42: Chyba zrobiłem coś głupiego

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


* Miles *

Pierwszy tydzień po wyjeździe Lindy był okropny.

Dosłownie. Byłem zmuszony praktycznie cały czas siedzieć w melinie ojca i przebywać w towarzystwie tych idiotów oraz Bradshaw'a. Czasami nawet nie wracałem do domu, ponieważ po nocach liczyliśmy brudne pieniądze i przygotowywaliśmy wysyłki. Jak to brzmi - wysyłka. A w niej śmiercionośne narzędzie, które trafi w ręce jakiegoś bydlaka i to nielegalnie.

Cholera, byłem w tym po uszy. Był taki czas, zanim poznałem Lindy, kiedy zarabiałem na tym niezłą forsę i myślałem sobie wtedy, że mógłbym tak żyć. Ale teraz widzę jak bardzo się myliłem. Byłem taki głupi i młody, a teraz wszystko czego bym chciał to oderwać się od tego raz na zawsze.

Wiedziałem, że to wszystko jest cholernie złe, ale byłem też świadomy tego, że mój ojciec znajdzie Lindy nawet na drugim końcu świata. On ma wtyki we wszystkich wielkich miastach i nie zdziwiłbym się, gdyby zaraz któryś z nich wysłał mi zdjęcie blondynki, gdy tylko złamałbym zasady.

W drugim tygodniu w końcu jakoś się wysypiałem. Codziennie śniła mi się Lindy i przynajmniej w snach wszystko było dobrze. Tak bardzo chciałbym móc napisać do niej albo zadzwonić  i powiedzieć jak cholernie mi jej brakuje. Chciałbym móc powiedzieć jej co się u mnie dzieje i dlaczego zachowywałem się jak dureń. Ale nie mogę. Nie mogę narazić jej na niebezpieczeństwo.

Była środa, kiedy siedzieliśmy w melinie. Chłopaki rozmyślali plan wymiany broni, który miał nastąpić dziś późnym wieczorem. Wszyscy wiedzieli, że trzeba to zrobić ukradkiem, jednak nabywcy zaproponowali miejsce wymiany jako kasyno w klubie. To zwykle tam przesiadywali wszyscy bandyci tego miasta i szczerze zaczynałem się martwić o powodzenie tego planu.

- Zagramy razem w pokera, a później niby przypadkiem wymienimy się walizkami. Oni dadzą nam tą z pieniędzmi, a my im taką samą tylko, że z bronią - powiedział Bradshaw, paląc cygaro.

- Wszyscy wiemy, że w kasynie jest dwóch ochroniarzy. Myślisz, że będą patrzeć?- zapytał jeden z młodszych chłopaków.

- I właśnie dlatego Miles się nimi zajmie.

Momentalnie zmarszczyłem brwi i spojrzałem na Bradshaw'a zdziwionym wzrokiem.

- Co? Nie ma mowy, nie idę tam. Nie było tego w planach - powiedziałem od razu, protestując.

- Mała zmiana planów - zaśmiał się cicho, mrużąc oczy.

- Powiedziałem nie.

- A ja powiedziałem, że gówno mnie to obchodzi. Masz mieć ten plan w jednym palcu, Wood.

- No i mam. W środkowym - warknąłem.

- Chyba nie chcesz, żeby twojej pannie stała się krzywda, hm?- zapytał chamsko, strzelając palcami, a ja zacisnąłem pięści - A no tak.. w sumie to już nie jest twoja panienka - zaśmiał się.

- Zamknij się - warknąłem w jego stronę, czując narastającą we mnie wściekłość.

- Idziesz tam i koniec. Wiesz, że to zrobisz.

Po tych słowach dyskusja się urwała, a ja wiedziałem, że jestem ujebany. Na pewno nie skończy się to dobrze.

*

Pod klubem byliśmy przed dziesiątą wieczorem. Wybraliśmy późną godzinę, ponieważ ludzie będą już przynajmniej wstawieni i mniej podejrzliwi. Martwiło mnie jednak to, że będę musiał zająć czymś ochroniarzy. Nie miałem na to żadnego pomysłu i martwiłem się, że coś schrzanię, przez co będziemy mieli kłopoty.

W kasynie było naprawdę dużo ludzi, co nie wróżyło nic dobrego i zaczynało robić mi się niedobrze na samą myśl tego wszystkiego.

Razem z chłopakami podeszliśmy do jednego stolika, przysiadając się niby do randomowej gry, podczas gdy każdy z nas wiedział po co się tu spotkaliśmy. Starszy mężczyzna palił papierosa i uśmiechnął się złowieszczo, kiedy zobaczył walizkę w dłoni jednego chłopaka.

- Więc jak, gramy?- zapytał znacząco i wyciągnął na stół walizkę z pieniędzmi.

Wtedy Bradshaw posłał mi kiwnięcie, a ja wiedziałem, że to czas, abym zajął ochroniarzy.

Jednak w momencie, kiedy wstałem od stołu, a jeden z naszych otworzył pokazowo walizkę, udowadniając, co się w niej znajduje, stało się coś niespodziewanego. W ułamku sekundy do kasyna wbiegło kilku policjantów w kamizelkach kuloodpornych i z brońmy w dłoniach.

Wiedziałem, że muszę stąd wiać jak najszybciej się da. Nie miałem zamiaru siedzieć w więzieniu. Coś musiało pójść nie tak. Ktoś musiał da komuś cynk i nas sprzedać. Miałem tylko nadzieję, że mi się nie oberwie.

Ruszyłem w stronę tylnich drzwi, którymi czasami wchodziłem. Usłyszałem za plecami kilka strzałów i poczułem ciarki na plecach, ponieważ dopiero teraz zacząłem odczuwać strach. Kurwa, co tu się dzieje?

Zanim wyszedłem z klubu, odwróciłem się jeszcze, aby spojrzeć na coś, na co nie byłem przygotowany.

Bradshaw leżał na podłodze w kałuży krwi z bronią w dłoni. Jeden policjant pochylał się nad nim i sprawdzał mu puls, a reszta z nich właśnie skuwało kajdankami innych chłopaków.

Nad nimi stali faceci z walizką, którzy mieli dokonać z nami wymiany. Od razu wszystko poskładało mi się w całość, ponieważ oni to zaplanowali. Byli pod przykrywką i chcieli dorwać ludzi mojego ojca.

Nie czekając dłużej, w te pędy wyszedłem z klubu i zacząłem biec jak najdalej od tego miejsca. Miałem cholerną nadzieję, że nie zostanę złapany. Miałem nadzieję, że to wszystko się skończy. Kurwa, to była moja pieprzona szansa.

Pobiegłem do domu i nawet nie zadzwoniłem do ojca o tym, co się stało. Liczyłem na to, że pomyśli, że mnie zgarnęli.

Wziąłem szybko zimny prysznic, zmywając z siebie resztki brudnej roboty i stresu, a później zabrałem papierosy z półki i wyszedłem na balkon. Było cholernie ciepło, mimo późnej godziny, więc miałem na sobie tylko dresowe spodenki.

Odpaliłem papierosa i oparłem się o barierkę, a później westchnąłem i przetarłem dłońmi oczy. Kurwa, co jeśli oni wiedzą, że tam byłem? Co jeśli po mnie przyjdą? Przez długi czas nie zobaczę przyjaciół. A już na pewno nie zobaczę Lindy.

I wtedy przyszło mi do głowy coś, co po prostu musiałem zrobić. Szybko wyciągnąłem z kieszeni telefon i wybrałem numer Alex'a. Musiałem coś załatwić.

* Lindy *

Była już połowa lipca, a ja dalej męczyłam się z segregowaniem swoich rzeczy w domu. Znalazłam masę starych płyt, zdjęć i innych dupereli, z którymi wiązałam miliony wspomnień. Mimo wszystko naprawdę miło spędziłam czas, siedząc w starym domu, a nawet spotykając się ze starymi znajomymi ze szkoły.

Prawie codziennie rozmawiałam na FaceTime'ie z Alex'em, a co kilka dni również z Norą oraz moją siostrą. Cieszyłam się, że mam z nimi kontakt i miałam nadzieję, że już za niedługo ich zobaczę.

Właśnie siedziałam przy biurku i wyrzucałam do kartonu stare zeszyty oraz niepotrzebne podręczniki, kiedy zadzwoniła mi komórka. Uniosłam ją i odebrałam połączenie od Alex'a.

- Już dwie godziny wywalam stare graty. Pomocy!- powiedziałam zrozpaczonym głosem.

- Przyjedziesz jutro na lotnisko?- zaskoczył mnie pytaniem, którego się nie spodziewałam.

Otworzyłam szerzej oczy i rozdziawiłam usta, a potem rzuciłam zeszytem, który trzymałam w dłoni.

- Co Ty mówisz?- pisnęłam podekscytowana, poprawiając się na siedzeniu.

- Przyjeżdżam, zdziro. Co Ty sobie myślałaś? Że się mnie pozbędziesz? W życiu - prychnął, na co aż podskoczyłam z szerokim uśmiechem.

- Jezu, ale się cieszę! O której mam być? Na ile przyjeżdżasz? Będziesz u mnie nocował?- zalałam go pytaniami, na co się zaśmiał i westchnął.

- Jutro wszystkiego się dowiesz - powiedział nieco tajemniczo - Bądź pod lotniskiem o jedenastej.

- Mówiłam ci, że cię kocham, prawda?

- Powiedz mi to jutro - powiedział, a potem dodał, że musi już kończyć i się rozłączył.

Cholernie cieszyłam się, że zobaczę czarnowłosego, ponieważ zdążyłam się już za nim stęsknić. Brakowało mi jego poczucia humoru i przytulania. Co jak co, ale Alex przytulał najlepiej na świecie, przysięgam!

Nagle nie miałam już głowy do dalszego segregowania, więc postanowiłam zostawić to na kiedy indziej. Przecież miałam na to całe lato. Chociaż szczerze łudziłam się, że jeśli uda mi się skończyć wcześniej, będę mogła wrócić do Bostonu już na początku września.

Jedyne co zrobiłam to odłożyłam wszystko na swoje miejsce i zrobiłam porządek w pokoju, odsłaniając podłogę z wszystkich porozrzucanych na niej rzeczy.

- A Ty co?- zdziwiła się moja rodzicielka, kiedy weszła do mojego pokoju i zastała mnie ścierającą kurze z parapetu.

- Jutro przyjedzie mój przyjaciel. Nie macie nic przeciwko, hm?- zapytałam czysto retorycznie, ponieważ nie mieli nawet nic do gadki. Alex przyjeżdżał i kropka.

- Jeśli nie jest to ten kolega, z którym całowałaś się tamtego dnia, gdy przyjechaliśmy was odwiedzić.. to nie.

Po jej słowach poczułam lekki skręt w żołądku, ponieważ naprawdę starałam się nie myśleć o Miles'ie. Wychodziło mi to całkiem nieźle, dopóki ktoś lub coś mi o nim nie przypomniało.

Zamknęłam oczy i westchnęłam, a potem wlepiłam na twarz sztuczny uśmiech i odwróciłam się do mamy, kiwając przecząco.

- Nie, mamo. Przyjedzie Alex. Wiesz, opowiadałam ci o nim.

- Przyjaciel gej? Okej, może nawet zostać u nas na parę dni - wzruszyła ramionami, a później wyszła.

Przynajmniej tyle, że moi rodzicie nie oceniali osób homoseksualnych i nie przeszkadzało im to, że przyjaźnię się z jednym z nich. Miałam tylko nadzieję, że sposób bycia Alex'a ich nie wystraszy, ponieważ on naprawdę jest bezpośredni i wali prosto z mostu.

Resztę dnia spędziłam na oglądaniu seriali i myśleniu nad rzeczami, które będziemy robić razem z czarnowłosym, gdy przyleci. Miałam tyle planów i pomysłów, gdzie mogłabym go zabrać, żeby pokazać mu najpiękniejsze strony Miami. Wieczorem zasnęłam z uśmiechem na twarzy oraz z myślą, że wszystko będzie dobrze.

*

Następnego dnia już od dziewiątej szykowałam się pospiesznie do wyjścia. Na lotnisko mam jedynie kilka minut samochodem, ale myślałam, żeby wskoczyć po drodze do sklepu i kupić nam jakieś dobre wino. Na dodatek musiałam zatankować, ponieważ poziom benzyny w samochodzie ojca sięgał prawie rezerwy.

Kiedy właśnie wychodziłam z domu, zadzwonił mi telefon, a po chwili ujrzałam na wyswietlaczu zdjęcie Alex'a.

- Właśnie wyjeżdżam, co tam?- zapytałam, wchodząc do auta.

- Chyba zrobiłem coś głupiego - wyjęczał mi do słuchawki, a ja zmarszczyłam czoło.

- Co masz na myśli?- zapytałam, wkładając kluczyki do stacyjki.

- Naprawdę odwaliłem.

- Mów normalnie, Alex - wywróciłam oczami - Co się stało? Uciekł ci samolot?

- Nie, potem się dowiesz - wyjęczał - Ale nie zabijesz mnie?

- Czemu bym miała?- prychnęłam - Nie żartuj, przecież cholernie się cieszę, że do mnie przyjedziesz - uśmiechnęłam się i odpaliłam silnik - A teraz żegnam, bo wyjeżdżam.

- Pamiętaj jak bardzo cię kocham!- krzyknął jeszcze do słuchawki, a później zaśmiałam się i rozłączyłam, kręcąc głową z niedowierzaniem.

Tak jak wcześniej zaplanowałam, wskoczyłam najpierw na stację, a później do supermarketu i zrobiłam szybkie zakupy, zaopatrując się w dwa różowe wina i dużo niezdrowego żarcia, które będziemy wciskać w siebie razem z Alex'em przez następne parę dni. Następnie ruszyłam już w stronę lotniska i po kilku minutach zaparkowałam na parkingu.

Byłam mega podekscytowana, kiedy Wysiadłam z auta i zaczęłam iść w stronę drzwi wejściowych, gdzie stanęłam przed nimi i czekałam aż mój przyjaciel wybiegnie przez nie i się na mnie rzuci.

Było przed jedenastą, więc zaczęłam przeglądać Instagram, żeby jakkolwiek zabić wolno upływający czas. Kiedy minęło już parę minut, wystukałam numer Alex'a i wysłałam mu wiadomość.

Ja: Gdzie jesteś?

Ale odpowiedź nie nadeszła, przez co zaczęłam mieć naprawdę dziwnie złe przeczucia. Zaczęłam stąpać z nogi na nogę, co chwilę spoglądając na ciągle otwierające się drzwi lotniska.

I w momencie, kiedy już wybierałam numer czarnowłosego, spojrzałam ponownie w stronę wyjścia i poczułam jak w ułamku sekundy zalewa mnie fala zdziwienia, smutku, rozczarowania i bólu.

Ponieważ przez te cholerne drzwi przeszedł właśnie Miles.

___________________

Rozdział nie jest może tak długi, jak przypuszczałam, że będzie, ale jest i to się liczy 😎 Co sądzicie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro