3 rozmowa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Miles teraz musisz się skupić proszę - powiedziałam błagalnie na ledwie przytomnego chłopaka w samochodzie. - Miles gdzie mieszkasz - mówiłam dalej łagodnym tonem.

- W domu - wymruczał leniwie.

- Miles podaj adres proszę cię - poprosiłam kucając przed nim. Siedział na fotelu pasażera, gdy ja kucałam przed nim.

- Nie chce tam wracać - wymamrotał.

- Czemu nie? Wrócimy do domku tam położymy cię do łóżeczka i pójdziesz spać. Nie chcesz spać? - Zapytałam a on kręcił głową mrucząc coś nie zrozumiałego.

- Nie chce tam. Niego tam nie ma... Wolę tu zostać - powiedział próbując wstać jednak go powstrzymałam.

- Miles proszę powiedz gdzie mieszkasz. Zostanę z tobą obiecuje. Nie zostawię cię dziś tylko podaj adres.

- Ale potem odejdziesz jak wszyscy... - Spojrzałam na niego a po jego policzkach płynęły łzy. Wstałam jednak nie, aby odejść tylko usiadłam mu na kolanach przytulając go.

- Już dobrze... Nie odejdę. Zostanę aż się nie obudzisz dobrze? A potem będziesz trzeźwy i nie będziesz mnie potrzebował ani chciał oraz będziesz kazał odejść w tedy ja wyjdę a wszystko będzie normalnie - wyszeptałam.

- Ale ja nie chce... Chce żebyś została... - Powiedział przez łzy a ja westchnęłam.

- Miles porozmawiamy o tym jutro dobrze? Jak będziesz trzeźwy? A teraz podaj proszę adres - mówiłam ziewając. Ułożyłam głowę na jego długich i miękkich włosach. Chłopak zaśmiał się lekko obejmując mnie wokoło talii.

- Jedzmy może zanim zaśniesz - powiedział, na co mruknęłam. - Hej zołzo nie zasypiaj - powiedział jednak sam był ledwo przytomny. Wstałam z jego kolan, przez co od razu poczułam chłód. Zapięłam mu pasy, po czym sama poszłam na miejsce kierowcy. Chłopak podał mi adres, pod który pojechałam. Dwadzieścia minut później staliśmy pod jakimś domem.

- To tu? - Spytałam a on otworzył oczy. Popatrzył na budynek kiwając głową.

Odpięłam swoje pasy, po czym wyszłam okrążając samochód. Po dziesięciu okropnych minutach znaleźliśmy się pod jego mieszkaniem. Dał mi kluczyki a ja otworzyłam drzwi. Weszliśmy do mieszkania, które było nawet ładnie urządzone i ku mojemu zdziwieniu był w nim porządek. Rozejrzałam się dookoła, po czym chwyciłam chłopaka. Pokierował mnie do jego sypialni, gdy położyłam go do łóżka. Zmyłam mu krew z twarzy oraz opatrzyłam drobne rany w ciszy. Nie takiej nie zręcznej tylko raczej... Przyjemnej? Oboje chyba tęgi potrzebowaliśmy.

- Dziękuję - wyszeptał.

- Proszę - odpowiedziałam, po czym odgarnęłam mu włosy z czoła. Chłopak wyjął ręce z pod kołdry, po czym mnie przytulił.

- Przepraszam, że walnąłem cię piłką. I zepsułem twój rysunek... Nie chciałem. Ja tylko - mówił cicho smutny a jego głos lekko się łamał.

- Cicho nic się nie stało. Chciałeś tylko pograć - powiedziałam a on pokręcił głową.

- Nie... Ja chciałem tylko żebyś na mnie spojrzała... Chciałem zobaczyć twoja twarz. A ta durna piłka nie miała uderzyć ciebie. To było głupie, że nią tam specjalnie rzuciłem. Jakbym nie mógł po prostu podejść - mówił wtulając się we mnie. Zaczęłam bawić się jego włosami, co lekko go uspokoiło.

- Idź spać - powiedziałam cicho.

- Dobranoc - wyszeptał.

- Dobranoc...

I w tedy właśnie chyba... Chyba mu wybaczyłam. Nie całkowicie, bo nie był za bardzo kreatywny, ale... Gdy widziałam go takiego smutnego takiego jak w aucie coś we mnie pękło, że może na prawdę ma wyrzuty sumienia przez to, że jak sam powiedział specjalnie ją tam rzucił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro