"Czasami nie myślimy, bo kierują nami wtedy uczucia"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pete bał się wielu rzeczy. Bał się praktycznie wszystkiego, co go otaczało. Chociażby od wężów, aż do samego Edwarda. Mimo, że tego nie okazywał, to bał się.

Ale Pete bał się również uczuć. Bał się je pokazać, dlatego wciąż zamykał się w swojej własnej klatce, nie chcąc się z niej wydostać, by nie pokazać swoich emocji.

I bał się, że pewnego dnia, ktoś znajdzie klucz do jego klatki i otworzy ją, wypuszczając tym samym jego uczucia.

Czasami nie myślimy, bo kierują nami wtedy uczucia.

~~~

Peter przystanął dopiero wtedy, gdy znalazł się w centrum miasta. Zmęczony usiadł na pobliskiej ławce, cicho wzdychając. Udało mu się uciec.

Udało mu się.

Nastolatek biegł, co chwilę odwracając się do tyłu, by spojrzeć czy ktoś za nim nie podąża. Oddychał głęboko, starając się bardziej przyspieszyć kroku. Bał się, że Avengersi dowiedzieli się już o jego ucieczce i go gonią.

Bał się.

Przystanął na chwilę, zauważając płot. I to nie byle jaki płot. Ogrodzenie miało kilka metrów i najwidoczniej było elektryczne. Peter zmarszczył brwi i podszedł do niego, lekko dotykając siatki. Cicho jęknął, kiedy poczuł jak przez jego ciało, przechodzi promienujący ból.

Co miał zrobić?

Odwrócił się napięcie, gdy zauważył swoim pajęczyna wzrokiem, dwóch biegnących mężczyzn i kobietę. Wywnioskował, że jeden z nich to łucznik, a drugi to Tony Stark, o dziwo bez zbroi.

– Cholera – przegryzł wargę, gorączkowo myśląc. Byli już coraz bliżej, a on nie miał pomysłu.

W końcu niewiele myśląc, zaczął wdrapywać się na płot. Prąd go raził i czuł jak ból, przechodzi przez jego całe ciało i go paraliżuje, lecz wciąż się nie poddawał i zdeterminowany się wdrapywał. Na szczycie był już tak wykończony, że ledwo trzymał się rażącej siatki. Nie mając sił na ponowne schodzenie na drugą stronę, po prostu zeskoczył na ziemię. Syknął, czując ból w całym ciele. Wstał, obracając głowę, a ostatnie co zobaczył przed ucieczką, to zdziwione spojrzenia całej trójki.

Kiedy chłopak unormował oddech, wstał z ławki i wmieszał się w tłum przechodniów. Wpadł na jakiegoś mężczyznę w garniturze, przepraszając go, a następnie chytrze się uśmiechnął, chowając jego portfel do kieszeni. Musiał to zrobić, mimo że nie chciał. Był bardzo głodny i spragniony. Kiedy ostatnio jadł i pił? Może kilka dni temu? Nawet nie pamiętał, kiedy miał coś w ustach.

Zawitał do pobliskiego sklepu i kupił tam bułki, jakiś serek, owoce, wodę i parówki. Większość zjadł i wypił w drodze do domu. Niestety nie wiedział, co się stało z jego rzeczami. Nie wiedział, co mogli zrobić, na przykład z jego plecakiem czy nożami, dlatego ubolewał nad tym, że je stracił.

Kiedy dotarł do budynku wszedł cicho, nie chcąc być zauważonym. Jednakże i tak to mu się nie udało, bo już po chwili, stanął przed nim Edward z zaciętą miną. Chłopak odstawił jedzenie na ziemię i przegryzł wargę, zerkając na starszego.

– Gdzie byłeś? – warknął.

– Spałem w parku na ławce – Co prawda, czasami nastolatkowi zdażało się nocować gdzieś na ławce, czy nawet na betonie pomiędzy budynkami, lecz tym razem skłamał.

Hyde zmierzył go wzrokiem i parsknął śmiechem, wpadając na wyśmienity pomysł. Nudziło mu się, bo dzisiaj akurat nie przyprowadził żadnej ofiary. Więc dlaczego by nie pobawić się z chłopcem?

Pociągnął go za ramię, zaprowadzając go do salonu, gdzie wszystko było ubrudzone krwią. Peter skrzywił się na ten widok, ale nic nie powiedział na ten temat. Starszy posadził go na krześle i wyjął nóż z paska, który miał przypięty do bioder.

– Co robisz? – zająkał się Peter, gdy mężczyzna podszedł do niego z bronią.

– Trochę się pobawimy – na jego ustach, pojawił się cwany uśmiech. Przeciął skórę na policzku chłopaka i szyi, delektując się widokiem nastolatka, który zagryzał wargę z bólu.

– Wiesz co jest zabawne? – zapytał, kiedy przeciął skórę na jego nadgarstkach. Przedtem kazał mu ściągnąć bluzę i koszulkę.

Chłopak nie odpowiedział, zagryzając od wewnątrz policzek.

– Odpowiadaj! – warknął.

– C-co? – zająkał się. W duchu siebie za to skarcił. Nie lubił okazywać słabości czy strachu.

– Twój ból – zaśmiał się do jego ucha. Następnie nagle wbił w jego brzuch nóż, a potem w udo, wyciągając przedtem z paska nową broń.

Peter syknął z bólu, zerkając na Edwarda.

– Chcesz mnie zabić? – zapytał. Chłopak wiedział, że zwykły człowiek bez zdolności już dawno by tego nie wytrzymał.

– Oh, chłopcze. O to się nie martw – poklepał go po policzku. – Myślisz, że nie wiem, iż jesteś tym głupim Spidermanem, co lata po mieście? – odparł z uśmiechem, zaczynając temat.

Brunet o mało co, nie zakrztusił się powietrzem, słysząc te słowa. Czuł jak jest mu coraz słabiej.

Dowiedział się.

Co w takim razie mu zrobi?

– Jakiś czas temu znalazłem ten twój kolorowy kostium. A twoje rany? Wiedziałem, że coś jest nie tak, bo za szybko się goiły... – mówił, tym samym przechadzając się po pomieszczeniu, lecz nagle przystanął, spoglądając na młodszego.

– Myślisz, że to, coś Ci da? Ratowanie tych głupców, którzy nawet nie są wdzięczni? – nachylił się nad nim. – Nic ci to nie da. Już na zawsze będziesz zbrodniarzem i śmieciem, który na nic nie zasługuje– wyrwał nóż z jego uda. Peter mimowolnie krzyknął, a następnie zagryzł zęby. Bardzo go to bolało, ale za wszelką cenę nie chciał tego okazywać.

– Jesteś naiwny, wiesz? Oj naiwny... – powiedział, wbijając tym razem nóż w jego drugie udo. W oczach Petera pojawiły się łzy, ale nie pozwolił im spłynąć po policzkach.

– Może jeszcze jesteś, aż tak naiwny, że masz nadzieję? Nadzieję, że może już nie będziesz cierpiał? – prychnął.

– Już dawno ją porzuciłem – tym razem, to nastolatek prychnął.

Mężczyzna podszedł ponownie do chłopka. Przyłożył do jego brody nóż, lekko ją podnosząc, by brunet spojrzał prosto w jego oczy.

– To dobrze, że jej nie masz. Złudna, głupia nadzieja... – na jego ustach błąkał się cwany uśmiech. – Pamiętaj, że masz mi być posłuszny, bo inaczej zrobię Ci jeszcze gorsze piekło, niż zazwyczaj.

Peter przełknął ślinę, gdy Hyde zabrał nóż, spod jego brody. Zerknął na niego, a następnie cicho krzyknął, gdy czarnowłosy, wyjął mu niespodziewanie nóż z uda i brzucha. Krew powoli zaczęła sączyć się z ran, tworząc czerwoną kałużę na drewnianych, starych panelach.

– Idź, mam coś do roboty – warknął w końcu starszy.

Chłopak wstał, zagryzając z bólu zęby. Złapał się za brzuch, cicho sycząc i kulejąc, zaczął iść w stronę schodów, gdy nagle usłyszał głos czarnowłosego. Peter odwrócił się, zerkając na niego.

–O, a jak ten staruszek się zwał? Ah tak, Philips. Był z niego taki miły gość... – cwanie się uśmiechnął.

Chłopak nabrał gwałtowanie powietrze i rozszerzył oczy. Skąd o nim wiedział? Nigdy mu o nim nie mówił, ani nie wspominał. Nie chciał narażać staruszka na żadne niebezpieczeństwo, dlatego starał się, ukrywać jego znajomość z nim, w tajemnicy.

– Skąd go znasz? – wychrypiał. Czuł jak kręci mu się w głowie.

– A jak myślisz, dlaczego zmarł? –zrobił krok do przodu.–Zabiłem go – odparł nonszalancko. Wcale nie był tym wzruszony.

W oczach piętnastolatka zebrały się łzy. Jak mógł? Jak mógł odebrać mu ostatnią osobę, na której mu zależało! Dlaczego to zrobił? Dlaczego! Chłopak nie mógł w to uwierzyć, że posunął się do takiego czynu.

– Trochę Cię śledziłem. Zastanawiałem się dla kogo chowasz tak te pieniądze i kupujesz tyle jedzenia... – mówił z uśmiechem. – Pewnej nocy przysiadłem się do niego na waszej ulubionej ławce i zaproponowałem mu rozmowę, był bardzo miły... Ale za to strasznie krzyczał, gdy wbijałem mu powoli nóż w serce – zaśmiał się cicho.

– Jak mogłeś! – Peter rozemocjonowany, zaczął iść w stronę starszego. Miał ochotę mu coś zrobić. Nie! On miał ochotę go zabić! Nie mógł uwierzyć w to, że ten mężczyzna jest taki bezuczuciowy! Dlaczego to akurat, jego porwał z domu dziecka, dlaczego? Dlaczego go to spotyka? Był tak cholernie zły. Na Edwarda, na świat i również na samego siebie. Był zły na siebie, że dał się śledzić. Że nie powstrzymał czarnowłosego od zabicia staruszka.

– Oj, nie, nie, nie– Hyde szybko wyciągnął z paska pistolet, celując nim w nastolatka. – Raczej Ci tego nie radzę – zacmokał teatralnie.

– No zrób to! Zrób to do cholery! – W jego oczach znowu zbierały się łzy. Rany krwawiły, a on czuł się coraz gorzej, lecz nie zwracał na to uwagi. – Zabij mnie!– wykrzyczał, patrząc mu prosto w twarz. Tak bardzo, tego chciał. Chciał aby to zrobił.

Po chwili można było usłyszeć huk od strzału. Brunet upadł na ziemię, cicho sycząc. Z jego prawego ramienia, zaczęła sączyć się szkarłatna ciecz.

– Nie zasługujesz, nawet na śmierć – kopnął go w nogę, odchodząc od leżącego nastolatka.

Kiedy Hyde wyszedł, po chwili można było usłyszeć cichy płacz. Pete skulił się, chcąc jak najbardziej schować się od świata. Po jego policzkach leciały słone łzy, które już dawno chciały się wydostać z jego oczu. Chłopak czuł się w tym momencie słaby i bezbronny, ale co mógł na to poradzić? Był tylko piętnastolatkiem. Wciąż był jedynie dzieckiem. Bezbronnym chłopcem, który potrzebuje miłości i zrozumienia.

~~~
– Jak to wam uciekł? – wykrzyczał czarnoskóry.

– Przeliterować Ci to? Bo widzę, że nie rozumiesz. U, c, i, e, k, ł– odparł Stark, kpiąco.

– Zamknij się Stark i lepiej mów jak on to zrobił. Mieliście go przecież pilnować, dopóki nie przyjadę! – odparł, marszcząc brwi.

– I pilnowaliśmy. Nie wiemy jak to zrobił, kamery nagle przestały działać, a jedyne co zastaliśmy w celi, to kratkę od wentylacji. Musiał tamtędy wyjść, choć ciężko stwierdzić jak... – zakłopotał się Steve.

– I co mamy teraz zrobić? Wszystko stracone! – warknął Furry, wstając. Był zdenerwowany. Wątpił w to, że znów w sumie całkiem przypadkiem, wpadną na jego trop i go złapią.

– Nie wszystko... – odezwał się Bruce, pierwszy raz od zaczęcia rozmowy.

– Co masz na myśli? – zapytał mężczyzna z opaską na oku.

– Mam na myśli to, że gdy był pod wpływem środków usypiających, które wstrzyknął mu Stark, ja wczepiłem mu czip. Dokładnie to w rękę, pod skórę. Jest on na tyle mały, że ciężko go wyczuć – zerknął na innych. – Wystarczy go uruchomić, a już poznamy lokalizację, naszego małego zbrodniarza–dodał.

– To na co czekasz? – zniecierpliwił się Clint. Chciał go jak najszybciej złapać.

– Nie bądź taki pospieszny, Barton. Zrobimy to za kilka dni, gdy opracujemy dokładny plan – na jego ustach, pojawił się tym razem, uśmiech triumfu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro