4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Uśmiechnij się, Julie - poprosiła Emily, stawiając przed dziewczyną talerz z jajecznicą. Po śniadaniu mieli w planach pojechać na zakupy do Charlottetown. W końcu trzeba już zacząć szykować się na ślub, co jest równoznaczne z kupnem sukni ślubnej, welonu, kwiatów...

- Nie mam powodu do uśmiechu.
- Całe życie przed tobą, kochanie! - Podała jeden kobieta, mając nadzieję, że wywoła tym jakiś entuzjazm.
- Brzmi przerażająco. Tym bardziej, że zmusiliście mnie, żebym spędziła je z Blythe'm. - Odpowiedziała jej córka, a Gabrielle i Louis weszli do kuchni.
- Louis, po śniadaniu pójdź pomóż ojcu na farmie, dobrze? Trzeba nakarmić kury i psa.
- Nie mówimy teraz o zwierzętach - zauważyła Julie, chcąc wrócić do przerwanego tematu.

Odkąd dowiedziała się o zaaranżowanym małżeństwie, czyli od dwóch dni, jej ulubionym zajęciem stało się dręczenie swojego ojca i matki. Niby nic poważnego, tylko ciągłe narzekanie i przekomarzanie się, a tak łatwo psuło im humor. Co prawda, nie do końca było to satysfakcjonujące. Nie w wypadku, kiedy oni zepsuli jej życie, a ona może im tylko humor. Mimo to uparcie kontynuowała ten dziwny rodzaj zemsty.

- Nie? A ja myślałam, że to jest główny temat tej bezsensownej debaty, bo gdzieś przewinęło mi się Louis. - Stwierdziła Gabrielle, biorąc do ust tosta. Jej siostra posłała jej mordercze spojrzenie, ale najstarsza z rodzeństwa to zignorowała.

Tymczasem w kuchni Blythe'ów toczyła się podobna, a jednocześnie tak inna rozmowa między ojcem a synem.

- Musimy kupić ci garnitur, nowe eleganckie buty, pierścionek dla Julie na oświadczyny...
- Ojcze... po co tak naprawdę ta cała szopka? - Zapytał Gilbert, myjąc naczynia. Przez ostatnie dwa dni dużo rozmyślał. Nie chciał tego małżeństwa. Owszem, Julie była piękna, utalentowana, mądra i ambitna ale przecież ona nienawidziła jego, a on jej. Jakby to miało wyglądać? Mimo tych myśli, wiedział, że już jest za późno. Na początku bardzo złościł się na ojca, ale później zdał sobie sprawę, że John traktuję to jako swoje ostatnie życzenie.

A to go zabolało. Bardzo. I wtedy też pomyślał, że może jednak bycie z kimś związanym na amen, nie będzie takie złe. Ale była to myśl bardzo szybka i ulotna, do której bał się chociaż wrócić. Dlatego uparcie ignorował fakt, że za kilkanaście dni się ożeni, starając się żyć jakby nic się nie stało.

- Masz na myśli oświadczyny? Cóż, to by było dziwne, gdybyście nagle wzięli ślub, bez żadnej zapowiedzi.
- Tak czy siak będzie to dziwne, bo chcę ci przypomnieć, że się z Julie nienawidzimy.
- Chyba znamy dwie różne definicje nienawiści, synu.

John'owi nie schodził uśmiech z twarzy. I Gilbert nie mógł nic poradzić na to, że sam też uśmiechnął się pod nosem. Dobra, faktycznie. Może nie nienawidził Julie w ten sposób w jaki nienawidzi się swojego wroga. Ale jej nienawidził. I nic tego nie zmieni.

- Nie podoba mi się - Oznajmiła Julie, będąc w butiku ze swoją matką i siostrą. Kobieta pokazywała jej kolejne białe suknie, ale blondynka odrzucała je po kolei. I Gabrielle nic nie mogła poradzić na to, że w końcu ją to wkurzyło.

- Weź chociaż którąś przymierz, na Boga. Nie będę tu stała cały dzień.

Siostra spojrzała na nią morderczo, ale faktycznie, przymierzyła następną suknię. Była ona dosyć skromna, ale dzięki temu wyglądała estetycznie. Dół sukni miał falbanki, a góra była cała wyszyta koronką, która kończyła się na długich rękawach. Dzięki gorsetowi wszystkie krągłości dziewczyny były uwydatnione. Julie obejrzała się w lustrze, kiedy jej mama patrzyła na nią ze łzami w oczach.

- Wyglądasz tak pięknie...
- Siostro, powiedz, że weźmiesz tą - Zgodziła się Gabrielle, zachwycona. Jedynie przyszła panna młoda nadal się nie odezwała. Sukienka też jej się podobała, oczywiście. Jednak uczucia które odczuwała, patrząc na swoje odbicie, spowodowały łzy w jej oczach.

- Kochanie?
- Ja nie chcę mamo... - Emily westchnęła ciężko, i pozwoliła żeby jej córka się w nią wtuliła. - Chciałam wyjść za mąż z miłości. Za mężczyznę, którego sama sobie wybiorę. Dlaczego mi to robicie?

Kobieta nie odpowiedziała. Nie chciała pogarszać sytuacji i wspominać o Johnie. Owszem, zrobili to dla niego, ale dlaczego kosztem jej córki? I dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej, kiedy zgodziła się na ten szalony pomysł? Nie wiedziała. Wtedy po prostu czuła, że to dla dobra wszystkich. A teraz, jej córka znowu przez to płakała. Ale było już za późno, żeby cokolwiek zmienić. Mogła jedynie liczyć, że Julie dogada się jakoś z Blythe'm i się nie pozabijają, chociaż wiedziała, że są na to nikłe szanse. Blondynka nawet nie chciała o nim słyszeć.

Tak samo jak Blythe o niej, ale jego ojciec jak zwykle się tym kompletnie nie przejmował, i mówił o niej cały czas. Nawet podczas kupowania garnituru, już nie mówiąc o pierścionku zaręczynowym.

- Ten jest za duży. Potrzebujemy czegoś bardziej minimalistycznego, ale jednocześnie bogatego. Julie jest elegancka, ale przy tym delikatna, więc taki będzie jej pasował.
- To może ten? - Zapytał sprzedawca, pokazując kolejny. Gilbert westchnął ciężko, a John widząc to podniósł brwi.
- Tak właściwie, to ty wybierz Gilbert. W końcu to ty się oświadczasz.

Brunet popatrzył na ojca jak na kosmitę, a zaraz tym samym spojrzeniem zeskanował wszystkie pierścionki. Zastanowił się chwilę. Tak właściwie, to Julie jest w gorszej sytuacji niż on. Kiedy on ją poślubi, to uszczęśliwi tym ojca. Ona nie będzie miała z tego żadnych korzyści. I ten fakt sprawił, że zdecydował, że mimo wszystko postara się przy tym wyborze.

Mentalnie przyznał ojcu rację. Dziewczyna potrzebuję coś delikatnego, ale jednocześnie nie skromnego. W oczy wpadł mu jeden pierścionek, idealnie pasujący do tego opisu. Złoty, z małym diamentem na środku. Bez żadnych zbędnych ozdób.

- Jest idealny - potwierdził John, widząc, jak jego syn przypatruje się biżuterii. Parę minut później wyszli ze sklepu, odznaczając kolejny punkt na liście.

Tymczasem Julie już wróciła do domu ze swoją siostrą i matką, która od razu zabrała dziewczynę do swojego pokoju.
- Mam coś dla ciebie, skarbie.

Blondynka z zaskoczeniem obserwowała, jak jej matka wyciąga z szafy nie za duży kufer. Bez większego zastanowienia otworzyła go, a widząc na wstępie welon wszystko stało się dla niej jasne.

- To dlatego nie chciałaś, żebyśmy go kupowali?
- Owszem. Chciałam ci zrobić niespodziankę. Te rzeczy są przekazywane z pokolenia na pokolenie. Miałam je na ślubie ja i moja mama. Teraz są twoje.

Julie delikatnie odstawiła koronkowy welon, oglądając następne rzeczy. W kufrze oprócz niego znajdował się także komplet złotej biżuterii z białymi elementami, a także białe pantofelki. Zaglądając dalej znalazła jeszcze podwiązkę i bieliznę poślubną, na co się delikatnie skrzywiła. Że ona miałaby to robić z Blythe'm?

- Och nie rób już takiej miny. Przyda ci się, jak nie na noc poślubną to na miesiąc miodowy.
- Miesiąc miodowy? - Wykrztusiła z siebie zszokowana dziewczyna. O żadnym miesiącu nie pisało w umowie, o ile pamiętała. Jej rodzice też nigdy nie odezwali się na ten temat słowem. Więc skąd on się nagle, do diabła, wziął?
- Oj, to chyba miała być tajemnica. Jako prezent ślubny opłaciliśmy waszą podróż poślubną.
- Podróż poślubną?!
- Tak, będzie trwała miesiąc. Popłyniecie statkiem na Trindade, gdzie spędzicie pięć dni, a następnie wrócicie znowu rejsem.
- I mam popłynąć z Blythe'm na drugi koniec świata?! Sama? Zwariowaliście?!

Emily zagryzła wargę.

- To nie był mój pomysł, tylko ojca. Ja także bałam się podróży poślubnej, ale była ona wspaniała, więc pomyślałam, że może dzięki niej relacje między wami się poprawią.

Blondynka nadal była w szoku. Cały ten teatrzyk coraz bardziej ją zadziwiał, a jednocześnie, pomijając całkowicie Gilberta, ekscytował. W końcu podróż sama w sobie brzmi interesująco, a w dodatku na Trindade!

Cóż, a może cały ten ślub jednak przyniesie coś dobrego...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro