12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Jeszcze nigdy nie cieszyłem się tak na bardzo na wasz widok - Oznajmił Gilbert, otwierając drzwi rodzinie Julie. Dziewczyna tego dnia miała na głowie pełno obowiązków, i jej humor był wręcz morderczy. I tym razem nawet Blythe starał się jej nie wchodzić w drogę, bo wiedział, że może źle skończyć. Niestety i tak mu się zaledwie przed chwilą oberwało, za to, że nie przygotował stołu. Dobrze, że Bash był w pobliżu i rzucił się do pomocy, bo inaczej chłopak mógłby tego nie przeżyć.

W tym momencie w drzwiach kuchni pojawiła się Julie, ubrana w swoją świąteczną sukienkę i z uśmiechem na twarzy. Z uśmiechem, który sugerował kłopoty dla wszystkich w promieniu kilometra, należy zauważyć. Blythe w ciągu sekundy się ulotnił, zostawiając ją samą z rodziną, z którą zaczęła się witać. Jako, że Louis pierwszy został wyprzytulany i wycałowany również dał nura za chłopakiem.

- Ona tak dzisiaj od rana?
- To znaczy? - Zapytał Gilbert, udając niewzruszonego.
- Oh, nie udawaj. Jak zobaczyłeś, że idzie w twoim kierunku, miałeś na twarzy "w którą stronę uciekać" a ja już wtedy zapaliłem ci mentalnie znicza.

Brunet spojrzał na Louisa morderczo. Na szczęście nie zdążył mu odpowiedzieć, bo do salonu wpadła reszta. Kiedy tylko usiedli przy stole, do pomieszczenia wszedł Bash, który dopiero stwierdził, że jest bezpiecznie. Gilbert wstał, żeby przedstawić mężczyznę.

- A to jest nasz przyjaciel, Bash.

Julie spojrzała na zszokowane twarze swoich rodziców i rodzeństwa, na co wywróciła oczami. Kolor skóry nie powinien wywoływać takiej reakcji.

- Dobry wieczór. Miło mi państwa poznać. Wiele o was słyszałem.
- Pewnie same złe rzeczy - wydukała Emily, zerkając na córkę.

Czarnoskóry nie odpowiedział nie, nie odpowiedział tak. Zamilkł jak grób, upewniając rodziców w swoim zdaniu. Julie najpierw próbowała zabić go wzrokiem, nim zaczęła ratować sytuację.

- Oczywiście, że tak. Złe córki mówią złe rzeczy. Tak to działa. A teraz wybaczcie, pójdę po dania. Bash, pomożesz mi?

Chłopak skinął głową, głośno przełykając ślinę.

- Myślałam, że większego braku inteligencji i spostrzegawczości niż Gilbert nie ma nikt, ale właśnie podbijasz rankingi. Co ty sobie myślałeś? Staram się przeżyć ten wieczór, a wy nie pomagacie.
- Przepraszam, Julie. To nie było specjalnie.

Blondynka wzięła głęboki oddech, nim poddała mu opłatki na talerzu i uszka do drugiej ręki. Sama wzięła ziemniaki i zupę, po chwili jeszcze wysyłając Gilberta po drugą.

Kiedy wszystko już w końcu było na stole, każdy zaczął rwać opłatek, dzieląc się nim i życzeniami. Na pierwszy ogień Julie trafiła się Gabrielle, która jak zwykle postanowiła zabłysnąć mądrością.

- Życzę ci, siostrzyczko, żebyś nie zabiła Blythe i nie trafiła do więzienia. Pamiętaj, że jeśli czegoś nie lubisz, zmień to. Jeśli nie możesz tego zmienić, to zmień swoje myślenie na ten temat.
- A więc ja, siostrzyczko, życzę ci żebyś nie zgłupiała bardziej, od spędzania czasu z Louisem. Co on ci do diabła nagadał?
- Eeee... - przez głowę Gabrielle przemknęło tysiąc myśli, które miała podczas rodzinnej debaty o ślubie dziewczyny i Gilberta. Odbyła się ona następnego dnia po weselu, i skończyła na tym, że od czasu do czasu ktoś musi zajrzeć do nich, żeby sprawdzić, czy fundamenty jeszcze stoją. Na jej nieszczęście, najczęściej to była ona.

Julie westchnęła, postanawiając, że woli nie wiedzieć. Następnie bez słowa zmieniła się z inną osobą, i tak się stało, że Louis stał przed nią z głupim uśmiechem i opłatkiem w ręku.

- Droga siostrzyczko... życzę ci, żebyś jak najdłużej była na wolności. No i żebyś nie zabiła Blythe'a. No i może jeszcze żebym został wujkiem.
- Co wy się wszyscy tak uczepiliście Blythe'a? Nic mu nie będzie. Nie gryzę.
- Polenizowałbym.
- A ja życzę ci, żebyś w końcu znalazł sobie dziewczynę. Tylko jakąś dobrą. Łamagi w rodzinie nie zaakceptuje. - Louis uniósł brwi, a ona szybko dodała - Gilbert się nie liczy. No i może żebyś był mądrzejszy, bo Gabrielle długo z tobą nie pociągnie.

Blondynka uśmiechnęła się wrednie, nim przeszła do swojego ojca, później matki, Basha i na końcu Gilberta.

- Życzę ci - zaczął Blythe, z uśmiechem - żebyś w końcu nauczyła się matematyki, zdała dobrze egzaminy, nauczyła się lepiej gotować, trochę mniej zdzierała sobie głos na krzyczeniu na wszystkich, i żebyś nie zbrzydła zbytnio na starość.
- A ja żebyś żył jak najdłużej, uważał co pijesz i jesz, po czym chodzisz i jakim powietrzem oddychasz. No i może jeszcze żebyś nie zgłupiał jeszcze bardziej na starość. Zapomniałam o czymś?
- Nie dodałaś na końcu zdania wyzwiska.
- Ach, no tak. Przepraszam, idioto.
- Nie ma za co, idiotko.
- Oh, jestem nazywana gorzej.
- Jak?
- Twoją żoną.

Blythe zamilkł, dochodząc do wniosku, że jak nie przestanie to dziewczyna go zaraz zagryzie. Dlatego bez słowa usiadł przy stole, posyłając spojrzenia Bashowi, sugerujące, żeby uważał co mówi. Na szczęście czarnoskóry zrozumiał, bo zaczął neutralny temat, który chwilę później Louis przerwał powodując tym przerażenie u Gabrielle.

- Tak właściwie, Gilbert - zaczął, a najstarsza się skrzywiła. Kiedy Louis zaczyna tak poważnie, to nie może znaczyć nic dobrego. - To mało o tobie wiem. Powiedz mi... zaliczasz się do tych ludzi, którzy wolą indyka, czy wołowinę?

Przy stole zapadła cisza. Julie położyła głowę na stole, załamana inteligencją brata.
- Błagam, on ledwo zalicza się do ludzi. Po za tym, Oceniasz człowieka po jego guście kulinarnym?
- Powoli, Julie. Najpierw muszę dowiedzieć się co je, a dopiero później co go zżera.
- Mówił ci ktoś, że jesteś idiotą? - Zapytała Gabrielle, która przywykła tak bardzo do brata, że jego głupota nie robiła na niej już wrażenia .
- Nie, ale ty nadrabiasz za wszystkich.
- Dzieci, bez wyzwisk... - przerwał ojciec, którego wszyscy zignorowali. To nie jest jego dom, więc czuli się bardziej pewnie. W końcu mężczyzna westchnął ciężko, dochodząc do wniosku, że nic nie zdziała. Jedynie mruknął pod nosem coś, co jak na ironię wszyscy usłyszeli. - Jak wielka może być głupota?

Gabirelle jako pierwsza wyrwała się do odpowiedzi, zwracając się do brata.
- Louis, ile masz wzrostu?
- Czy możemy wrócić do normalnej rozmowy? - Poprosił Gilbert, widząc zagubienie w oczach Basha.
- Nasza rodzina nigdy nie była normalna, więc jak możesz spodziewać się normalnej rozmowy? - Odpowiedziała mu Julie, zresztą zgodnie z prawdą. Chłopakowi wręcz zapaliła się lampka nad głową.
- A więc miałem racje, co? Kiedy ostatnio mówiłem, że jesteś nienormalna?
- Gówno miałeś, a nie rację. Jestem bardziej normalna od ciebie.
- Julie! - Emily się oburzyła, ale tak jak ojciec została zignorowana.
- Z której strony?
- Z tej na którą nie możesz zbyt często patrzeć. - Odpowiedziała, obserwując z satysfakcją jak chłopak unosi brwi, wyczuwając w tym zdaniu dwuznaczność. Cóż, jedyny epizod w którym mógł sobie na cokolwiek popatrzeć był podczas nocy poślubnej. Później dziewczyna by go prędzej zabiła, niż pozwoliłaby sobie zajrzeć pod sukienkę.
- Cóż, i tak nie jestem zainteresowany.
- Wtedy mówiłeś coś innego.

Chłopak zamilkł, a Louis nachylił się do Gabrielle.
- To jest kłótnia, czy jakiś dziwny rodzaj gry wstępnej, bo się pogubiłem?
- A może otworzymy prezenty?! - Zapytał Bash, uciszając wszystkich. Wszyscy się zgodzili, rzucając się na kupkę pakunków przy choince, oprócz Julie i Gilberta którzy jeszcze przez dłuższą chwilę posyłali sobie wyzywające spojrzenia.

- Książka? - Zapytał Louis obrzydzony, na co Gabrille wywróciła oczami. Ona również dostała je w prezencie, ale zamiast jednej cały stos. Kochała czytać, tak samo jak jej ojciec. Matka i Julie również to lubili, więc nie rozumiała skąd jej brat znalazł się w tej rodzinie. Tymczasem Gilbert i Julie otworzyli przezent, który był przeznaczony dla ich dwójki, co było dość zadziwiające. Wszystko się jednak wyjaśniło, kiedy wyciągnęli z pudełka gałązkę jemioły. Louis uśmiechnął się złośliwie, czując się jak geniusz zła. Można było się domyślić, że chłopak wymyśli coś takiego.

- Musicie się pocałować - zauważyła Emily. - Nie macie wyjścia.
- Znowu? - Jęknęła dziewczyna, nie mając ochoty tego robić przy rodzinie.
- Oh, nie narzekaj. Przecież tego chcesz.
- Tak samo jak tego małżeństwa - sarknęła, na co Louis przewrócił oczami. Spojrzał z nadzieją na zdegustowanego Blythe, zwracając się bezpośrednio do niego. Wiedział, że jak ma negocjować, to z nim będzie łatwiej.
- Bądź facetem i weź ją w końcu pocałuj, bo zaraz zakład tu przez was przegram.

Gilbert westchnął, jednak tak jak powiedziała jego teściowa- nie miał wyjścia. Dlatego chwilę później jakby nigdy nic położył dłoń na talii żony i delikatne (jak na siebie) wpił się w jej usta, doprowadzając tym dziewczynę do białej gorączki. Kiedy w końcu się od niej oderwał, musiał coś dodać, bo jego złośliwy charakter by nie wytrzymał.

- Będę rzygać. - Oznajmił, mimo motylków które nadal latały w jego brzuchu.
- Krzaki są na miejscu! - Wydarł się Bash, doprowadzając tym dziewczynę do śmiechu, który powieliła reszta jej rodziny. Louis krzyknął coś o tym, że wygrał i teraz Gabrielle musi zrobić jego ulubione ciasto, ale Julie wolała nie wiedzieć co i jak. Mimo wszystko cieszyła się tym momentem. Wiedziała, że będzie to coś, co będzie przypominać sobie na starość, siedząc przy kominku.

Teraz tylko pytanie,czy będzie siedzieć przy nim z Blythe'm?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro