"Bo przecież to kolejne głupie dziecko"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Peter nigdy dobrze nie wspominał sierocińca. Na każdym kroku był poniżany lub słyszał jakieś docinki na swój temat. Nikt nie chciał z nim rozmawiać czy bawić się, mimo że chłopak, wiele razy próbował nawiązać z kimkolwiek kontakt. Jego współlokatorem przez dłuższy czas był Zack - brunet, który codziennie go bił i poniżał. Nie lubił tego, mimo że ten drugi nazywał to zwykłą zabawą.

Peter nie lubił się w to bawić.

Opiekunki nie zwracały na niego uwagi, bo kim on dla nich był? Kolejnym zwykłą sierotą do wychowania. Kimś nieważnym. Kimś kto przewinie się przez ich życie i zapomną o nim w mgnieniu oka.

Kimś bezwartościowym.

Peter z czasem nawet przestał się pytać o zabawę z innymi dzieciakami. Ba! Sam zaszywał się w kącie i z nikim nie rozmawiał.

Nie chciał rozmawiać.

Nikt się tym nie przejmował. Bo przecież to kolejne głupie dziecko, które sobie coś uroiło. Nikt nie przejmował się tym, że cierpiał.

Cierpiał w samotności.

Płacz był codziennością i tym też się nikt nie przejmował. To kolejne głupie dziecko, które płacze po nocach, tęskniąc. Często zdarzają się takie przypadki.

Nikt się tym nie przejmował, że robi sobie krzywdę. Że chciał ukoić swój ból psychiczny, tym fizycznym.

Nikt się tym nie przejmował. Każdy zbywał to machnięciem ręki, jeśli przypadkiem się o tym dowiedział.

Bo przecież to kolejne głupie dziecko.

"Czasami cierpienie psychiczne ukajamy tym fizycznym, wierząc, że faktycznie tak sobie poradzimy"

~~~

Peter cicho syknął, kiedy wyciągnął z ramienia pocisk. Wrzucił go do kosza, a następnie zaszył i zdezynfekował ranę, zagryzając przy okazji wargę.

Bolało go to.

Po jego policzkach zaczęły lecieć łzy, lecz po chwili uderzył się z pięści w udo, karcąc siebie samego za pokazywanie emocji.

Emocje to słabość.

Zaciskając zęby, położył się na materacu, cichutko wzdychając. Mimo przyspieszonej regeneracji i tak czuł ból. Czuł ból jak każdy.

Jednak po chwili nastolatek niewiele się zastanawiając, wstał ze swojego prowizorycznego łóżka. Postanowił odwiedzić Pana Philipsa na cmentarzu. Chłopak otworzył okno, wyskakując z niego i przyczepiając się pajęczyną do budynków, tą zdrową ręką, czyli lewą. Peter jakoś nie bardzo kwapił się, by chociażby ubrać strój spidermana, starał się nie wyróżniać, a poza tym był na tyle szybki, że nikt by go nie zauważył.

Zagryzając wargę, huśtał się między budynkami miasta, gdy nagle jak się okazało, pajęczyna nie przyczepiła się do jednego z budynków, a chłopak zaczął lecieć w dół. Lekko wystraszony wypuścił pajęczynę z obu rąk, ale nagle tego pożałował, gdy poczuł przeszywający ból, prawego ramienia. Cicho krzyknął, czując ogromny uścisk. Upadł na najbliższy dach budynku, sycząc. Kolana i łokcie piekły go od upadku, a ramię przeszywał niewyobrażalny ból. Czuł jak z rany znowu, zaczęła sączyć się krew. Chciał wstać i zejść z tego budynku, lecz nawet nie miał na to siły.

– Głupi, beznadziejny... – zaczął do siebie mamrotać. Miał do siebie pretensje i po prostu był na siebie zły. Nie obwiniał innych, lecz samego siebie.

Bo od zawsze uważał, że wszystko jest jego winą.

Złapał się za ramię, próbując wstać, lecz wszystko poszło na marne i znów upadł, czując jeszcze większy ból. Ledwo powstrzymał się od krzyku.

Wymęczony po prostu zamknął oczy, mając nadzieję, że gdy je otworzy powrócą mu siły.

~~~

Peter obudził się, słysząc nad sobą krzyki i dźwięk helikoptera. Otworzył szeroko oczy i zmarszczył brwi, gdy nad sobą zobaczył ciemnoskórego mężczyznę z opaską na oku, Kapitana Amerykę, Łucznika oraz rudowłosą kobietę.

Mężczyzna z opaską, szarpnął go za uszkodzone ramię, podnosząc go. W oczach Petera zawirowały łzy bólu. Zaczął się szarpać z objęć ciemnoskórego, lecz przytrzymała go również kobieta.

– O co chodzi? – zapytał niewinnie. Naprawdę myślał, że Avengersi o nim zapomnieli, a on jest już wolny.

– I ty jeszcze się pytasz? – prychnął facet. – Wpakujcie go do helikoptera, gdy będzie stawiał opór, wiecie co macie zrobić – zwrócił się do reszty.

Brunet zmarszczył brwi i ponownie zaczął się szarpać, nie zważając na jakiekolwiek konsekwencje. Nie chciał być złapany. Nie mogli go wpakować do tego cholernego helikoptera. Nastolatkowi po chwili udało się wydostać z uścisku rudowłosej. Powalił ją na ziemię, a następnie zrobił to z łucznikiem, lecz gdy miał już zamiar iść w stronę Kapitana Ameryki, poczuł paraliżujący ból. Ciemnoskóry mężczyzna przyłożył do niego paralizator, przyglądając się temu z uśmiechem. Spiderman padł na kolana, zagryzając zęby.

– Uśpijcie go i wpakujcie do pojazdu – warknął, zniecierpliwiony.

– Nie! – krzyknął Peter, lecz już po chwili, poczuł wbijającą się igłę w jego szyję.

~~~

Piętnastolatek powoli otworzył oczy, przyzwyczajając je do mocnego światła. Lekko je zmrużył, a gdy odzyskał pełną świadomość, zrozumiał, że jest przywiązany do krzesła. Szarpnął nadgarstkami, zdając sobie sprawę, że jednak ta banda idiotów, nie jest aż taka głupia, bo zamiast sznura, użyli grubego, stalowego łańcucha.

Peter szybko zamknął oczy, słysząc niedaleko dobiegające głosy. Postanowił udawać, że jeszcze się nie obudził.

– Co chcesz z nim zrobić? To przecież tylko dziecko. Nawet nie masz na niego dowodów! – krzyknął jakiś głos. Pete zorientował się, że musiał mówić to mężczyzna.

A po chwili zorientował się też, że znał ten głos.

Anthony Stark.

– Nie obchodzi mnie to, że jest dzieckiem – prychnął lekceważąco, drugi głos.

– Ile on może mieć lat? Czternaście? Naprawdę wierzysz, że to on jest mordercą?! – mówił z podwyższonym głosem.

– Nie wierzę, a wiem to. To że jest dzieciakiem to nie znaczy, że nie może być mordercą– odparł ze spokojem.

– To co chcesz z nim zrobić? – zapytał po chwili ciszy miliarder.

– Do końca jeszcze nie wiem, ale nie obejdzie się bez konsekwencji – odparł.

Peter przestał nasłuchiwać, gdy oboje weszli do pomieszczenia, w którym się znajdował.

– Wstawaj – usłyszał nad uchem. Udając, że naprawdę dopiero wstał, podniósł mozolnie powieki, rozglądając się dookoła. Pomieszczenie było całkowicie puste, pomijając to, że przed nim stało jeszcze jedno, puste krzesło.

–Gdzie jestem? – zapytał, przekrzywiając lekko głowę. Chciał się dowiedzieć, gdzie jest i jak może się stąd wydostać. Przecież nie może to być takie trudne, prawda?

–To nie ty jesteś tutaj od zadawania pytań – odparł, siadając naprzeciwko niego. – Dlaczego mordujesz tych wszystkich ludzi? – zapytał, wbijając w niego wzrok.

– To nie ja– odparł szczerze.

– Mów prawdę – warknął starszy.

Peter nie odpowiedział. Bo co mógł powiedzieć?

– Odpowiadaj! – krzyknął ciemnoskóry mężczyzna, zagryzając zęby. Denerwowało go to, że mimo wszystko, to ten głupi nastolatek miał od początku nad nimi przewagę. Tak naprawdę oprócz odcisków palców, nie mieli na niego żadnych dowodów. A ten nie był wystarczający.

Brunet pochylił się lekko do przodu, a na jego twarzy wpłynął cwaniacki uśmiech. Chciał wyprowadzić mężczyznę z równowagi. Chciał by to on miał, wciąż kontrolę. Chciał pokazać, że się nie boi. Chciał pokazać, że jest odważny.

Po prostu chciał pokazać, że nie jest słaby.

– Zmuś mnie– wychrypiał. Z jego ust nie zniknął uśmiech, a wręcz się poszerzył.

Ciemnoskóry mężczyzna niespodziewanie, wyciągnął szybko z paska broń, przykładając mu ją do głowy.

– Fury! – krzyknął Tony, podchodząc do nich.

– Odsuń się Stark i się nie mieszaj – warknął. Milioner chwilę jeszcze stał w miejscu, lecz później odsunął się do tyłu, wciąż przyglądając się tej sytuacji.

– A teraz? Będziesz rozmawiał? – zapytał z przekąsem. – Czy strzelić Ci kulką w łeb? – prychnął.

– Nie krępuj się, Fury– powtórzył, wcześniej usłyszane nazwisko. Na jego twarzy nie było widać żadnych emocji, a wręcz wyglądał na spokojnego, mimo przyłożonego pistoletu do głowy.

– Cholera – sarknął starszy, chowając z powrotem broń. Zmarszczył brwi, a następnie wstał.

– Poczekam aż przyjedzie Natasha, wtedy sobie z nim porozmawiamy – rzucił na odchodne. – Zostań z nim i go popilnuj – dodał, zamykając za sobą drzwi.

Stark spojrzał się na nastolatka. Z jego twarzy zniknął uśmiech, lecz nadal wyglądał na obojętnego. Głowę zwiesił w dół i najwidoczniej o czymś myślał.

– Przepraszam za niego. Nick jest raczej niecierpliwym facetem... – westchnął Iron Man, podchodząc do chłopaka.

– Taaa... Zauważyłem – mruknął nastolatek.

– Wierzę Ci – odezwał się nagle Anthony.

Peter podniósł zaskoczony głowę, wpatrując się w starszego.

– W co? – zapytał, przełykając ślinę.

– Wierzę Ci, że wcale tego wszystkiego nie zrobiłeś – powiedział.

Chłopak zmarszczył brwi. Wierzy mu? Każdy z jego przyjaciół mu nie wierzy i wmawiają mu oraz sobie, że to on. Że to on wszystko zrobił. A tymczasem, Stark mu wierzy?

– Nie musisz kłamać – pokręcił głową. Nie mógł dopuścić do siebie to, że mężczyzna mówi prawdę.

– Nie kłamię. Naprawdę Ci wierzę – westchnął, klękając naprzeciwko niego. – Twoja sytuacja nie jest najlepsza, ale spróbuję Ci pomóc. Musisz mi tylko zaufać – dodał.

– Zaufać? – prychnął nastolatek. Co jeśli to tylko głupi podstęp? Niby jak miliarder chciał mu pomóc?

– A co Ci szkodzi? – wzruszył ramionami, lekko się uśmiechając.

Co mu szkodzi?

Chłopak zagryzł wargę, zastanawiając się.

– Zgoda – odparł po chwili ciszy.

Peter wiedział, że jest naiwny.

Ale dlaczego był, aż tak naiwny by komuś zaufać? Przecież obiecał sobie, że nigdy tego nie zrobi.

Ale obietnice nigdy nie są trwałe.







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro