XXXV⚔️

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


⚔️⚔️⚔️

O trzeciej nad ranem krew płynie w żyłach wolniej niż zwykle, a sen bywa wyjątkowo głęboki. Dusza jest wówczas pogrążona w błogiej nieświadomości, albo miota się rozpaczliwe, rozglądając się z przerażeniem wokół. Nie istnieją żadne stany pośrednie. O trzeciej nad ranem świat to stara dziwka, która nie ma na twarzy makijażu i widać, że brakuje jej nosa i jednego oka. Wesołość staje się płytka i krucha. Nie ma grozy, bo zniszczyła ją nuda, a miłość jest tylko snem.

Uciekaj, Thorinie, uciekaj! Czy jesteś głuchy? Ten dzieciak nie ma szans w starciu boginią!
W starciu z Malvadą.

Sen wypełniony był muzyką fletu.
Wielka sala pełna złota.
Świat kołysał się pod jego stopami, gdy niepewnym krokiem szedł w stronę kobiety. Złota podłoga promieniowała blaskiem, jaki mógłby się wydobywać z otwartych wrót piekieł, potęgując zalegające wokół ciemności, które skutecznie strzegły swoich tajemnic przed nadnaturalnym światłem. Potem ona go dorwała, i gdy już miała go w swoich łapach, dławiąc go i rozrywając na strzępy, nagle zniknęła.
Rozpłynęła się.

Gdy go puściła, upadł na kolana i dostrzegł, że pod podłogą coś się porusza.
Zobaczył Smauga. A potem jeszcze coś.
Zobaczył swoją twarz, gnijącą pod śmiertelnie szarym nalotem choroby, doprowadzającej do szaleństwa, a jednocześnie pożerającej żywcem.

Mówiłem ci, Thorinie, ostrzegałem. Ale ty nie chciałeś słuchać, i teraz będziesz musiał za to zapłacić.
Malvada powróciła.

Z przeraźliwym, hukiem podłoga zaczęła pękać, z wnętrza wystrzeliły gejzery płynnego złota. Nagle nad Thorinem zawisła sześciometrową fala. Załamała się i pociągnęła go za sobą. Spróbował płynąć. Skóra na ramionach momentalnie pokryła się bąblami, po czym ciało zaczęło odpadać, odsłaniając połyskujące bielą kości. Płynna lawa okazała się być pełna kwasu. Jego głowa zanurzyła się pod powierzchnię. Z jękiem wyrwał się ku górze, lecz palące złoto zdążyło wyżreć mu wargi. Czuł, jak dziąsła oddzielają się od kości, a język przekształca się w papkę. Nawet powietrze w komnacie miało właściwości kwasu. Błyskawicznie wypaliło mu płuca, tak że gdy spróbował, nie mógł złapać tchu. Zaczął opadać na dno, poruszając bezradnie ramionami, które teraz były już samymi kośćmi. Kolejna fala porwała go na dobre, wolokąc w stronę ciemności, rozkładu i zapomnienia.

Malvada powróciła...

Thorin usiadł.

Krzyczał, lecz z jego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Kiedy dotarło do niego, że to wszystko mu się przyśniło, zaniechał prób dobycia z siebie głosu. Przez chwilę nie słyszał niczego, oprócz płynącego z głębi ciała, przypominającego łoskot bębenków, bicia własnego serca. Jednak po paru sekundach, gdy odzyskał kontakt ze światem zewnętrznym, usłyszał odgłosy rozmów, dobiegające z pomieszczenia obok. Usłyszał śmiechy i odgłosy szurania krzesłami.

Przenikająca senny majak panika nie opuściła go zupełnie. Znów poczuł narastający niepokój, zwłaszcza, że świeca, która paliła się przy jego łóżku, powoli dogasała, a poza granicami nikłego światła, czaiła się ciemność równie głęboka, jak ta we śnie.

- Malvada - cóż to było u diabła?

Gdy się nad tym dłużej zastanawiał, doszedł do wniosku, że oni wszyscy mieli rację. Był obleśny, szalony i głupi, zachował się, jak krasnoludzki łach, był tak mały, że szkoda wspominać. Nie zasłużył na Arcyklejnot, ani na to, by zostać królem. Na zewnątrz toczyła się wojna, jego bracia umierali, a on zamknął się w tej twierdzy, niczym złodziej.
Nie chciał takiej śmierci - ze strachu, z braku powietrza. Nie chciał siedzieć tu, samotny i szalony, czekając, aż przyjdzie po niego potwór ze snu.

Gwałtownie wstał i ruszył do jadalni. Większość nie spała, bo i trudno było spać, gdy za ścianami inni tracą życie, i siedzieli przy piwie, rozważając nad tym, co powinni zrobić. Gdy go ujrzeli, wszyscy ucichli. Wszyscy, oprócz Kiliego, który ruszył ku niemu, wyraźnie wściekły.

- Nie będę tu siedział, kiedy inni walczą za naszą przyszłość, za nas! - krzyknął.

Miał zacięty wyraz twarzy, a jego oczy błyszczały.

Thorin uśmiechnął się smutno i pokiwał głową.

- Nie, masz rację, nie taką mamy naturę. Jesteśmy synami Durina, a ród Durina nie ucieka przed walką.

Kili zaniemówił, najwyraźniej zupełnie nie spodziewał się takiej reakcji. Wszyscy obecni wpatrywali się w niego z wyczekiwaniem.

Thorin popatrzył po ich twarzach z mglistą konsternacją.

- Nie mam prawa was o to prosić, - powiedział - ale czy pójdziecie ze mną? Ostatni raz?

⚔️⚔️⚔️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro