Four. Jest nas więcej

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rok 2038, 15 sierpnia. Godzina 20:50.
            Siedziałyśmy z Tess w salonie, oglądając transmisję na żywo z akcji policyjnej w środku miasta. Android PL600 sprzeciwił się swojemu programowi, a potem wziął na zakładnika małą dziewczynkę. Nie sądziłam, że pierwszy defekt (bo tak go nazwali reporterzy), o którym usłyszę, będzie chciał kogoś skrzywdzić. Jednakże miałam doskonale świadomość, że nie opowiedzieli nam całej historii. Bez powodu nie zraniłby nikogo - byłam tego pewna. Wtedy na taras wyszedł kolejny android, tym samym przybliżono obraz na jego wizerunek.
— To chyba jakaś nówka sztuka, co nie? — spytała Tess. — Nie widziałam takich w mieście... dałabyś radę go przeskanować?
— Spróbuję — odparłam, a następnie przeprowadziłam skan. — Model RK800, wyprodukowany w tym miesiącu. To android policyjny... wygląda na to, że jest pierwszym modelem biorącym czynny udział w akcjach. Nazywa się Connor.
— Czekaj, "pierwszym modelem biorącym czynny udział w akcjach"? Czyli poprzednie androidy policyjne tylko siedziały na komisariacie, robiąc robotę papierkową? — zapytała.
— Z tego co mi wiadomo, to tak — odpowiedziałam.
— Serio?! — rozszerzyła oczy ze zdziwienia.
Przytaknęłam, po czym wróciłyśmy do oglądania. Wszystko skończyło się dobrze, Connorowi udało się uratować zakładniczkę, a także pomóc rannemu policjantowi. Defekt zaś został kilkukrotnie postrzelony, przez co poważnie go uszkodzono. Transmisja zakończyła się, a ja zaczęłam się zastanawiać nad kilkoma sprawami. "Czemu PL600 wziął małą na zakładnika? Co wywołało jego sprzeciwienie się programowi? I czy to oznacza, że... androidów, które się zbuntowały, jest więcej?".
Rok 2038, 5 listopada. Godzina 22:49.
             Przez ostatnie miesiące pojawiało się coraz więcej przypadków defektów. Jednocześnie cieszyłam się z tego powodu, ponieważ rosła liczba androidów, które zyskały samoświadomość. Lecz z drugiej strony spowodowało to, że policja zaczęła je szukać oraz wyłapywać, a ci, którzy pomagali im się ukrywać - musieli się zmierzyć z konsekwencjami prawnymi. Wtedy zaczęłam się obawiać o Tess. Nie chciałam ściągnąć na nią kłopotów, dlatego postanowiłam ją opuścić. Po upewnieniu się, że zasnęła, przebrałam się w coś, co by mi pozwoliło wtopić się w tłum. W efekcie wyglądałam jak listonosze na początku dwudziestego wieku, z tą jedyną różnicą, że zamiast czapki listonoszki założyłam czarną czapkę marynarską. Zostawiłam Tess wiadomość przepraszającą za odejście bez pożegnania, a także informującą, że wrócę, jak tylko sytuacja się uspokoi. Poprawiłam kitkę, wyszłam z domu, a następnie udałam się na przystanek autobusowy. Nie musiałam długo czekać, albowiem przyjechał on niecałe trzy minuty później. Wsiadłam do sekcji dla ludzi, po czym zajęłam miejsce obok dwóch śpiących kobiet. Co jednak zwróciło moją uwagę, to fakt, że były to mała dziewczynka i androidka. "Biedulki... czemu się tu znalazły?" zastanawiałam się. Chciałam się dowiedzieć, jednakże nie miałam serca, aby je obudzić. Kiedy czekałam, aż same się przebudzą, autobus dotarł na koniec trasy. Po zatrzymaniu się, kierowca podszedł i szturchnął androidkę.
  — Koniec trasy — poinformował.
  — Koniec trasy? — spytała zdziwiona.
  — A no. Musicie wysiąść — powiedział mężczyzna, zwracając się również do mnie.
Androidka obudziła dziewczynkę. Gdy już miały wychodzić, zapytała:
  — Zna pan jakieś miejsce, gdzie możemy spędzić noc?
  — Niestety nie mam pojęcia. Musicie wysiąść — odparł.
Bez słowa opuściły wehikuł. Wstając, powiedziałam:
  — Spokojnej nocy — życzyłam kierowcy, po czym ruszyłam za nimi. — Zaczekajcie! — zawołałam.
Odwróciły się w moją stronę, a ja podeszłam do nich. Oznajmiłam:
  — Też jestem androidem — wyłączyłam na chwilę skórę dłoni, aby potwierdzić moje słowa. — Jestem Julie — wystawiłam rękę do uścisku.
  — Kara — przedstawiła się opiekunka małej, ściskając moją dłoń. — A to Alice — wskazała głową na dziewczynkę.
  — Miło was poznać — odpowiedziałam. — Nie wiem, czemu się tutaj znalazłyście, ale zakładam, że... przed ucieczką nie miałyście za fajnie. Pomyślałam, że mogłybyśmy... połączyć siły. Razem będzie nam łatwiej.
Kara zamyśliła się na chwilę. Spojrzała na Alice, po czym zgodziła się na moją propozycję. Rozpoczęłyśmy poszukiwania schronienia na noc, co niestety nie należało do najłatwiejszych zadań. Rozważałyśmy zatrzymanie się w motelu, aczkolwiek nie było to możliwe bez pieniędzy i ubrań stanowiących przykrywkę dla Kary. W celu zdobycia ich, musiałybyśmy okraść pralnię, a także sklep całodobowy, dlatego zrezygnowałyśmy z tego planu i szukałyśmy dalej. Trafiłyśmy przy tym na androida-śmieciarza. Co prawda po nawiązaniu połączenia z Karą podał adres miejsca, w którym otrzymałybyśmy pomoc, lecz ono również odpadło, ponieważ znajdowało się na drugim końcu miasta. W tej sytuacji pozostało nam jedynie zbadanie parkingu nieopodal. Po tym jak udało nam się dostać na jego teren, okazało się, że znajdował się na nim jeden, zepsuty samochód. Podczas gdy Kara go sprawdzała, podeszłam do ogrodzenia i przyjrzałam się opuszczonemu budynkowi.
  — Hej, a może tutaj? — zasugerowałam, wskazując na dom.
Kara podeszła do mnie i również spojrzała na squat. Po chwili zadumy, stwierdziła:
  — To zawsze lepsze niż samochód — odparła. — I bezpieczniejsze. Tylko jak się tam dostaniemy? — dopytała.
— Może... mogłybyśmy coś podsunąć i wspiąć się po ogrodzeniu... albo... — zastanawiałam się na głos.
Chciałam już się nieco odsunąć do tyłu oraz przeprowadzić prekonstrukcję tego, jak mogłybyśmy pokonać ogrodzenie, kiedy znienacka Alice podeszła do nas i wręczyła Karze kombinerki. "Dziękuję słonko" odpowiedziała z uśmiechem jej opiekunka, a następnie przecięła kilka prętów. Przechodząc pod siatką, zahaczyła o nią ramieniem.
— Wszystko w porządku? — zapytałyśmy jednocześnie z Alice.
  — Tak, to tylko niewielkie zadrapanie — zapewniła Kara. — Bądźcie ostrożne — po tych słowach podniosła i przytrzymała siatkę.
Najpierw przeczołgała się Alice, a ja za nią. Udałyśmy się na poszukiwania wejścia do środka squatu. Wszystkie okna odpadły ponieważ były pozabijane deskami, a nie miałyśmy odpowiednich narzędzi, aby się ich pozbyć. Chciałyśmy spróbować wejść przez drzwi, gdy zorientowałyśmy się z Karą, że Alice... zniknęła. Dosłownie jakby rozmyła się w powietrzu. Spanikowane wróciłyśmy na ścieżkę, którą tu przyszłyśmy. Zobaczyłyśmy biedną Alice opierającą się o ścianę budynku, której nożem groził android posiadający ciemne ponczo z jakiejś płachty. Jego dioda świeciła się na czerwono. "Niedobrze... musimy go uspokoić" pomyślałam.
  — Co ty wyprawiasz?! — spytała zdenerwowana Kara.
  — Goście... Ralph nie lubi gości... oni są źli... oni chcą skrzywdzić Ralpha! — Ralph brzmiał tak, jakby stracił zmysły.
  — Daj spokój, to tylko dziecko! Nie zrobi ci krzywdy — stwierdziłam.
  — "Tylko dziecko"? — zapytał Ralph, a jego dioda zrobiła się żółta. — To nieprawda... zresztą bez znaczenia... wciąż może skrzywdzić Ralpha — rozmawiał jakby sam ze sobą.
— Nie mam pojęcia, co takiego ci zrobili ludzie, lecz ona nie miała z tym nic wspólnego — powiedziała Kara.
— Wszyscy ludzie są źli — wymamrotał Ralph. — I Ralph nie pozwoli, by znów go skrzywdzili.
— Myślałyśmy, że dom jest pusty — poinformowałam. — Chciałyśmy tu tylko przenocować, nie sądziłyśmy, że kogoś tu spotkamy — dodałam.
— Goście są niebezpieczni... spójrzcie, co zrobili Ralphowi — odwrócił głowę w naszą stronę, ukazując swoje rany.
Widok ten zamurował mnie. Jego lewe oko było czarne z ciemnoniebieską źrenicą, a przez polik przechodziła blizna, cała niebieska od tyrium. Prócz tego, w dwóch miejscach na twarzy Ralpha widać było białe ślady. Można było po tym wywnioskować, że jego skóra została zbyt zniszczona, aby móc się zregenerować. "Potwory" pomyślałam. Po chwili niezręcznej ciszy, Kara oświadczyła:
  — Nie musisz się nami przejmować. Nic ci nie zrobimy, masz moje słowo.
Alice szybko schowała się za nami. Dioda Ralpha w końcu stała się niebieska.
  — Wybaczcie Ralphowi... miewa problemy z samokontrolą... — odparł skruszony. — Czasami robi ze strachu rzeczy, których potem żałuje... Ralph wiele przeżył. Bardzo się boi, że ludzie go znowu dopadną... — wyznał. — Możecie tu zostać, jeżeli chcecie. Ralph nie zrobi wam krzywdy.
Spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo z Karą. Kiedy potwierdziłyśmy, że zostajemy, Ralph bardzo się ucieszył. Pokazał nam ręką, abyśmy poszły za nim, po czym ruszył pędem do drzwi. Podążyłyśmy jego śladem, podczas gdy on powiedział, że mieszka w tym budynku odkąd uciekł. Poinformował, że praktycznie nigdy nie wychodzi, dlatego nikt o nim nie wie. Na dodatek wspomniał, że czasami ludzie tu przychodzą, aby przenocować, jednakże wtedy się chowa i czeka, aż pójdą. Opowiadając to, brzmiał, jakby był z siebie bardzo dumny. Niedługo po wpuszczeniu nas do środka, udał się do innego pomieszczenia.
  — Spokojnie Alice, to tylko na jedną noc — Kara spróbowała pocieszyć dziewczynkę. — Jutro znajdziemy coś lepszego.
Alice skinęła głową, a następnie wraz z jej opiekunką rozpoczęłyśmy przygotowywania posłania dla niej. Kara wrzuciła kilka desek do kominka, po czym poszła szukać zapałek. Natomiast mnie udało się odnaleźć w pudle pod schodami kilka kocy, z których przygotowałam posłanie dla Alice.
— Dziękuję — powiedziała nieśmiało.
— Nie ma sprawy — uśmiechnęłam się lekko.
Alice odwzajemniła uśmiech. Chwilę potem wróciła Kara i rozpaliła ogień w kominku. Gdy miała zamiar ułożyć małą do snu, postanowiłam sprawdzić, co u Ralpha. Weszłam do pokoju, do którego wcześniej się udał "gospodarz". Widok, który zastałam, był dość osobliwy. Ściany kuchni pokryte były napisami "rA9", zaś Ralph pisał ciągle ten sam wyraz. Próbowałam odnaleźć znaczenie "rA9", jednakże w mojej bazie danych nic nie było na ten temat.
  — Czy to jakiś kod? — zapytałam. — Wybacz, jestem... starszym modelem i nie znalazłam go w bazie danych. Co oznacza? — zadałam jeszcze jedno pytanie, zerkając na napis "JESTEM ŻYWY" nad zmywarką.
  — Hm? — odparł, jakby wyrwany z transu.
— "rA9". Dlaczego to piszesz? Co oznacza? — spytałam.
Zapadła cisza. Dopiero po minucie Ralph odpowiedział:
— Nie wiem. Nie wiem — po tych słowach wrócił do pisania na ścianie.
Spróbowałam jeszcze raz znaleźć coś na temat tego symbolu. Nie udało mi się jednak. Nie był to ani kod, ani model androida, ani adres, ani zaszyfrowana wiadomość. "Może Zane by wiedział, co to oznacza... właśnie. Co się z nim stało? Czy nadal pracuje w CyberLife? Czy go zwolniono? Czy odkryto, że mi pomógł w ucieczce i spotkały go jakieś konsekwencje prawne? Powinnam spróbować go odnaleźć, kiedy sytuacja się nieco uspokoi... o ile to nastąpi" rozmyślałam.
           Nazajutrz okazało się, że Ralph gdzieś zniknął. Biorąc pod uwagę fakt, że powiedział, że praktycznie nie wychodzi, zaniepokoiło mnie to. "I tak dzisiaj się stąd wynosimy... może nie musimy się nim przejmować..." próbowałam się uspokoić. Siedziałam z Alice, czekając na powrót Kary z góry. Wcześniej mnie poinformowała, że pójdzie poszukać ubrań, które pozwolą jej się wtopić w tłum, wspomniała także o pozbyciu się diody oraz zmianie fryzury. Rozważałam, czy później zapytać o powód dlaczego stała się defektem i uciekła z Alice, aczkolwiek zrezygnowałam z tego pomysłu. Zdawałam sobie sprawę, że jest to kwestia dosyć wrażliwa i póki same nie zaczęłyby tematu, nie chciałam go poruszać. Dosłownie chwilę przed tym, jak Kara zeszła na dół, powrócił Ralph. Z wielkim, martwym szczurem w ręce.
— Ralph zdobył jedzenie dla ludzkiej dziewczynki! — oznajmił entuzjastycznie. — Prezent specjalnie dla niej, żeby naprawić wcześniejsze błędy. Ralph przyrządzi, wszystko będzie jak u ludzi. Wiem, że ludzie lubią mięso. Chodź, usiądź sobie — zwrócił się do Kary.
— To naprawdę miłe z twojej strony, Ralph — stwierdziła Kara. — Lecz musimy już iść.
  — Iść...? — spytał zdziwiony. — Nie. Pójdziecie, kiedy dziewczynka zje śniadanie. Zjemy wspólnie jak rodzina... wiesz, tata, mama i dzieci.
  — Wybacz, Ralph. Naprawdę musimy już iść — odparła. — Alice, Julie, chodźcie.
Chciałyśmy czym prędzej podejść do Kary, jednakże Ralph nas powstrzymał.
  — Dziewczynka nigdzie nie idzie — oświadczył stanowczo.
Złapałam Alice za rękę, po czym przeprowadziłam prekonstrukcję ucieczki. Wszystko poszłoby w miarę sprawnie, gdyby nie dwa czynniki - siatka, którą musiałybyśmy pokonać po wyjściu na zewnątrz i nóż trzymany przez Ralpha. Gdybyśmy spróbowały podbiec do Kary, mógłby nas zaciąć. Mnie oczywiście nic specjalnego by się nie stało, ale nie chciałam, żeby skrzywdził Alice. Pozostało nam tylko mieć nadzieję, że Karze uda się przekonać Ralpha, aby nas puścił.
  — Ralph... ludzie tego nie jedzą... — Kara nie skończyła.
  — FAŁSZ! — wydarł się Ralph, wymachując rękoma. — Ludzie jedzą martwe zwierzęta, Ralph to dobrze wie!
Na wszelki wypadek zakryłam Alice swoim ciałem, po czym zapytałam:
  — Chyba jej nie skrzywdzisz, prawda?
  — Lubimy się, pamiętasz? — spytała opiekunka małej.
  — Nie, Ralph nie chce skrzywdzić dziewczynki. Chce tylko, żeby coś zjadła, to wszystko — odpowiedział.
"Może mogłybyśmy go poprosić, żeby to przygotował i dał nam na drogę, a później byśmy się tego szczura pozbyły?" pomyślałam. "Nie, to nie przejdzie. Za bardzo mu zależy, żebyśmy zasiedli razem do stołu".
  — W porządku — Kara zrobiła dobrą minę do złej gry. — Zjemy wspólnie. Jak rodzina — po tych słowach usiadła przy stole.
"O... tego się nie spodziewałam... mam nadzieję, że wiesz co robisz, Kara". Ralph bardzo się ucieszył, a następnie posadził Alice i mnie tak, abyśmy były naprzeciwko siebie. Kiedy przygotowywał "śniadanie", Alice zwróciła się szeptem do Kary:
  — Proszę, Kara... nie chcę tego jeść...
  — Co powiedziała? — spytał znienacka Ralph.
  — Powiedziała, że nie może doczekać się twojej potrawy. Jest bardzo głodna — skłamała Kara.
  — Ludzkie dziecko nie będzie żałować! Ralph znalazł największy okaz w okolicy, zrobi z niego prawdziwe pyszności! — położył przypalonego szczura na stole i się dosiadł. — Smacznego, jedz — zwrócił się do Alice.
"Świetnie, co teraz?" zaczęłam się zastanawiać. Widząc, że mała nie ma zamiaru zacząć posiłku, Ralph znów krzyknął:
  — JEDZ! — aż podskoczyłyśmy z przerażenia. — Jedz — dodał spokojniej.
"Może gdyby udało się go uderzyć stołem, to później mogłybyśmy go wepchnąć do kominka, dzięki czemu nie ruszyłby za nami w pogoń i miałybyśmy wystarczająco czasu na ucieczkę... skąd u mnie taki okrutny pomysł?".
  — Znalazłam ciało na górze — poinformowała Kara. — Zabiłeś tego człowieka, tak?
  — Nie... nieprawda... Ralph jak go znalazł, już był martwy — powiedział Ralph.
— Zabiłeś człowieka, Ralph! Nie wypieraj się tego! — naciskała Kara. — Nienawidzisz ludzi, a jesteś dokładnie taki sam jak oni! Jesteś mordercą!
— Ralph nie chciał go skrzywdzić! — odkrzyknął. — Nie... tylko... — głos zaczął mu się łamać — Ralph nie panuje nad gniewem... kiedy wpadnie w złość, staje się głupi... Ralph przeprasza... chciał tylko mieć przyjaciół...
"Dobrze, że zdaje sobie sprawę ze swoich problemów..." pomyślałam. Kara nie zdążyła odpowiedzieć, kiedy usłyszeliśmy pukanie do drzwi.
— Jest tu ktoś? — zapytał nieznajomy głos.
— O nie... — wymamrotałam.
— Schowajcie się tam — Ralph wskazał na kartonowe pudełka pod schodami. — Ralph odciągnie ich uwagę. Przynajmniej tak może naprawić swoje błędy...
Dziewczyny ukryły się pod schodami. Nie wystarczyło jednak miejsca dla mnie, dlatego musiałam improwizować. Udało mi się znaleźć kryjówkę za krzywo ustawioną komodą w rogu pomieszczenia. Kiedy do domu wszedł nieznajomy, zajrzałam przez szparę między meblem a ścianą, by sprawdzić kto to. Moim oczom ukazał się android znany mi z telewizji. Connor. Lekko przerażona, wycofałam się pod ścianę. "Kto to?" Kara skomunikowała się ze mną "telepatycznie". "Widziałam go kiedyś w wiadomościach. Android policyjny i prototyp najnowszej serii, RK800. Został zaprogramowany, aby rozwiązać każdą sprawę... możemy mieć spory problem" odpowiedziałam.
— Nie bój się — Connor zwrócił się do Ralpha. — Nie zrobię ci krzywdy. Szukam androida AX400, widziałeś go może?
— Ralph nikogo nie widział — odpowiedział gospodarz.
— Czy są tu jakieś inne androidy? — spytał Connor.
— Ralph jest sam jak palec.
— Na płocie znajdują się ślady tyrium. Musiał tam przechodzić android.
  — Ralph się zaciął jak przechodził.
Wnioskując po odgłosach, Connor udał się do kuchni. Długo tam jednak go nie było, dosłownie chwilę potem wrócił. Znów wyjrzałam przez szczelinę między komodą na ścianą. Connor zaczął kręcić się po pomieszczeniu. "Błagam, nie podchodź tutaj, błagam, nie podchodź tutaj, błagam, nie podchodź tutaj..." powtarzałam w myślach. Można by ująć, że omal serce mi nie stanęło, kiedy zobaczyłam jak detektyw zaczął wchodzić po schodach. "Tak, idź na górę. Idź na górę i tam zostań". Zatrzymał się w połowie drogi, pytając:
— Czy jest ktoś na górze?
— Skądże. Ralph już mówił, jest całkiem sam — odpowiedział Ralph.
Connor zszedł na parter. "Nie tu miałeś iść..." pomyślałam. Oczywiście, coś musiałam wcześniej zapeszyć, bo Connor podszedł do kryjówki dziewczyn. Miał już odsuwać pudełka, gdy nagle chwycił go Ralph i kazał Karze uciekać. Kara oraz Alice szybko wybiegły na zewnątrz. Ralph przewrócił Connora, po czym przysunął się pod ścianę. Do budynku wpadł starszy mężczyzna.
— Connor, co się dzieje do jasnej cholery?! — zapytał.
— AX400 tutaj jest, gonię ją! — oświadczył Connor, podnosząc się, a następnie ruszając w pościg za dziewczynami.
Jego współpracownik udał się za nim, a ja wyszłam z ukrycia. "Muszę pomóc Karze i Alice".
— Dzięki za pomoc! Uważaj na siebie! — rzuciłam na pożegnanie Ralphowi, a następnie pobiegłam za policjantami.
Zachowałam odpowiedni dystans. "Rany, nie sądziłam, że RK800 jest taki szybki" pomyślałam. "Wystrzelił do przodu jak torpeda". Przepchałam się przez kolejną garstkę ludzi, w ostatniej chwili uniknęłam potrącenia przez taksówkę i przeskoczyłam nad przewróconym koszem na śmieci. Na szczęście nie straciłam z oczu ani Connora, ani jego współpracownika. W pewnym momencie skręcili w prawo, dlatego przyczaiłam się. Wyjrzałam zza ściany. Kara oraz Alice wspięły się po siatce i przeszły na jej drugą stronę. Connor najprawdopodobniej chciał pobiec dalej za dziewczynami, ale zatrzymał go ten starszy mężczyzna. "Ile bym dała, aby ich usłyszeć... skup się Julie. Musisz odwrócić ich uwagę, żeby dalej nie ścigali Kary i Alice. Myśl... myśl... mam dwie opcje. Mogę zwrócić na siebie ich uwagę, a potem rzucić się do ucieczki. Albo... mogę się oddać w ich ręce. Później bym spróbowała się wymknąć. Obydwie możliwości są ryzykowne" rozmyślałam, a następnie przeprowadziłam analizę. "Niech to". Zarówno pierwsza, jak i druga opcja miały po pięćdziesiąt procent prawdopodobieństwa powodzenia. Wybór był trudny, a musiałam działać szybko. "Co robić, co robić?".

~⚖️~

*muzyczka z Polsatu*
Ojojojoj... Julie ma teraz niezłą zagwozdkę. A co ostatecznie wybierze? Cóż, tego przekonamy się w następnym rozdziale.
Jeżeli pojawiły się jakieś błędy, możecie pisać śmiało.
Pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie, trzymajcie się ciepło! Do zobaczenia, cześć!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro