"Strata to coś trudnego i bolesnego"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dla każdego człowieka strata jest czymś innym. Każdy inaczej ją doświadczył i każdy inaczej to przeżył.

Niektórzy po stracie nie mogą pozbierać się przez kilka tygodni.

Inni przez kilka miesięcy.

A inni jeszcze wciąż nie mogą stanąć na nogi, nawet po kilku latach.

Po stracie kogoś lub czegoś, rozpościera się wewnątrz nas nieznana nam pustka. To tak jakby mały elemencik naszej duszy, został z nas żywcem wyrwany. To tak właśnie, jakbyśmy stracili cząstkę siebie. Coś lub kogoś na kim nam zależało. Coś lub kogoś wartościowego. Coś lub kogoś niepowtarzalnego i wyjątkowego.

Coś lub kogoś, kogo kochaliśmy.

Strata to coś trudnego i bolesnego. To tak jakby uciąć skrzydło ptakowi i kazać mu latać.

~~~~

Peter wyjątkowo od samego rana miał dobry humor. W końcu jak miałby go nie mieć? Przecież były urodziny Pana Philipsa!

Nastolatek chciał zrobić mu niespodziankę i kupił dla niego prezent, który był granatową czapką z daszkiem. Robiło się coraz cieplej, a mężczyzna jej potrzebował, więc chłopak uznał, że będzie to bardzo trafny prezent.

Już od dwudziestu minut szukał po dzielnicy, staruszka. Na początku zdziwił się, że nie ma go na jego ulubionej ławce, ale nie przejął się tym i zbył to, machnięciem ręki. W końcu może poszedł gdzieś do sklepu lub po prostu się przejść?

Odrobinę zmartwiony chłopiec podszedł do mężczyzny, który opierał się o budynek. Ubrany był w brązowy sweter i brudne, szare dresy. W ręku trzymał niewielką reklamówkę, a na jego twarzy prezentowało się wiele zmarszczek. Peter go znał. Był to jeden z bezdomnych z którym Pan Philips czasami przesiadywał i rozmawiał.

– Dzień Dobry proszę Pana! – Peter lekko się uśmiechnął do mężczyzny z wąsami.

– Oh, dzień Dobry młodzieńcze... – siwowłosy, wykrzywił usta w małym usmiechu.

– Wie Pan może, gdzie znajdę Pana Philipsa? Ma dzisiaj urodziny i chciałbym zrobić mu niespodziankę... – z jego ust nie schodził uśmiech.

Mężczyzna zmarszczył brwi i wypuścił powietrze z ust. W jego oczach zagościły łzy, a w spojrzeniu można było dostrzec smutek i współczucie.

– To ty nie wiesz? – zapytał ciszej, jakby bojąc się reakcji nastolatka.

– Ale czego nie wiem? – przekrzywił lekko głowę.

– Philips zmarł dzisiaj w nocy. Przykro mi, chłopcze... – odparł.

Momentalnie uśmiech Petera znikł.

– Żartuje Pan, co nie? – zaśmiał się smutno, mając nadzieję, że to jedynie głupi żart.

Żart, prawda? Skoro to żart, to dlaczego siwowłosy się nie śmieje?

– Żartuje pan, prawda? – zapytał ponownie. Po jego policzkach, zaczęły lecieć łzy.

Staruszek pokiwał przecząco głową, dając znak, że to wcale nie głupi żart.

Peter cicho przeprosił staruszka, a później jak w amoku doszedł do jakiegoś pustego zaułku. Tam w końcu upadł na ziemię, dławiąc się łzami. Oparł się o zimną ścianę budynku, próbując jeszcze bardziej się nie rozpłakać, co było bardzo trudne. Cały drżał z emocji, więc skulił się w kłębek, przyciągając kolana do brody. Jego czarne dresy lekko przemokły od jeszcze mokrej ziemi, ponieważ niedawno padał deszcz, ale chłopak nie przejął się tym i schował głowę w dłonie. Chciał uciec od tego świata. Chciał zniknąć. Chciał aby faktycznie okazało się to, tylko żartem.

Bo Peter miał już tego dość. Nie wiedział dlaczego los odbiera najważniejsze mu osoby, nie wiedział dlaczego wrzechświata go tak kara.

Co takiego zrobił, że zasłużył na tyle zła?

Peter w przepływie złości wstał, zagryzł wargę i zaczął uderzać w ścianę. Nie zważał na jakikolwiek ból, jedynie chciał odreagować i wyładować swój smutek, żal i złość.

– Dlaczego? – krzyczał, uderzając. Po jego policzkach leciały łzy, tak samo jak krew z obolałych dłoni i zagryzionej wargi.– Dlaczego!– jego głos coraz bardziej się załamywał. Zaprzestał dopiero uderzania, gdy ktoś złapał go za łokieć, ciągnąc z dala od ściany. Piętnastolatek o mało, co się nie wywrócił, ale w ostatniej chwili złapał równowagę. Przekręcił głowę zaglądając na osobę, która go powstrzymała od uderzania w ścianę i zdziwił się, widząc rudowłosą kobietę. Czy nie była ona przypadkiem jednym z Avengersów? Skoro tak, to dlaczego tu jest i co tutaj robi? Mimo, że kobieta miała na sobie czarną bluzę, a na głowie miała duży kaptur i tak chłopak, ewidentnie ją rozpoznał.

– Uważaj, bo coś jeszcze sobie zrobisz – lekko się uśmiechnęła.

Peter przekrzywił lekko głowę widząc, jej mały błysk w oku. Dzięki swoim zdolnościom, koncentrował się na każdym jej ruchu i każdym szczególe. Coś mu w niej nie grało.

– Niech się Pani nie martwi – odparł lekceważąco. Zagryzł policzek, słysząc dzięki swoim zdolnościom, mały szmer. Szybko przeniósł wzrok na dłoń kobiety. Wyciągała ona niezauważalnie, coś z kieszeni. Wrócił spojrzeniem, tak szybko na twarz kobiety, że ta nawet nie zauważyła, iż ten spojrzał się gdzieś indziej.

– Oh, po prostu nie chciałam, by coś ci się stało – jej uśmiech się powiększył. Położyła mu dłoń na ramieniu, wykazując się miłym gestem.– W takim razie ja już pójdę. Trzymaj się, dzieciaku – odparła i idąc szybkim krokiem, wyszła zza zaułku.

Peter zagryzł wargę, a później wypuścił powietrze, ocierając rękawem bluzy, zaschnięte już łzy. Po kilku minutach z lekko kpiącym uśmiechem, sięgnął za kaptur ubrania i wyrwał zza niego przyczepione urządzenie.

Lokalizator.

Chłopak prychnął, rzucając urządzonko na ziemię. Zgniótł je butem i wyszedł zza zaułku, próbując znów się nie rozpłakać.

~~~

– Jak to nie działa? – warknął czarnoskóry.

– No nie działa! Niemożliwe jest to, że zobaczył jak przyczepiam mu ten lokalizator, może dałeś mi popsuty, co? – kobieta warknęła, wyraźnie zirytowana.

– Po co w ogóle chcecie znać lokalizacje chłopaka, co? Po co to wszystko? To zwykły dzieciak – odparł Clint, lekko marszcząca brwi.

– Stark widział go, jak wychodzi z komisariatu. Chłopak na niego wpadł i w dodatku ukradł mu portfel. Jest przestępcą, a w dodatku prawdopodobnie mordercą – odparł Furry, zakładając ręce na piersi.

– Myślicie, że to on jest mordercą? Dajcie spokój. Ile on może mieć lat? Czternaście? – zapytał retorycznie, Steve.

– Nie bądź taki pewny swego, Rogers. Podrzucił on też list do komisariatu, mówiąc, że listonosz go zgubił – mówił. – obserwowaliśmy przecież komisariat, listonosz nie zgubił żadnego listu– dodał mężczyzna.

– I co? – blondyn podniósł prawą brew.

– W kopercie, którą przyniósł, były zdjęcia ostatniej ofiary. Poznaliśmy tę kopertę po tym, iż były na niej inne odciski palców, niż recepcjonistki czy listonosza– Furry spojrzał się na Kapitana Amerykę.

– Ale ostatnio mówiłeś, że morderca podrzuca listy, ale nie zostawia odcisków palców. Akurat teraz by zostawił? –  dopytał Clint.

– Nie wiem. Może akurat o tym zapomniał? – prychnął czarnoskóry.

– To nie lepiej poszukać o nim informacji w bazie danych? – odezwał się Bruce.

– Nic o nim nie ma. To tak jakby dzieciak nie żył, nie istniał – odpowiedział mężczyzna, wzdychając.

– A teraz? Jak go znaleźliście? – zapytał się ciekawy, doktor Banner.

– Czysty przypadek. Widziałam go akurat, jak miałam do was wracać. Później zniknął, ale wystarczyło odpalić jakiemuś bezdomnemu kilka złoty, a już wszystko wyśpiewał i powiedział mi, w jaką stronę poszedł– wzruszyła ramionami.

– Czyli uważacie go za mordercę, tak? – Tony odezwał się pierwszy raz, odkąd tutaj przybył.

– Takie procedury, Stark. Nie obchodzi mnie ile ma lat i dlaczego to robi. Jest mordercą i za to zapłaci – zmarszczył brwi, czarnoskóry.

– Czyli co, nie mogłaś go teraz złapać, Natasha? – odezwał się łucznik.

– Nie mamy na niego żadnych dowodów. Nie mogę sobie go od tak aresztować – odparła, prychając.

– W takim razie co mamy zamiar zrobić? Jak mamy go znaleźć i złapać? – dopytał Steve.

– Coś się wymyśli – burknął Furry, wstając.








Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro