19. Armitage Hux

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Jestem uosobieniem pewności siebie. Emanuję niepodważalną siłą. Nie znam bardziej odważnej osoby. O tak, sam przed sobą czuję respekt - mówił Hux idąc chodnikiem obok ruchliwej ulicy. W tamtym momencie nie obchodziły go pytające spojrzenia ludzi, których mijał na swojej drodze.

- Jestem cholernie pewny siebie - powtarzał w kółko. W końcu prawdopodobnie w to uwierzył. Z uniesioną głową szedł przed siebie. Na horyzoncie widział już dom, w którym usadził swojego ojca. - Jestem tak dobry, że kupiłem mu cholerną willę - parsknął.

- Idiota powinien się przede mną płaszczyć! - Sam zaskoczył się, że powiedział to tak głośno. Bawiące się po drugiej stronie ulicy dzieci o jasno niebieskim odcieniu skóry patrzyły na niego z rozbawieniem. Hux spojrzał na nie z pogardą, ten wyraz twarzy trenował na spotkanie z ojcem.

Dzieci wzruszyły ramionami i powiedziały coś, czego mężczyzna nie dosłyszał. Po chwili wybuchnęły głośnym śmiechem, który sprawił, że pewność siebie, którą Hux wpychał do swojej głowy od kilku godzin, uleciała w sekundę.

Dalszy spacer pod furtkę prowadzącą na posesję domu Brendola Huxa, upłynął na nieskutecznych i żałosnych próbach przekonania samego siebie o własnej wartości. Problem polegał na tym, że im bliżej spotkania z ojcem, tym mocnej uświadamiał sobie, że to jest niemożliwe. Przynajmniej w jego obecności.

Hux zatrzymał się. Był na miejscu. Wystarczyło jedynie nacisnąć dzwonek. Krótki ruch, jedno uniesienie ręki. Jednak dla mężczyzny było to wyzwanie godne samodzielnemu pokonaniu Ruchu Oporu. Szczególnie w momencie, gdy jego chęci na dokonanie tego zaczynały maleć.

- Przecież to ja dowodzę. Przejąłem kontrolę - mruczał pod nosem Hux. W końcu dał znać o swoim przybyciu wduszając guzik przy furtce. - Ja się wspiąłem na sam szczyt, kiedy on nigdy nie był nawet blisko. To ja zasługuję na szacunek.

- Też tak uważam - Hux podskoczył. Nie zdawał sobie sprawy, że Brendol przypatruje mu się stojąc w otwartych drzwiach. Pytanie brzmiało, jak wiele z jego monologu udało mu się podsłuchać. - Wejdziesz, czy wolisz porozmawiać na zewnątrz? - zapytał z przekąsem.

Przechodząc prze furtkę Hux dodał przed sobą, że wolałby tę drugą opcję. Im więcej świadków, tym mniejszy był jego niepokój.

Brendol wpuścił go do długiego i obszernego korytarza. Wszystkie ściany obwieszone były wielkimi obrazami w wyglądających na drogie ramach. Na podłodze leżał czerwony dywan ze złotymi elementami. Armitage miał wrażenie jakby znalazł się w muzeum. W takim plenerze jeszcze nigdy nie został poniżony. Kiedyś musiał być ten pierwszy raz.

- Napijesz się czegoś? - zapytał Brendol prowadząc syna do salonu. Hux szedł za nim oddychając szybko. Przez myśli przewijały mu się wszystkie możliwe opcje. Obawiał się, że nieważne czego by nie wybrał, jego ojciec i tak znalazłby sposób, by uznać to za obrazę.

- Nie dzięki - odparł krótko żałując od razu swoich słów. Może powinien poprosić chociaż o wodę?

- To daj mi chwilę, żebym przygotował sobie szklankę whisky - powiedział Brendol. Hux skinął głową i usiadł na kanapie, gdy jego ojciec zniknął za ścianą. Przy swojej nodze odłożył torbę, którą miał cały czas przewieszoną przez ramię. Mężczyzna spojrzał na przesuwające się powoli wskazówki zegara. Pośpiesznie wyjął swój komunikator. Nie miał żadnych wiadomości.

Hux poprawił się na kanapie po raz setny. Nieobecność ojca przekraczała zwyczajne nalanie sobie whisky. Mężczyzna pokręcił głową z irytacją. Czego się spodziewał? Myślał, że Brendol okaże mu chociaż krztę szacunku? Odpowiedź była jedna; Nigdy w życiu!

Po niespełna pięciu minutach, Brendol wparował do pokoju z niepasującym do niego wyrazem twarzy. Hux nie był w stanie odebrać go jako niepokoju, którego był niepodważalnym znakiem. Mężczyzna uznał to za wstęp do kolejnej z perfidnych manipulacji. Znając życie, spodziewał się, że ojciec jak zwykle postara się wyciągnąć z ich układu jak najwięcej dla siebie.

- Whisky się skończyło, czy wypiłeś je po drodze? - zapytał Armitage zauważając, że mężczyzna nie miał ze sobą żadnej szklanki. Brendol zaśmiał się sucho i opadł na fotel po drugiej stronie stołu do kawy. Ta odległość uspokoiła nieco Huxa. Ostatnim czego pragnął, był dotyk tłustych łap swojego ojca.

- Tak, znaczy nie. Postanowiłem, że nie będę dzisiaj pić. A nóż zapragnę wybrać się na krótką przejażdżkę - skomentował Brendol. Armitage wzruszył ramionami i wyciągnął ze swojej torby tablet. Położył urządzenie na stole i przesunął je bliżej ojca. Wskazał na kilka tabel i raportów.

- Sprawdź, czy te dane się zgadzają. Muszę mieć pewność, że to cały twój oddział.

- Oddziały - poprawił go Brendol.

Zaczyna się, pomyślał Hux i przejechał ręką po sztywnych włosach.

- Armitage, nie chciałbyś najpierw porozmawiać jak ojciec z synem. Przecież wojsko nie ucieknie. - Hux chciał zaprotestować, ale jego ojciec kontynuował w najlepsze. - Chociaż patrząc na to do czego chcesz je zmusić, nie zdziwię się, gdy się zbuntuje.

- Nikt nie zamierza się buntować - przerwał mu Hux. Starszy z mężczyzn milczał przyglądając się synowi przymrużonymi oczami. - Chyba nie uważasz, że odziały, nad którymi sprawujesz opiekę, postanowią się przeciwstawić. To byłoby niesamowicie nie na miejscu, zważając na to, że słyną z tego, przez kogo są zarządzane.

Hux wiedział doskonale, że trafił w czuły punkt, ego. Ego Brendola było tak wielkie, że pomimo bycia zdegradowanym, wciąż czuł się ponad synem. Nawet gdy ten we własnej osobie pozbawił ojca tytułów i odesłał na Arkanis.

- Nie wkładaj w moje usta czegoś, czego nie powiedziałem - warknął Brendol. - Jeśli tak bardzo chcesz przejść do interesów, proszę bardzo. Zacznę od tego, że nie mogę uwierzyć, w to co wyprawiasz. Posłusznie wykonujesz polecenie tego pajaca w masce.

- Skąd ta pewność, że to jego rozkazy?

- Bo wiem, że wychowałem cię w całkowitym oddaniu Najwyższemu Porządkowi, a ty działasz wbrew jego dobra. Cholera, działasz przeciwko całej galaktyce.

- Spokojnie, nie przesadzajmy. Zacznę od tego, że nie wiem, gdzie widzisz problem. W obecnej chwili to właśnie Kylo Ren, jest głową Najwyższego Porządku. Moim zdanie wychowałeś mnie idealnie, robię dokładnie to czego mnie nauczyłeś, czyż nie?

- Nie ironizuj mi tutaj. Może i wychowałem cię w odpowiedniej wierze, tak nie zdołałem wyplenić z ciebie tej żałosnej uległości. - Brendol niemalże warczał. - Na pewno odziedziczyłeś to po matce!

- Pamiętasz chociaż jej imię?! - uniósł się Armitage. - Albo podaj chociaż jakiekolwiek z imion twoich kochanek!

- Może mam podać jeszcze imię któregoś z moich dzieci, co? Tego chcesz? Wydawało mi się, że sprawy prywatne odłożyliśmy na później.

Hux zadławił się śliną i zaczął kaszleć. To tylko zachęciło Brendola do kontynuowania.

- Dałbym sobie rękę uciąć, że każda osoba w galaktyce posiadająca rude włosy, jest ze mną spokrewniona. Co za tym idzie, masz mnóstwo rodzeństwa - zaśmiał się mężczyzna. Huxowi, wcale nie było do śmiechu. Poczuł ukłucie zazdrości na myśl, że gdyby miał nieco więcej szczęścia, nie byłby pierwszym z potomków Brendola i uniknąłby całego swojego dzieciństwa.

- Proszę, daruj sobie, wróćmy do tego, po co tu przyjechałem - uciął Armitage. - Sprawdź, czy moje dane się zgadzają.

- A co, jeśli nie zamierzam tego zrobić? - zapytał szorstko Brendol. Hux spodziewał się, że jego ojciec będzie próbował go drażnić.

- A to, że nie masz zbyt wiele do gadania - rzucił mężczyzna.

***

Leia odetchnęła głośno, nie zdołała powstrzymać szlochu. Kylo spuścił wzrok. Nie był w stanie na nią patrzeć. W zasadzie, nie potrafił przed nią stać. Zawiesił spojrzenie na swoich butach i nieporadnie zaczął miętolić w dłoniach rękawy swojego stroju. W tamtej chwili czuł się jak mały chłopiec, który zrobił coś złego i czekał na upomnienie rodzica. Oprócz tego, że nie mógł nazwać się już ''małym chłopcem", cała reszta się zgadzała.

Kobieta odkaszlnęła przywołując na siebie uwagę syna. Przez moment stała w miejscu, aż w końcu wytarła samotną łzę spływającą po jej policzku i odwróciła się do Kylo plecami. Nie trwało to długo, mimo to te kilka sekund wystarczyło, by Ren poczuł względem siebie odrazę, o której istnieniu nie miał pojęcia. Była silna, przesycała każdy centymetr jego ciała.

Kylo zagryzł szczękę i zacisnął ręce, tak, że pomimo krótko ściętych paznokci, te prawdopodobnie przebiły mu skórę. Nie zdążył tego sprawdzić, ponieważ kiedy Leia przeszła kawałek i dotarła do okna spojrzała na syna przez ramię. Mężczyzna miał wrażenie jakby przywoływała go wzrokiem. Przynajmniej tak chciał odczytywać jej zachowanie.

Nie potrafił się ruszyć. Nie po tym, co przeleciało przez jego myśli. Jego postawa nie umknęła uwadze kobiety. Leia ponownie odwróciła się do niego twarzą. Mężczyzna nie potrafił wyczytać z niej ani jednej emocji. Miał wrażenie, jakby patrzył na figurę woskową. Na pierwszy rzut oka niczym nie odróżniającą się od prawdziwej osoby, lecz gdzieś z tyłu głowy wiesz, że coś jest z nią nie tak. Kiedy dłużej się nad tym zastanowisz, dostrzeżesz tę różnicę.

W przypadku Lei, było nieco inaczej. Po chwili jej warga drgnęła, a następnie usta się rozchyliły.

- Myślę, że starczy nam tej ciszy - powiedziała spokojnie. Kylo uderzył dźwięk jej głosu. Znacznie odróżniał się od tego, który zapamiętał sprzed czasu, gdy wszystko się posypało. - Gdybyś chciał mi coś powiedzieć, to teraz jest odpowiedni moment. Zaraz nie będziemy sami.

- Obawiam się, że mogę popsuć tę chwilę - odparł mężczyzna dodając nieco ciszej. - Jeśli już tego nie zrobiłem. Niepotrzebnie tu przyleciałem. Nie powinienem stać przed tobą, jak gdyby nic się nie stało.

- Ciii - Leia przyłożyła palec do ust i uciszyła swojego syna. - Rozmawiamy ze sobą, między innymi przez to co się stało.

- Jakim cudem możesz na mnie patrzeć? Po tym wszystkim. - Ren rozłożył ręce. - Czemu mnie rozkułaś? Gdzie twój zdrowy rozsądek?! - Kylo zrobił krok przed siebie, lecz od razu się cofnął. Dla bezpieczeństwa kilka metrów dalej.

- Moja odpowiedź może cię zaskoczyć. - Kobieta przechyliła głowę. - Od mniej więcej trzydziestu lat nazywam cię moim synem. Nawet gdybym chciała, nie mogłabym tego zmienić. Poza tym czego by nie mówić, znam cię. - Mężczyzna od razu zaprzeczył. - Może od kilku lat usilnie to utrudniasz, ale znam cię i wiem, że nie przyleciałbyś osobiście, gdyby chodziło tylko o negocjacje.

- Niestety już się mylisz, bo właśnie dlatego tu jestem - wtrącił Ren. Z nieznanego mu powodu odczuł ulgę. Może świadomość tego, że pozostawał nierozwikłaną zagadką, go uspokajała.

- Wybacz, ale nie uwierzę, że nagle zmieniłeś swoje nastawienie do polityki i wojny. Nigdy się tym nie interesowałeś i wiem, że nie zaprzątałbyś sobie nimi głowy.

- A jednak to robię - syknął. - Ludzie się zmieniają... Zwykle na gorsze. - dodał po zastanowieniu. Leia się uśmiechnęła.

- Najwyraźniej masz rację - powiedziała z rozbawieniem. Kylo wyprostował się. Przyznał w myślach, że nie spodziewał się takiej odpowiedzi. - Pomimo to, ciągle potrzebujesz słownego potwierdzenia. - Mężczyzna, który przez większość rozmowy unikał kontaktu wzrokowego spojrzał na Leię pytająco. - Chcesz żebym cię potępiła. Zawsze tak było.

Kylo pokręcił głową.

- Nie wiem, o czym mówisz i nie widzę związku między tym, po co tu przyleciałem. Czy możemy oficjalnie uścisnąć sobie dłonie albo coś podpisać, jak wolisz.

- Zaczekaj - przerwała Leia. Mężczyzna odetchnął zirytowany. Coraz bardziej żałował, że nie wysłał zamiast siebie Huxa. - Odpowiedz mi tylko na jedno pytanie, dobrze?

Mężczyzna wzruszył ramionami.

- Chcesz żebym cię nienawidziła? - Ren milczał. Świdrował Leię wzrokiem próbując dać jej do zrozumienia, że ona doskonale zna odpowiedź. - Tego chcesz? - nie odpuszczała.

- Przecież już to robisz - rzucił Kylo. Czuł, że w środku cały drży.

- To nie jest odpowiedź - ciągnęła kobieta. Kylo zamknął oczy, kiedy je otworzył wszystko było zamglone. Mężczyzna przetarł je rękami. Następnie mokre dłonie wytarł w spodnie.

- Chyba tak - powiedział cicho. - Gdybyś mnie nie nienawidziła, to by znaczyło, że nic się nie stało. - Ren oddychał coraz płycej. - Ale stało się. Tyle złego. I to z mojej winy. Nie możesz mi wybaczyć.

- Dlatego, że sam nie potrafisz tego zrobić? - Kylo nie wiedział, kiedy Leia znalazła się tak blisko niego. Ciągle dzieliły ich co najmniej trzy metry, ale mężczyzna miał wrażenie, że czuje bijące od niej ciepło. Pamiętał je ze wczesnego dzieciństwa. Kojarzyło mu się z bezpieczeństwem i miłością. Doskonale pamiętał też moment, gdy ono zniknęło z jego życia. Rozpoczęcie nauki u Luke'a.

- Po prostu na to nie zasługuję - uciął. - Poza tym naprawdę nie przyleciałem tu uczestniczyć w rodzinnych rozmowach. Chyba czas zająć się tym co istotne.

- Masz rację, nie ma co przedłużać - odparła Leia widząc, że nie przebije się do swojego syna. - Najpierw chciałabym dowiedzieć się, o co tak naprawdę chodzi - powiedziała głośniej. - Skoro jesteśmy w komplecie, możemy zaczynać.

Kylo odwrócił się. W ich stronę szli Dameron i Rey.

- Ja chętnie rozpocznę! - Pilot wyszedł z inicjatywą. Minął Rena i zatrzymał się obok Lei. Kobieta spojrzała na rękę, którą skrywał pod kurtką. - To na inną historię. - Kobieta uniosła wzrok na Kylo, który spuścił głowę i wycofał się stając u boku Rey. Dziewczyna zacisnęła dłoń na jego ramieniu i z uśmiechem na ustach potrząsnęła delikatnie jego ręką.

- Wszystko się ułoży - powiedziała tonem przepełnionym entuzjazmem. Mężczyzna odwzajemnił uśmiech najlepiej, jak potrafił i skinął głową. Gdy Rey przestała na niego patrzeć, ten zmarszczył brwi i zacisnął szczękę. Smuciło go to, że najprawdopodobniej ją zawiedzie.

***

- Zdziwisz się, co jestem w stanie zrobić - warknął Brendol obrzucając syna zimnym spojrzeniem.

- Co zrobisz?! - Hux niemal krzyknął. Te słowa wymieszały się z niekontrolowanym wybuchem śmiechu. Mężczyzna miał wrażenie, jakby przez jego usta odzywała się ukrywa i kiełkująca w najlepsze zawiść do ojca. To ona napędzała go do mówienia i patrzenia na tłustą twarz Brendola.

W rzeczywistości Armitage nie miał ochoty tego ciągnąć. Pragnął, by ojciec odpuścił, chociaż ten jeden raz dał wygrać synowi. - Przeciwstawisz się? Odwrócisz się nagle od tego, co zawsze ustawiałeś na piedestale? Zaczniesz działać wbrew Najwyższemu Porządkowi?

Brendol zastygł wpatrzony w syna z otwartymi lekko ustami. Hux nigdy go takiego nie widział. Miał wrażenie, jakby ten szukał w swojej głowie na siłę jakiegokolwiek argumentu mogącego obalić tezę mężczyzny. Obydwoje wiedzieli, że nie był w stanie jej znaleźć. Armitage zastanawiał się tylko, dlaczego jego ojciec, tak to utrudniał. Czy aż tak nie wierzył w swojego syna, że musiał poddać w wątpliwość, każdą jego decyzję? W końcu starszy mężczyzna odezwał się zachrypniętym głosem.

- Nigdy - odparł stanowczo. - Jednak my mówimy o twojej pochopnej decyzji.

- Zapominasz, chyba że w tym momencie moje decyzje, są decyzjami Najwyższego Porządku. To ja jestem Generałem.

- Wiem i to mnie najbardziej w tym wszystkim przeraża. - Brendol wytarł kropelki potu które wystąpiły mu na czole. - Nie zastanawiałeś się nad innymi opcjami? - zapytał tym razem spokojniej.

- Nie ma innych opcji. Naszym priorytetem jest aktualnie zapobiegnięcie prawdopodobnemu kryzysowi. - Między każdym słowem Hux stawiał niewielkie przerwy próbując ułożyć w miarę składne zdanie, które miało wytłumaczyć problem, a jednocześnie nie zdradzać za wiele.

- Co nazywasz kryzysem? - dopytywał Brendol. Gdy nie otrzymał od syna odpowiedz, kontynuował. - Masz na myśli bunt? Zdetronizowanie Rena?

Hux ściągnął brwi i uważnie przyjrzał się ojcu. Był pewien, że mężczyzna nie miał prawa wiedzieć o pozostałych rycerzach, w końcu nie miał skąd się o nich dowiedzieć, a przynajmniej o ich planie, który swoją drogą poznał jedynie Kylo. Sam Armitage nie miał pewności, czy to wszystko nie mogło okazać się jednym wielkim kłamstwem.

- Zastanów się synu - ciągnął Brendol widząc, że Hux nie śpieszy się w udzieleniu jakichkolwiek wyjaśnień. - Teraz zapytam cię jako ojciec, a ty odpowiedz mi jako syn. Obydwojgu z nas zależy na dobru Najwyższego Porządku, tak? - Armitage skinął głową. - W takim razie, nie uważasz, że najwyższy czas odłączyć z naszych szeregów ten ostatni plugawy element? Oczyścić go w końcu z tego ostatniego skażenia, jakim jest Kylo Ren? Nie potrzebujemy go. Mamy wojsko wielokrotnie większe i silniejsze od tego lichego Ruchu Oporu, a na praktycznie każdej planecie posiadamy swojego przedstawiciela. Czy to nie brzmi tobie, jak zwycięstwo?

Hux przygryzł wargę. Teraz on został postawiony w sytuacji, w której nie mógł się nie zgodzić ze słowami ojca. Wystarczyłoby wyciągnąć rękę po wygraną. Dodatkowo, uspokajał go fakt, że ta nienawiść względem użytkowników mocy wykreślała Brendola z listy osób mogących spiskować z Rycerzami Ren.

- To nie jest takie proste - zaczął. Nic innego nie przychodziło mu na myśl. Nie mógł przestać analizować tego, co usłyszał. Nagle w głowie wyklarowała mu się wizja niedalekiej przyszłości, w której to Kylo błaga go o litość, a Hux spełnia jedno ze swoich marzeń. W końcu nie jest pod niczyimi rozkazami.

- Właśnie, że jest - dodał Brendol. - I ty dobrze zdajesz sobie z tego sprawę.

Wtedy przez te kilka chwil na prowadzenie w umyśle Huxa wysunął się narcystyczny styl bycia. Zapewne nabyty po ojcu i pielęgnowany przez niego przez większość życia. Jednak tym o czym miał się za chwilę przekonać Armitage, było to, że takie uczucie jest krótkotrwałe i zwykle dopada ludzi krótkowzrocznych, do których zdecydowanie nie należał.

Przytłumienie zdrowego rozsądku minęło w momencie, gdy mężczyzna poczuł wibracje przy prawym boku. Ktoś próbował się z nim skontaktować. Hux to zignorował. Spojrzał na ojca, który posłał w kierunku syna wymuszony uśmiech. Armitage uznał, że Brendol był pewnie, że przekonał go do swoich racji.

- Najwyższy czas przywrócić świetność Najwyższemu Porządkowi - powiedział pewnie. Hux patrząc ojcu w oczy przysunął tablet w jego kierunku. Starszy mężczyzna zmarszczył brwi.

- Właśnie to mam zamiar osiągnąć - odparł Armitage. - Chociaż ten jeden jedyny raz mi zaufaj. Wiem co robię.

- Chronisz Rena. Od zawsze służyliśmy im jako ochrona. Stać nas na więcej.

- Dlatego rozstańmy się w zgodzie i odpowiedz, czy to są wszystkie twoje oddziały - Hux wskazał na ekran tabletu. - O nic więcej nie proszę.

- Nie przekonam cię, co do Kylo - zauważył Brendol, jakby oddychając z ulgą.

- Ren jest częścią Najwyższego Porządku, a go nigdy nie zdradzę, więc niestety twoje fantazje do mnie nie przemawiają.

Nagle Brendol uniósł rękę i wskazał palcem na twarz syna. - Masz coś pod nosem.

Hux przetarł wskazane miejsce dłonią, gdy na nią spojrzał, dostrzegł, że błyszczała się od krwi. Dziwne, pomyślał mężczyzna.

- Powinieneś pójść. - Brendol wstał z fotela. - To są wszystkie odziały.

- Na pewno? Nawet nie sprawdziłeś - powiedział Hux. Ojciec pośpiesznie nachylił się nad urządzeniem i pobieżnie przejrzał akta.

- To wszystkie, jestem pewien. - Podał tablet synowi. - Naprawdę powinieneś już pójść.

Komunikator w kieszeni Huxa znów zabrzęczał. Mężczyzna sięgnął po niego i wyłączył.

- Jeszcze jedno - dodał, gdy Brendol niemalże wypychał go na korytarz. - To nie na miejscu, nie potrzebuję twoich zapewnień, bo wiem, że zawsze staniesz po stronie Najwyższego Porządku, ale muszę mieć twój podpis.

- Oczywiście. - Ojciec chwycił roztrzęsioną dłonią rysik. Hux nachylił się nad ekranem i wskazał miejsce, w którym miał się podpisać. Niespodziewanie na tablet spadła kropelka krwi. Mężczyzna przyłożył rękę do nosa. Po chwili jednorazowa kropla krwi przeistoczyła się w stróżkę, która przeleciała przez palce mężczyzny i zaczęła brudzić jego ubranie. Widząc to Brendol szybko oddał urządzenie synowi i popchnął do drzwi wyjściowych. - Musisz wyjść.

- Nie wiem, co się dzieje - powiedział Hux. - Może to ze zmęczenia. - Zakręciło mu się w głowie. Kiedy znalazł się na zewnątrz poczuł się nieco lepiej. Brendol położył rękę na ramieniu Armitage'a.

- Nieważne co się stanie, jestem z ciebie cholernie dumy - szepnął nad uchem syna. - Pomimo tego, co mówiłem, wiem, że postępujesz słusznie.

Po chwili Brendol cofnął się do mieszkania.

- Do zobaczenia - rzucił zszokowany Hux. Nigdy nie spodziewał się, że usłyszy takie słowa z ust swojego ojca. Brendol uśmiechnął się i zamknął drzwi. Rudowłosy generał odwrócił się i poprawił przewieszoną przez ramię torbę. W rękach wciąż trzymał tablet. Idąc przez podwórko w kierunku furtki spojrzał na podpis swojego ojca. Z zaskoczeniem odkrył, że oprócz niego, zapisane było również jedno sformułowanie. - „Podaję się do dymisji, wszelkie rozkazy przechodzą bezpośrednie od Armitage'a Huxa."

Mężczyzna obrócił się i ostatni raz obrzucił spojrzeniem wielki dom. Przez szybę w drzwiach wejściowych widział sylwetkę swojego ojca. Jednoczenie, kątem oka dostrzegł ruch w innym oknie. Zobaczył kołyszącą się zasłonę.

Nie miał czasu się nad tym zastanowić, ponieważ ponownie poczuł wibracje. Tym razem wygrzebał komunikator z kieszeni i odebrał. Po sekundowym zakłóceniu dźwięk się wyklarował i mężczyzna usłyszał irytujący głos, od którego najwidoczniej nie mógł się uwolnić.

- Jak ci idzie? - Poe Dameron nie czekał nawet na odpowiedź. - U nas na razie gładko. Żałuj, że nie widziałeś Rena w kajdanach. Zakładam, że by ci się spodobało. Halo? Słyszysz mnie?

- Tak, super, zazdroszczę - mruknął Hux. Przejechał dłonią pod nosem. Krew przestała lecieć. Tyle dobrego. - Mam jeszcze trochę do roboty. Na razie.

***

- Mówiłeś, że przekonasz go bez problemu. Podobno nie znałeś większego wroga Kylo Rena.

- Dajcie mu trochę czasu. Niedługo zrozumie głupotę swojej decyzji. - Twarz Brendola dzieliło kilka centymetrów od końca czerwonego miecza świetlnego. Jeden z mężczyzn w maskach, ten który trzymał rękojeść broni zaśmiał się nisko i gardłowo. Żarząca się klinga przemknęła wzdłuż ramienia Huxa. Ten krzyknął z bólu i osunął się na kolana. - Obiecuję wam, że znam swojego syna.

- Na nic są nam twoje zapewnienia - warknął inny z Rycerzy. - Potrzebujemy więcej wojska. Twoje kilka oddziałów to za mało.

Tym razem to rudy mężczyzna się zaśmiał.

- Na wasze nieszczęście one już nie należą do mnie. Zostaliście bez niczego - syknał Brendol.

Po chwili powietrze przeszyła świetlista czerwona wstęga. Nim mężczyźnie zostało odebrane życie, zdążył jeszcze pomyśleć o swoim synu. Żałował, że nigdy wcześniej nie dawał mu do zrozumienia, że po prostu nie potrafił pokazać mu, jak bardzo go szanował. Poniekąd cieszył się, że w ten sposób miał zakończyć swój żywot. Pozwolił na to ze względu na Armitage'a. Jego syn miał szansę coś osiągnąć, Brendol już nie.

***

Poe odłożył przypadkowy komunikator na blat, z którego go zabrał. Był rozczarowany. Spodziewał się cieplejszego odzewu ze strony Huxa. No, ale cóż, nie było co płakać nad rozlanym mlekiem. Mężczyzna obrócił się na pięcie w stronę Finna, który przyglądał mu się z irytacją.

- Miło się rozmawiało? - zapytał. Od momentu, gdy dowiedział się, z kim Dameron próbował się skomunikować, mężczyzna wyglądał na niezadowolonego. Pilot wzruszył ramionami.

- No w końcu! - zza ich pleców odezwała się Rey. - Szukam was od kilku minut. Leia prosiła żebym cię przyprowadziła - te słowa skierowała do Poe.

- Wspaniale, to na co czekamy. - Dameron ruszył przed siebie mijając dziewczynę. - Gdzie idziemy?

Rey poprowadziła ich korytarzami i po niedługim czasie znaleźli się pod drzwiami, za którymi toczyła się rozmowa z Kylo Renem. Pilot bez skrępowania wszedł do pomieszczenia jako pierwszy.

- Jednak najpierw chciałabym dowiedzieć się, o co tak naprawdę chodzi. - powiedziała Leia patrząc na mężczyznę. - Skoro jesteśmy w komplecie, możemy zaczynać.

- Ja chętnie rozpocznę! - rzucił Dameron i zatrzymał się naprzeciwko Lei. Kobieta spojrzała na jego zabandażowaną rękę. - To na inną historię.

Oby nieco dłuższy rozdział wynagrodził tę przerwę. Chociaż czego bym nie mówiła, uważam, że czas bez internetu i laptopa czasami się przydaje, a kiedy z niego nie skorzystać, jak nie w wakacje, prawda?

Serio? Żebyś wtedy wiedziała co to znaczy znikanie z wattpada, dziewczyno. Co ty niby wiesz o życiu, co? Nic, no właśnie widzę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro