1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Zaręczyny - podał słowo pan Phillips, które Gilbert od razu przeliterował, jak się okazało, prawidłowo.
- Małżeństwo - Julie bez zawahania wypowiedziała kolejne głoski, tak jakby uczyła się tego na pamięć przez ostatnią godzinę. Blythe spojrzał na nią wyzywająco, podnosząc brwi w tym charakterystycznym dla siebie geście, który zawsze robił kiedy chciał ją sprowokować. Blondynka jedynie sztucznie się uśmiechnęła, nie chcąc wyrwać się ze skupienia.
- Aranżacja

Brunet zaczął literować pewny siebie. I tu był jego błąd, bo nie zdążył pomyśleć, że zamiast "rz" w tym wyrazie jest "ż". Julie uśmiechnęła się zwycięsko, kiedy nauczyciel krzyknął "błąd!", a klasa zaczęła wiwatować. Najgłośniej świętował Moody, który założył się z Charliem o to kto wygra. Robił to zawsze, kiedy dochodziło do rywalizacji Bennet kontra Blythe, i wcale nie przejmował się tym, że jego budżet już poważnie na tym ucierpiał.

- Cisza! - Krzyknął nauczyciel, a uczniowie natychmiast się uspokoili. Nie chcieli narażać się mężczyźnie, który był dzisiaj bardziej spięty niż zwykle, o ile tak się w ogóle da.

Julie była tego samego zdania, więc zamiast rzucić złośliwym tekstem w stronę jej rywala, po prostu przewróciła oczami i usiadła na swoje miejsce, rozkoszując się zwycięstwem. Gilbert westchnął ciężko, i zirytowany oraz przygnębiony usiadł koło Charlie'ego, który poklepał go po plecach w pocieszającym geście.

- Spoko, stary... będzie jeszcze pełno okazji żeby pokazać jej kto tu rządzi.
- To, że przegrałem nic nie zmienia. Ona nadal jest zwykłą dziewczyną. To ja pojadę do Toronto i zostanę lekarzem. - Blythe wzruszył ramionami, żeby pokazać, że wcale go to nie ruszyło. Wewnątrz jednak był zirytowany, bo wiedział, że ona wcale nie jest "zwykłą dziewczyną". A on wcale nie "pojedzie do Toronto i zostanie lekarzem", bo jego ojcu z dnia na dzień się pogarsza, a to komplikuje sprawy.

Kiedy przypomniał sobie o tym ostatnim fakcie, jego pięść automatycznie się zacisnęła. Z nienawiścią w oczach spojrzał na blondynkę, która właśnie szeptała coś do Ruby.

- Czy on nie jest przystojny?
- Uroda bez mózgu zostanie tylko urodą. Mózg bez urody może zostać geniuszem.

Ruby przewróciła oczami na słowa Julie. Jej koleżanka nienawidziła Gilberta, i chociaż nikt nie wiedział dlaczego, to wszyscy wiedzieli, że kiedy ta dwójka zaczyna się kłócić, to trzeba schować noże.

Co zabawne - ich rodzice kompletnie to ignorowali, i byli najlepszymi przyjaciółmi. A to oznaczało, że spotykali się zdecydowanie częściej, niż Gilbert i Julie chcieliby się widywać. W ostatnim czasie, kiedy pan Blythe zachorował, tych spotkań było jeszcze więcej. Na szczęście, przeważnie miały miejsce w czasie kiedy ich dzieci były w szkole, więc nie musiały one spędzać ze sobą więcej czasu, niż było to konieczne.

I właśnie teraz odbywało się jedno z nich, w salonie pana Blythe'a. Emily i Filip Bennet siedzieli na wygodnej kanapie z filiżankami w ręce, patrząc się na podłogę. Oboje nie potrafili spojrzeć na swojego przyjaciela tak samo, jak robili to jeszcze rok temu. Ten mężczyzna zmienił się nie do poznania. Chociaż miał dopiero czterdzieści sześć lat, wyglądał na sześćdziesiąt. Był blady, jego skóra miała pełno zmarszczek a włosy już dawno straciły swój kolor, i teraz były siwe niczym dym, który leciał z komina. W jego charakterze też się coś zmieniło. Już nie był tak energiczny jak kiedyś. Teraz zamiast podróży, które tak bardzo kochał, mówił tylko o swojej rodzinie. A właściwie o swoim synu, bo była to ostatnia żywa osoba połączona z nim więzami krwi. Nie chciał także nigdzie wychodzić. Wolał wypoczywać w łóżku, i małżeństwo wcale mu się nie dziwiło, kiedy zobaczyli dzisiaj jego stan.

Otóż John tego dnia nie podnosił nóg, a praktycznie ciągnął nimi po ziemi. Był zgarbiony, bardziej niż zawsze. Co chwila łapał się za brzuch, tak jakby go bolał, a jego oczy same się przymykały. Filip chciałby powiedzieć sobie, że jego przyjaciel jest tylko zmęczony, ale wiedział, że byłoby to najgorsze kłamstwo jakie w życiu przyszło mu do głowy. On umierał na jego oczach, a mu pozostało jedynie trwać przy nim w tym ciężkim czasie. I gdyby tylko mógł zrobić coś więcej...

- No już, nie patrzcie tak na mnie. Tylko umieram, to nie jest zaraźliwe.
- John...
- Właściwie, to już zdążyłem się z tym pogodzić. To nie takie straszne jak się wydaje. W pewnym momencie po prostu zasypiasz, i już nigdy więcej się nie budzisz. Mam tylko nadzieje, że nie będę miał koszmarów.
- John...
- Chociaż mógłbym je mieć. Ale tylko wtedy, gdybym za to wiedział, że Gilbert nie zostanie sam. Że będzie miał kogoś przy sobie, kto będzie z nim już do końca życia. Liczyłem, że znajdzie sobie dziewczynę, ale jemu w głowie bardziej nauka. To całkiem zabawne, jest tak podobny do mnie...
- John!

Mężczyzna podskoczył na krześle i się skrzywił.

- Dlaczego ciągle powtarzasz moje imię? Nie jest ze mną wcale aż tak źle, jeszcze wiem jak się nazywam.
- Jak możemy ci pomóc? Czy jest cokolwiek, co sprawi, że poczujesz się lepiej? - Emily powstrzymała swojego męża, który już chciał okrzyczeć swojego przyjaciela. John jednak uśmiechnął się delikatnie.
- Jedyne czego pragnę, to mieć pewność, że mój syn będzie kogoś miał. Nawet największemu wrogowi nie życzę samotności, więc jak mogę uczynić to Gilbertowi?

Kobieta westchnęła ciężko. To życzenie było praktycznie niewykonalne. I mogłaby w tym momencie zapewnić mężczyznę, że przecież jego syn ma ich, ale wiedziała, że nie o to mu chodzi. Chodzi mu o to, żeby Gilbert znalazł sobie bratnią duszę. Żonę, która będzie z nim na dobre i złe.

Filip nagle podskoczył, przez co wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni.

- Już późno, John. Musimy iść Emily, zaraz dzieci wrócą ze szkoły. - Kobieta wstała, i chciała pożegnać się z Blythe'm. Nie zdążyła jednak, kiedy jej mąż złapał ją za nadgarstek i praktycznie siłą wyciągnął na zewnątrz, pozostawiając Johna w ogromnym szoku.

- Może jednak nie jest ze mną tak dobrze - powiedział cicho do siebie po paru minutach, nim skierował się do łóżka.

Tymczasem państwo Bennet wracali spacerem do domu, rozmawiając. Emily oburzyła się sposobem, w jaki jej mąż potraktował przyjaciela. Filip natomiast okazał przez sekundę skruchę i przeprosił, nim zaczął tłumaczyć swój pomysł. I w tym momencie kobieta pomyślała sobie, że mężczyzna już całkiem oszalał, ale im więcej mówił, tym bardziej przekonywała się do jego pomysłu. I może nie był on idealny i genialny, ale liczyło się, że jakiś był. W końcu każde rozwiązanie w tym momencie wydaje się być w porządku, prawda?

Nawet jeśli najprawdopodobniej skończy się śmiercią całej wioski.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro