Rozdział drugi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jean niepewnie usiadł na dużym, skórzanym fotelu, dłonie zaciskając na brzegach. 

- Nie ma się czego bać - nie wiedział, że anioły potrafią kłamać. Mimo podenerwowania rozluźnił się, wzdychając - Najpierw szybki przegląd. Otwórz buzię. 

Zdecydowany. Kirschtein zastanawiał się, czy w życiu prywatnym Marco jest tak samo pewny siebie jak w gabinecie. Bodt skierował dużą lampę wiszącą nad fotelem wprost w twarz Jeana. Mimowolnie się skrzywił. 

- Czy - zaczął, jednak Marco mu przerwał.

- Okulary? - spytał, podając szatynowi dziwnie wyglądające, pomarańczowe google. Wsunął je na z lekka spocony nos. Marco stał centralnie przed nim, a światło lampy padało na niego, niczym na istotę niebiańską. Jean mimowolnie spłonił się. 

Z ociąganiem otworzył usta, a brunet pochylił się nad nim, wciągając na dłonie lateksowe rękawiczki. Przystawił mu do ust lusterko, zapewne oglądając wewnętrzną część zębów. Chwilę potem pokiwał głową z uśmiechem. 

- Wszystko w porządku! - oświadczył - Dawno nie widziałem tak białych, zadbanych zębów - pochwalił, a na zazwyczaj blade policzki Jeana wstąpił jeszcze większy rumieniec- Aparat założymy na następnej wizycie, dziś zrobimy wycisk -Odsunął szufladę, wyjmując z niej kilkanaście podejrzanie wyglądających przedmiotów. Gdyby nie niewinny wygląd Marco, Jean pomyślałby, że zamiast do ortodonty, trafił do fetyszysty. 

Lekarz podszedł do umywalki  w rogu gabinetu, odkręcając wodę. Jednocześnie wyjął z szafki małą miskę i proszek, który zaczął rozrabiać z wodą aż powstała dziwaczna, fioletowa masa, którą nałożył na jeszcze dziwniej wyglądającą podstawkę. 

- Do czego to? - spytał nieufnie, z dozą niepewności patrząc na podejrzanie wyglądającą mieszankę. 

- Wezmę wycisk, żeby móc przygotować ci odpowiedni aparat. Wiesz, początkowy dobór drutów i klamerek. A teraz powiedz "a". - Posłusznie wziął do buzi tackę z fioletowym glutem, zaciskając na niej zęby. Masa była zimna i nieprzyjemnie lepiła się do podniebienia. Mógłbyś włożyć mi do ust co innego- pomyślał, zerkając z ukosa na brązowe oczy ortodonty. Po niecałej minucie, która Jeanowi zdawała się wiecznością, Marco wyjął mu fioletka z ust - Przepłucz buzię - polecił, a szatyn posłusznie przepłukał usta miętowym płynem, zdrapując z podbródka zeschnięte resztki masy. 

- Na dziś to wszystko - Bodt uśmiechnął się, a Kirschtein odetchnął z niekłamaną ulgą - Aparat zakładamy za tydzień, bądź tu o szesnastej. 

Pokiwał tylko niemrawo głową. Otworzył usta, co by zaproponować Marco wspólne wyjście na kawę, jednak gdy jego wzrok padł na piegowatą twarz ortodonty, Jean zacisnął dłonie na bezrękawniku. Gdzie podziewał się głos, gdy naprawdę był potrzebny? Skurczybyk, nigdy nie w porę. 

Wydusił z siebie krótkie i drętwe 

- Do widzenia -po czym odprowadzony szerokim uśmiechem wyszedł z budynku. Leczenie miało trwać dwa lata, do tego czasu chyba zdąży nabyć śmiałości, tę odrobinę odwagi, potrzebną do zaproszenia Bodta na wspólne wyjście. A nawet, jeśli nie, to zawsze można nagrać się na dyktafon. Albo wysłać Erena z kwiatami.

Pokrzepiony tą myślą zatrzasnął drzwi, a trzonowiec wiszący nad wejściem nie wydawał się już tak straszny. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro