"Czas zabawy" 🇦🇺&🇧🇷

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

nepwtune

-Bazylia! — krzyknął uradowany chłopczyk, podbiegając do swojego przyjaciela i mocno go przytulając.

-Cześć Aussie — odparł Brazylijczyk, odsuwając się i wyciągając ręce, by móc powitać się z Australią ich charakterystycznym przywitaniem — I nie nazywaj mnie tak! — oburzony podniósł głos.

-Bazylia, bazylia, bazylia! — zaśpiewał Australijczyk, po czym został sturchnięty w bok — W każdym razie — zmienił temat — Gdzie idziemy najpierw? — spytał, unosząc głowę i patrząc na plan zoo.

-Tam, gdzie dużo błota! — odpowiedział radośnie Amerykanin, ignorując głos swojej mamy, który wyraźnie temu zabraniał — A potem na lody!

-Truskawkowe! — dopowiedział Australijczyk — A następnie idziemy do domu i pogramy na konsoli! — zaproponował uśmiechnięty, odgarniając loczki przyjaciela do tyłu — Ciągle ci do oczu wchodzą — zauważył — Powinienem je podciąć.

-Nie ma mowy! — odparł pewnie Brazylia — Prędzej twoje piegi znikną, niż ja nie będę miał moich pięknych loczków — skrzyżował ręce, przybierając poważny wyraz twarzy.

-Ale przecież ja nie mam wpływu na to, że mam tyle piegów! — starał się wybronić — Ty za to możesz przestać spać z tym wężem i przyjdzie ci to lepiej.

-No to, kiedy przestaniesz wymyślać te żenujące żarty — przykręcił oczami, znów ignorując słowa, lecz tym razem swojego przyjaciela o jego ulubionym pluszaku — A po grze pójdziemy na łąkę!

*★*

Dwóch małych chłopców przebiegło przez błotną kałużę. Zajmowała ona całą szerokość drogi, a i w głowach dzieci nie pojawił się pomysł, by ją obejść. Błoto pobrudziło ich i tak już brudne spodenki, a nawet bluzkę niższego chłopaka.

Z uśmiechami na ustach wbiegli na przyozdobioną kolorami polanę. Kwitnące kwiaty zaczęły roztaczać przyjemną woń, cieszącą każdego, kto tamtędy przechodził. Nic dziwnego, że dzieci się tam bawiące zawsze wracały do domów w znakomitym humorze. Dywan barw tworzył rumianek, żółty jaskier czy różowa koniczyna. Wśród nich chowały się białe stokrotki oraz kwiaty nie zawsze spotykane w takim miejscu: czerwone maki i niebieskie chabry.

Nad pękami kwiatów latały brzęczące owady, z których większość stanowiły pracowite pszczoły. Prócz nich, znajdowały się tam inne, drobne zwierzątka, które kryły się w pobliskich krzakach. Nad głowami dało się zauważyć wiele różnorakich motyli, trzepoczących swymi drobnymi skrzydełkami. Jeszcze wyżej latały ptaki, które swoim śpiewem dopełniały uroku łąki.

Chłopcy dobiegli na środek polany, gdzie rosła pięćdziesięcioletnia jabłoń. Usiedli pod nią, chowając się w jej cieniu i rozpoczęli rozmowę. Australijczyk zerwał dwa jabłka, a jedno z nich podał swojemu przyjacielowi. Kiedy niebo przybrało pomarańczowe kolory, skończyli jeść ósme już jabłka i wyrzucili ogryzki. Wtedy zaczęli się bawić, ganiając po łące i wzbogacając ją o radosny śmiech szczęśliwych dzieci.

Niestety z czasem Słońce kompletnie schowało się za horyzontem, a po dzieci przyszły ich matki. Przyzwyczajone do zabaw swych pociech, widząc brudne ubrania, delikatnie się uśmiechnęły, kręcąc głowami, po czym wzięły chłopców za ręce i odprowadziły do domów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro