"Już wiele razy przejadłem się złudzeniami."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Peter już dawno porzucił jakąkolwiek nadzieję. Pogrzebał ją daleko w sobie, uznając ją za całkowicie absurdalną rzecz.

Za coś niemożliwego.

Nieosiągalnego.

I nierealnego.

Oczywiście na początku miał nadzieję, tak jak każdy. Lecz z czasem uznając, że nie nadejdzie lepsze jutro, porzucił ją i zagrzebał. Wyklinał siebie za każdym razem w myślach, gdy pojawiała się w nim jakaś cząstka tego uczucia. Nienawidził go mieć, wiedząc, że dla niego nie ma już żadnej nadziei.

Żadnego ratunku.

Chłopak już wiele razy zawiódł się na tej złudnej nadziei. Wmawiał sobie na początku, że wszystko się ułoży. Że wszystko będzie dobrze. I miał tą cholerną nadzieję, dopóki i ona nie wygasła wraz z jego dziecięcym błyskiem w oczach.

Już wiele razy przejadłem się złudzeniami. Złudna Nadzieja, Złudne szczęście, Złudna Miłość...

~~~

Peter obudził się, czując ból nadgarstków i dziwne uczucie. Zmrużył oczy, próbując się przyzwyczaić do silnego światła, a następnie spojrzał na materac, orientując się, że prawdopodobnie leży na łóżku. Cicho westchnął, zdając sobie sprawę jak bardzo dawno, ostatni raz spał na normalnym łóżku. Następnie spojrzał na swoje dłonie, związane sznurem i zmarszczył brwi. Dopiero po chwili wytrzeszczył oczy, przypominając sobie, co się stało. Gwałtownie odsunął się w kąt łóżka, głęboko oddychając. Przegryzł wargę, rozglądając się dookoła pomieszczenia.

Cały biały pokój miał oszklone drzwi i jedną ze ścian. Na środku pokoju stał stolik z dwoma krzesłami, po przeciwległej stronie. Obok łóżka była szafka z małą lampką.

Zagryzając wnętrze od prawego policzka, zsunął się z łóżka, stawiając ciche kroki na podłodze. Wyglądał teraz zapewne tak niewinnie i bezbronnie, dlatego Peter nie czuł się najlepiej. Nie lubił się tak czuć. Jego mina wyrażała niezrozumienie i... Smutek.

Jednakże nagle do pomieszczenia, ktoś wszedł. Mina chłopaka diametralnie się zmieniła, w pogardliwe spojrzenie i kpiący uśmieszek. Nie chciał pokazywać swoich emocji, więc udawał. Udawał kogoś odważnego i pewnego siebie. Kogoś kim do końca nie był. Nie chciał pokazywać swoich słabości, więc całe życie udawał.

Na jednym z krześle usiadł łucznik, którego wcześniej już widział. Koło krzesła, stanął przy nim sam Anthony Stark. Można było zauważyć, że blondyn jest zły i sfrustrowany, lecz po brunecie nie można było nic wywnioskować. Jego mimika twarzy nic nie mówiła, tak samo jak spojrzenie, które było wbite w białą ścianę.

- Usiądź - powiedział Clint.

Nastolatek niepewnie usiadł na przeciwległym krześle, lecz wciąż pokazywał swoją postawą lekceważenie i pogardę.

Siedzący mężczyzna zagryzając zęby, rzucił na stół kilka zdjęć. Peter zmarszczył brwi, przyglądając się im. Na każdej fotografii były różne osoby. Martwe osoby. Krew, podrżnięte gardła czy po prostu oczy bez życia, były doskonale uwiecznione.

- Nikogo nie poznajesz? - zapytał retorycznie blondyn.

- Nie -odparł piętnastolatek, zaciskając wargi. Spojrzał się na niego, próbując dowiedzieć się, o co właściwie im wszystkim chodzi. Dlaczego podejrzewają go o jakieś zbrodnie?

Widocznie starszy był już na tyle zirytowany, że ciężko było opanować mu nerwy. Wstał, kładąc ręce na stół, tym samym się nimi o niego opierając.

- Kłamiesz! - zacisnął zęby. Odwrócił się do bruneta, patrząc na niego, lecz ten nawet na niego nie zerknął.

- Przyznaj się, a będzie po sprawie. Poza tym mamy dowody - odparł, zakładając ręce na piersi.

- Nic nie zrobiłem - powiedział niewinnie. Wykrzywił usta w uśmiechu, wlepiając wzrok tym razem w milionera. Ich spojrzenia na chwilę się skrzyżowały, a Peter zmarszczył brwi, zauważając, że w jego oczach wcale nie widać złości czy sfrustrowana, jak u blondyna. W oczach filantropa można było jednak dostrzec współczucie i... Spokój? Był spokojny.

- Podrzuciłeś kopertę ze zdjęciem ofiary na komisariat. Robisz to cały czas - warknął zły.

Peter zdziwił się, słysząc cokolwiek o kopercie.

Cholerny Edward! Wiedział, że coś w niej jest, lecz jej nie otwierał, bo starszy tego zwyczajnie zakazał. Mógł się domyślić, że nie podrzuca na komisariat cholernych listów miłosnych, a zdjęcia ofiar.

Zagryzł wargę, zastanawiając się, co zrobić. Nie mógł powiedzieć, że to Edward. Hyde nie dałby mu żyć. Zwyczajnie bał się konsekwencji wydania go.

Ale nie mógł również zwalić winy na siebie.

- Nie wiem o czym mówicie - brnął w to dalej. Na tą chwilę nie miał żadnego racjonalnego planu, więc wolał wymyślać cokolwiek na poczekaniu.

- Łżesz! - warknął starszy, waląc dłońmi o blat. Peter z przyzwyczajenia zamknął oczy, nieznacznie się skulił i przekrzywił głowę, czekając na cios. Jednak ten nie nadszedł. Zszokowany otworzył oczy, widząc, że blondyn patrzy się na niego, zdziwiony. Zacisnął wargi niewiedząc co zrobić i jak zareagować. Starszy wydawał się zdezorientowany jego zachowaniem.

Na szczęście milioner pociągnął łucznika za ramię, szepcząc coś do niego. Peter użył swoich mocy i podsłuchał jego słów.

- Daj spokój. Widzisz, że się boi. Zgrywając złego i nieustraszonego, nic nie poradzisz - przerwał. - Chodźmy stąd. Później coś wymyślimy - dodał.

Blondyn pokiwał głową i nawet nie zerkając na Petera, wyszedł z pomieszczenia. Milioner zaś spojrzał się na siedzącego nastolatka, który miał wbity wzrok w ziemię i cicho westchnął.

- Chciałbyś może coś do picia lub jedzenia? - zdobył się na miły gest.

- Nie - skłamał. Oczywiście, że był głodny i spragniony. Ale nie chciał nic od nich brać. Nie chciał im pokazywać, że jest na ich łasce.

Sam o siebie zadba.

- Jak chcesz... - mruknął tylko Iron Man, również wychodząc z pokoju.

Peter po wyjściu bohatera, usiadł na wygodnym łóżku, zagryzając wargę. Gorączkowo myślał, co może zrobić w tej sytuacji.

Chłopak dopiero po prawie trzydziestu minutach, podniósł głowę, jeszcze raz omiatając wzrokiem pokój. Zatrzymał swoje spojrzenie dopiero na kratce wentylacyjnej. To prawda, była bardzo wysoko, przy suficie, lecz Peter miał plan.

Ucieczka.

Wiedział, że da radę wdrapać się na górę. Przecież ma moce. Przyklei się do ściany i da radę. Da radę.

Mając zalążek jakiegokolwiek planu, z lekkim uśmiechem ściągnął prawego buta. Wyciągnął z niego mały nóż, a następnie niezgrabnie go chwycił do dłoni, przecinając powoli gruby sznur. W duchu był szczęśliwy za to, że nosi przy sobie zawsze przynajmiej kilka noży.

Nastolatek po ściągnięciu sznura zszedł z łóżka, a następnie podszedł do ściany. Dotknął ją opuszkami palców, zdając sobie sprawę, że jest ona wykonana z kafelków. Mimo tego i tak nie porzucił swojego pomysłu. Zanim jednak przeszedł do realizacji swojego planu, z cwanym uśmiechem dojrzał w rogu pomieszczenia kamerę. Szybko ją rozwalił, a następnie znowu podszedł do ściany.

Za pierwszym razem upadł na plecy. Obolały zagryzł wargę i znowu wstał.

Za drugim razem przy końcu, zabrakło mu sił i upadł. A mimo tego zagryzł zęby i spróbował jeszcze raz.

Za trzecim razem nie udało mu się wyważyć kratki wentylacyjnej, upadł.

Za czwartym razem mu się udało. Wyważył metalową kratkę i wczołgał się do środka, spinając wszystkie mięśnie. Było tam ciasno i duszno.

Oddychał szybko i nierównomiernie, przeciskając się przez ciasną wentylację. Chciał jak najszybciej się stąd wydostać. Na pewno avengersi dowiedzieli się już o jego ucieczce. Był pewny, że mają gdzieś czujniki i dowiedzieli się o jego zniknięciu.

Ale mimo tego chłopak brnął do przodu, czując, że jego serce tłucze się o klatkę piersiową. Nawet nie wiedział, czy się wydostanie. Nie wiedział czy idzie w dobrą stronę, ale mimo tego zawzięcie czołgał się, mimo braku powietrza i bólu jaki mu temu towarzyszył.

Widząc światło, odetchnął z ulgą, wyważając metalową kratkę. Wyczołgał się na powierzchnię, przyklejając się do ściany. Następnie po niej zeszedł, a kiedy to zrobił stanął na zielonej trawie.

Podniósł głowę, patrząc na budynek. Zdał sobie sprawę, że nie jest to avengers tower. Musi to być inny budynek na obrzeżach miasta.

Nie zaprzątając sobie tym głowy, zaczął biec jak najszybciej potrafił .

Biegł do przodu, nawet nie dopuszczając do siebie myśli, co się stanie gdy nie uda mu się uciec.

Musi się udać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro