Rozdział 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

a/n; mam nadzieję, że spędzicie dobrze wielkanoc i będziecie wszyscy zdrowi

take care, guys x

***

Otworzył oczy. Potrzebował chwili, by przyzwyczaić się do światła wpadającego przez niezasłonięte okno. Westchnął głęboko i przekręcił się na drugi bok. Jego wzrok trafił na stojący na biurku kalendarz.

No tak. Dziś moje urodziny.

Podniósł się, ponownie wzdychając. Siedział przez chwilę, tępo patrząc się na swoje dłonie. Czuł się... pusto. Tak... dziwnie pusto. Jakby ktoś wyrwał mu serce z piersi razem ze wszystkimi emocjami.

Czy nie powinien się cieszyć? W końcu to jego urodziny. Nie ma się ich codziennie.

Ale... co z tego? Co z tego, skoro nie miały być szczęśliwe? Dla niego to był tylko kolejny zwykły dzień. Trochę gorszy od innych właśnie z powodu urodzin, ale wciąż... zwykły. W tym domu nie było nikogo, kto chciałby zrobić z tego dnia coś wyjątkowego.

Jedynie wczoraj jego przyjaciele kupili mu tort i dali prezent. A on nawet nie mógł ich nigdzie zabrać, bo przecież nie może, nie ma za co.

Zaburczało mu w brzuchu. Przeklął pod nosem i wstał z łóżka. Ubrał się w pierwsze lepsze ciuchy i gdy miał wychodzić z pokoju... zawahał się. Jego dłoń zatrzymała się na klamce.

Przygryzł wargę. Nie mógł wiecznie tutaj siedzieć. Był głodny. Musiał coś zjeść. Ale nie chciał wychodzić. Nie chciał ich spotkać. Nie chciał spojrzeć na ich twarze. Miał dziwne wrażenie, że jeśli by na nich spojrzał, rozpłakałby się.

Przestań, oni i tak mają cię gdzieś.

Pociągnął za klamkę i ruszył w stronę kuchni.

Jego nogi drżały. Cały drżał. Zaciskał szczękę, by jakoś się uspokoić, ale czuł, że długo tak nie wytrzyma. Przeszedł szybko do kuchni.

Cholera.

Przygryzł policzki od środka i wyminął swoją matkę. Starał się poruszać jak cień. Zrobił sobie na szybko kanapki i zabrał butelkę wody, jak wychodził. Kątem oka zerknął w stronę salonu. Jego ojciec siedział na kanapie i oglądał telewizję.

Nic. Jakby go tu nie było. Totalnie nic. Jakby już nie mieli syna.

Tak właściwie, to nie mają.

Zamknął drzwi za sobą i odstawił talerz na biurko. Butelka wyślizgnęła mu się z dłoni, a jego kolana ugięły pod ciężarem ciała, przez co upadł na podłogę.

Łzy popłynęły po jego policzkach. Był słaby. Był tak bardzo słaby.

Ta cała sytuacja go dobijała. To było... okropne. Nieważne, jak bardzo dobrze wiedział, że nic dla nich nie znaczy, i tak cierpiał. I tak w jakiś dziwny sposób ich kochał. I tak miał chociaż odrobinę nadziei, że się zmienią.

Jakby przez ostatnie pół roku codziennie nie pokazywali mu, że ostatnią rzeczą, jaką chcą robić, jest kochanie go.

Nagle usłyszał dźwięk powiadomienia.

Drżącymi dłońmi odblokował telefon. Pociągnął głośno nosem i... ponownie się rozpłakał.


Wszystkiego najlepszego, Jeongin. Jestem kiepski w życzeniach, ale życzę Ci zdrowia, szczęścia i żebyś spełniał swoje marzenia. Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze, a ten dzień spędzisz miło


Hyunjin... Hyunjin pamiętał o jego urodzinach. Powiedział mu o tym wczoraj, gdy zapytał, czy to dzisiaj, bo miał ze sobą prezent od przyjaciół. Chłopak, którego ledwo znał, pamiętał, choć rodzice Jeongina nie pamiętali.

Normalnie Yang myślał dość... racjonalnie. Normalnie. Ale teraz? Teraz był w kawałkach. Jego serce bolało, łzy nie przestawały płynąć, a ciało się trząść.

Dlatego właśnie wystukał te kilka wiadomości.


Masz czas?

Potrzebuję wyjść z domu

Teraz

Napisałeś wcześniej, że będziesz pilnował mnie przed zapiciem się na śmierć


Jego oddech zaczął się powoli uspokajać, gdy dostał krótką odpowiedź:

Zaraz będę

***

Hyunjin pojawił się pod drzwiami jego mieszkania kilka minut później. On sam już czekał na korytarzu, ubrany w kurtkę i wbijał wzrok w podłogę.

„Płakałeś?" było pierwszym, co siedemnastolatek usłyszał z jego ust.

— Już żałuję, że do ciebie napisałem — mruknął, spuszczając bardziej głowę.

Czuł się żałośnie. Tak bardzo żałośnie.

— Nie musimy o tym rozmawiać, jeśli nie chcesz. Po prostu — nagle młodszy poczuł, że chłopak podnosi jego podbródek swoimi palcami. Spojrzał na niego, zbyt zszokowany, by zareagować. Po prostu patrzył, jak Hyunjin chowa swoją dłoń w rękawie bluzy i następnie wyciera materiałem jego mokre od łez policzki. — Jeśli wyjdziesz na zewnątrz w takim stanie, łatwo się przeziębisz.

Jeongin poczuł, jak jego twarz zaczyna piec.

— Chcesz iść w jakieś konkretne miejsce? Czy po prostu pochodzić po mieście? — spytał Hwang, widząc zakłopotanie młodszego.

— Gdziekolwiek.

Hyunjin jedynie przytaknął.

***

Szli ulicą od kilku, może kilkunastu minut. Temperatura była bliska zeru, przez co ich policzki i nosy zaróżowiły się. Hyunjin zaczynał się powoli rozglądać za jakąś małą kawiarenką, do której mogliby pójść. Widział, że różowowłosy jest rozbity, a on sam w takich sytuacjach lubił zjeść coś słodkiego na poprawę humoru. Miał wrażenie, że na ten moment to jedyne, co może zrobić dla Jeongina.

— Wejdźmy tu — powiedział, ciągnąc młodszego za rękaw kurtki. Ten pozwolił mu się poprowadzić, czując się zbyt źle i słabo, by móc iść samemu. — Hej, wszystko w porządku?

Yang pokręcił głową, ale nic nie powiedział.

Hyunjin westchnął i zaprowadził go do stolika. Sam poszedł po menu i po chwili usiadł naprzeciwko chłopaka, który zaczął bawić się swoimi palcami.

— Jakie ciasta lubisz? — zapytał starszy, przeglądając kartę. — Chcesz kawę czy gorącą czekoladę?

— Nie musisz mnie karmić — mruknął Jeongin, patrząc na niego spod różowej grzywki.

— Uznajmy, że to mój prezent urodzinowy dla ciebie. — Podał młodszemu menu. — Wybieraj.

Jeongin zgodził się niechętnie. Z początku chciał przekonać Hwanga, że nic nie chce, ale chłopak nie odpuszczał, więc po prostu się poddał.

Przez godzinę albo dwie rozmawiali o wszystkim i o niczym. Hyunjinowi świetnie wychodziło odsuwanie myśli młodszego od sytuacji, jaka miała miejsce rano.

I, chociaż Jeongin nigdy by tego nie przyznał, cieszył się, że obok był ktoś taki, jak Hwang Hyunjin.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro