Rozdział 1 - Utrapienia Harry'ego Pottera

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Śmierć Cedrika Diggory'ego wzruszyła nawet najbrzydsze serca Hogwartu. Widok jego martwego ciała, tych obojętnych, szarych oczu i wykrzywionej twarzy długo śnił się ludziom po nocach i nawiedzał ich w koszmarach. Harry Potter nie był wyjątkiem. A może i był? Nawet przez chwilę nie ucieszył się na myśl, że minął już pierwszy tydzień wakacji!

Harry i Cedrik nie byli bliskimi przyjaciółmi, nawet się dobrze nie znali. Harry był jednak Harrym, honorowym chłopcem o duszy walecznego lwa, szlachetnym sercu zdolnym poświęcić się nawet dla kogoś, kto nie był jego bliskim przyjacielem.

Cordelia Pitch była jednak biską przyjaciółką Cedrika i znali się bardzo dobrze. To, co poczuła, gdy zrozumiała, że Diggory wcale nie udaje, że nie leży na trawie bez ruchu, bo nie może uwierzyć w swą wygraną, którą przecież obiecał jej na mały paluszek o północy w pokoju wspólnym Hufflepuffu... to był inny rodzaj bólu. Taki, który masakruje kawałek po kawałku, codziennie atakując inny zakamarek duszy, aby w końcu ją pochłonąć. Taka jest rola bólu. Zniszczyć. Odczłowieczyć.

Cordelia i Harry byli bliskimi przyjaciółmi i znali się bardzo dobrze, choć ona nie zdawała sobie sprawy, jakim uczuciem Potter ją darzył.

Był piękny, złocisty wieczór i Express Hogwart-Londyn zatrzymał się na peronie dziewięć i trzy czwarte na stacji King's Cross. Harry pożegnał Hermionę, Neville'a i Weasleyów i pospieszył w kierunku dwóch znanych mu postaci, nieco wyróżniających się z otaczającego ich tłumu. Harry, nie wiedzieć czemu, na widok Remusa i Syriusza prawie zalał się łzami. Po prostu puścił swój kufer, klatkę z Hedwigą odłożył i rzucił się ojcu chrzestnemu na szyję.

Syriusz Black znany był ze swojej spontaniczności i na przekór losu to właśnie ona uratowała jego, Harry'ego i Remusa Lupina przed podzieleniem strasznego losu; śmierć Lily i Jamesa obróciła bieg wojny o sto osiemdziesiąt stopni, a tak właściwie nawet ją zakończyła. Kiedy Black dotarł do pozostałości domu Potterów i nie znalazł tam małego Harry'ego, wiedział, kto i dokąd go zabrał. Na miotle Jamesa, której jakimś cudem nie sięgnęła masakra, dognał do Surrey w idealnym momencie — profesor Dumbledore, profesor McGonnagal i Hagrid właśnie ułożyli małego chłopca z raną na czole pod drzwi jego niemagicznego wujostwa. Syriusz nie tłumaczył się za wiele, po prostu zwymyślał ich, złapał zawiniątko i uciekł z powrotem do Londynu, a słuch o nim, Remusie i Harrym Potterze zaginął.

Mieszkali teraz na Grimmauld Place 12, w domu rodziny Black. Matka Syriusza zmarła, więc dom był cały ich.

— Chodźmy do domu — powiedział, chwytając Harry'ego na odległość wyciągniętych ramion. — Kolacja czeka, a ty musisz być zmęczony.

— Tak, ale... — Harry zawahał się. Gdzie ona była? Musiał się z nią pożegnać.

— Ale co?

— Nie widzieliście może dziewczyny z wielkim, turkusowym kufrem? — zapytał. — To jest... była przyjaciółka Cedrika. I moja. Chciałem się z nią pożegnać.

Cordelia w ponurym humorze jakoś przedarła się przez tłum ludzi na peronie. Była to dziewczyna o długich, złocistych włosach. Znakiem rozpoznawczym tej niskiej i okrąglutkiej Puchonki były oczy — Cordelia cierpiała na heterochronię, przez którą jedno oko miała zielone, a drugie brązowe. Poza tym była wcieleniem najgorszych koszmarów starszych babć — nosiła glany, dziurawe spodnie i skórę oblepioną mnóstwem naszywek metalowych i rockowych zespołów.

Nim zdążyła się obejrzeć, obok niej wyrosła jak z ziemi ruda, wysoka kobieta. To jej ciotka, Fiona, z którą mieszkała od urodzenia; Cordelia nie znała swoich rodziców, nigdy nie widziała ich nawet na oczy, a nawet jeśli, wolałaby je sobie wydłubać, niż dłużej na nich patrzeć.

— Witaj, chochliku — powiedziała z uśmiechem i zarzuciła jej ramię na szyję. Wyglądała bardzo ładnie w swoim czarnym, czarodziejskim garniturze. — Stęskniłam się za tobą.

— Ja za tobą też — odpowiedziała miękkim głosem Cordelia. Widok jej ukochanej ciotki nieco poprawił jej humor.

Cordelia i Fiona zniknęły w wirze barw (teleportowały się) kilka sekund po tym, kiedy Harry je dostrzegł. Machnął ręką i odwrócił się do Syriusza i Remusa, którzy również patrzyli się w tamtym kierunku.

— To co? — zagadnął Lupin.  — Wracamy do domu?

Dlaczego więc Harry miał cieszyć się z rozpoczęcia się wakacji? Krążył tylko po swojej sypialni na drugim piętrze, myślał, albo spał. Będąc szczerym, zdarzyło mu się też popłakiwać, nie żeby był z tego i siebie dumny. Zresztą, wcale nie był z siebie dumny. Co z tego, że wygrał turniej oraz wielki prestiż, skoro musiał patrzeć na śmierć swojego kumpla i rozpacz dziewczyny, którą darzył takim uczuciem?

Jak on w ogóle mógł zamartwiać się teraz swoimi problemami, gdy narobił większe? To przez jego żałosne, szlachetne serce Peter Pettigrew uciekł z sideł Remusa dwa lata temu, a teraz pomógł odrodzić się Lordowi Voldemortowi. To przez niego morderca jego rodziców odzyskał dawną moc i był w stanie zakończyć to, co zaczął piętnaście lat temu. To przez niego Cedrik nie żył, to on namówił go do wspólnego chwycenia pucharu. To przez niego Cordelia płakała przez całą ucztę podczas zakończenia roku szkolnego.

Mylił się, myśląc, że Pitch miała mu coś za złe. Jej głowę zamieszkiwały teraz wspomnienia Cedrika... Z tego wszystkiego zapomniała, że też kochała Harry'ego jak diabli.

Czy to nie było zbyt nierealne, aby było prawdziwe? On, Harry, zakochany w kimś takim, jak Cordelia — w mądrej, sympatycznej i z, na Merlina, najbardziej gorącym spojrzeniu, jakie kiedykolwiek na sobie czuł? To istne szaleństwo, darzyć uczuciem taką osobę, będąc nastolatkiem z kompleksem na punkcie blizny, syndromem przyciągania głupich dziennikarzy i zazdrosnym o włosy swojego ojca chrzestnego.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro