21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dziewiąty miesiąc ciąży. Cholerny, dziewiąty miesiąc... i cholerny Blythe. Głupi, idiotyczny, cholerny Blythe. - Powtarzała sobie Julie w myślach, widząc, jaki chłopak jest zadowolony. Przed chwilą dostali wyniki egzaminów, i jak się okazało były one bardzo dobre. I Julie może i cieszyłaby się z tego faktu, gdyby nie jej mąż, który dzięki temu miał szansę dostać się na uniwersytet w Toronto.

W cholernym Toronto.

- Nie ma nawet mowy. - Odezwała się z zaskoczenia, kiedy tylko weszli do domu. Nie chciała robić sceny na ulicy, ale tutaj już nic jej nie blokowało.
- Nie wiem o czym mówisz.
- O twoim cholernym Toronto.

Blythe zmarszczył brwi zaskoczony takim obrotem spraw. Nie rozumiał o co może chodzić jego żonie, i chociaż z góry założył, że to hormony ciążowe, to jednak chciał wyjaśnień.

- Nie chcę żebyś jechał. W każdym momencie mogę zacząć rodzić. Przecież ja już ledwo się poruszam... chcesz mnie zostawić samą w tym stanie?
- Zaczekam do porodu.
- A co później? Zostawisz mnie z dwójką dzieci i wyjdziesz sobie na pięć lat? Myślisz, że to jest normalne?
- Julie, nie dramatyzuj, błagam. Jeszcze nie wiem czy się dostanę.
- Ale gdybyś się dostał, to bez wahania byś to zrobił. - Zauważyła, powodując, że chłopak głośno przełknął ślinę. Następnie popatrzył na nią wzrokiem z kategorii "możesz mieć rację, ale na głos tego nie powiem" nim chciał ją po prostu wyminąć. Ta jednak zastawiła mu drogę.
- Gilbert! Słyszysz w ogóle co do ciebie mówię?!
- Kobieto, zejdź mi z drogi.
- Mary, Bash! Czy któreś z was może go walnąć, bo ja aktualnie nie jestem w stanie?! - Wydarła się, łapiąc za swój brzuch. Mówiła prawdę. Z chęcią kopnęłaby go z całej siły, ale ledwo mogła podnieść nogę.
- Julie, opanuj się i zatrzymaj na chwilę. Przemyśl to. Zawsze marzyłem o tych studiach. Poświęcałem się dla nich od kilku lat, co weekend jeżdżąc na praktyki i czytając tysiąc książek, których połowy już nie pamiętam. Martwiłem się o to, czy się nadaje. A teraz, kiedy już jestem na ostatniej prostej, chcesz mnie zatrzymać?
- Gilbert, błagam cię... naprawdę masz zamiar mnie zostawić?

Chłopak zauważył łzy w oczach swojej żony.

I jeszcze te cholerne hormony.

Zamiast jednak cokolwiek powiedzieć, po prostu odszedł. Bez słowa ruszył na górę, zostawiając ją samą, ponieważ wiedział, że jeszcze chwila i powie o słowo za dużo. A ona miała ochotę wziąć nóż z kuchni, i rzucić mu nim w plecy.

Ale tego nie zrobiła. Dlaczego? Bo ciągle złościła się na niego tylko dlatego, że bycie w pobliżu niego doprowadzało ją do szaleństwa, i bycie z dala od niego doprowadzało ją do szaleństwa. I już nie potrafiła stwierdzić, czego nienawidziła bardziej.

Nagle zaskoczona złapała się za brzuch, kiedy skurcz w jej podbrzuszu sprawił, że zgięła się w pół. Westchnęła zaskoczona, bo pierwszy raz poczuła to tak mocno. Uznała jednak, że w tym miesiącu jest to już normalne. Termin miała mieć za około tydzień, więc tym bardziej jakoś się tym nie przejęła. Zamiast tego poszła się położyć, ale, że nie miała siły wspinać się po schodach wybrała kanapę. I jakoś tak wyszło, że parę sekund później zasnęła, z nieprzyjemnym uczuciem.

Trzy godziny później obudził ją mocny uścisk w podbrzuszu. I kolejny. I następny.
- O Mój Boże - wyszeptała jedynie dziewczyna, starając się podnieść do siadu. Kiedy w końcu jej się to udało wstała, i skierowała się w stronę schodów, ale zatrzymał ją kolejny skurcz.

I wtedy, kiedy spojrzała na te dwadzieścia schodków, zdała sobie sprawę, że nie da rady na nie wejść. Zostały jej więc tylko dwie opcje. Albo zawołać Gilberta lub Mary, albo umrzeć tutaj na dole z bólu. I kiedy już cisnęło jej się na usta imię przyjaciółki, zdała sobie sprawę, że ta może spanikować. I chociaż siebie za to znienawidziła, to sekundę później głośno wrzasnęła imię swojego męża.

Chłopak jak na komendę pojawił się na górze schodów, zaskoczony. Dziewczyna nigdy nie odzywa się po kłótni pierwsza, więc napewno coś musiało być na rzeczy. Zrozumiał jednak, kiedy zobaczył w jakim jest stanie. W pół zgięta, trzymała się za brzuch, i co chwilę robiła minę, jakby miała zemdleć.

- Julie, co się dzieje? - Zapytał, schodząc do niej i kładąc dłoń na miejsce, w którym się trzymała.
- Boli...
- Mam jechać po lekarza?
- Najpierw idź po Mary. Ona już przeszła poród, będzie wiedziała co robić.
- Poród?! - Chłopak wyglądał jakby miał zejść z tego świata. Myślał, że dziewczyna po prostu się źle czuję, ale nawet nie wpadło mu do głowy, że rodzi. Tymczasem ona zwijała się tam z bólu. I kiedy po minucie w miarę swoich możliwości przyswoił sytuację, natychmiast pobiegł po przyjaciół a następnie ruszył do stajni po konia, na którym miał pojechać po lekarza.

I kiedy on był w drodze, Mary i Bash starali się uspokoić Julie, która miała już dość.

- Pomyśl o czymś miłym... - poprosiła Mary - kiedy ja rodziłam myślałam o tym, że te skurcze zwiastują, że za chwilę na świat przyjdzie osoba którą stworzyłam.
- No masz! - Westchnęła Julie, krzywiąc się na kolejny skurcz. - A ja myślę o tym, że zaraz umrę i już wcale nie chcę rodzić. A mogłam po prostu pomyśleć o osobie którą stworzyłam. Jak zawsze spóźniona dowiaduję się, że są inne opcje.
- Chyba nie jest z nią tak źle, skoro nadal potrafi wszystkich wyzywać. - Zauważył Bash, ale szeptem, mając nadzieję, że blondynka tego nie dosłyszy. I chyba tego nie zrobiła, ale zamiast tego krzyknęła, powodując, że mężczyzna podskoczył i rozejrzał się na dwie strony, nie mogąc zdecydować się w którą uciekać.

I w tym momencie do domu wpadł Blythe, z doktorem u swojego boku. Ten z kolei bez słowa wydał polecenia dla Mary i Basha, nim zaczął badać Julie.

- Zaraz się zacznie. - Stwierdził po chwili, wywołując tym zawał u wszystkich. Jak na złość Delphi zaczęła płakać na górze, a Julie zaraz po niej czując coraz większy ból.
- Gilbert, złap Julie za rękę. Musisz ją uspokoić.

Chłopak natychmiast wykonał polecenie, ale kiedy dziewczyna znowu krzyknęła, jak poparzony zabrał dłoń.

W tym momencie do domu wpadła Emily i Gabrielle, dysząc ciężko. Dwie kobiety widziały przez okno jak Blythe jedzie z lekarzem, i niewiele myśląc pobiegły zaraz za nimi. A teraz widząc stan Julie od razu do niej podbiegły.

Blythe wykorzystał sytuację i się wycofał, wrócił jednak parę sekund później, kiedy lekarz oznajmił, że się zaczęło. I tak jak szybko się zaczęło, tak szybko miało się skończyć, nie licząc tej godziny krzyków i lamentów blondynki. Uspokoiła się ona dopiero w momencie, kiedy lekarz podniósł pierwsze dziecko. Natychmiast podał go Gabrielle, żeby owinęła go w koce, ale to Blythe był wtedy na pierwszym planie, ponieważ kiedy tylko zobaczył niemowlaka padł jak długi na ziemię, powodując głośny huk.

- To jest właśnie mój wspaniały mąż! - Zauważyła sarkastycznie Julie, mimo bólu który odczuwała. Zmniejszył się on jednak, kiedy tylko ktoś podał jej pierwszego niemowlaka, chłopca, a zniknął praktycznie całkowicie, kiedy parę minut później drugiego.

Dziewczyna, ciężko dysząc, przytulała do piersi dwójkę dzieci, płacząc przy tym ze szczęścia. Jeśli przez całą ciążę jej hormony wariowały, to nie wiedziała jak nazwać ten stan w którym była teraz. Najpierw miała ochotę wszystkich pozabijać, teraz była przeszczęśliwa, żeby parę sekund później przypomnieć sobie o swoim mężu i od nowa przebudzić w sobie żądze mordu.

I na nieszczęście chłopaka, ocknął się on właśnie w tej ostatniej fazie. Przez trzy minuty starał się przetworzyć co się stało, kiedy wszyscy klepali go po plecach i mu gratulowali. Zrozumiał dopiero w momencie, kiedy spojrzał na swoją żonę i dzieci, i nic nie mógł poradzić na to, że od nowa zobaczył ciemność.

- Nie pierwszy nie ostatni raz - stwierdził lekceważąco doktor, kiedy Emily spojrzała zaniepokojona na chłopaka. Jedynie Bash postanowił mu pomóc, i poszedł poszukać soli trzeźwiących, podczas kiedy wszyscy biegali koło Julie i bliźniaków.

Blondynka jednak zamiast zwracać uwagę na wszystkich dookoła przypatrywała się dwóm chłopcom, z uczuciem ogromnej radości, ulgi i miłości. I już wtedy wiedziała, że z tego wszystkiego to jest pierwsza w pełni cudowna rzecz, która wynikła z zaaranżowanego małżeństwa z jej wrogiem. I nikt jej nigdy tego szczęścia nie odbierze, nieważne jakby próbował.

Nawet Blythe, jadąc na ten swój głupi uniwersytet.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro