26. Rey

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Mamy kilka mniejszych statków, które bez problemu powinny przewieźć naszych ludzi do drugiej bazy – mówiła Leia, gdy w zasięgu ich wzroku pojawił się Dameron. Rey odniosła wrażenie, że był wzburzony. Gdy do nich podszedł i dziewczyna zdołała złapać jego kontakt wzrokowy, ten szybko spuścił głowę. – Jeśli dane, które mamy są prawdziwe, będą tam dwa transportowce. Nimi zdołamy uciec z Scipio i już na orbicie wezwiemy wsparcie.

- Myślisz, że tym razem odpowiedzą? – zapytał się Finn.

- Jeśli nie spróbujemy, nigdy się nie dowiemy – kontynuowała Leia. – W czasach, gdy nadzieja jest jedyną deską ratunku, musi zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby wyciągnąć z niej wszystko, co się tylko da.

- Statkiem, którym przelecieliście na Scipio, nie polecimy w atmosferze – odezwał się Poe. Cały czas błądził nieobecny spojrzeniem, ale jednocześnie nie dało się zwątpić w to, że wiedział, o czym mówi. – Po pierwsze paliwo. Ciężar statku, grawitacja, opór powietrza, to wszystko działa na naszą niekorzyść. Tej wielkości statki nadają się do latania w kosmosie. Potrzebujemy czegoś mniejszego.

- Pomyśleliśmy o tym – powiedziała Leia. – Mamy mniejsze pojazdy naziemne, którymi zabierzemy wszystkich do drugiej bazy.

- Rozumiem. W aktach nie było nic wspomniane o zapasach paliwa ani ogniwach nadświetlnych. Wskakujemy na głęboką wodę, nie wiedząc, czego spodziewać się na miejscu.

- Wiemy tyle, że północny schron był lepiej zaopatrzony niż ten.

- Wciąż nie wiemy, co nas tam czeka, ale przynajmniej gorzej już nie będzie. – Poe uśmiechnął się krzywo.

- Grunt to pozytywne nastawienie. – Rey chciała pokrzepić pilota, ale ten ją zignorował. Dziewczyna zmieniła temat. – Leio, a co z Benem?

- O tym chciałam porozmawiać. Chciałam was prosić, abyście nadłożyli trasę i wzięli go stamtąd. Naziemnym statkiem nie odleci, a wierzę, że, ty, Rey, i kilka blasterów wymierzonych w niego, zniechęci go do sprawiania dalszych kłopotów.

- Nie byłbym tego pewien – wtrącił Finn.

- Sprawię, że mnie posłucha – przerwała mu dziewczyna. – W końcu będzie musiał uwierzyć, że nie musi działać w pojedynkę.

- Czyli ustalone – podsumowała Leia. – Rey, ty, Finn i Chewie, polecicie po Bena. Poe, ty będziesz odpowiedzialny za pokierowanie statków do północnej bazy.

- Leio, to zły pomysł, moje ramię jest daleko od sprawności, która pozwoli mi stero...

- Tym zajmą się inni. Teraz potrzebujemy twojej wiedzy i zmysłu nawigacji. Polecimy bez używania radarów. Nie wiemy, co dokładnie potrafią wyczytać Rycerze Ren i lepiej, abyśmy nie dawali im szans na przechytrzenie nas. Czy wszystko jasne?

- Tak jest, pani generał. Czy mogę już iść? – Dameron stał wyprostowany. Dopiero wtedy Rey zdołała dostrzec dawny błysk w jego oczach. Iskrę jego dawnej zadziorności i pewności siebie.

- Nie traćmy czasu. Mamy ludzi do uratowania. – Leia pożegnała ich, ale zanim dziewczyna zdążyła odejść, kobieta zatrzymała ją. – Ciebie Ben posłucha.

- Gorzej, jeżeli będę musiała rozmawiać z Kylo.

- Do niego też dotrzesz.

Rey drgnął kącik ust, bo w głębi duszy wiedziała, że już jej się to udało.

***

Kylo zapadał się w śniegu co krok. W niektórych miejscach brodził aż po pas, czasami musiał poświęcić kilka minut na uwolnienie zaklinowanych nóg. Momenty, kiedy udawało mu się iść po powierzchni, a właściwie czołgać, zdarzały się rzadko i wcale nie były przyjemniejsze od bycia unieruchomionym w zaspach.

Pod śniegiem nie atakował go przynajmniej lodowaty wiatr.

Ben odwrócił się, aby zobaczyć, jaki dystans zdołał już pokonać. W oddali wciąż wyraźnie widział maszynę kroczącą, w której wcześniej przesiadywał. Ile mógł przejść? Kilometr, półtora? Ile mu to zajęło? Godzinę?

- Ja bawię się w yeti, gdy oni mogli zostać już zaatakowani – mówił do siebie. – Po cholerę to zrobili? To nie tak, że ktoś naprawdę by za mną tęsknił. Chciałbym tego, ale wiem, kim jestem. Jeszcze rozumiem, gdyby zależało im na Benie Solo, ale ze mnie taki Solo, jak miłośnik śniegu. Mogę sobie wmawiać, że nim jestem, ale nikogo nie oszukam.

Gdy Kylo ponownie zanurkował aż pod żebra w śniegu, przeklął na całe gardło.

- Mogłem siedzieć na dupie w tamtej zatęchłej maszynie.

Mężczyzna poczuł znajomy dreszcz, który diametralnie odróżniał się od tych, które doświadczał z zimna. Ren uniósł spojrzenie, które zatrzymało się na półprzezroczystej sylwetce Rey. Dziewczyna patrzyła na niego spod ściągniętych brwi. Nic nie mówiła.

- Co? Nawet się nie zaśmiejesz z tego, w co się wpakowałem.

Milczała. Odwróciła na chwilę wzrok, po czym w końcu się odezwała. Nie zwróciła się jednak do niego, a kogoś, kogo Ren nie dostrzegał.

- Chewie wygrałeś zakład. Wyszedł i chyba utknął w śniegu.

- Co się dzieje? – zapytał Kylo.

- Rozglądajcie się – mówiła dziewczyna, wciąż nie zwracając uwagi na jego słowa.

- Lecicie po mnie? Szybko. Chociaż moglibyście sobie to darować, gdybyście nie wysłali mnie tutaj w pierwszej kolejności.

- Jako daleko odszedłeś od kryjówki?

- Kilometr, maksymalnie dwa.

- Jesteś głupi, nie ruszaj się, znajdziemy cię. Chewie, przyspiesz. Finn, wypatruj głowy wystającej ze śniegu.

- Poradzę sobie bez waszej pomocy.

- Naprawdę? – Gdy Rey w końcu zareagowała na to, co powiedział, Ren się uśmiechnął, ale widząc rozbawienie na jej twarzy, humor mu zmalał. Pogrywała sobie z nim. Nie otrzymawszy odpowiedzi powtórzyła. – Naprawdę?

- Nie. – To słowo z trudem przeszło mu przez gardło.

- Czyli, co mamy robić?

- Przyjedźcie po mnie.

- Tak? Coś jeszcze?

- Przyjedźcie po mnie, proszę.

Rey mrugnęła do niego jednym okiem, po czym dziewczyna rozpłynęła się w powietrzu. Kylo przyłożył dłoń do twarzy, ale od razu ją odsunął. Zapomniał, że była cała w śniegu. Kiedyś, zanim ją poznał, Ren nigdy nie przypuszczałby, że pozwoli, aby ktokolwiek robił sobie z niego żarty.

Wtedy pojawiła się Rey i mężczyzna stał się jedną wielką parodią samego siebie.

I to tę wersję prawdopodobnie wolał od dawnego Kylo Rena. Na pewno uczył się ją tolerować.

***

Widok leżącego w śniegu po pachy Rena był zabawny. To Chewbacca wypatrzył mężczyznę i całą drogę do niego dzielił się z Rey i Finnem historią o tym, jak to w przeszłości on i Han zabrali kilkuletniego chłopca na coroczne rozpoczęcie sezonu polowań na Hoth. Podobno wtedy starszy Solo wyglądał dokładnie tak samo. Podobno wtedy Chewie ostatni raz widział tak szczerze śmiejącego się Bena.

- Zakładamy mu kajdanki? – zapytał Finn, gdy zatrzymali ślizgacz obok mężczyzny.

- Nic nie dadzą – odparła Rey i otworzyła ruchomy dach, który uniósł się, wpuszczając do kokpitu szczypiący w nos wiatr. – Witamy!

- Humor wam dopisuje.

Chewbacca zaryczał.

- Tak, wyobrażam sobie, jak muszę wyglądać. Śmiejcie się do woli. O, zdrajcę przywieźliście – westchnął Ren, gdy Finn wychylił się zza ściany statku. – Rozumiem, że robimy podmianę. Ja wsiadam, on zostaje.

- Chciałbyś – mruknął mężczyzna.

- Nawet bardzo – rzucił Kylo.

Podczas tej krótkiej wymiany zdań Chewie wychylił się, nie wychodząc z pojazdu i podał mu łapę. Rey przyglądała się temu z boku. Wookiee nie włożył zbyt dużego wysiłku w wyjęcie mężczyzny ze śniegu. Wyrwał go z ziemi jak marchewkę, albo chwast.

Kiedy Ren znalazł się w ciasnym kokpicie dla czterech osób – z Wookieem na pokładzie miejsca starczyło dla szczupłych dwóch osób – Rey podała mu gruby koc i nową puchową kurtkę. Wziął je bez słowa i opadł na fotel drugiego pilota.

- Hej, ja tu siedzę – wtrącił Finn.

- Z tyłu jest miejsce – odparł mężczyzna obojętnie, nie szczycąc go nawet spojrzeniem. – Poradzisz sobie.

Były szturmowiec mruczał coś pod nosem, przechodząc na rufę pojazdu. Rey usiadła pomiędzy Kylo i Chewiem, który zajmował miejsce za sterem.

- Mógłbyś być bardziej serdeczny – powiedziała po chwili. Ren obrócił głowę i spojrzał na nią kątem oka.

- Ogłuszyliście mnie i zaciągnęliście na środek lodowej pustyni. Chyba to usprawiedliwienie mojego zachowania.

- Świadomość, że zawsze możemy się cofnąć i cię odstawić, powinna dać tobie do myślenia.

- Nie zrobicie tego.

- Chcesz się przekonać? – Rey uśmiechnęła się, gdy Ren obrócił do niej fotel. Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Co?

Teraz to on wzdrygnął ramionami. Po prostu na nią patrzył. Był zły? Miał powód, w końcu naprawdę wyrzucili go na środku niczego, bo obawiali się, że nic innego nie powstrzyma go przed poleceniem wprost w paszczę lwa.

- Jaki macie plan? – odezwał się po dłuższej chwili.

Rey podsumowała wszystko, czym podzieliła się z nimi wcześniej Leia. Kylo potakiwał głową. Chewie nucił jakąś melodię, a Finn udawał, że nie przeszkadzało mu siedzenie z tyłu.

- Czyli wszyscy już opuścili bazę?

- Tak. Wyruszyliśmy w tym samym czasie, teraz musimy ich dogonić.

- Co jeśli w północnym schronie nie będzie statku nadającego się do podróży?

- Leia jest w stu procentach pewna, że będzie. Nie martwmy się na zapas.

- Z takim podejściem tylko się narażacie.

- My, Kylo, my się narażamy – poprawiła go dziewczyna.

- A mogłem narażać się tylko ja – powiedział sucho. – Nazywa się to minimalizacją ryzyka.

- Zminimalizowany to masz mózg – wtrącił Finn. Wszyscy, łącznie z Chewbaccą, który powinien skupić się na jeździe, odwrócili się do niego.

- Mnie byście już dawno wyrzucili za burtę. – Ren odchylił się na fotelu i najdyskretniej jak umiał, pokazał byłemu szturmowcowi ruch podcinania szyi. Rey skarciła go wzrokiem. Dzieci, pomyślała.

- Chodzi mi o to, że, pomijając moje zdanie, które różni się od opinii niektórych tutaj, należysz obecnie do Ruchu Oporu. Działając ramię w ramię, tak samo o siebie dbamy. Chociaż ja od początku popierałem twój pomysł z poleceniem do Rycerzy.

- Czyli jednak potrafisz racjonalnie myśleć.

- Kiedy trzeba wpaść na najszybszy plan pozbycia się ciebie z naszych żyć.

- Zyskałeś w moich oczach szacunek, zdrajco.

- Nie zależy mi na nim.

- To dobrze, nie będzie ci przykro, gdy przyznam, że skłamałem.

- Darujecie sobie te przepychanki? – zapytała Rey, wzdychając.

Chewbacca ryknął. Dziewczyna pokręciła głową.

- A mi się wcale to nie podoba. Daleko jeszcze? – Wookiee szacował mniej więcej czterdzieści minut drogi. – Szkoda, że nie możemy korzystać z radia. Zapytałabym Poe, za ile oni powinni być na miejscu.

- Radiem nie namierzą dokładnej lokalizacji. Ewentualnie upewnią się, że wciąż jesteśmy na Scipio – powiedział Ben. – Chociaż z tym i tak będą mieli problem. Złapanie odpowiedniej częstotliwości wymaga wysokiego skupienia, umiejętności i równie dużo szczęścia. Myślę, że dalibyśmy radę rozmawiać z innymi nieuchwytni.

- Mimo twoich radosnych przypuszczeń, lepiej nie ryzykować - przerwał mu Finn.

- Powiedziałem tylko, że nic nie powinno się stać. Nie kazałem nikomu włączać radia i go używać.

Na nowo zaczynają się kłócić, pomyślała Rey, kładąc głowę na oparciu fotela. Zamknęła oczy. Ku jej zaskoczeniu ten zgrzyt nie przerodził się w nic więcej. W statku zapanowała przyjemna cisza, która trwała krócej niż pragnęłaby dziewczyna. Jednak tym razem głos przerywający spokój rozbrzmiał wewnątrz jej głowy.

Chyba powinienem podziękować za uratowanie mnie przed zamarznięciem na kość.

Gdy Kylo mówił do niej telepatycznie, Rey rozchyliła powieki i spojrzała na niego. Siedział odwrócony do niej tyłem.

Cały czas zastanawiam się, czy masz, za co dziękować. To przez nas wylądowałeś w tamtej maszynie.

Właśnie, kto wpadł na ten genialny pomysł?

Siedzisz obok niego.

Chewie?

Ren rzucił Wookieemu dłuższe spojrzenie, po którym przeniósł wzrok na Rey.

Zawsze wiedziałem, że drzemie w nim potwór.

Dziewczyna zobaczyła, że po chwili twarz Kylo wykrzywiła się w grymasie.

Nie mam prawa nazywać nikogo potworem. Nie ja.

Przestań, to nie moment na tego typu rozmyślania.

- Widzicie to, co ja? – Z tyłu statku odezwał się Finn, wskazując na lewą stronę, w kierunku bazy, w której wcześniej mieli swoje schronienie. Powoli zwiększali od niej swój dystans już na północ. – To wygląda na jakiś myśliwiec.

Rzeczywiście. Myśliwiec TIE zbliżał się do powierzchni z zawrotną prędkością.

- To muszą być Rycerze Ren – powiedział Finn. – Zauważą nas.

- Jak już to jeden. W tym gównie mieści się jedna osoba – odezwał się Kylo. – Latałem takim.

- Czyli wszystko wskazuje na to, że to ktoś z Rycerzy – odparła Rey.

- No, kto inny.

- Chewie, włącz radio – zarządziła dziewczyna. Finn zaprotestował, ale ona zbyła go machnięciem ręki. – Jeśli mieli nas zauważyć, już to zrobili. Komunikator w tej sytuacji niczego nie zmieni, a przynajmniej dowiemy się, czego chcą.

Chewbacca uruchomił radiostację. Od razu usłyszeli zakłócenia, świadczące o tym, że nie byli sami na częstotliwości. Nikt z obecnych w statku się nie odzywał. Po wymianie sugestywnych kiwnięć głowami i machnięć rękoma, głos zabrał Kylo.

- Z kim jesteśmy na linii, podaj godność, odbiór.

Jednocześnie z zakończeniem zdania, z radia wydobył się zakłócony przez głośnik kaszel. Rey nie od razu zrozumiała, z kim mieli do czynienia, za to Ren siedział już napięty jak struna i patrzył w kierunku myśliwca z niewesołą miną.

- Błagam, pomóżcie, chyba umieram.

- Kim jesteś – zawołał z końca pojazdu Finn. – Odbiór.

- Gene... Armitage Hux. Proszę...

W tym momencie myśliwiec TIE wylądował, a raczej uderzył w ziemię, wzburzając wokół siebie miniaturową burzę śnieżną. Z głośników wydobył się przeraźliwy jazgot, po czym nastała całkowita cisza. Cisza, podczas której serce Rey podeszło do gardła. Dziewczyna spojrzała na Rena.

- To pułapka. On chce nas zwabić – powiedział stanowczo.

- Zgadzam się z nim – wykrztusił z siebie Finn.

- A jeśli nie jest? Co jeśli zostawimy go tam na śmierć?

- I tak zgnije w więzieniu – dodał pewniej były szturmowiec.

Chewie wyraził podobną obawę do dziewczyny, która mu podziękowała. Patrząc na Kylo, dostrzegła przebiegający po jego twarzy wyraz niepewności. Kiedy ich oczy się spotkały, odezwał się.

- Nie ja powinienem o to pytać, ale zastanówcie się, czy warto dla niego ryzykować.

~ Skumulowana dawka rozdziałów nie wynagrodzi rocznej przerwy w publikacji, ale obecnie tylko tak mogę odpokutować za swoje nikczemne postępowanie, albo raczej jego brak. ;P ~

Asia

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro