77. descriptive chapter

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Podpisując umowę z nową firmą nie spodziewał się ani przez chwilę, że ktoś go odwiedzi. W momencie, gdy ostatnia potrzebna pieczątka lewitowała nad kartką, drzwi do jego biura gwałtownie się otworzyły, a przez nie wpadła wysoka szatynka (choć w sumie jak później o tym myślał, to ten wzrost był głównie zasługą wysokich szpilek). Nie mógł skłamać, że jej wygląd nie przyciągnął dodatkowo jego uwagi, ale oczy głównie skupiły się na ciemnych lokach spiętych w kok.

- Przykro mi, Malfoy, ale nie wywiniesz mi się tak łatwo - skrzyżowała ręce na pod piersiami - Porozmawiamy czy tego chcesz, czy nie - niechętnie przyznał, że jej waleczna postawa postawiła malutki plusik przy jej liście zalet i wad. Nie żeby taką listę miał. No chyba, że chodziło o Weasley'a, ale tam były tylko minusy i długie uwagi o jego głupocie.

- Brakuje tylko tego, żebyś mi zaczęła grozić palcem - zakpił otwarcie. Skinieniem ręki wypędził z pokoju próbującą się tłumaczyć sekretarkę.

- Nie denerwuj mnie. Ostrzegam, nie mam humoru na gierki.

- Ja tym bardziej, dlatego, jak na razie, grzecznie proszę cię o wyjście z mojego gabinetu, a najlepiej w ogóle z budynku, który tak się składa też jest mój - posłał jej dumny uśmiech i ręką pokazał na drzwi za jej plecami.

- Nie bądź taki pewny siebie, powiedziałam, że nie wyjdę póki nie porozmawiamy o wieczorze sprzed paru dni - aby pokazać swoje uparcie usiadła przed nim odchylając się na twarde oparcie krzesła. Mimowolnie zmierzyła go czujnym wzrokiem. Jak zwykle był ubrany w garnitur, tym razem granatowy, doskonale podkreślający jego zimne, błękitne oczy i bladą cerę. Jasne włosy miał zaczesane do góry w buntowniczy sposób, a czarny krawat poluzowany. Oczami wyobraźni na kilka chwil wróciła do ich wspólnej kolacji; wtedy miał na sobie czarne wąskie jeansy, szarą koszulę z krawatem i narzuconą marynarkę. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że na moment odpłynęła.

- Słuchasz mnie, Granger? - próbował się nie denerwować bardziej niż to było konieczne. Praca i tak dostarczała mu już wiele powodów do utraty zawodowego spokoju, a tu nagle przychodzi była Gryfonka i dodatkowo wytrąca go z równowagi.

- Tak, nie wrzeszcz - syknęła próbując ukryć zarumienione policzki. Że też musiała spiąć dziś włosy!

- W takim razie idź w cholerę! Jakbyś nie widziała mam dość na głowie, nie ma w moim grafiku wydzielonego czasu na zajmowanie się twoimi problemami. Jak takie masz to albo idź do psychologa, albo może Potter albo Wieprzley cię wysłuchają - miał po dziurki w nosie jej pretensji, którymi obarczała go tamtego wieczoru i jeszcze teraz w pracy.

- Nie obrażaj moich przyjaciół - prawie warknęła - Po prostu powiedz dlaczego to zrobiłeś i przeproś.

- Co? Powiedz mi, Granger, co takiego złego zrobiłem? - zmarszczył brwi próbując zrozumieć kobietę siedzącą naprzeciw niego. Gdzie ona podziała ten swój rozum, który wszyscy tak wychwalali?

- No...No to, co zrobiłeś! - nie wiedziała jak ma to powiedzieć, rozpraszała ją sama myśl o tym. To było niewłaściwe, a jednak i tak jej myśli ciągle biegły do tamtego wspomnienia, dziwnego uczucia, nagłego ciepła, które się urodziło w jej żołądku.

- Czy jakoś cię tym do cholery zraniłem?! - już na prawdę tracił wszelką wiarę w tę istotę, jak mogła go jeszcze posądzać o to? Sama do tego doprowadziła!

- Tak! Nie! To znaczy... - czuła ogień w policzkach.

Jej ciało blisko jego ciała.

- Widzisz! Sama do tego doprowadziłaś, Granger, nie zrzucaj teraz na mnie całej winy, bo mam tego serdecznie dość... - wstał powoli i aby przypadkiem nie sięgnąć po różdżkę i nie doprawić jej rogów odszedł kawałek i zatrzymał się przy oknie, które dawało mu doskonały widok na całą Pokątną.

- Przecież to tylko twoja wina, ty tleniona fretko! - próbowała się bronić. Tak w zasadzie sama nie rozumiała swojego zachowania, ale od tamtej chwili nie umiała się na niczym skupić.

Jego zimna skóra przy jej ciepłej.

- Ja pierdole! Nie rozumiem cię, nie chciałaś tego czy jak?!

- No właśnie! Nie chciałam! - wstała gwałtownie uderzając dłońmi o blat masywnego, hebanowego biurka.

- Dobrze! Jeżeli kiedykolwiek będzie kolejny raz, w co wątpię, to przypomnij mi, że zamiast złapać cię za rękę, żebyś się nie wywaliła i nie złamała czegoś, pozwolę ci się wyrąbać na środku chodnika!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro