Rozdział 67 *Lily*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Płakałam. Płakałam głównie z bezsilności i smutku. Dlaczego nie powiedział mi o tak ważnej rzeczy. Jesteśmy małżeństwem od pół roku. Dlaczego więc, nie powiedział mi o czymś tak ważnym. Mogło mu się coś stać, a ja o tym nie widziałam. Mówił, że idzie do pracy. Że nic się nie dzieje. Że wszytko jest okej.

Dlaczego mi nie powiedział? Nie zaufał mi? To wszytko mogło się potoczy inaczej...

-Ale Lily!

-Odejdź ode mnie! Zostaw mnie samą w spokoju.

-Pozwól mi tylko wytłumaczyć! Nie zrobiłem tego specjalnie.

Znam go. Zawsze postawi na swoim. Nie odpuści dopóki nie dostanie tego, czego chce. Ale tym razem nie dam się mu. Chcę zostać sama, a on mi na pewno w tym nie pomoże.

Niestety po kilku sekundach drzwi wyleciał z nawiasów z wielkim trzaskiem.

-Czy ty rozumiesz co do ciebie mówię? - Krzyknełam - Chcę zostać sama! SAMA!

-Lily. Pozwól, że Ci wytłumaczę! Na Merlina! Przecież gdybym powiedział ci, że należę do Zakonu z pewnością zabroniłabyś mi tego!

-To dlatego, że wtedy był byś bezpieczny!

-Możemy już przestać o tym rozmawiać? - Przytulił mnie, a ja wtuliłam się w jego klatkę piersiową i pokiwałam głową na znak zgody.

Siedzieliśmy tak w ciszy, a ja nawet nie wiem, kiedy oczy same mi się zamknęły i zasnęłam.

***

To niewiarygodne jak wszytko tak szybko się potoczyło. Nigdy w życiu nie byłam szczęśliwa jak w tej chwili. W ciągu tych wielu dni, pełnych strachu i smutku wreszcie spotkało nas cos dobrego.

-Wejdźcie - kamerdyner otworzył szerzej drzwi - Pani Greengrass siedzi w swoim salonie.

Kiwnęłam głową i weszłam do środka. Kamerdyner był bardzo miły, ale jak wszyscy wiedzą, wole bardzo skromne domy. O tym akurat nie mogę tego powiedzieć. Dorcas lubi luksusy i każdy to wie. Razem z Krisem urządzili piękny dom, ale jak dla mnie trochę za bardzo wyszukany.

-Ona cały czas spędza w tym salonie - mruknął James, kiedy wchodziliśmy po schodach. Zachichotałam na jego komentarz.

-W jej stanie lepiej żeby nic nie robiła - powiedziałam w jej obronie - poza tym to już chyba ostatni miesiąc.

-Mam nadzieję. Robi się za bardzo nieznośna.

-No wiesz! - Zbeształam go - Jak możesz tak mówić?

Weszliśmy do przestronnego saloniku, w którym siedziała Dor i czytała jakieś czasopismo. Zerknęłam na wielki obraz na prawej ścianie. Nic się nie zmieniło od czasu, kiedy byłam tu ostatnim razem. Tak samo czerwone zasłony i tak samo złote karnisze.

-Już jesteście - ucieszyła się - Kris musiał już iść.

-Chciałaś od nas coś konkretnego? - Zapytałam.

-Czy juz nie mogę spędzić czasu z najlepszą przyjaciółką? - Zachichotała - Zobacz - wskazała na swój brzuch, a ja natychmiast przeniosłam na niego wzrok - Kopie bardziej niż przedem, ale jeszcze nie chce wyjść!

Zaśmiałam się, kiedy to powiedziała. Prawdę mówiąc, gdyby w Hogwarcie ktoś mi powiedział, że Dorcas będzie spodziewać się dziecka, wyśmiałabym go. Szczerze mówiąc nawet nie mogłabym sobie tego wyobrazić. Dorcas Meadowes, szalona dziewczyna z Hogwartu jest w ciąży.

-Mamy wspaniałą nowinę! - Zaczęłam od razu kompletnie zabijając temat, o którym mówiła - Jestem w trzecim miesiącu ciąży!

Dorcas spojrzała na mnie wielkimi oczami, które w tej chwili były jeszcze większe niż wielkie.

-Naprawdę? Ale jak to możliwe? Tak sie cieszę! - Zaczęła gadać jak najęta, a ja tylko śmiałam się z jej reakcji - To taka cudowna wiadomość! Tak się cieszę! Musisz mi wszytko opowiedzieć!

I możecie sobie wyobrazić, jak rozmawiałyśmy przez ten cały czas, gadając o wszystkim i o niczym. James był tym kompletnie znudzony, ale dzielnie starał się to zamaskować. Próbował nawet przeczytać jakąś książkę, ale z tego co widziałam po jego twarzy niezbyt dobrze mu się to udawało.

***

Po podwieczorku Dorcas, postanowił ją odwiedzić Syriusz. Bardzo się zdziwiłam, ponieważ sądziłam, że nie utrzymują ze sobą zbytniego kontaktu. Zresztą widać to było już od razu, kiedy Syriusz zawsze wymimigiwał się od spotkania u Dor.

Widać było, że chcą zostać sami, więc im nie przeszkadzałam. Poza tym w domu musieliśmy zrobić całą masę roboty, więc i tak musielibyśmy wracać.

***

-Jak to jest, że atakują tylko tę część Anglii? - James niedowierzał, kiedu czytał gazetę.

Pokręciłam głową, ponieważ nie wiedziałam co odpowiedzieć. Myślę, że Voldemort jak na razie dopiero zaczyna. Bez sensu było by, kiedy atakowałby cały świat od razu. Zresztą wizja świata pod władzą Voldemorta przerażała mnie tak bardzo, że nie chciałam nawet o niej myśleć.

-James, nie zadręczaj się - powiedziałam - to bezsensu. Stracisz tylko zapał do walki.

-Albo go wzmocnie - mruknął zagłębiając się w stronicach gazety.

Westchnęłam bezsilnie układając talerze do szafki, a sztućce do szuflady.

Tak minął miesiąc i kilka dni. Znów żyliśmy w niepewności przed tym co się stanie. Każdy był u skraju nerwów. Siedzieliśmy jak na szpilkach czekając na najgorsze wiadomości, choć może tak naprawdę i czekaliśmy na te dobre? Nie wiem. Mam jednak pewność, że ludzie byli przerażeni. Płakali. Czasy, które nastały były niewątpliwie najgorszymi w historii magii. Ale jedno wiem na pewno.

Prawdziwa wojna dopiero się zaczyna...

****

Komentarze proszę, proszę...

Kolejny rozdział. Chyba taki trochę wymuszony, ale jest :'(
Już powoli kończymy :'(((((

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro