"To była nadzieja"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z okazji, że zmienie_potem_ (fenomenalna osoba, mówię wam) ma dzisiaj urodziny, chciałabym zadedykować jej ten rozdział, pisany tak bardzo szybko, by tylko zdążyć hahah

Przechadzała się między domami, jej oziębłe kościste palce, co jakiś czas wskazywały na kogoś, a wtedy ona lekko się uśmiechała, chcąc przekazać, że to wcale nie boli. Ciągnęła za sobą czarną, długą szatę, uszytą już dawno temu. Na głowie miała wielki kaptur, by nie było widać jej twarzy. Oczy miała puste. Puste, ciemne, bez żadnych emocji i szczęścia. Oh, tyle przeżyła i zobaczyła... Szła powoli, jakby ciągnęła za sobą łańcuchy. Może nie były one prawdziwe, ale w podświadomości, czuła, że ciągnie za sobą ogromne ciężary. Wstąpiła do staruszka. Dom miał mały, trochę zaniedbany, lecz nadal przytulny. Chciał on z nią pójść. Błagał, płacząc by go zabrała. Mówił, że już nic nie ma. Że wszystko stracił i nic mu nie pozostało. A w dodatku chorował i w smutku się pogrążał. Zatem ona go zabrała, by pokazać mu swoją krainę. Krainę bez zmartwień i wszelkiego cierpienia.

Pewnego zimowego dnia zaszła do jednego z domów. Okropny, brudny, zaniedbany. W budynku zastała jedną osobę. Chłopak leżał skulony na materacu, szybko oddychając. To był jego kolejny atak paniki, kolejne wspomnienia, kolejna przelana krew i gorycz. Chciała ona podejść, pokazać się, pocieszyć go, lecz wiedziała, że nie może. Zatem patrzyła się jak cierpiał. Chciała ukoić jego smutek , zakończyć go. Była już na to gotowa, by to zrobić, lecz gdy spojrzała się w jego oczy, dostrzegła coś dziwnego. Coś niespodziewanego. Szybko zamrugała, a gdy ponownie spojrzała się w jego oczy, ona już znikła. Ale była. Przez małą chwilkę, lecz była. Gdzieś się w nim chowa. Chowa głęboko, by w pewnym momencie mu pomóc.

To była nadzieja.

– Jeszcze na Ciebie nie czas – wyszła z jego pokoju, zostawiając go samego.

I odeszła. Śmierć odeszła od niego, niczym dobry przyjaciel. Dała mu czas. Czas by sobie poradzić. Czas by dostrzec w sobie nadzieję. Czas by wygrać. Czas by być jeszcze szczęśliwym i kochanym.

Czas by wszystko naprawić.

W pewnym okresie to śmierć może być dla nas przyjacielem, nie życie.

~~~

Siedział na kanapie, a naprzeciwko niego stali lub siedzieli avengersi i czarnoskóry mężczyzna. Co chwilę zadawali mu pytania, a on czuł się trochę nieswojo. Wciąż się bał, to wiadomo. Ale nie wiedział czemu, obietnica Tonego jakoś go uspokajała. Uwierzył mu. Uwierzył mu, że naprawdę wszystko będzie już dobrze.

Dlatego chciał im pomóc złapać Edwarda.

– Czyli mówisz, że ten cały Hyde, porwał cię z domu dziecka, kilka lat temu? – mężczyzna z opaską, wpatrywał się w niego.

Peter szybko pokiwał głową. Ten cały Nick Furry wyglądał, jakby nie wierzył w żadne wypowiedziane jego słowo, ale co mógł na to poradzić? Sam gdyby usłyszał tą opowieść, roześmiałby się. Brzmi przecież to jak bajeczka, wyssana z palca. Ale jednak nie jest to bajeczka, a czysta prawda.

– Okej, to... Gdzie z nim mieszkasz? – zapytał.

Chłopak podał mu ulicę i adres, choć przez chwilę się zawahał.

– Myślałem, że budynek został wyburzony już dawno temu. Przecież był on w okropnym stanie – wtrącił się Steve.

– I nadal w takim jest – prychnął nastolatek. Poobdzierane ściany, bez farby. Rozrywającą się podłoga, dziurawy dach, czy chociażby dominującą krew na podłodze i ścianach, to wszystko nie reprezentowało się najlepiej. Budynek wyglądał, jakby miał się zaraz zawalić.

– Może wiesz dlaczego morduje tych ludzi i gdzie? – Peter usłyszał następne pytanie.

– Dlaczego? – prychnął. – Dla zabawy. Dla głupiej satysfakcji – brało go na wymioty. Nie mógł znieść tego, że Hyde robił to dla zwykłej przyjemności.

Chłopak cicho westchnął.

– Zazwyczaj morduje ich w domu – wzruszył ramionami. Wyglądał jakby się tym nie przejmował, lecz wcale tak nie było. – Krzyki, płacz, czy błaganie o litość... Wszystko to...– nie mógł się wysłowić. Czuł jakby jego gardło, związało się w ciasny supeł. – Po prostu ciężko o tym zapomnieć. W snach, wciąż słyszę krzyki i błagania... – wymamrotał.

Tony poczuł, jak coś go ściska za serce. Nie mógł uwierzyć, przez co nastolatek musiał przejść.

– Rozumiem...– uciął na chwilę czarnoskóry, ale postanowił, dalej mówić– Czy Hyde... Czy on coś ci robi lub zrobił? – zapytał.

Chłopak przymknął oczy, zaciskając dłonie w pięści. Czy Hyde mu coś robił? Oczywiście, że tak! Miał ochotę w duchu się zaśmiać, z samego siebie. Zamykanie w piwnicy, bicie, poniżanie, torturowanie, głodowanie i wiele innych rzeczy. Hyde po prostu traktował go jak śmiecia. Nic nie wartego, śmiecia.

– Tak – wymamrotał cicho.

– Co takiego? – starszy, wciąż drążył temat. Iron Man znacząco na niego spojrzał, lecz Furry to zignorował.

Ale Peter poczuł się jeszcze gorzej. Jak on śmie wypytywać, go o takie rzeczy?

– A co mam ci powiedzieć? – zaśmiał się ironicznie, pochylając się w jego stronę. – Chcesz usłyszeć, że zamykał mnie w piwnicy, bijąc batem, głodował, poniżał, torturował czy po prostu napawał się moim bólem? To chcesz usłyszeć!? – zacisnął zęby, patrząc się prosto na Nicka.

– Nie po prostu... – mężczyzna nie dokończył, bo Peter mu przerwał.

– Chcesz usłyszeć, że kazał mi patrzeć jak zabija swoje ofiary? Że nie śpię po nocach, krzywdzę samego siebie, a w ciągu jednego dnia, mam kilka ataków paniki?! – potoki słów, wylatywały z jego ust. Czuł się tak bezradnie. Tak bardzo źle. Dłonie mu drżały, podstukiwał nogą o podłogę i co chwila, zagryzał wargę lub wnętrze od policzków. Chciał się wyżyć. Ponownie chciał się wyżyć na samym sobie. – To chcesz usłyszeć? – powiedział już o wiele ciszej. Lekko spuścił głowę, zdając sobie sprawę, co właśnie zrobił.

– Nie... – zakończył temat.

Tony nie zwracając na nic uwagi, podszedł do Petera, siadając koło niego. Chciał go przytulić, ale wiedział, że w tym momencie nie będzie tego chciał. Tym bardziej, gdy była tu reszta. Stark wiedział, że Peter im tak nie ufał. Więc po prostu, mężczyzna ścisnął jego dłoń, dodając mu małej otuchy.

Po prostu, chciał dla niego jak najlepiej.

~~~

Tony nie wiedział, czy to tylko on się tak stresuje, czy po prostu po innych, tego nie widać. Niekontrolowanie cały czas poprawiał włosy, to był jego nawyk od dzieciństwa, którego trudno było mu się pozbyć. Spoglądał na Petera, który siedział na kanapie, wlepiając spojrzenie na swoje dłonie.

Musiał go złapać.

Miliarder zaprzysiągł sobie, że musi to zrobić. Przecież od tego zależy przyszłość, tego dzieciaka. Hyde musi ponieść konsekwencje.

– Plan jest taki...– podeszła do niego Natasha i reszta. – Zaskakujemy, go w domu. Peter mówił, że zazwyczaj o tej godzinie szykuje się, by pójść na "polowanie" – rozejrzała się po wszystkich.

Tony kiwnął głową, dając znak by mówiła dalej.

– Najpierw wejdę sama wraz z Rogers'em, podobno ten cały Edward ma nadludzkie zdolności... Super siła, jedynie o tym wie dzieciak – zerknęła na niego, lecz, szybko odwróciła głowę. – Jeśli będzie się coś działo, do akcji wkroczy Clint wraz z Tonym. A Hulk z tego powodu, iż ma ostatnio problem z przemianą, popilnuje Petera... – nałożyła skórzane rękawiczki i poprawiła pasek z bronią.

– Jak go złapiemy, co wtedy? – zapytał Clint.

– O tym zdecyduje już Furry. Wiesz jaki on jest... – wywróciła oczami.

Wszyscy się zebrali, a gdy byli już przy wyjściu, Tony szybko zawrócił, podchodząc do chłopaka.

– Trzymaj się, Peter – dodał mu otuchy, lekko się uśmiechając. Mimo, że przez maskę tego nie było widać, to i tak wykonał ten gest.

Nastolatek spojrzał się na mężczyznę, a kiedy ten się odwrócił, również zagościł na jego ustach, mały uśmiech.

~~~

– Myślicie, że to dobry plan? – niepokoił się miliarder.

– Lepszego nie mamy – odparł Steve, poprawiając tarczę. Właśnie szykowali się do wejścia.

– Czy aby na pewno? – filantrop nie dawał spokoju.

– Oh, po prostu zamknij się, Stark– przewróciła oczami, rudowłosa. Dłużej się nie zastanawiając, wyważyła drzwi wraz z blondynem i weszła z nim do środka.

Tony stał przy wejściu niespokojnie, czekając. Miał wrażenie, że w zbroi zaczyna się wręcz dusić, chociaż nie było to możliwe. Nawet jeśli, to Friday, by go o tym poinformowała. Zagryzał wargę z nerwów, a kiedy sam już miał wejść do środka, zdenerwowany tym czekaniem, z budynku wyszła Natasha, wraz z Rogers'em.

– Złapaliście go? – zapytał od razu. Chciał zajrzeć do środka. Zobaczyć oprawcę Petera. Miał wielką ochotę, coś mu zrobić. Miał wielką chęć, po prostu przywalić mu w twarz, za te wszystkie krzywdy, jakie mu i innym wyrządził.

Rudowłosa jednak przełknęła ślinę,  spoglądając na Starka. Jej oczy zdradzały niepokój, co było bardzo rzadkie. Kobieta nigdy nie okazywała uczuć, ona nigdy się nie bała.

– Nie ma go tu... – powiedziała.

Iron Man prawie się przewrócił, słysząc te słowa. Jednak w jego głowie po chwili, zapaliła się czerwona lampka.

– Peter... – wymamrotał, zanim odpalił zbroję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro