7/ Ścigany szukający / Regulus Black

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Regulus:

Pierwszy mecz Quidditcha w sezonie nadchodził wielkimi krokami. Już wiedzieliśmy, że będziemy grać z Gryffindorem, a ich nowym kapitanem został James Potter. Planowaliśmy oczywiście skopać gryfonom tyłki, na tyle, na ile będzie to możliwe.

- Dobrze nam poszło na treningu dzisiaj. Na meczu będziemy musieli się skupić i dać z siebie wszystko. - Mówił Nott, który był kapitanem i ścigającym w naszej drużynie. - Black, wierzę, że uda ci się dorwać złotego znicza przed gryfonami. Co prawda, wiemy, że ich szukający jest bardzo szybki i może to nie być proste...

- Zrobię co w mojej mocy. - Powiedziałem.

- W to nie wątpię. Dobra, chodźmy, musimy się dobrze wyspać przed meczem. - Zarządził kapitan i całą drużyną ruszyliśmy do wyjścia z szatni. Po drodze rozwiązał mi się but, więc zatrzymałem się, aby go zawiązać. Zostałem trochę w tyle, ale chyba tak miało być. Nim skręciłem w korytarz prowadzący do lochów, usłyszałem jakieś głosy. Zatrzymałem się i przysłuchiwałem rozmowie. 

- Będzie wstyd, jak przegram. Nie będą mnie szanować, nie zgodzą się na moje kolejne propozycje. - Mówił jeden głos. 

- Daj spokój, jesteś kapitanem, prawda? Muszą cię słuchać. A jak nie, to osobiście im przyłożę. - Odezwał się znajomy głos mojego brata. Wyjrzałem zza rogu dyskretnie i zobaczyłem, jak przy jednym z okien rozmawia z James'em.

James Potter zawsze sprawiał, że czułem się trochę dziwnie. Na jego widok robiło mi się gorąco, od razu robiłem się nerwowy, a serce prawie wyskakiwało mi z klatki piersiowej. Wszystko zaczęło się, gdy pewnego dnia przypadkiem na mnie wpadł, uciekając przed Filchem. Od tamtej pory nie potrafiłem się przy nim normalnie zachowywać. Zatrzymałem się przy ścianie i nadal słuchałem ich rozmowy, licząc na to, że zaraz sobie stąd pójdą w przeciwnym kierunku i nie będę musiał się z nimi konfrontować.

- To nie jest wyjście. Quidditch to bardzo przebiegła gra, od całej drużyny zależy to, czy wygramy, czy przegramy. Dobra taktyka może zaprowadzić nas do zwycięstwa, lecz musimy pamiętać, że przeciwnicy też mają taktykę. Może się okazać, że ich jest lepsza. Ode mnie wszyscy oczekują nie wiadomo czego, bo jestem najlepszym ścigającym od wielu lat. Prawda, świetnie się czuję w tej roli, ale jako kapitan... To wielka odpowiedzialność, to na mnie spadnie wina, gdy przegramy. - Powiedział James.

- Nikt nie będzie cię obwiniał, James... Nie myśl tak. - Odparł Syriusz. - To pierwszy mecz, wiele rzeczy może pójść nie tak. Człowiek się uczy na błędach.

- Właśnie. Wszyscy stwierdzą, że wyznaczenie mnie kapitanem było błędem... Będę do niczego.

- Nie, na pewno tak nie pomyślą. Chodziło mi raczej o to, że będziesz wiedział, co należy poprawić na przyszłość.

Oparłem się o ścianę i zamyśliłem na chwilę. Zrobiło mi się szkoda James'a, że w taki sposób myśli. Sam uważałem, że na pewno będzie świetnym kapitanem, lecz nie przyznałbym się do tego na głos. W końcu, byliśmy jednak rywalami. Quidditch był dla nas tak samo ważny i to była jedna z rzeczy, która nas łączyła. Westchnąłem i wyszedłem zza rogu, aby ruszyć dalej w drogę, gdy ich rozmowa już ucichła.

- O, cześć, Reggie. - Powiedział do mnie James i posłał mi uśmiech. Przeszły mnie dreszcze na dźwięk tej ksywki. Tylko on mnie tak nazywał.

- Cześć. - Odpowiedziałem i szybko odszedłem w stronę wejścia do lochów. Syriusz jedynie skinął na mnie głową. Całe szczęście, nie zaczepiali mnie i mogłem spokojnie odejść, bo już zacząłem czuć się nerwowo.

W pokoju wspólnym wciąż było sporo osób, a niektórzy rozmawiali o jutrzejszym meczu Quidditcha. Nie chciałem się tym teraz stresować, więc odszedłem do dormitorium. Tam zastałem moich lokatorów. Evan i Rabastan grali w szachy czarodziejów, a Barty robił jakieś notatki przy stoliku. 

- O, w końcu wróciłeś. - Ucieszył się Rosier. - Jak trening?

- W porządku. - Odpowiedziałem i usiadłem na swoim łóżku. Spojrzałem w stronę Croucha. - A ty nadal się uczysz?

- Muszę, niestety. - Barty westchnął. - Ojciec by mi głowę urwał, gdybym coś zawalił. 

- Nie pozwolilibyśmy na to. - Odezwał się Evan. - Musiałby najpierw pokonać nas!

- Mój ojciec by was pokonał wszystkich na raz, jednym ruchem różdżki. - Stwierdził Crouch. - Lepiej go nie lekceważyć.

- Mnie też lepiej nie lekceważyć. - Rosier napuszył się i spojrzał na Barty'ego. - Jestem zdolniejszy, niż myślisz, cukiereczku.

- Jasne, jasne... - Barty zaśmiał się krótko i pochylił dalej nad swoim pergaminem. Odkąd pamiętam, przekomarzają się z Rosierem. Czasami było to nawet zabawne. Ja i Rabastan zawsze przysłuchiwaliśmy się ich wymianie zdań. Dziś nie trwało to długo. Położyliśmy się spać około dziesiątej wieczorem, bo następnego dnia miał być mecz.

Bezproblemowo wstałem rano i zebrałem się na śniadanie. Towarzyszył mi jedynie Barty, bo Evan i Rabastan nadal spali. 

- Przyjdziesz na mecz? - Zapytałem go, gdy siedzieliśmy już przy stole. Quidditch był chyba jedyną rzeczą, w jaką się nie angażował. 

- Tak, pewnie. - On pokiwał głową. - Dlatego wczoraj siedziałem trochę dłużej nad lekcjami, żeby dziś mieć dzień wolny.

- Strasznie dużo się uczysz. - Powiedziałem. - Twój ojciec naprawdę aż tyle od ciebie wymaga?

- Taa niestety... Ale to dla mojego dobra. Przynajmniej w przyszłości nie będę miał problemów ze znalezieniem pracy. - Stwierdził Barty. - Znaczy, to jest jego zdanie. Jak wiesz, mam już pewne plany.

Pokiwałem głową i skupiłem się na jedzeniu. Mój wzrok z jakiegoś powodu powędrował do stołu gryfonów, gdzie siedział James Potter. Przypomniało mi się, jak wczoraj mówił o swoich obawach. Teraz siedział tam, wyglądał na zmartwionego, chociaż starał się ukrywać to pod swoim typowym uśmieszkiem. Byłem dobrym obserwatorem, widziałem dokładnie, co się z nim dzieje. Widok nagle zasłoniła mi jakaś wysoka postać. Spojrzałem w górę i ujrzałem Lucjusza Malfoya.

- Black, przekazuję ci pozdrowienia od Narcyzy i życzę powodzenia na meczu. - Powiedział, uśmiechając się.

- Tak... Dziękuję, przyda się.

- Gdy chodziłem do Hogwartu to też grałem w Quidditcha. Slytherin często wygrywał w tamtym czasie. - Pochwalił się Malfoy. Wraz z Barty'm patrzyliśmy na niego, zastanawiając się, po co nam o tym mówi.

- W zeszłym roku też wygrywaliśmy. - Powiedziałem. - Nie wiem, jak będzie w tym. Trochę zmienił nam się skład.

- Och, jestem pewien, że świetnie zagracie. Jeszcze raz, życzę powodzenia. - Malfoy uśmiechnął się i odszedł w stronę stołu nauczycieli.

Śniadanie minęło już bez żadnych specjalnych wydarzeń, a później w pokoju wspólnym jeszcze raz rozmawialiśmy całą drużyną o naszej taktyce, nim poszliśmy przygotowywać się do wyjścia na boisko.

Mecze z Gryffindorem zawsze były najbardziej emocjonujące, ze względu na ciągłą rywalizację między naszym domem, a tamtym. Na trybunach pojawiali się prawie wszyscy nauczyciele i większość uczniów. Tym razem było to naprawdę sporo osób. Wzbiłem się w powietrze i omiotłem wzrokiem wszystkich gapiów. Platynowe włosy Lucjusza Malfoya były pierwszą rzeczą, jaką zauważyłem po stronie ślizgonów, natomiast po stronie gryfonów widniał sporych rozmiarów transparent, który trzymał mój brat i jego koledzy, a pisało na nim "Dawaj James!".

Pomyślałem sobie, że pewnie chcieli w ten sposób dać mu wsparcie. Zerknąłem w jego stronę. On też właśnie zauważył transparent i ciepło uśmiechał się w stronę swoich przyjaciół. Nagle rozległ się głos komentatora, który oznajmił, że dosłownie za moment zostaną wypuszczone piłki. Zająłem swoją pozycję i starałem skupić się na grze, chociaż w ogóle nie mogłem przestać myśleć o Potterze.

Rozpoczęła się rozgrywka, a ja co chwilę zerkałem w jego stronę, przy okazji szukania wzrokiem złotego znicza. Parę razy okrążyłem boisko, obserwując jak przebiega gra. Początkowo prowadziliśmy w punktacji, z czego moja drużyna i ślizgoni na trybunach byli bardzo zadowoleni. James i gryfoni starali się robić wszystko, aby wyrównywać wynik, lecz nasza drużyna była tym razem lepsza. Było mi szkoda James'a, bo wyglądał na coraz bardziej przybitego i chyba zaczynał panikować.

Ujrzałem nagle złoty błysk gdzieś nad trybunami i ruszyłem naprzód. Zauważyłem, że drugi szukający też nadlatuje. Nagle do mojej głowy zawitał bardzo głupi pomysł... A może pozwolę Potterowi wygrać tym razem? W końcu, to pierwszy mecz, w którym jest kapitanem, tak bardzo obawiał się przegranej. Zależy mu na Quidditchu... 

Mógłbym lecieć szybciej, lecz specjalnie nie przyspieszałem. Specjalnie pozwoliłem szukającemu gryfonów sięgnąć znicza przede mną, udając, że nie udało mi się go chwycić, gdy tak naprawdę specjalnie machnąłem ręką obok niego.

Gryffindor oficjalnie wygrał. Spojrzałem na James'a, który był szczęśliwy jak nigdy, a potem wróciłem spokojnie na ziemię.

Może i byłem kretynem, że pozwoliłem na wygraną gryfonów, ale po prostu wiedziałem, że Potterowi zależy na tym. Jego pierwszy mecz jako kapitan drużyny... Nie powinno mnie to obchodzić, lecz w nim coś było... Z jakiegoś powodu nie mogłem przestać o nim myśleć.

Wróciliśmy do szatni całą drużyną, zrezygnowani, lecz nikt nie miał do mnie pretensji. Widzieli, że robiłem co mogłem i byli świadomi tego, że Gryffindor ma mocny skład. Jak zwykle wyszedłem jako ostatni z szatni i udałem się po drodze do schowka na miotły, aby zostawić tam swoją.

Wszedłem do pomieszczenia, gdzie automatycznie zapaliło się światło i umieściłem miotłę na jednym ze stojaków. Usłyszałem, jak zamykają się za mną drzwi. Pomyślałem najpierw, że to pewnie jakiś przeciąg, lecz gdy się odwróciłem, przede mną stał on - James Potter.

- Och, cześć - Powiedziałem, uśmiechając się nerwowo. Nigdy nie wiedziałem, jak mam się przy nim zachować, a teraz zaskoczył mnie swoją osobą.

- Cześć. - Odpowiedział, również uśmiechając się do mnie. - Miałem nadzieję, że cię tu spotkam.

- Dlaczego? - Zapytałem, wpatrując się w niego.

- Widziałem, co zrobiłeś. Specjalnie nie złapałeś tego znicza. - Potter zbliżył się do mnie i spojrzał mi w oczy.

- Nie, ja...

- Reggie... Nie próbuj mi tu ściemniać. Obaj dobrze wiemy, że specjalnie dałeś wygrać mojej drużynie. Zastanawiam się jedynie, dlaczego? - Zapytał, na dodatek użył tej cholernej ksywki, która wywołuje u mnie zawsze dziwne dreszcze. Przez moment błądziłem wzrokiem po pomieszczeniu, szukając odpowiednich słów, bo jednak musiałem mu coś odpowiedzieć.

- Po prostu... To twój pierwszy mecz jako kapitan drużyny, prawda? Słyszałem jak mówiłeś mojemu bratu, że obawiasz się, że gdy Gryffindor przegra to nie będą cię szanować w drużynie... Pomyślałem, że nic się nie stanie, jeśli ten jeden raz przegramy...

- Więc chciałeś mi trochę pomóc, tak? Zrobiłeś to dla mnie?

- Tak... W sumie tak. Nie wiem, dlaczego... - Wzruszyłem ramionami i spuściłem wzrok. James położył obie dłonie na moich ramionach.

- Powinienem więc ci podziękować, o ile mi pozwolisz. - Powiedział. Niepewnie spojrzałem na niego, zastanawiając się, co ma na myśli.

- Jak chcesz mi podziękować? - Zapytałem. On posłał mi lekki uśmiech, a potem powoli przybliżył się jeszcze bardziej do mnie. Wtedy wiedziałem dokładnie, w jaki sposób mi podziękuję i z jakiegoś powodu nie zamierzałem go zatrzymywać. Przymknąłem oczy i pozwoliłem mu złączyć nasze usta. Moje serce biło jak szalone, gdy trwaliśmy w tym delikatnym pocałunku. Nigdy nie myślałem, że mój pierwszy będzie miał miejsce w schowku na miotły, a tym bardziej, że skradnie go najlepszy przyjaciel mojego brata. Po chwili James powoli rozłączył nasze usta i spojrzeliśmy na siebie. Nerwowo uśmiechnął się i przeczesał swoje włosy jedną dłonią. Ja natomiast, stałem jak wryty i teraz po prostu obserwowałem każdy jego ruch.

- Dziękuję, Reggie. - Powiedział, przerywając ciszę. Kiwnąłem lekko głową, czując jak moje policzki płoną od rumieńców.

- N-Nie ma sprawy. - Odpowiedziałem. Drzwi od schowka nagle otworzyły się, na co my impulsywnie odsunęliśmy się od siebie. Ujrzeliśmy w świetle Lucjusza Malfoya, który zeskanował nas spojrzeniem.

- Co tu się dzieje? Co wy dwaj tu kombinujecie?

- Odkładamy miotły po meczu, prawda, Reggie?

- Tak, właśnie tak.

Lucjusz zmrużył oczy i skrzyżował ramiona.

- Jasne. Wynoście się do swoich dormitoriów, mecz już się dawno skończył.

Nie zamierzałem dyskutować teraz z tym blond kretynem, który chyba był niezadowolony z przegranej ślizgonów. Posłałem Potterowi krótkie spojrzenie i wyszedłem ze schowka, ruszając w drogę. On natomiast, jeszcze przekomarzał się z Malfoyem, ale nie słyszałem dokładnie, co mówił.

W drodze do lochów dotarło do mnie, co się wydarzyło, szczególnie, że wciąż mi się wydawało, że czuję dotyk jego ust na swoich. Zapewne nadal byłem lekko czerwony od rumieńców, gdy wszedłem do pokoju wspólnego, bo moi współlokatorzy przypatrywali mi się badawczo.

Nie miałem najmniejszej ochoty im o tym opowiadać, więc poszedłem do dormitorium i położyłem się na swoim łóżku, wracając na moment myślami do tej chwili w schowku, gdy James Potter mnie pocałował. Oni jednak zdążyli się zaciekawić moim stanem i całą trójką wparowali do pokoju i stanęli nade mną.

- Wszystko w porządku? - Zapytał Barty.

- Tak. Oczywiście. - Powiedziałem, przyglądając się im wszystkim po kolei.

- Co jesteś taki czerwony? - Zauważył Rosier.

- Biegłem. - Wymyśliłem szybko. - Irytek mnie gonił.

- Czemu nie złapałeś tego znicza, tak w ogóle? Miałeś go praktycznie pod palcami. - Odezwał się Rabastan. Westchnąłem i usiadłem na łóżku.

- Sam widziałeś, zwiał mi. - Wzruszyłem ramionami. - Przykro mi, nie mogłem nic zrobić.

- Nic się nie stało. Będą inne mecze, tamte wygramy. - Powiedział Barty i poklepał mnie po ramieniu. 

- Racja, gryfoni zawsze mają szczęście, bo to grupa debili. - Stwierdził Rosier. - A głupi ma zawsze szczęście.

Gdyby Rosier wiedział, co zrobiłem, to chyba mnie uznałby za debila, a nie gryfonów. Cóż mogłem poradzić. James Potter trochę zawrócił mi w głowie. Nic nie mogłem z tym zrobić, bałem się zaangażować i to, co do niego czułem, odrobinę mnie przerażało. Pozostało mi chyba tylko unikać go, żeby nie wpaść dalej w tą relację. To byłoby złe, gdybym zaczął się z nim spotykać. Złe i głupie, a na dodatek bez sensu. Przecież to przyjaciel mojego brata...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro