1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Jason pierdolony Grace — mruknął pod nosem, a następnie kichnął przez wirujący w powietrzu kurz. — Jason pierdolony Grace, kretyn od siedmiu boleści, łamaga, imbecyl, przemądrzały, stary szczyl. Jeszcze raz ktoś stwierdzi, że jesteś, kurwa, odpowiedzialny, a gwarantuję mu i tobie przy okazji też szybką przejażdżkę do piachu.

Balansujący między świadomością a omdleniem blondyn nie był w stanie mu w jakikolwiek sposób odpowiedzieć, jednak nawet gdyby miał na tyle siły, nie śmiałby się odezwać. W końcu Nico miał rację. Przesadził, przekroczył granicę, a później nie dał rady sobie poradzić z samym sobą. Gdyby nie czarnowłosy, prawdopodobnie rozerwałby się na strzępy, podobnie jak większą część Miami.

Nico, klnąc paskudnie, uniósł potarganą i ubłoconą koszulkę Jasona, osłaniającą brzuch i wszystkie większe rany. Skrzywił się, bo widok był naprawdę odpychający.

To przecież wcale nie powinno tak być. Dlaczego on w ogóle przebywał koło tego idioty i po raz kolejny ratował mu skórę? Na wstępie trzeba wyjaśnić, że Nico i jasnowłosy wcale nie byli przyjaciółmi, przynajmniej nie według di Angelo. Jason już dawno zaczął traktować go jak najlepszego kumpla. Często do niego pisał i zapraszał na imprezy, jednak zawsze z takim samym skutkiem.

Ich relację zapoczątkowała w zasadzie bardzo podobna sytuacja, tyle że leżącym na ziemi i wykrwawiającym się był Nico, a Jason, który wpadł na niego niechcący, wspaniałomyślnie postanowił zabrać go do akademickiego skrzydła szpitalnego. Właśnie tam dowiedział się, że ma do czynienia z prawdziwym wybrykiem natury, co powinno skutecznie go odstraszyć. Cóż, powinno. Tak jednak się nie stało, a Jason wziął sobie bardzo do serca, że młodszy chłopak nie ma nawet możliwości uczęszczania do ich szkoły, ponieważ jest, hmm, inny. Z początku bardzo chciał zaprzyjaźnić się z brunetem, sprawić, by ten poczuł, że nie jest całkiem sam i może mieć prawdziwe wsparcie w innym człowieku. Co tu wiele opowiadać, Jason był zwyczajnie naiwny, a Nico wyniósł się z akademii zaraz po przebudzeniu.

Z samemu sobie niewiadomych powodów, bo przecież nikt tego Supermana od siedmiu boleści o pomoc nie prosił (mógł go równie dobrze zostawić, Nico przecież genialnie dawał sobie radę, prawda?), czuł ciążący dług, co bardzo go uwierało. Na jego szczęście, już niedługo znalazła się okazja, podczas której to on mógł wyciągnąć dłoń do Jasona. Byli kwita, przynajmniej przez chwilę, bo później wręcz naturalnym się stało, że ich znajomość opiera się na wzajemnym wyświadczaniu przysług.

Nico westchnął, zarzucając drugiego chłopaka na plecy. To nie tak, że był słaby, po prostu Jason wyrósł na wielką, tłustą świnię, która w żaden sposób nie miała zamiaru współpracować.

— Co ja mam teraz z tobą zrobić, co? — zapytał, jakby blondyn mógł mu w jakoś odpowiedzieć. — Do Midasa cię przecież nie zabiorę. Kazałby cię wywalić na zbity pysk, już ja go znam.

Z przerażeniem uświadomił sobie, że nie ma wyboru, musi zabrać go do akademii.

Może wartałoby wyjaśnić, czemu tak bardzo unikał tej placówki, skoro sam był młodym magiem, przez co powinien  do niej uczęszczać. Otóż Nico nie mógł do niej uczęszczać. Nie istniał tok nauczania, którym mógłby iść, bo nikt nie pomyślał o utworzeniu specjalnej klasy dla mitycznych już magów cienia. Były profile dla magów wody, ognia, powietrza (kheh, Jason), ziemi, a nawet durnego światła, ale nie dla mroku i cienia, i właśnie przez to Nico gardził tą szkołą. Był jedynym przedstawicielem swojego rzemiosła, a inni traktowali go jak wybryk natury, dziwadło. Co prawda od dziecka wiedział, że jego zdolności daleko wykraczają poza średnie umiejętności i nikt nie potrafił mu powiedzieć, jak nad nimi zapanować, ale dopiero podczas rekrutacji na pierwszy rok, kiedy kadra bezradnie rozłożyła ramiona, uświadomił sobie, że zwyczajnie tam nie pasuje i raczej nigdy nie będzie.

— Och, nawet nie wiesz, jaki masz u mnie dług, Grace — mruknął i z duszą na ramionach zacisnął powieki. Już po paru mikrosekundach unieśli się w cieniu.

Z niewysłowioną ulgą oparł się o mur z szarych kamieni, który otaczał zabytkową uczelnię. Zaklął cicho, wciąż dysząc jak pies. Samotne podróże cieniem nigdy nie były dla niego takim wysiłkiem.

— Niech cię szlag, Grace. Niech cię szlag.

Lekko się zataczając pod ciężarem starszego, dotarł do zamkniętej na cztery spusty bramy. Obok stalowej kłódki widniał czytnik i Nico nie był pewien, czy w ogóle ma po co próbować, ale podniósł dłoń, na której znajdował się czarny, skomplikowany znak, i przyłożył ją. Brama rozbłysła, a w górę uniosła się ściana czarnego dymu.

Jak na stare śmieci, to przynajmniej w dobrym stylu.

Przebrnął przez ciemną mgłę i dotarł na szkolny dziedziniec, na którym zaroiło się od zainteresowanych uczniów. W końcu niecodziennie wejścia wybuchają, tak? Niezrażony swoim brawurowym wejściem i gapiącym się na niego tłumem Nico zaczął przepychać się do głównych drzwi. Wpadł do środka wśród towarzyszących mu szeptów.

Bogom nich będą dzięki, że pamiętał choć trochę rozkład budynku i trafił do szpitalnego skrzydła bez zbędnego błądzenia. Bez większych tłumaczeń wepchnął nieprzytomnego Jasona w ręce pielęgniarki i uciekł na korytarz, który, o dziwo, był praktycznie pusty. Chyba zaczęły się zajęcia, a on wciąż będąc lekko otumanionym, nie usłyszał bicia dzwonu. Opadł na zimną posadzkę i z ulgą oparł głowę o ścianę.

— Naprawdę jesteś magiem cienia?

Niechętnie uchylił oczy, a jego spojrzenie od razu skrzyżowało się z tym błękitnym i, cholera, Nico był absolutnie pewien, że jeszcze nigdy nie widział równie promiennego i irytującego uśmiechu. Stojący przed nim chłopak miał włosy, o których kolor mogło być zazdrosne samo słońce, i ohydną, wściekle żółtą  koszulę, czyli typowy mundurek magów światła. Musiał przyznać przed samym sobą, intruz wyglądał w tym kanarkowym cholernie dobrze.

— Ta... — mruknął pod nosem. Podniósł się i przez chwilę tylko stał, niezbyt wiedząc, co powinien ze sobą zrobić.

— Jesteś cały we krwi.

— Lubisz stwierdzać oczywistość. — Brunet cicho prychnął, a obcy chłopak roześmiał się, co brzmiało jak naprawdę piękna melodia.

— Może ci pomóc? Dam ci jakiś ubranie. No, i zdecydowanie powinieneś odpocząć. Wyglądasz, jakbyś miał zaraz zemdleć...

— Nie, dziękuję.

Nie patrząc na blondyna, Nico ruszył trochę chwiejnym krokiem w tylko sobie znanym kierunku. Przez chwilę miał nadzieję, że obcy odczepił się i nie podąża za nim, ale już po chwili chłopak dał znać o swojej obecności przerywając ciszę.

— Chwiejesz się. Zaraz się wywalisz i tyle z tego będzie.

— Jeszcze tu jesteś? — mruknął jakby trochę zawiedziony, ale zbyt zmęczony, by jawnie okazywać swoją niechęć. — Mam swój pokój.

— Masz? — Głos maga światła wyrażał głębokie zdumienie. — To dlaczego się tutaj nie uczysz?

— Czego miałbym się niby uczyć? — Doszli do korytarza z częścią mieszkalną. Nico skręcił w jedno z mniejszych przejść. — Podstaw? To przecież potrafi praktycznie każdy dzieciak, jeszcze zanim tutaj trafi.

Niebieskooki pokiwał w zamyśleniu w głową, czego niższy mag nie mógł przecież dostrzec, bo szedł przed nim. Zapuszczali się w coraz to mniejsze i rzadziej uczęszczane korytarze, aż w końcu di Angelo zatrzymał się. Przyłożył dłoń do drzwi, które uchyliły się z przeraźliwym trzaskiem.

— Jestem Will. Will Solace — przedstawił się niebieskooki i wyciągnął w jego kierunku dłoń. Nico tylko rzucił na nią przelotne spojrzenia.

— W innych okolicznościach powiedziałbym, że mi miło. Może. Nico di Angelo.

— Wiem.

Will znowu się roześmiał, co w uszach bruneta zabrzmiało zarówno przyjemne, jak i irytująco. Nic już więcej nie mówiąc, zataczając się jak licencjonowany alkoholik, przekroczył próg. Mimo że nie zaproponował tego chłopakowi, ten przytrzymał zatrzaskujące się drzwi elegancko wypastowanym butem i wszedł za nim.

— Zapraszał cię ktoś? — jedynie mruknął, zbyt słaby, by porządnie wydrzeć się na tego całego Willa Solace'a i wywalić go. Może by sobie obił tę śliczną, słoneczną buźkę.

— Powiedzmy, że sam się zaprosiłem — odpowiedział, bezwstydnie się rozglądając. To, że nikt nigdy nie mieszkał w tym pokoju, nie było wielką zagadką. Meble stały puste, posłanie równo złożone, a wszystko było przykryte grubą warstwą kurzu. Nico, nie zważając, że wszystko brudzi, rzucił się na łóżko twarzą do dołu. Will rozbawił ten widok. — Kto by pomyślał, że ten cały mag cienia może być taki uroczy?

— Że co, proszę?! Odpieprz się.

Ciężko stwierdzić, czy ta uwaga bardziej go rozeźliła, czy zawstydziła, bo głowę wciąż chował w kołdrze. Nie pamiętał, kiedy ostatnio leżał na tak wygodnym łóżku. Chyba nigdy. Will coś do niego jeszcze gadał, ale po chwili chyba przestał, bo zauważył, że Nico już odpływa w objęcia snu. Ostatnią rzeczą, jaką brunet usłyszał, zanim kompletnie oddał się Morfeuszowi, był śmiech podobny do szelestu motylich skrzydeł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro