XXXVII⚔️

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


⚔️⚔️⚔️

Pojawiły sie pierwsze kruki, zataczające ogromne kręgi, poruszające się tak szybko i sprawnie, że patrzącego aż przenikał dreszcz. Quimera z pewnością nie drżała jednak z ich powodu, a krajobraz nie robił na niej większego wrażenia.

W mieście i wokół Ereboru zrobiło się tłoczno. Wszyscy zaproszeni dotarli już na imprezę. Orkowie, wargowie, robakołaki, oddziały Thranduilla, dołączyły nawet armie krasnoludów z Żelaznych Wzgórz pod wodzą kuzyna Thorina - Daína Żelaznej Stopy.
Kupy sadła na świniach bojowych - co jeszcze się wydarzy? To wszystko wyglądało jak jakiś bal przebierańców albo festiwal fetyszystów.

Właściwie to Quimera nie do końca rozumiała, po co to wszystko, skoro niebawem ma nadejść Dagor Dagorath. Rozumiała, że Sauron i Ardana chcą przejąć Górę, Azog chce powiesić głowę Thorina nad kominkiem, Thranduill odzyskać swoje błyskotki, a Bard - łudząc się, że ma jakąkolwiek przyszłość - chciał funduszy na odbudowę miasta. Ale to były sprawy między nimi, a cała reszta, której chuja do tego, napierdalała się dla samej idei. Może traktowali to jako rozgrzewkę przed wojną?

Zastanawiała się też, gdzie podziewał się Erlond. Zapewne dalej siedział na swoim zajebistym tronie, przy rozwalonej rzeźbie Vardy, z kielichem wina w łapie i przylepionym do gęby wkurwiającyn uśmiechem samozadowolenia. I jak zwykle nie robił nic poza gadaniem.

To jednak nie było ważne, ponieważ Quimera była dzisiaj w wyśmienitym humorze. Nie miała obecnie nóg, nie miała ciała. Była w pełni szczęśliwa i zrealizowana. Otaczała ją krew, śmierć, ból, przerażenie i ogrom ludzkiego cierpienia. W wodzie i wszędzie dookoła leżały trupy.
Zapomniała już, że życie może być takie zabawne. Dlaczego właśnie nie chciała kiedyś żyć?

Ludzie biegali bez celu, albo robili rzeczy, które według nich miały sens, ale w jaki sposób można się uzbroić na koniec świata? Jeśli nie wiesz co ze sobą zabrać, zabierz wszystko - nóż, miecz, łuk i zestaw sztućców deserowych.

Thranduill miał absolutną rację. Po co robią cokolwiek, po co próbują się bronić skoro i tak umrą? Jaką różnicę robi im te kiła lat, miesięcy, dni lub godzin? Powinni być wdzięczni losowi za to, że mają okazję zakończyć wcześniej swój żałosny żywot i uniknąć dalszych upokorzeń i niepowodzeń, którymi było usłane ich życie.

Dom, jedzenie, praca, seks - tylko o tym myśleli.

Tym, czego powinni nauczyć się od istot nieśmiertelnych była świadomość krótkości ludzkiego życia. Śmiertelnicy nie zdawali sobie z tego sprawy. Żyli tak, jakby zawsze było jakieś jutro. Gdyby w swym stosunku do śmierci wyzbyli się samooszukiwania, nie dbali by tak bardzo o bogactwa, o pełną spiżarnię, o władzę, majtek i tysiąc innych rzeczy, w rzeczywistości nic nie znaczących wobec nieuronnego nadejścia niekończącej się nocy, która ostatecznie pochłonie każdego.

Quimera szła pomiędzy nimi, nie zatrzymując się ani na chwilę. Nie chciała tracić czasu na zabijanie sprzedawców, rybaków i kioskarzy. Orkowie chętnie się z nimi zaprzyjaźnią.
Jej celem była pewna sala, w której kiedyś odbywały się wszelkie wydarzenia kulturowe. Teraz miała posłużyć za schron.
Wyraźnie słyszała polecenie, które Bard wydał swojemu synowi;

- Zbierz wszystkich starców, chorych, kobiety i dzieci. Zaprowadź ich do starej sali i zabarykadujcie drzwi.

Bachory, niedołęgi i kurwy na deser. To lepsze niż ciastka i budyń na podwieczorek.

Bein zrobił dokładnie tak, jak kazał mu stary.
A to oznaczało, że, oni wciąż żyją i siedzą tam na dupskach, plotkując i pijąc kakao, podczas gdy pozostali przynajmniej umierają z godnością, choć bez rozumu, gdyż bronią tych, których powinno się zarżnąć w pierwszej kolejności.

Tak. - mówiła Malvada - One po prostu poszły na imprezę to wszystko, na dziką orgię. Biegasz tutaj i tracisz czas, a one bawią się w najlepsze.

Quimera zastygła, niczym rażona gromem.

Hej, przykro mi, mała - rzekła przepraszająco Malvada - ale wiesz, ja nie wymyślam tych wiadomości, ja je tylko przekazuję.

Quimera była oszołomiona odkryciem, że jest coś niemal równie paskudnego, jak spędzenie sześciuset lat w grobowcu, razem z Derijosem. A tak właśnie, było kiedy ktoś ją ignorował. Kiedy ignorowało ją stado kobiet.

No cóż, naucz je, żeby tego nie robiły. Daj im nauczkę. Dalej, Quim. Pokaz im, jaka kara spotyka niegrzeczne dziewczynki. Daj im nauczkę, której nigdy nie zapomną.

Quimera nie mogła na to pozwolić. Pamiętała, doskonale słowa Bilba, które zasłyszał od swojej babci i często powtarzał podczas podróży;

,,Kto raz nabrudzi, nigdy nie zadba o porządek."

I to właśnie była jej misja. Zutylizować te odpady społeczeństwa. Te odrażające produkty ludzkiej deprawacji, powstałe na wskutek czynów tak haniebnych, że samo myślenie o nich wywoływało u niej mdłości. Ale to się skończy. To wszystko się bardzo szybko skończy.

- Nigdy jej nie zapomną. - wymamrotała, a Malvada pokiwała entuzjastycznie swoją nieistniejącą głową.

Starcy jej nie obchodzili. Zostawi ich w spokoju, o ile nie będą jej przeszkadzać. Pewnie większość i tak zejdzie na zawał, patrząc na tę rzeź, którą planowała. Obchodziły ją tylko dzieci, a szczególnie niemowlęta i te puszczalskie zawszone suki, który wycharkały je że swoich śmierdzących cip, tak luźnych, że można by je wyruchać wiadrem na pomyje. Gdyby tylko miała więcej czasu, zamknęła by się z nimi na dłużej i sprawiłaby, że każda po kolei błagała by ją o śmierć.

Żałowała, że nie było z nią Azoga. Ale on był teraz na Kruczym Wzgórzu, skąd dowodził potężnymi armiami.

Tak, być może Quimera miała większe moce, ale on był bardziej opanowany. Dlatego to on prowadził cała imprezę, a ona zajmowała się wybijaniem tych szumowin. Ale to też wymagało myślenia. Musiała bronić do tego spokojnego momentu tuż przeć zabójstwem. Żadnych myśli. Żadnych działań. Myśl i działanie jako jedność.

Kiedy stanęła przed drzwiami do sali, wzięła głęboki wdech.
Czuła nadchodzący spokój.

Kurwa tu i kurwa tam. Kurwa będzie wszędzie.

Zapukała do drzwi.

- Jesteście w domu, panienki? Chcę z wami porozmawiać...

To dziwne, ale nikt nie otworzył.

Quimera w myślach wypowiedziała zaklęcie i otworzyła ogień. Drzwi rozpadły się, a magia rozprysła we wszystkich kierunkach, zamieniając dwie kurwy stojące najbliżej w słupy ognia.

Sezamie otwórz się.

To, co zobaczyła wewnątrz, było niemal komiczne. Czy te cipy nie mają za grosz wyobraźni? Przerażone, małe owieczki tulące do piersi swoje dzieci, grzecznie czekające na mężów, którzy wrócą z bitwy. Wtedy na ich cześć zrobią im dobrze.

Ponownie wciągnęła głęboko powietrze, wypełniając nim płuca, i teraz rozpoznała unoszący się wokół zapach - nie była to woń starych murów, lecz kobiet, kobiet współżyjących z mężczyznami, matek nadętych poczuciem słuszności i spełnienia swojej życiowej misji. To był zapach piczki, krwi, dziecięcej skóry, zasypki dla niemowląt i tanich perfum typu zerżnij mnie o takich nazwach jak ,,Grzech", czy ,,Obsesja". Zapach spermy, ponieważ tym właśnie były - workami na spermę z cyckami. Był to zapach ziółek na płodność, jakie lubiły popijać, nie była to woń kurzu, lecz coś podobnego do drożdży, do fermentacji, czego nie usunąłby żaden środek piorący.

I natychmiast ta woń wypełniła jej nos, wypełniła gardło, wypełniła serce, dławiąc, doprowadzając do omdlenia, niemal dusząc.

Zapach kobiet, które rżnęły się z mężczyznami.

Weź się w garść. - rzucila ostro Malvada - Czujesz tu jedynie stęchliznę, nic więcej.

Quimera głośni odetchnęła, znów zrobiła wdech i otworzyła oczy.

Stęchlizna, pasożyty.

Ci wszyscy tutaj, byli pasożytami, było to marnowanie przestrzeni i powietrza. Tacy ludzie sprawiali, że marzyła o tym, żeby ziemia była płaska. Zebrałaby ich wszystkich na wywrotkę i zrzuciła za krawędź.

Jeden odważny dziadek dobył miecza i ruszył w jej stronę.

Na jego nieszczęście była wystarczająco blisko, by rozpieprzyć mu pół czaszki.

Inny debil rzucił się na nią z widłami.

Otworzyła mu właz w piersi i rzuciła na pozostałych.

Kolejni ruszyli do ataku.

Tym razem jakiś dzieciak wymachujący przed nią nożem kuchennym. Quimera wyciągnęła Ćpunową Zemstę, rozciągając ją na całą długość i wzięła zamach. Ręka i nóż chłopaka poleciały w różne strony. On padł na kolana, drąc się wniebogłosy.

I co z tego? Co oni wszyscy wiedzieli o bólu? Nie wiedzieli nic, nie mieli o nim najmniejszego pojęcia.

Jej możliwości poznawcze były obecnie mocno ograniczone. Jej kąt widzenia był równie rozległy, co kąt widzenia osoby niewidomej, bądź żywcem pogrzebanej w skrzyni na dnie jeziora. Widziała tylko ciemność i to, co z niej wystawało. Jakieś niepokorne fragmenty których nie dało się rozgnieść czarną magią.

Ludzie, których postrzegała teraz jak wyrośnięte figurki szachowe, mieli podwojone twarze, oczy i narządy mowy.

Krzyczeli, uciekali, ocierali się o nią, zdumieni i przerażeni jej widokiem oraz faktem, że jej szaleństwo osiągnęło poziom alarmowy. Gdyby tylko potrafiła czytać ich nie istniejące wyrazy twarzy, to pewnie coś takiego by właśnie odczytała.

Nagle poczuła poczuła, że ktoś wsadza jej coś w plecy. Uderzyła nimi o ścianę, żeby wbić to coś głębiej w swoje ciało. Kiedy zakrwawiony czubek wyszedł z jej piersi, wyciągnęła go i uważnie obejrzała przedmiot. Jej oczom ukazała się ułamana rączka od przepychaczki.

Kurwa, zajebisty żart.

Odwróciła się w poszukiwaniu sprawcy całego zamieszania. Okazało się, że była to babcia w różowej chustce, która stała jak wryta, wpatrując się z otwartym japskiem w Quimerę i w zakrwawioną przepychaczkę.

Quimera obdarzyła ją uśmiechem, przypominającym uśmiech walających się po pustyni krowich czaszek.

W jednej sekundzie babcia miała głowę, a w drugiej już nie.

Potem Quimera ugryzła ją w ramię i krew trysnęła, jednak mięso było niedobre - twarde i żylaste. Pewnie tak właśnie smakował stary farmer, którego jadły trolle.

I wtedy ją zobaczyła. Swój upragniony cel.

W kącie sali, kuliła się że strachu dziwka, która była w zaawansowanej ciąży.

Quimera przystanęła na chwilę, dysząc ciężko. W tej chwili cały świat przestał istnieć. Była tylko ona. Spojrzała na kobietę i wstrząsnął nią dreszcz obrzydzenia. Urodą przypominała słup ogłoszeniowy. Zła cera, niezdrowe włosy, kończyny jak u słonia, usta w miejscu rozporka, oczy pozbawione symetrii.
Kto był na tle zdesperowany, że chciał ją zerżnąć? Gdyby Quimera była mężczyzną, nie tknęłaby jej nawet patykiem. Wolałaby już całe życie jechać na ręcznym. Czy ten idiota byś ślepy, czy musiał założyć jej worek na głowę, żeby mu stanął? A może po prostu przypominała mu jego mamę albo siostrę?

Przez moment poczuła coś na kształt współczucia. Jak tak tępa suka, mogła dać sobie coś takiego zrobić, kto ją tak skrzywdził? Jak mogła pozwolić się dotknąć, zbliżyć do siebie komukolwiek? Zgwałcić jakiemuś zboczeńcowi? Wyzbyć się całkowicie szczątkowych ilość rozumu i godności, przypisanych dla tego gatunku. Dlaczego sama się nie zabiła, nie spróbowała usunąć tego pasożyta, tego paskudnego nowotworu, rosnącego w jej ciele? Jak mogła żyć przez te wszystkie miesiące i nie spłonąć ze wstydu i obrzydzenia do siebie?

I wtedy Quimera poczuła ogromną wdzięczność do Derijosa, za to że wybawił ją od takiego losu. A potem pomyślała, jak teraz wyglądało by jej dziecko, jej syn - z pewnością dałaby Azogowi syna. Miałby teraz ponad sześćset lat, u elfów był to wiek nastoletni. Walczył by u jej boku. Razem z Azogiem nauczyliby go zabijać, robić porządek z dziwkami, nauczyliby go wszystkich mrocznych zaklęć, siejących zniszczenie. Jej syn, powinien być teraz z nią i razem z nią wyrżnąć te kurwy.

Ale go nie było, ponieważ nie żył.
Była za ta suka, która też zaraz nie będzie żyć.

Quimera popatrzyła na nią wściekłym, mrocznym spojrzeniem. Widziała żarówki swojej furii w oknie przyszłości.
Czuła jak krew zagotowuje się jej w żyłach, czuła gorąco, które rozchodziło się z wnętrza i promieniowało do jej rąk i nóg.
Chciała ją rozgnieść, rozbić jej głowę, rozkruszyć czaszkę, tak żeby wylał się z niej mózg. Chciała ją deptać, walić i rozdzierać, aż zamieni się w kupę potrzaskanych kości i porozrywanych flaków. Chciała rozwalić tego bękarta, gnieżdżcego się między jej zgniłymi wnętrznościami. Musiała zabić wszystkie bękarty na tym świecie, ponieważ były produktami czynów zbyt haniebnych, by mogły żyć. Dlaczego nie można się było rozmnażać w mniej upokarzający sposób? Wyrastać spod ziemi jak rośliny?

Nagle cały świat wydał jej się banda dziwek, zboczeńców i gwałcicieli. Wszyscy byli owocami gwałtów i straszliwej demoralizacji, wszyscy byli skażeni, śmierdzieli spermą i gównem. Trzeba ich zabić, trzeba ich wszystkich zabić, ponieważ tylko śmierć i ogień, może choć częściowo zmyć tę skazę.

To właśnie przez takie kurwy, spotkało ją to. Czy mogła winić Hannara za to, co zrobił? Oczywiście, że nie, ponieważ był mężczyzną, a oni do myślenia używali penisów, a nie mózgu. Myślał więc, że Quimera jest jak inne kobiety. To wszystko przez kobiety, które pozwalały się dotykać i gwałcić, którym się to podobało.

Teraz jej za to zapłacą.

Szybkość z jaką chwyciła dziewczynę, była wprost niesamowita. Przygniotła ją do ściany, napierając ze wszystkich sił.

- Ty cipo! - wychrypiała - Ty nędzna, puszczalska zdziro, do czego ty się nadajesz? Dlaczego pozwalają żyć, takim jak ty?
Patrzę na ciebie i wiedzę, co jest nie tak z tym pierdolonym światem. Co ty zrobiłaś? Pozwoliłaś, żeby jakiś obleśny zboczeniec wsadził ci...

Zabrakło jej słów. Jej pogarda i oburzenie było zbyt wielkie, aby dało się je opisać.

Suka szarpała się, a z jej gardła odbywały się jakieś dziwne dźwięki.

Prawa dłoń Quimery, teraz zakończona szponami, zacisnęła się na jej twarzy i zaczęła tłuc jej głową o twardą powierzchnię. Następnie przebiła jej brzuch, poderżnęła gardło i kurwa umarła.

Potem nie używała już broni. Używała tylko zębów i szponów. Maszynka do mięsa w elfickim płaszczu, który dostała od Thranduilla.

Krzykom i płaczom nie było końca...

⚔️⚔️⚔️

Wpadła w środek tej gównianej ciżby. Była szybsza niż ktokolwiek z nich. Dla obserwatora wyglądała jak ktoś, kto panikuje i zabija wszystko co się rusza, ale ona dokładnie celowała.

Mała, na oko trzyletnia dziewczynka padła do tylu z odgryzioną głową.

Kilkumiesięczny niemowlak leżał pod ścianą, a z małego, wątłego ramionka, sterczała mu biała, dziecięca kosteczka.

Dookoła było pełno krwi, porzucanych kończyn, wnętrzności, kępek włosów i poodgryzanych kawałków ludzkiego mięsa.

Ostatnie kilka ciężkich przypadków rzuciło się na nią. Nawet z nimi nie walczyła. Kłuli, cięli, ale trafiali tylko na blizny. Ciosy bolały, ale nie w takim stopniu, by miało to znaczenie i nie krwawiła po nich.

I wszystko się skończyło.

Ostatni ludzie byli martwi lub kuśtykając opuszczali sale, nie zadając sobie sprawy, że i tak idą na śmierć.

Orkowie już na nich czekali.

Quimera wyszła z sali, i wtedy ciemność otworzyła przed nią, już prawie swój ostatni, czarny lufcik, pełen tak dobrze znanego, lepkiego bezkresu.

Coś się z nią działo.

Coś niedobrego.

Jak gdyby właśnie przed chwilą połknęła perfidne trujące nasienie jakiejś tajemniczej rośliny, które teraz po kilkuminutowym okresie adaptacji w jej własnym organizmie, na raz eksplodowało.
Jego kwiaty zakwitły z wielką siłą, jego pazerne kłącza posuwały się ciągle dalej, niszcząc jej własne komórki.
Jakby wewnętrz niej zalągł się wielki, bezimienny pasożyt, rozmnażający się w zastraszającym tempie.
Miała wrażenie, że zaraz przebije skórę i wielkie, mięsne konary wyrosną jej zamiast rąk, a ogromne, drżące żyły korzeni przebiją jej stopy.
To coś przytwierdzało ją do podłoża, unieruchamiało, zabijało, próbowała rozejrzeć się wokół, ale nic nie widziała, jakby wszystkie nocne rośliny, naraz rozwinęły trujące pąki i teraz rozpościerał się przednią obcy, matowy ogród.
Wszędzie zakwitły czarne tulipany ze spalonych ciał. Ich swąd roznosił się po okolicy, jak zasłona dymna i owinięta nią Quimera nic nie widziała, traciła grunt pod nogami.

Poczuła, że zapada się w coś przypominającego wielką, obezwładniającą chmurę waty. Wata wypełniała jej nozdrza, usta, uszy. Dusiła się, nie mogła iść przed siebie, nie mogła wydać siebie głosu, ani oddychać. Próbowała przez chwilę rozpaczliwie walczyć z niewidzialnym wrogiem, aż w końcu poddała się i pogodzona z losem, pozwoliła by ogarnęła ją tak dobrze znana bezgranicznia ciemność.
Pozostała tylko ciemność i ona, pogrążona w niej całkowicie, śniąca lub dopiero zaczynająca śnić. Przemknęła jej niewyraźna myśl, że sen będzie długi i słodki, choć z gorzkawym posmakiem i całkowicie nieuchwytny.

Wiedziała co się działo.

Nadeszła la Malvada...

⚔️⚔️⚔️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro