waiting still for me to be left alone in a room full of things that ive done.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

a/n OGROMNE tw na ed i wymiotowanie, jesli ktos nie widzial opisu. jezeli cie to triggeruje, prosze nie czytaj tego.

yuuri leżał na swoim łóżku, patrząc w sufit. w jego głowie tylko w kółko przewijało się ciasto z urodzin chrisa. duże ciasto czekoladowe. ciasto czekoladowe, z którego pozwolił sobie wziąć aż dwa kawałki. dwa ogromne kawałki. nie sprawdził, ile potencjalnie może mieć kalorii. pewnie to wybiłoby mu ten pomysł z głowy. pewnie to by go zniechęciło. fakt, że po prostu wpakowuje w swój organizm 1296 kalorii, tak by go obrzydził, że grzecznie przeprosiłby i wyszedł do łazienki. a potem wszyscy by o tym zapomnieli. ale victor stał za blisko i nalegał za bardzo. nie chciał, żeby się martwił. victor znaczył dla niego absolutnie cały świat. poświęcenie się było warte jego uśmiechu. więc przez ostatni tydzień, yuuri nie włożył w siebie żadnego jedzenia. ani kęsa.

wymiotował. dużo wymiotował od tamtej imprezy. wyrzucał z siebie wszystko, co tylko mógł, do tego stopnia, że w pewnym momencie nawet stracił przytomność w toalecie. nienawidził tego. nienawidził mdłości i poczucia przemęczenia, ale uznawał je za karę. zjadł zbyt wiele. musiał się tego jakoś pozbyć. czuł jak jego ciało stawało się cięższe, a każdy okruch, jakby osiadał się w jego żołądku na zawsze. doprowadzało go to do szaleństwa. jakby z każdą sekundą jego masa się zwiększała. miał wrażenie, że rozpychał się z każdym oddechem. nienawidził tego ciała. nienawidził siebie.

był głodny. pragnął zjeść. zjeść cokolwiek. wszystko było dla niego dobre. nawet jedzenie, którego nienawidził. nawet pół kromki suchego chleba. wypełniała go pustka, jakby w środku otworzyła mu się czarna dziura, która cały czas czegoś chciała. nie mógł jej na to pozwolić. mogła go pochłonąć. zniszczyć tak, że już nic z niego nie zostanie. ale nie mógł pozwolić jej przejąć nad sobą kontroli. ta obrona przed nią go męczyła. nie miał na nic ochoty, a jedynym co czuł był ciągły smutek i bulgotanie żołądka, jakby znajdowała się w nim lawa. jego organizm był uśpionym wulkanem. yuuri czekał na wybuch. a wybuch mógł nastąpić w każdym momencie, w każdej postaci. bał się go. bał się skutków. ale co najgorszego mogło się stać?

mógł zjeść coś złego. coś wysoko kalorycznego. coś, na co nigdy by sobie nie pozwolił. mógł złamać obietnicę złożoną sobie. na samą myśl o tym, chciało mu się płakać. był tak okropnie słaby. był wręcz sobą zawiedziony. dlaczego nie mógł przestać myśleć o głodzie? to uczucie sprawiało, że nie mógł skupić się na niczym innym. jego wszystkie myśli wirowały wokół tego samego. nie cierpiał ich. chciał wyczyścić całą swoją głowę, bo nawet pustka była lepsza niż to.

będąc w swoim pokoju, czuł jak każda ściana go ocenia. jak wszystko ma do powiedzenia coś na temat jego decyzji, na temat jego zachowania. jakby każda rzecz, w jego otoczeniu, chciała go oceniać. ta wieczna obserwacja sprawiała, że czuł się winny. przypominał mu się każdy kawałek okropieństw, które zjadł. kręciło mu się od tego w głowie. miał wrażenie, że jest więźniem całego świata. że wszystko ma nad nim większą kontrolę, niż on sam. wychodził z siebie. w swoich słuchawkach, w których dźwięk miał na maksymalnej głośności słyszał jedynie mitski. chciał się stąd jak najszybciej wydostać.

wyszedł w samej piżamie. biegł ulicami hasetsu, a towarzyszył mu jedynie chłód, owijający jego ciało, jak sieć. dał się schwytać przez zimno, jak ryba, która podpływa do przynęty. powietrze zamrażało jego skórę, sprawiając, że jego narządy skuliły się w środku. był jak zamknięty w lodowcu. chwilami odczuwał milion małych igieł wbijających się w jego skórę, z każdej strony, w każde wolne miejsce. to uczucie przyprawiło go o łzy, które pojawiły się w jego oczach, mimo tego, jak bardzo starał się, żeby nigdy ich tam nie było. ten ból był tak zły, pod każdym względem. czuł, jak od biegu palą mu się płuca, ale nie wziął głębszego oddechu. nie zasługiwał na głębszy oddech.

drżącymi rękami otworzył drzwi do studia. minako wyrobiła mu własne klucze, bo nie miała już do niego siły. wstawanie tylko po to, żeby wpuścić go w środku nocy nie należało do jej ulubionych zajęć. zaufała mu. i może to źle. bo jeśli zobaczyłaby, w jakim jest stanie, nie pozwoliłaby postawić mu nawet palca na parkiecie. ale jej tutaj nie było. zapewne nigdy się o tym nie dowie. bynajmniej nie od yuuriego. a nie widział tutaj innej osoby, która mogła jej to zdradzić.

włączył muzykę. nawet pomimo zmęczenia i głodu, taniec przychodził mu łatwo. bo taniec był dla niego ucieczką. kiedykolwiek czuł się źle, mógł po prostu przyjść i tańczyć. to było takie lekkie. takie łatwe. przez moment mógł zapomnieć o wszystkich swoich problemach. zwyczajnie być. być i czuć coś więcej niż żal i czarną dziurę w środku niego. na balecie zależało mu bardziej niż na czymkolwiek innym, bo nikt, ani nic nie rozumiało go, tak jak balet. balet nie zadawał pytań. nie musiał wiedzieć czy yuuri jadł dzisiaj, czy dobrze się czuje, czy naprawdę ma na to siłę. baletu nie musiał okłamywać.

uginając swoje kończyny w melodię piosenki, wydobywającej się z jego telefonu, czuł się jak rzeka. płynąca, niezależnie od zabrudzeń, stworzonych przez ludzi. był wolny. miał pełną władzę nad każdym swoim ruchem. był niczym ptak w locie, widzący wszystko z nieba. w końcu miał perpektywę na całą ziemię. taniec dawał mu wszystko. to uczucie było takie nierealne. bycie panem samego siebie, możliwość kontroli nad każdym krokiem. to było jak sen. jak spełnienie marzeń.

ale taniec go męczył. z każdym, jednym ruchem był coraz bardziej wycieńczony. bolały go wszystkie mięśnie. w pewnym momencie, już sam nie wiedział co robi. dał muzyce sobą sterować. może to był błąd. potknął się. upadł. przez chwilę myślał, że jego kostka jest złamana. wstał. musiał dokończyć swój układ. ledwo mógł utrzymać się na nogach, ale musiał.

w końcu usiadł na ławce. nie czuł już nic oprócz bólu. miał wrażenie, że umiera. nie widział dokładnie. jego wizja była jakby zamazana, nawet mimo okularów na nosie. ledwo oddychał. z każdym wdechem, było coraz gorzej. fala, jaka go zalała była większa, niż się spodziewał. tonął we własnym cierpieniu. oprzytomnił go dźwięk powiadomienia.

vivi: DZIEŃ DOBRY !!!!!!

vivi: czekam na ciebie. obiecałeś, że będziesz dzisiaj na treningu

yuu: wybacz, ale nie dam rady

vivi: na litość

vivi: mówisz to samo od tygodnia

vivi: czy ty możesz chociaż raz się postarać?

yuuri zamknął oczy.


a/n on jest dla mnie najwazniejszy

powiedzcie co myslicie !!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro