nigdy nie mieli problemów z wysuwaniem propozycji seksualnych. Jakby kutas w garści zdawał im się być tak cennym dobrem, że przyćmi wszelkie niedostatki urody i charakteru. Jeśli poszłaby z nim, a on chciałby żeby wzięła do ręki jego żałosny kawałek skóry wypełniony mięsem, chyba wyniesiono by ją z tej komnaty na noszach, pokrytą własnymi wymiocinami.

I nagle wezbrał w niej potok nienawiści. Czuła jakby uaktywniła się nie jakaś istniejąca do tej pory w stanie utajonym, komórka. Na wszystko, co plugawe i niegodziwe, dlaczego temu karłowi w ogóle przychodzi do głowy, że mógłby ją zerżnąć?

Obudziła się w niej agresja, wywołana jakimś dziwnym rodzajem podległości i upokorzenia, dokładnie takim jaki czuła, gdy robił jej to Hannar. Jakby przyszła na wielką ucztę cholernie głodna, ale i cholernie spóźniona, a stole niegdyś obfitym, zostały głównie plamy po winie i ogryzione, żałosne szczątki. Gdy patrzyła na to dłużej wydawało jej się, że to jakaś koszmarna fatamorgana, czuła się jakby wstąpiła na cmentarz dla zwierząt - wszędzie tylko kości, białe resztki szpiku i marny kawałek wątróbki, na który rzuciła się wygłodniała, niczym dzikus. I wtedy okazało się, że ktoś zrobił jej psikusa, bo to, co wylądowało w jej ustach to - jak dokładnie poznała po zapachu, smaku i fakturze - wcale nie wątróbka, ale pospolite psie odchody. I kiedy tak stała z rękami wiszącymi po obu stronach jak bezwładne gałęzie, śmierdząca maź wyciekała jej z szeroko otwartych ust, a inni na jej widok śmiali się do rozpuku, to było właśnie to upokorzenie.

Znowu zacisnęła dłonie na nożu, czując nieodpartą potrzebę wyciągnięcia go i wbicia w tętnicę tego gnoma, a potem patrzenia satysfakcją, jak na złoto tryska fontanna krwi.
W jej żołądku zacisnęła się pięść, ściskając od wewnątrz dławiła wszystkie narządy wewnętrzne.
Tymczasem Thorin chwycił ją za rękę i delikatnie, acz stanowczo pociągnął do wyjścia. I kiedy drzwi do skarbca zamknęły się za nią, niemal uderzając ją w plecy, a Thorin, niby naturalnym ruchem, próbował umocnić swoją niezgrabną dłoń na jej ramieniu, Quimera nie wytrzymała.

Odwróciła się od niego i z impetem syknęła;

- Dlaczego myślisz, że mogłabym się ruchać z kimś tak obleśnym, jak ty? Nie widzisz, jak wyglądasz? Wyglądasz, jak warzywo wywleczone z ciemnej piwnicy i drogie ubrania twojego starego w niczym ci nie pomogą. Nic dziwnego, że jesteś sam, nie znalazłbyś kobiety, nawet gdyby od tego zależało twoje życie. Jesteś obleśny, rozumiesz? OBLEŚNY, GŁUPI I SZALONY!

Thorin zrobił się czerwony na twarzy. Przez chwilę wyglądał, jakby miał się rozpłakać, potem jakby był na skraju jakiegoś nerwowego załamania, wybuchu, wyciągnięcia broni i powystrzelania wszystkich w Ereborze, kolory na jego twarzy zmieniały się jak światło zachodzącego słońca.

- No co, panie sflaczały Arcyklejnocie? - dorzuciła - Potrzebny ci adres najbliższego burdelu? Niestety, tak się składa, że najbliższy właśnie spłonął.

Thorin odzyskał władzę w swoim ciele. Zassał w płuca ogromny haust powietrza.

- Co ty sobie wyobrażasz? - wycedził - Że kim, niby jesteś? Jesteś dziwką, alkoholiczką i ćpunką, nie powinienem cię tu w ogóle wpuszczać. Jak śmiesz odzywać się do króla w taki sposób!? Powinienem cię za to zabić, szmato!

Jego oczy, spoglądające w jakiś punkt, odległy w czasie i przestrzeni, nabrały dzikiego wyrazu. Całą swoją postawą przypominał kocioł z zatkanym zaworem bezpieczeństwa, gotów lada moment wybuchnąć, jednak nie pod wpływem ciśnienia pary, lecz z powodu obłędu i szaleństwa. Jeżeli był świadom czegokolwiek, co się działo to doskonale udawał, że jest wręcz przeciwnie.

- Może i powinieneś. - odparła Quimera - Ale podobnie jak twój kutas, jesteś frajerem.

Thorin wahał się przez chwilę, po czym wziął wielki zamach i uderzył ją prosto w twarz, na odlew.

Quimera przewróciła się na złoto.
Słyszała odgłos zsuwających się monet i poczuła na ciele chłód metalu.

⚔️⚔️⚔️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro