Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Biegła. Jak najszybciej. Płakała. Jak najciszej.
Nogi kierowały ją do pokoju życzeń.

Dlaczego?
Dlaczego musi doznawać cierpienia?
Dlaczego Voldemort zabija?
Dlaczego akurat jej rodzice?
Już nigdy ich nie zobaczy.
Już nigdy nie będzie mogła usłyszeć ich głosu.
Już nigdy nie będzie mogła się z nimi cieszyć.
Już nigdy nie będzie mogła z nimi spędzać czasu.
Oni już nie żyli. Lily Evans była sierotą. Nie miała rodziców.
Dlaczego los jej nie oszczędza?
Dlaczego musi zawsze cierpieć?

Myślała, że jeżeli nie będzie do nich pisać cały rok to ich nie zabiją. Myślała, że będą bezpieczni.

Teraz już nigdy nie będzie szczęśliwa. Teraz już nigdy nie uśmiechnie się w taki sposób. Teraz jej uśmiech będzie niemy. Jakby go wcale nie było...

Wszystko co robiła było związane z jej rodzicami.
List do Hogwartu. Zakupy na Pokątnej. Czy pierwsza podróż pociągiem do szkoły.
Przed wyjazdem obiecała im, że przyjedzie. Że będzie z nimi po szkole. Że ich nie zostawi...

I co?

To oni zostawili ją.

***

Dorcas wzięła list od Dumbledore' a i jeszcze raz przeczytała na głos.
Kiedy doszła do ostatnich słów, głos się jej załamał.
Popatrzyła na resztę Huncwotów i Kat. Ci siedzieli bez życia.
Po jej policzku spłynęła jedna łza.

Nie byli to jej rodzice, ale ta strata była niewyobrażalnie wielka.
Nie wiedziała jak czuła się Lily. Nigdy nie będzie chciała się tego dowiedzieć.
Wiedziała jednak, że jej przyjaciółka musi być teraz sama. Lily musi sobie wszystko ułożyć.

-Może lepiej idźcie już. Dobrze? - Kat spytała niepewnym głosem.

Chłopcy wyszli z pokoju i weszli po schodach do dormitorium.
Jednak w ostatniej chwili James odwrócił się i poszedł w kierunku wyjścia. Bez słowa przebiegł przez portret. Wiedział gdzie ma iść.
Zaczął biec w tym kierunku. W końcu zatrzymał się. Przed nim pojawiły się drzwi. Tak z nikąd. To był pokój życzeń.
Wszedł do niego powoli, jakby się bał reakcji rude.Przez chwilę przeszukiwał pokój i wreszcie dojrzał tę osobę, na której tak mu zależało.Dziewczyna płakała. W pomieszczeniu słychać było cichy szloch.

Podszedł do niej ostrożnie i ją przytulił. Ku jego zdziwieniu Lily wtuliła się w niego. Po jej policzkach spływały gorące łzy.Siedzieli wtuleni do siebie dwie minuty. A może dwie godziny.
Nie wiedzieli. W każdym razie słońce już wschodziło.

-James... Idź już. Nie potrzebnie tu ze mną siedzisz. Pewnie Amanda będzie się martwić - Lily przetarła dłonią oczy.

-O czym ty mówisz? Jaka Aman... A ta Amanda. Ale my ze sobą nawet nie rozmawiamy.

-Nie? - pociągnęła nosem.

-Zaprosiłem ją tylko do Hogsmeade bo nie miałem z kim iść. Uśmiechnij się. Chociaż powiem ci, że tak też wyglądasz zniewalająco.

Dziewczyna uśmiechnęła się.

-To co? Przyjaciele?

-Serio? Nie będzie już "Umówisz się ze mną Evans"?

-Postanowiłem sobie w końcu odpuścić.

-Dobrze. Przyjaciele - przytulili się jeszcze raz.

-A teraz chodźmy już bo Dorcas i Kat dostają nerwicy.

Wziął ją za rękę i pociągnął do wyjścia.

***

Lily poszła na pogrzeb rodziców. Petunia nie odezwała się do niej ani razu, co sprawiało, że rudowłosa cierpiała. Nie chciała się kłócić. Myślała, że pogodzą się, kiedy będą razem cierpiały po stracie rodziców. Lily była szczególnie zmartwiona, kiedy usłyszała, że rodzice przepisali ich dom na Petunie. Ta jednak skakała z radości zamiast się smucić, po tak wielkiej stracie.

***

-Chłopaki. Czy wy zauważyliście, że jest ostatni tydzień do wykorzystania?

-Jesteś taki mądry Syriuszu. Wolisz za to medal czy złoty posąg?

-Nie pogardze nagrodami Luniaczku.

-To był sarkazm...

-Tak czy siak musimy zrobić coś... - zaczął James.

-Niesamowitego!

-Głupiego!

-Niebezpiecznego?

-Jestem za! A wy? - Rogaś spojrzał na resztę Huncwotów.

-W sumie dawno nic nie robiliśmy...

-Dalej Glizdogonie! Wymyśl coś! - Łapa wyjął czysty pergamin i nabazgrał.

" Niesamowity, gupi i niebezpieczny kawał na koniec roku. Jak zawsze wymyślony i wykonany przez genialnych, mondrych i seksownych Huncwotów"

-Łapciu... Nie wiem czy ty wiesz ale głupi się pisze przez "ł" a mądry przez "ą" a nie "om".

-Luniek. Nie czepiaj się. Sam byś lepiej nie napisał.

-Napisałbym.

-Nie.

-Łapciu. Przecież ty wiesz, że on ma zawsze rację. Przecież on to ten "mądry"...

-Coś sugerujesz Rogasiu?

-Ja? Nie! Nie śmiał bym!

-No mam nadzieje. Nie chciałbyś mnie za wroga.

-Czy ty mnie już nie kochasz? - James złapał się za serce i udawał, że mdleje.

-Musiałem kiedyś ci to wyznać. Chyba teraz nadeszła pora by... - Łapa wymyślał już przemowę.

-Zaraz, zaraz - Lupin przerwał ten jakże uroczy (czujecie ten sarkazm) monolog - mamy wymyślić ten plan czy nie?

- Dobra, dobra. Jamesiku, powiem Ci to później. Poczekasz?

-Na ciebie? Zawsze.

-No, to co robimy?

-Wysypiemy na Smarka konfetti?!

-Albo spadnie na niego wielki tort?

-Co? Glizdek! O czym ty myślisz?

-Jestem głodny...

-Ty jesteś cały czas głodny.

-Ja na to nic nie poradzę. To chyba geny...

-Albo założymy mu motylkowe skrzydła i zaczepimy go na lince. A on sobie będzie latał po wielkiej sali?

-Łapciu, czy ty coś brałeś? Ja też chcę!

-Snape i skrzydła motyla? No nie wiem...

-Koniecznie różowe! - Dodał James.

-------------------------------------------------------------

I tak się prezentuje kolejny rozdział! 838 słów! Pisany przez cały tydzień. Mam nadzieje, że się podoba. Na zdjęciu Dorcas.
Pamiętajcie o gwiazdach.

Angel l3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro