Rozdział 66 *James*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Muszę iść do pracy - przypomniałem, kiedy Lily postanowiła pokazać mi meble, które chciała kupić do salonu.

-Dobrze, pokażę Ci później - pocałowała mnie na pożegnanie - uważaj na siebie!

Powiedziałem 'dobrze' i wyszedłem z domu. Przeszedłem kilka przecznic, gdzie spotkałem Syriusza.

-Co jest?

-Mówią, że zaatakowali na Wall Street - zaczął szybko - kazali zebrać się w domu Longbottomów.

-Oni wiedzą?

-Alicja i Frank? - Pokiwałem głową potwierdzając - Oczywiście! Sami zaproponowali kryjówkę.

-Sami? Przecież Alicja spodziewa się dziecka. Jak Frank może ją narazić na takie niebezpieczeństwo?

-Chłopak nie miał tam nic do gadania - Syriusz zaśmiał się - Alicja powiedziała, że jeżeli tego nie zrobi odejdzie z domu, więc biedny Franek musiał siedzieć cicho i się na to zgodzić. A wiadomo, że kobieta w tym stanie...

-Czyli co teraz robimy? - Dopytywałam się. Chciałem wiedzieć jak najwięcej, a Syriusz był głównym informatorem w zakonie.

-Idziemy do nich i tam spotykamy się z pozostałymi. Dumbledore powiedział, żeby dzisiaj specjalnie uważać na śmierciożerców. Akurat dzisiaj!

-A co jest dzisiaj?

-Marlena wychodzi za mąż - powiedział, a ja przypomniałem sobie słowa Lily. Ślub odbędzie się o osiemnastej. - Wybrała sobie chyba najgorszy czas - westchnął.

-Daj spokój. Ona po prostu chce mieć to już za sobą.

-W każdym raziey musimy znaleźć się tam nie tylko do towarzystwa. Ustalimy co ile dokładnie zmieniamy wartę.

-Myślisz, że zaatakują?

-Jestem pewien. A skoro dzisiaj i tak dużo ich się tam kręciło...

Już nie odezwałem się, aż do momentu kiedy stanęliśmy przed domem. Syriusz wypowiedział hasło, dzięki czemu mogliśmy wejść do środka.

-Dobrze was widzieć - przywitała nas Alicja - Wchodźcie, już wszyscy są.

Posłusznie weszliśmy do pomieszczenia, gdzie przy stole siedziało dwadzieścia parę osób.

-Właśnie rozmawiamy o weselu panny Muray. Czy coś proponujecie?

-Nie. Nie mamy zastrzeżeń - odpowiedział Syriusz za siebie i za mnie.

-W takim razie ty razem z Jamesem odbedziecie patrol od osiemnastej trzydzieści, po patrolu Amandy i Bartiego.

Zgodziłem się natychmiastowo, dokładnie tak jak Syriusz. Nie chciałem zbytnio rozwijać tematu. Wiedziałem co i jak. Po prostu wychodzę idę na patrol i zamieniam się z kimś innym. Proste. Szczerze mówiąc miałem gorsze zadania, więc to nie mogło pójść źle...

***

-Wróciłem! - Krzyknąłem, kiedy przeszedłem próg drzwi. Od razu poczułem zapach smażonego mięsa.

-Jestem w kuchni! - Odkrzyknęła. - I jak Ci minęła praca? - Zapytała, kiedu wszedłem i usiadłem przy stole czekając na posiłek.

-Alicja i Frank planują ślub - Zacząłem - Musimy patrolować go podczas ceremonii.

-Już wyprasowałam ci koszulę. Znalazłam tez jakiś ładny krawat...

Uśmiechnąłem się i zacząłem jeść, kiedy podała do stołu. Następnie i ona zabrała się za jedzenie i przez chwilę było naprawdę cicho.

-Wiesz, dzwoniła do mnie przed chwilą Dor... - Powiedziała cicho - Jest w ciąży. - Uśmiechnęła się smutno.

Spojrzałem się na nią ze współczuciem. Tak bardzo chieciliśmy mieć dziecko, ale niestety Lily nie może ich mieć. Dziewczyna położyła ręce na twarzy i zaczęła cicho łkać.

-Jeszcze będziemy mieć dziecko, Lils - Szybko do niej podszedłem i przytuliłem. - Trzeba mieć nadzieję.

-Ale przecież doktor powiedział...

-Przecież oni też mogą się mylić. Spróbuj myśleć pozytywnie - Naprawdę chciałem jej pomóc.

Dziewczyna już nie odezwała. Cicho zjadła i od razu poszła do pokoju, nawet nie odstawiając naczyń. Westchnąłem ciężko i sam zniosłem talerze do zlewu, który Lily nazywa "zmywarką". Usiadłem na fotelu i otworzyłem gazetę na ostatniej stronie. Wiem, że Lily chce byc teraz sama, więc nie będę jej przeszkadzał.

***

-Zaraz będziemy spóźnieni! - Pisnęła moja żona, kiedy wsiadałem do auta.

-Spokojnie, jeszcze mamy czas. Spójrz na zegarek.

-Ale chciałabym być przed czasem - żachnęła się. - Chciałabym zobaczyć Alicję.

Wypuściłem powietrze, ponieważ Lily stawała się czasami bardzo nieznośna, a dodatkowo miałem duży stres związany ze śmierciożercami. Boję się, że kiedy zaatakują na weselu Lily się coś stanie.

-James, wszytko w porządku? - Zapytała, kiedy przez dłuższy czas jechałem zamyślony. Lily uparła się, żebyśmy pojechali samochodem, tak jak na normalne wesele. Nawet nie wiem dlaczego. Przecież Alicja i Frank są czarodziejami...

-Tak, tak - odpowiedziałem szybko - po prostu myślę o pracy - uśmiechnąłem się, żeby bardziej mi uwierzyła.

Nie odezwała się już patrząc na mnie ukradkiem czasami. Dojechaliśmy do celu kilka minut później.

***

-I widzisz. Nie było się czego bać - usłyszałem Syriusza, kiedy szliśmy z powrotem na uroczystość.

-Zostało jeszcze dziesięć minut - spojrzałem na zegarek.

-Nie sądzę, żeby teraz zaatakowali. - Spoważniał.

-Nigdy niczego nie wiadomo.

-Uważam, że wykazali by się większą głupotą, gdyby tutaj przyszli. Całą ceremonia jest patrolowana, głupio by było gdyby nas zaatakowali.

-Racja. Ale z drugiej strony Sam-Wiesz-Komu zależy tylko na śmierci innych, więc co go tam wie...

-Miejmy nadzieję, że jednak ma jakiś honor i nie będzie wystawiał swoich - Zaśmiałem się na jego słowa, bo ilekroć ludzie mówili, że Voldemort miał jakikolwiek honor, bawiło mnie to. - Nie śmiej się - upomniał mnie - W tych czasach nigdy nic nie wiadomo.

***

Cała ceremonia odbyła się zgodnie z planem. Żadnych ataków, podejrzanych zniknięć ani niczego co wskazywało by na to, że Voldemort z nami walczy. Gdyby nie fakt, że wszyscy wiedzą jak jest, czyli że tak naprawdę szykuje wielką armię, wszyscy byliby spokojni. Niestety czarodzieje zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie może nadejść.

***

Ja naprawdę nie wiem co się dzieje. Jeszcze tydzień temu miałam pustkę w głowie a teraz proszę!

Buźki :333

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro