3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Powiemy im? - Zapytała Emily, a dwóch mężczyzn spojrzało na nią przerażonych.
- Teraz?
- Musimy?
- Im szybciej im powiemy, tym szybciej się z tym pogodzą.

Filip westchnął ciężko, wiedząc, że rozmowa z Julie jest tak samo prosta, jak oddychanie pod wodą. Dyskutować z tą dziewczyną, to jak gasić ogień benzyną. Mimo to zawołał, jeszcze tego nie świadomą, przyszłą parę młodą. Po chwili w drzwiach salonu pojawiła się blondynka i brunet, oboje z istnie morderczymi humorami.

Emily chciała coś powiedzieć, jakkolwiek się wytłumaczyć, ale nie zdążyła kiedy jej mąż podał umowę ich córce. Gilbert zmarszczył brwi, i stanął za nią, czytając jej przez ramię. Kiedy oboje zapoznali się z treścią kartki, spojrzeli na swoich rodziców, jak na samobójców.

Przez chwilę w pomieszczeniu panowała dziwna, niekomfortowa cisza. Tylko do momentu, kiedy przerwał ją głośny śmiech młodego Blythe'a, a zaraz po nim blondynki.

- Ojcze, prima aprilis było już dawno temu.

Filip wbił się mocniej w fotel. Może i dziewczyna była rozbawiona, ale w jej oczach pojawiły się niebezpieczne iskierki. John pokiwał delikatnie głową, uśmiechnięty. Następnie, jakby nigdy nic poprawił nastolatkę.

- To nie żart, dzieciaki. Bierzecie ślub.
- Jasne, z chęcią. Kiedy i gdzie? - Zakpił Gilbert, zabierając kartkę z rąk dziewczyny. Jeszcze raz spojrzał na podpunkty, które dokładnie określały zasady umowy.
- Cóż, najpierw musisz się oświadczyć, a najlepsza okazja będzie na pikniku w niedzielę, więc myślę, że jeszcze napewno trochę to potrwa...

John kompletnie nie przejmował się tym, że ta dwójka nadal myślała, że to podły żart. Teraz nagle zaczynali powoli rozumieć, że wszyscy w tym pomieszczeniu byli poważni. Do Gilberta jako pierwszego dotarła informacja, że jego rodzic zaaranżował mu ślub z jego wrogiem.

- Nie ma nawet takiej mowy.
- Pierwszy raz się z nim zgodzę. Nie ma nawet takiej, do diabła, mowy. - Potwierdziła Julie, kiwając głową na boki w niedowierzaniu.
- Już za późno. Umowa została podpisana, i nic tego nie zmieni.
- Och, nawet to, że spalę ją na stosie razem z Gilbertem? - Blondynka zaśmiała się sztucznie, a w jej oczach odbijało się szaleństwo.
- Julie, nie utrudniaj tego...- poprosiła Emily, widząc, że ta rozmowa nie idzie w dobrym kierunku. Dziewczyna prychnęła z pogardą, i powoli podeszła bliżej, a kobieta jeszcze zdążyła pomyśleć sobie "odchodzę z tego świata niczym Alina z Balladyny" zanim dziewczyna wbiła ich w fotele prawdą.

- Nie obchodzi was nic więcej, oprócz waszych interesów. - Blondynka się zatrzymała, nawiązując z rodzicami kontakt wzrokowy. - Więc nie siedźcie tu i nie mówicie mi, że to małżeństwo nie jest dla was propozycją ekonomiczną, ponieważ nią jest. A każde inne wasze wytłumaczenie, jest jednym, wielkim kłamstwem.

Przez kolejne pół minuty nikt się nie odezwał. Dziewczyna nadal utrzymywała kontakt wzrokowy ze swoim ojcem, chcąc na nim wręcz wymusić odwołanie tej głupiej umowy. W mężczyźnie jednak obudził się jego ognisty temperament, który zresztą Julie odziedziczyła po nim. Z tą różnicą, że dziewczyna używała go na co dzień i potrafiła być cholernie przerażająca. Tymczasem on... cóż, jego krzyk nie zrobił na niej żadnego wrażenia.

- Skąd możesz wiedzieć co mamy na myśli?! Nie siedzisz w naszych głowach! Widzisz tylko czubek własnego nosa, do cholery! - Poderwał się do góry, uderzając dłonią o stół, tak, że filiżanki się zatrzęsły.
- Och, nie muszę czytać wam w myślach! Słyszałam, jak ostatnio mówiłeś do mamy, że coraz ciężej jest ci nas utrzymać! A więc ta umowa musi być dla ciebie genialną przepustką, żebyś mógł oszczędzić na jednej osobie pieniądze! Po co inaczej psułbyś moje marzenia o pójściu na studia, co? Robisz to dla przyjemności? Bo chcesz poczuć, że masz nad czymś kontrolę?

Filip wręcz gotował się ze złości. Gilbert podniósł brwi zaskoczony, bo nie spodziewał się, że ta dziewczyna odważy się tak odezwać do swoich rodziców. Emily zagryzała wargi, obliczając w głowie swoje szanse na złagodzenie konfliktu, ale były one znikome. Pan Blythe przymknął oczy, kiedy głowa coraz mocniej bolała go od krzyku.

- Nie obchodzą mnie twoje marzenia. Jestem twoim ojcem, i mam obowiązek zapewnić ci godne życie, a będziesz takie miała przy boku Gilberta. Może kiedy będziesz musiała zajmować się sama domem i dziećmi, zrozumiesz naszą decyzję.

Filip i Emily pierwszy raz widzieli łzy w oczach swojej córki, od jakiś trzynastu lat. Dziewczyna nigdy nie skarżyła się na swoich rodziców, mimo tego, że nie byli doskonali. Jednak dzisiaj coś w niej pękło. Nie mogła tak po prostu zaakceptować tego, że zepsują jej życie, i będą twierdzić, że to dla jej dobra. Nigdy nie wierzyli w to, że Julie pójdzie na studia i zostanie nauczycielką, co było jej marzeniem. Teraz się w tym upewnili, niszcząc całkowicie jej nadzieję. Jej marzenia odeszły bez żadnej zapowiedzi, zostawiając ją samą z obowiązkami które spadną jej na głowę z dnia na dzień.

Myśli blondynki schodziły na coraz gorszy tor. Czuła jak żal wypala ją od środka, co było przyczyną tego, co zrobiła następnie. Jakby nigdy nic odwróciła się, i nawet nie biorąc płaszcza wyszła z domu.

Pogoda była tego dnia paskudna, a zimne powietrze uderzyło Julie w twarz od razu po przekroczeniu progu. Tak samo, jak płacz który wstrząsnął jej ciałem. Chciała odejść, gdzieś daleko. Schować się przed całym światem i zapomnieć o swoich problemach. Zamiast tego jednak skierowała się do swojego rodzinnego domu, z nadzieją, że chociaż jej rodzeństwo ją zrozumie i jej pomoże.

- Gabrielle? - Zapytała Julie, wchodząc do przedpokoju. Jej siostra po trzech sekundach pojawiła się w drzwiach salonu, a widząc stan swojej siostry, otworzyła szerzej oczy.
- Julie? Ty płaczesz? - Zapytała, zdziwiona. A niedawno myślała sobie, że nic jej w tej rodzinie już nie zaskoczy.
- Rodzice... oni... - dziewczyna od nowa zaczęła szlochać. Gabrielle westchnęła ciężko, bo słowo "rodzice" tłumaczyło wszystko. Jako najstarsza doświadczała tego na co dzień, więc zdążyła uodpornić się psychicznie, w przeciwieństwie do blondynki.
- Julie? - Zdziwił się Louis, który schodząc ze schodów zauważył swoją siostrę. On nigdy nie potrafił zrozumieć swojego rodzeństwa, bo jako najmłodszy i w dodatku chłopak był objęty szczególną ochroną od strony matki i ojca. Nikt nie stawiał mu też żadnych wymagań, więc nie żył pod presją. Mógł robić co chciał i jak chciał. Julie w końcu wydusiła z siebie to, z czym nie mogła się pogodzić.

- Muszę wyjść za Gilberta.

Na parę sekund w pomieszczeniu zapadła cisza. Julie starała się uspokoić co marnie jej szło, kiedy jej rodzeństwo przetwarzało informacje.

- Nie to, że jestem głupi...
- Jesteś. - Wtrąciła Gabrielle automatycznie.
- Ale co?
- Rodzice zaaranżowali nam ślub. W niedzielę na pikniku Gilbert fałszywie mi się oświadczy przy wszystkich, a ja będę musiała się zgodzić.

Najstarsza podeszła do Julie i spojrzała jej prosto w oczy, szukając potwierdzenia.

- Nie zrobili tego... - powiedziała, kiwając głową na boki. Kiedy jednak w oczach jej siostry od nowa pojawiły się łzy, zrozumiała, że to nie jest głupi żart, tylko podły czyn do którego posunęli się matka i ojciec. Gabrielle przytuliła do siebie siostrę, która popadła w rozpacz. I to tak wielką, że nie potrafiła się uspokoić do wieczora. Kiedy rodzice wrócili od razu zamknęła się w swoim pokoju, skąd dochodził odgłos płaczu, przez resztę nocy. A najgorsze było to, że jej ojciec na siłę to ignorował.

- Przejdzie jej - powiedział Filip wieczorem, leżąc już w łóżku obok swojej żony. Kobieta patrzyła pusto w ścianę. Nie przyznała tego na głos, ale słowa jej córki mocno ją poruszyły. Czy ona faktycznie była taką złą matką? Traktując dzieci, tak, jak traktowała myślała o ich dobrze.

Ale przecież to, że chcesz dla kogoś jak najlepiej, nie oznacza, że nie możesz go przy tym skrzywdzić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro