9. Kylo Ren

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Tak to się skończy? - zaśmiał się gorzko Poe. Uświadomił sobie, że w tej właśnie chwili po raz pierwszy naprawdę bał się o swoje życie. Wszystko o co kiedykolwiek walczył straciło sens; przez tę myśl Dameron się znienawidził.

Od zawsze przysięgał, że nigdy nie zwątpi w swoje czyny i nie przestanie dążyć do celu, jakim sam siebie obarczył wstępując do Ruchu Oporu. Przez całe pieprzone życie narażał się i był z tego dumny. Wcześniej nie kierował się zdaniem innych, przynajmniej zawsze tak uważał, lecz w tym momencie zdał sobie sprawę, że kochał poklask i podziw.

On nie był odważny, był po prostu głupi. Nigdy się jednak niczym nie wyróżniał, zawsze był tak samo pazerny jak inni, ale dopiero w tej sytuacji to do niego dotarło.

Złapał się na tym, że zadawał sobie pytanie; co, jeśli dowiedzą się, że kiedy stanął przed obliczem realnego zagrożenia, którym były dwa wycelowane w jego pierś blastery, czekające jedynie na sygnał do wystrzału, chciał się poddać i wyprzeć wszystkiego co osiągnął i w co wierzył. Stojąc w ciasnej celi z niewygodnym łóżkiem, metalowymi ścianami i oknem z widokiem na bezkresny wszechświat, był gotowy paść na kolana i błagać o litość.

Jednak był jak inni ludzie, cholernie się bał. Tak jak każdy nie mógł zapanować nad własnym strachem. Powstrzymując łzy pomyślał o ojcu; wróciły do niego te wszystkie lata po śmierci jego matki, gdy oboje nie mogli pogodzić się z jej odejściem. Przypomniał sobie dni spędzone w milczeniu, by tylko nie rozdrażnić taty, który nie był w stanie się pozbierać.

Wspomnienia te rozbudziły w Poe ducha walki. Koniec nie był najgorszy, świadomość pozostawienia po sobie cierpienia i smutku, przerażała go o wiele mocniej. Nie chciał by go opłakiwano, a już na pewno by jego ojciec musiał przechodzić przez żałobę po raz drugi. Nawet jeśli wisiał nad Poe wyrok śmierci, nie oznaczało to, że pozwoli się zdusić. Może bał się jak każdy, ale chociaż spróbuje udawać lepszego niż stojący przed nim śmieć o rudych włosach. Nabrał głęboki wdech i spojrzał z wyższością w twarz Huxa.

- Jako praktycznie martwy mam jedną prośbę. - Generał próbował uciszyć go gestem ręki, ale Dameron kontynuował. - Nie wysługuj się innymi, tylko zrób to sam. Chcę zobaczyć jak pierwszy raz nie zachowujesz się jak ciota.

Hux wpatrywał się w niego z niecierpliwością. Na jego skinienie jeden z żołnierzy cofnął się za drzwi, a kiedy wrócił podał mężczyźnie pokaźnych rozmiarów torbę. Generał trzymał ją przez chwilę w rękach po czym zamachnął się i rzucił ją pod nogi Poe Damerona. Ten ze zdziwieniem zastygł w bezruchu.

- Jeśli chcę by mnie szanowano, muszę dotrzymywać obietnice, które składam - powiedział, po czym kazał pilotowi otworzyć pakunek. - Pośpiesz się.

Poe nachylił się niepewnie i rozpiął torbę. Z niedowierzaniem patrzył na to co znajdowało się wewnątrz. To co zobaczył przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Ostrożnie wyjął ze środka hełm szturmowca. Reszta zbroi leżała na dnie.

- Nie mamy całego dnia - ponaglił Poe Hux. Mężczyzna stał nachylony obracając w dłoniach ciężki metalowy hełm. Po woli zaczynało do niego docierać, co się właśnie wydarzyło.

- Po co budowałeś to pieprzone napięcie?! - wyprostował się, a w głowie Damerona zadudniła przepływająca krew. Zignorował chwilowe mroczki i zacisnął pięść. - Zrobiłem z siebie idiotę.

- Kiedy?

- W głowie. - Poczuł nagły przypływ pewności siebie, zapewne za sprawą adrenaliny, która krążyła w jego żyłach. Ostatni raz tak się czuł, gdy w młodości z przyjacielem z eskadry zażyli halucynogenne proszki. - Przez moment straciłem do siebie szacunek.

***

Hux jedynie podniósł brew i skrzyżował ręce na piersi. Nie lubił tego pilota, ale jednocześnie czuł się wobec niego zobowiązany. Obiecał odesłać go do bazy, więc to zrobi. W końcu był człowiekiem honorowym, nie to co Kylo Ren. Tak, on był lepszym dowódcą. Na pewno nie potrzebował głupiej mocy by cokolwiek znaczyć. Przynajmniej próbował sobie to wmówić.

***

Lampa nad ich głowami zamigotała. Większość pomieszczenia znajdowała się w ciemności, jasna poświata rozświetlała czarne włosy Kylo Rena. Mężczyzna się nie odzywał. Słowa Rey go uderzyły. Zawsze miał poczucie wyobcowania. Kiedy dorastał nie miał dookoła siebie nikogo, kto poświęcałby mu wystarczająco dużo uwagi. Han wolał spędzać czas w Sokole zamiast w domu, a Leię pochłonęła polityka. W głębi duszy wiedział też, że był powodem, przez który ich rozdzielił. Ta świadomość towarzyszyła mu od kiedy sięgał pamięcią. Wydawało mu się, że nauczył się z nią żyć i samotność nie będzie już w stanie go osłabić, lecz kiedy usłyszał własne myśli z ust Rey, okazały się one równie bolesne, jak wiele lat wcześniej. Był głupi, jeśli uwierzył, że ona mogłaby przylecieć dla niego. Był głupi, gdy pozwolił sobie ją pocałować. Nie powinien ulegać swoim słabością, w ten sposób nigdy się ich nie wyzbędzie.

- Chcę żebyś do mnie dołączyła - powtórzył i kolejny raz nie dostał odpowiedzi. - Ty i ja moglibyśmy osiągnąć wszystko. Zabiłem Snoke'a, Luke odszedł, nie ma już Jedi, zostaliśmy tylko my. Wszystko inne się nie liczy. Ich już nie ma, a my nie musimy się definiować jako źli czy dobrzy. Nie musi już być jasnej i ciemnej strony. - Chciał zobaczyć jakąkolwiek reakcję ze strony Rey, ale ta go ignorowała patrząc przed siebie. Kylo spuścił głowę i zamknął oczy.

- Ale ty jesteś zły - Jej słowa wbiły się w niego, jak noże. Nie chciał, by postrzegała go w taki sposób.- Kazałeś zabić Poe Damerona. To jeden z wielu powodów by móc nazwać cię potworem! - Zawiesiła na nim rozwścieczone spojrzenie. - Mam ci przypomnieć, że zabiłeś Hana? Jak śmiesz się do mnie porównywać?!

- Nie porównuję.

- Robisz to! Stawiasz nas na równi. Pragniesz w ten sposób wymazać wszystko co zrobiłeś?! Nigdy nie odetniesz się od przeszłości! - Zaśmiała się posępnie. - Nawet jeżeli dasz jej umrzeć, lub sam ją zabijesz, nieważne! Słuchasz czasami sam siebie?

Kylo milczał. Rey go nienawidziła, czuł to. Każde zdanie, które wypowiadała przesiąknięte było żalem i złością skierowaną na niego. Zasłużył. Zrobił zbyt wiele złego aby móc liczyć na jej przebaczenie. Nie może liczyć nawet na swoje.

- Ben? - Kylo wzdrygnął się na dźwięk swojego dawnego imienia. Dziewczyna powiedziała to spokojnie, zupełnie innym tonem niż poprzednio. W tym momencie, gdy na nią spojrzał, nie ukrywała przed nim uczuć ani nie próbowała udawać silniejszej. Po prostu patrzyła na niego z rozczarowaniem. - Czekam na dzień, gdy w końcu cię zobaczę.

Światło znowu zamigotało. Lampa zakołysała się nieznacznie, a ściany dookoła wydały ciężki metaliczny zgrzyt.

- Kiedyś w końcu to przezwyciężysz i staniesz po właściwej stronie- kontynuowała. - Pragnę spojrzeć na twoją prawdziwą twarz.

- Chciałbym ci to umożliwić, ale nie mogę. - Podszedł do niej. Kątem oka spojrzał na metalową obręcz wokół jej nadgarstka. Położył obok niej rękę. - Nie potrafię. - Rey zdołała chwycić jego dłoń i zacisnęła ją w mocnym uścisku.

- Nie ważne jak bardzo bym się zapierała, chcę ci pomóc - powiedziała szeptem. W tym momencie nad ich głowami rozległ się trzask i pomieszczenie stało się czarne. Za sobą usłyszeli dziecięcy śmiech. Między nimi przebiegła mała postać. Pokój nagle wypełnił się światłem.

Znajdowali się w jasnym salonie, na środku którego stała wielka kanapa, wokół której porozrzucane były dziecięce zabawki. Do pomieszczenia wbiegł mały chłopiec. W rękach trzymał dwa modele pojazdów kosmicznych. Małą replikę Sokoła Milenium i stary model myśliwca TIE. Oprócz niego w pokoju stał robot, który siedział na fotelu pochłonięty lekturą.

W pewnym momencie chłopiec zatrzymał się i wypuścił z maleńkich rączek zabawki. Odwrócił się w kierunku zamkniętych drzwi. Powoli podszedł do nich i przywarł do zimnego drewna pulchnym policzkiem.

- Mały chodź tutaj, nie przeszkadzaj rodzicom - odezwał się robot.- Potrzebują spokoju, chcesz to się z tobą pobawię.

Chłopiec nie posłuchał i jedynie odsunął się od drzwi, które otworzyły się bezgłośnie. Wszedł do środka mimo zakazu robota.

- I tak jestem tutaj niepotrzebny! - dobiegł krzyk mężczyzny.

- Zgadzałam się na wiele, ale teraz przesadzasz! - Chłopiec stanął naprzeciwko dwojga dorosłych, którzy byli w trakcie ostrej wymiany zdań. Kobieta chciała coś dodać, lecz w ostatniej chwili powstrzymała się, bo zobaczyła małego człowieczka świdrującego ich okrągłymi oczami obramowanymi długimi ciemnymi rzęsami. - Kochanie, co tutaj robisz? - Podniosła malca z ziemi.

- Najmocniej przepraszam, próbowałem go zatrzymać, ale nie odpuszczał - powiedział robot. Wyciągnął ręce po chłopca, lecz kobieta go zatrzymała.

- Zabierz go - odparł mężczyzna. - Nie zamierzam się przy nim kłócić.

- Han, jeśli nie pamiętasz Ben to też twoje dziecko, więc proszę cię, zdaj sobie sprawę, że twoim obowiązkiem jest go wychować. - Leia pogłaskała synka po gęstych włosach. - Nie możesz bez przerwy znikać.

Wtedy sceneria się zmieniła. Ponownie znaleźli się na pokładzie statku. Lampa znowu zaświeciła słabym światłem. Ich oddechy były szybkie i płytkie. Rey poczuła, że na jej czole pojawiły się kropelki potu. Podniosła głowę. Kylo Ren stał obok niej i mocno zduszał jej dłoń. Po jego policzkach spływały łzy.

Nie myślałam, że zdołam tak szybko dodać ten rozdział. Dzisiaj jest trochę dłuższy, ale wydaje mi się, że całkiem intensywny. (''całkiem intensywny'' no super określenie Joanno)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro