Dom To Ludzie Którzy Są Nam Najbliżsi (więc co, kiedy ich już nie ma? )

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wodospad szumiał - woda rozbijała się o skały w miarowym rytmie. Wiatr tańczył z liśćmi i kwiatami naokoło. Woda była czysta, podobnie jak powietrze. Kilka małych małpek spojrzało z zaciekawieniem na przybysza, którego nigdy wcześniej nie widziały i nie znały. Dziwnie było widzieć tu taką wielką małpę i młode ostrożnie ćwierkały między sobą.

Przed wodospadem stała wielka małpa o rdzawym futrze i lśniącej złotej zbroi. Szeroki uśmiech przylepiony miał do twarzy, gdy uniósł rękę ku górze, a kurtyny wody rozsunęły się, wpuszczając go do środka. Wyglądało na to, że ten przybysz bardzo dobrze znał to miejsce, więc małe małpki poszły za nim, gromadząc coraz więcej swoich kompanów po drodze.

Od najstarszych dowiedziały się, że był to nie kto inny, jak Małpki Król we własnej osobie. Ich Król w końcu wrócił do domu! Więc zaćwierkały wesoło, ganiając podekscytowane, ale nie odważając się by nazbyt się zbliżyć. Młode były powstrzymane przez te, które wciąż pamiętały ich dawnego przywódcę, prosząc by dały mu przestrzeni. Nawet jeśli na jego ustach widniał uśmiech, jego złotym oczom brakowało dawnego ciepła i radości.

To wszystko zostało przed zasłoną wodospadu. Kiedy spojrzał i zobaczył że naprawdę był z powrotem na Górze Kwiatów i Owoców, w końcu, po tylu latach był tu ponownie. Ale nie był w domu.


Ostatecznie stanął tam, dokąd zmierzał w pierwszej kolejności.


Sun Wukong chwilę stał w bezruchu, wpatrując się w scenerię przed nim. Stary, drewniany stół i osiem krzeseł stały puste. Jego oddech zadrżał lekko, kiedy postąpił kilka kroków w kierunku staroci. Przejechał opuszkami palców po drewnianej powierzchni, przechodząc wzdłuż niego na swoje dawne miejsce.  

Uniósł wzrok ze swojego danego miejsca na cały stół. Obrazy przeszłości przebiegały przed jego oczyma, sprawiając, że zacisnął dłonie mocno na oparciu swojego krzesła. Przeszły śmiech i  wesoła paplanina ciągnęły go boleśnie za uszy, a smak świeżych owoców pozostawiał zgniły posmak na jego języku. Jego pięści, ciężkie na drewnie, pozostawiły ślad na drewnie w miejscu w którym je ściskał, ale jego przyklejony uśmiech wciąż pozostawał niewzruszony.


Zamknął oczy i uspokoił oddech. Policzył do dziesięciu. Nauczył się wyciszać, było w porządku.


Wszystko będzie w porządku.


Otworzył oczy. Złoto pokrywało wszystko naokoło. 


Spojrzał w prawo, widząc Peng'a - ptasi demon śmiał się, cóż,  raczej szyderczo, ale wciąż. Gawędził z innymi, spoglądając od czasu do czasu na Azure Lion'a i Yellow Tusk'a, nawet kiedy o niczym nie rozmawiali. Od czasu do czasu rzucił jakimś wrednym żartem lub ostrzejszym komentarzem, znacznie częściej niż od czasu do czasu właściwie. Bawił się jednym ze swoich złotych piór, jedną ręką, a drugą trzymał na kubku, z którego od czasu do czasu popijał sok z winogron, starając się ukryć, że połowę wylewał, bo przez swój dziób trudno się piło mu się z takiego naczynia.

Nieco dalej siedział Demon Bull King - byk właściwie zajmował całe dwa krzesła. Dużo pił i wszczynał jeszcze więcej bójek, a jego język pozostawał zwykle ostry w stosunku do Wukong'a. Ale Wukong wiedział, że jeszcze kilka kufli brzoskwiniowego wina i obaj zaczną razem śpiewać radosne szanty i mówić sobie nawzajem, jak to bardzo cenią swoją przyjaźń i kochają się nawzajem, i będą walczyć ze wszystkimi bogami, ramię w ramię. Ach, pijackie przepychanki i przyjacielskie zapasy zawsze kończyły się, gdy któryś z nich w końcu zasnął.

Następnie, na krześle po przeciwnej stronie do Wukong'a siedział Azure Lion - lew zawsze karmił go pochwałami i słodkimi słówkami. Znał wszystkie najlepsze przemowy i zawsze patrzył z podziwem na Wukong'a, wypowiadając wszystkie właściwe słowa, aby nakarmić jego ego. W rzeczywistości był tym, którego większość grupy podziwiała i, za którym podążała. Wukong mógł  być tym, który zebrał ich wszystkich, ale Azure był tym, który sprawił, że Peng i Yellow Tusk zostali, może nawet DBK.

Kolejne krzesło było puste, a dalej siedział; Yellowtusk the Wise - słoń zwykle milczał, ale kiedy już się odzywał, był pewny swoich słów i wypowiadał je głośno. Był silny, a jego imię mówiło prawdę o tym, jak mądry jest. Zawsze z początku trudno było go zaciągnąć do picia, ale kiedy zaczął, jego żołądek wydawał się być bezdenną dziurą.

Kąciki jego ust zadrżały w groźbie upadku, kiedy spojrzał na ostatnie krzesło. Krzesło po jego lewej stronie, na które teraz padał jego cień. Nie ten właściwy. Jedynie ten, który on rzucał w gasnącym świetle zachodzącego Słońca.

Six Eared Macaque - czarnowłosa małpa, choć nie był najcichszy w całej grupie, zdawała się rozmawiać tylko z Wukong'iem. Jego bursztynowe oczy nie miały w zwyczaju spoczywać na nikim poza małpim królu, ale ciężar tego spojrzenia nigdy nie był niepokojący bądź niekomfortowy. Był dręczony przez Peng'a co najmniej raz na spotkanie i nawet jeśli starał się nie okazywać, że go to dotknęło, Wukong pocieszał go za każdym razem, gdy reszta grupy już zniknęła. Nawet, jeśli za każdym razem Macaque mówił, że wszystko w porządku i że nie obchodzi go, co mówi ten nuggets, Wukong widział w sposobie, w jaki Sześciouchy roztapiał się w jego dotyku, że zawsze było w tym coś więcej. Drażnili się i bawili ze sobą długo po tym, jak reszta bractwa rozchodziła się do snu. Jednak małpa o czarnym futrze zawsze wydawała się czymś wiecznie zmartwiona i zaniepokojona.

Sun Wukong poczuł bolesne ukłucie głęboko w środku, jakby to jego dusza krwawiła. Przed oczami miał dwie... nie, jedną, fioletową iskrę błyszczącą w jego cieniu. Mocniej zacisnął pięści, a oparcie załamało się pod ich ściskiem. Wiedział, że to niemożliwe. Wiedział, że go tu nie ma; on nie mógł tu być. Ale jego umysł i Złota Wizja postanowiły zagrać mu na nosie, więc zawarczał wściekle.

Och, jak bardzo chciałby, żeby jego Cień naprawdę mógł go teraz zobaczyć. Zobacz, jego ból, jak cierpi. Jaki żałosny jest; opłakując przyjaciół, których zabił własnymi rękami.


Wciąż widział krew plamiącą jego futro, pomimo że było to już lat temu.


Wukong chciałby usłyszeć teraz swój Cień mówiący "A nie mówiłem?". Bo taka była prawda. Mówił i to nie raz. Ostrzegał Króla, ale Król nie słuchał swojego Wojownika. Nie słuchał, kiedy ten wypowiedział słowa zmartwienia, o jego obsesji na punkcie mocy i wiecznej ucieczki przed śmiercią. Nie słuchał, kiedy chciał ostrzec go przed konsekwencjami, jakie czekają go, jeśli zaatakuje Nefrytowego Cesarza. Nie słuchał, kiedy pouczał go pod Górą Pięciu Elementów, wtedy wciąż martwiąc się o niego na tyle, by przynajmniej od czasu do czasu sprawdzić z cienistej tafli, jak się tam trzyma.

Wukong nie słuchał go aż było za późno; aż nie mógł usłyszeć nic poza ciszą z ust Macaque'a.


Żadna ilość błagań, krzyków, przekleństw i gróźb nie była w stanie wydobyć z zimnego Księżyca nawet słowa.


Wukong zawarczał, spuszczając wzrok, czując narastający w nim gniew. Tym razem nie liczył do dziesięciu. Chwycił krzesło za boki i rzucił nim o ziemię, mocno, rozbijając je. Rozpadło się, tak jak następne i teraz cień nie mógł już na nim spoczywać i pozostał rzucony na podłogę, naśladując wściekłość jego właściciela. Powtarzał ten taniec wściekłości i bólu krok po kroku, podążając za Słońcem. A potem w jego ręce wpadło następne krzesło, i jeszcze jedno. Wukong rzucał krzesłami, łamiąc je i niszcząc wszystko co nalazło się w jego zasięgu.


To bolało.


To bolało tak bardzo.


Bo to nie miało się tak skończyć. Dlaczego to musiało się tak skończyć?


To nie było to czego chciał.


To nie było zakończenie dla którego to wszystko w ogóle zaczął.


Miał się stać silniejszym, aby chronić swoich przyjaciół. By zapewnić im bezpieczeństwo do końca, cóż wieczności.


Miał zaprowadzić ich do zwycięstwa. Oni mieli razem być tu i śmiać się.


Dlaczego był tu sam teraz? Tak wściekły i zdruzgotany.


Dlaczego nie było z nim jego Cienia? Ich dwójka miała wygrzewać się w słońcu i tyć na owocach.


Jak doszło do tego? Dlaczego jego bracia musieli zwrócić się przeciwko niemu i zmusić go do zniszczenia ostatniej nadziei na ich pogodzenie się kiedykolwiek?

Oddychał ciężko, jego ciało było napięte przez wszystkie te surowe emocje i kiedy rozejrzał się po całym tym bałaganie, nie mógł tu zostać. Więc ruszył dalej. I dotarł przed swoją chatkę.

Jego uśmiech opadł już jakiś czas temu, a w jego oczach mieniły się łzy, których nie mógł już dłużej powstrzymywać, kiedy jego spojrzenie spoczęło na starym naskalnym rysunku przed jego domem.

To był stary rysunek przedstawiający jego i Macaque'a, który razem narysowali. Znów zacisnął pięści, tak bardzo bolało go serce i chciał, żeby przestało. Potrzebował tego, żeby przestało, żeby zapomnieć i ruszyć dalej, bo nic nie mógł teraz zrobić. Upadł na kolana przed skałą i mocno przycisnął dłoń do rysunku dawnego przyjaciela. Docisnął do niego dłoń, mocno i powoli zaczął ją ciągnąć w dół. Chciał zniszczyć, zmazać,  pozbyć się wszystkiego co przypominało mu o jego  przeszłości; jego błędach.

Ale kiedy zobaczył na rysunku smugi- Kiedy zobaczył, że naprawdę go ściera - ręka mu zadrżała, a ciało cofnęło się, jakby kamień oparzył go. I może tak się właśnie stało. Paliło to jego duszę i zacisnął zęby, obnażając kły i kłaniając się przed kamieniem, obejmując się w poszukiwaniu jakiegokolwiek pocieszenia i komfortu. Warknął, a jego warczenie szybko przerodziło się w krzyk. Bolesny skowyt, pełen wściekłości, rozpaczy i żalu. Wszystko zmieszane w rozdzierający duszę ryk. Miał nadzieję, a jednocześnie obawiał się, że dotrze on do Dyiu.


--------

Nie był pewien, kiedy jego krzyk zamienił się w żałosny, cichy szloch. Nie wiedział, jak długo krzyczał i jak długo tam klęczał, skulony przed zimnym głazem. Nie próbował już zetrzeć rysunku po raz drugi. Powoli wstał i wszedł do chatki. Położył się na kanapie, patrząc w sufit, czując się taki pusty.

Miał tu być ze swoimi przyjaciółmi. Ze swoim Księżycem. Wszyscy mieli się śmiać, radować i...

I nie miało już znaczenia, co oni mieli robić, lub czym być, bo oni wszyscy byli już martwi i żaden z nich już do niego nie wróci.

Kiedy ostatnio czuł się tak... bezsilny. Cała ta pogoń za potęgą i nietykalnością była po nic. Wielki Mędrzec Równy Niebu? Jasne, dobre żarty.

Wukong nie ma już nawet siły płakać.

Zamknął oczy, mając nadzieję, że chociaż sen pozwoli mu na moment uciec od tego bólu. Więc zasnął, a wtedy podeszły do niego małe małpki, otulając go i zasypiając u jego boku. Wtulając się w niego i otaczając go komfortowym ciepłem, chcąc chociaż odrobinę ulżyć ich Królu w cierpieniu. Ubolewając nad jego stratą u jego boku i życząc mu lepszych czasów w przyszłości.

-----------

FH:

Nie mogę uwierzyć, że napisał_m to w jedną nocy zamiast spać...Niczego nie żałuję =)


Dajcie znać co sądzicie, typowego angstu jeszcze nie pisał_m, więc czekam na feedback jak mi poszło! ;D


Do następnego!

=)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro