Rozdział 49 *Syriusz*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wbiegliśmy wszyscy do lasu, biegnąc tak szybko, jak na jakiś pieprzony maraton. Przestraszyłem się, że osoba, którą usłyszeliśmy, może już nie żyć, albo co gorsza... Może być torturowana. Osobiście chyba wolałbym być zabity od avady, niz żeby ktoś rzucał na mnie cruciatusem...

Znów usłyszeliśmy przeraźliwie długi pisk, przez co przyspieszyliśmy jeszcze bardziej. Widziałem, jak dziewczyny nie mają siły już biec i brak im tchu. Mi też się wydawało, jakbyśmy przebiegli sto kilometrów. Dodatkowo nie wiedzieliśmy, w którą stronę iść.

Biegliśmy jakieś piętnaście minut, aż w końcu dobiegliśmy na niewielką polanę. Byłem zdziwiony, dlaczego jej nie zauważyliśmy, ponieważ na jej środku płonął wielki ogień, a wokół niego zgromadzeni byli ludzie w pelerynach - śmierciożercy.

-O nie - usłyszałem szept Dorcas, która zasłoniła sobie usta ręką.

Spojrzałem w stronę, w której był utkwiony wzrok dziewczyny i osłabłem.

Na ziemi leżała Kat, Remus i Roy. Byli cali we krwi. Z tego co widziałem mieli poobijane twarze. Przestraszyłem się nie na żarty. Czy oni nie żyją?!

Usłyszałem głosy od strony śmierciożerców. Moje uczucia wykazały jedynie wściekłość.

-Idę tam - wysyczałem i wyciągnąłem różdżkę.

-Syriuszu! - Usłyszałem głos Lily - zwariowałeś?!

-Nawet się nie waż - Kris zatrzymał mnie ręką - Nie wiesz ci robisz.

Spojrzałem na pozostałe dziewczyny, które miały niespokojne spojrzenie. Nataly i Elen stały przytulone do siebie.

-Dobrze - westchnąłem - Ale czekamy na Jamesa - upewniłem się a Ruda energicznie pokiwała głową.

Na moje słówa z drugiego końca lasu wyszedł James. Miał związane ręce z tyłu a za nim szedł Luke.

-Mam go panowie - Krzyknął i się zaśmiał a do niego dołączyły inne śmiechy odwróconych do niego śmierciożerców.

-Wreszcie - zaklaskał jeden - James Potter sam w lesie? Bez Huncwotów?

Twarz James przybrała dziwny wyraz twarzy. Lily zaczęła cicho szlochać, ale podeszły di niej pozostałe dziewczyny. Nie mogłem na to tak bezczynnie patrzeć. Szybko wyszedłem z kryjówki i podbiegłem do przyjaciela.

-Chyba nie sam! - Krzyknąłem i uderzyłem Luke'a, tak, że utracił przytomność.

-Och, zapomniałem! - Wybuchł śmiechem jeden z nich, i byłem pewny, że to Malfoy - Black jak zawsze przy swoim chłoptasiu.

-Myślisz, że skoro masz tutaj dziesięciu kolegów, to się ciebie boję? - Zadrwiłem - nadal jesteś tak samo tchórzliwy, jak i głupi.

-Masz kogoś kto cię obroni? - znów jakiś jeden wyszedł na przód. Chyba jeden z Carrowowów.

W tej samych chwili z lasu wyszli Kris, z dziewczynami, które stawały już pewnym krokiem.

-O, panna szlama - zaśmiała się Bellatrix.

James natychmiastowo podniósł się z miejsca i rzucił w kierunku Belli, ale powstrzymałem go.

-Co z nimi zrobiliście? - Usłyszałem głos Krisa, który podszedł bliżej i założył ręce na piersi.

-Co cię oni obchodzą - syknał zdenerwowany ślizgon - To Gryfoni! Nasi wrogowie.

-Chyba twoi, bo ja mam wrażenie, że są naszymi przyjaciółmi. - potwierdziła Nataly.

-A propo przyjaciół - podszedł do nas Lucjusz, a ja miałem ochotę walnąć go pięścią w twarz, ponieważ stał tak blisko - Pewnie będziecie chcieli kogoś zobaczyć - zaśmiał się - Dajcie go.

Podszedł do niego niższy chłopak. Na głowie miał założony kaptur, a cała jego postać była skulona, jakby się bał. Głęboko modliłem się, żeby to nie był ten, co myślę że jest (dopisek aut. Boże... Xd :''D).

Niestety moje przypuszczenia się sprawdziły, bo kiedy Malfoy zdjął z chłopaka kaptur, ukazał nam się Peter Petegrew. Nasz były przyjaciel...

***

Na początku jest zimno i pada deszcz, a następnego dnia już grzeje słońce. Co jest w tym lecie nie tak?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro