Część 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od autorki: Całe FF zawiera około 12 tysięcy słów. Miało wyjść krócej, ale te kilka wspomnień naprawdę dużo mi zajęło. Oczywiście wszelkie fakty przedstawione poniżej są wymyślonego na potrzebę opowieści. Opowiadanie porusza treści takie jak: miłość męsko - męska, przekleństwa.      Jeżeli nie jesteś fanem tego typu rzeczy, oczywiście wybór należy do Ciebie.

Miłego Czytania ;)



Siedziałem na skórzanej kanapie wpatrując się w migoczące zza okienne światło. Tliłem się w jasnym blasku rozpamiętując wszystko czego dokonałem i czego dokonać nie mogłem. Lub raczej dokonać nie potrafiłem. Lekkie skrzypienie niskiego stolika pozwoliło mi wrócić myślami do chwil zawahań w moim życiu. Wszystkich głupich i głupszych decyzji jakie podjąłem, lub najzwyczajniej w świecie bałem się podjąć.

Osoba wyidealizowana. Słyszałeś o kimś takim? Nie raz na historii w szkołach mówiono o tym, iż Homer idealizował swoje rzeźby, aby ukazać ludziom czystą perfekcje. Człowiek perfekcyjny, czy naprawdę istnieje? Znam dość dużo ludzi o jednogłośnych opiniach, które wyrażają na temat nieskazitelnych osób. A co jeśli te osoby wcale nie chcą być tak idealne? Co jeśli chcą w końcu wyjść z przykrywającej ich peleryny, by w końcu pokazać światu wszystkie rany, zniekształcenia, ból tlący się w oczach i iskierki szczęścia tonące w burzy nieujarzmionych włosów opadających na, wcale nie perfekcyjną twarz?

Człowiek widzi, to co chcę zobaczyć.

Szczęście, radość, sprawiedliwość, honorowość, dobroczynność ....

A co się stanie kiedy zobaczy smutek? Przerazi się. Zobaczy osobę na której mu zależy cierpiącą więc szybko powiadomi o tym innych, aby wykryć przyczynę smutku tej 'doskonałej' osoby.

Lecz ona może tylko przytaknąć i powiedzieć, że to nic ważnego. Ponieważ ktoś wywiera na niej presję bycia przykładem, bycia kimś kim tak naprawdę nie jest.

Dlaczego, zapytasz.

Otóż, każdy ma jakiś cel. Kierunek w którym chcę podążać nie uginając się pod ciężarem ciągnącym go na szorstki grunt. Tym kimś jestem ja.

Jestem piękny, uwodzicielski, wychowany, w skrócie mówiąc chodzący Bóg.

A co jeśli teraz powiedziałbym Ci, że nadużywam papierosów i alkoholu, kiedyś próbowałem się zabić oraz jestem zakochany na zabój w bardzo bliskiej mi osobie, która nie koniecznie musi się okazać inną płcią.

Osobie która z dnia na dzień zamienia się w szklaną, kulę lodu, która żyję po to by żyć. Oddycha po to by oddychać. Idzie spać aby pójść spać. A ja codziennie muszę zmagać się ze stale rosnącym dystansem między nami.

Co jeśli wyjawił bym ci to wszystko? Zapewne uznałbyś/aś, że komika nadal mi się trzyma. Że jestem zabawny oraz niedorzeczny, ale wciąż IDEALNY.

Jedno ukryte spojrzenie w jego zielone tęczówki. Jeden niepohamowany dotyk jego chłodnej dłoni. Jeden dyskretny uśmiech, który ma w sobie tonę bólu. Uśmiech szepczący '' Cholernie chciałbym Cię przytulić, ale wszyscy patrzą''. Zahaczanie opuszkami palców po jego szorstkiej powłoce. Kuli która nie chcę go wypuścić. Która nie chcę uwolnić mojego Harrego. Harrego którego znałem przez tyle lat, a wystarczył jeden dzień aby miłość którą siebie dążyliśmy rozprysła się niczym nic nie znaczący mały meteory, który i tak spali się w atmosferze zanim dotrze do kuli ziemskiej.

Jakieś 4 lata spędzone u boku młodszego były przepełnione miłością. Każdy nowo zaczynający się dzień był dla nas pretekstem do czułych słów, zalotnych propozycji, sprośnych dowcipów. Każda chwila w której byliśmy oddaleni od siebie cholernie bolała, a nasze serca nie mogły wytrzymać dłuższej rozłąki. Zazwyczaj Nowy Rok spędzaliśmy razem. Ja, Harry i miliony kolorowych świateł wystrzelających ku niebu z niesamowitą prędkością. Popijaliśmy drogiego szampana oglądając Kevin'a samego w NY. Te chwile opierały się na ciągłej bliskości. Czasami nawet gdy siedział kilkanaście metrów ode mnie czułem jego ciepły oddech głucho okalający moją szyję, przez co przechodziły mnie przyjemne dreszcze. Duże dłonie zjeżdżające po mojej talii. Ocierające się o siebie nosy, które załapywały każdy wspólny oddech. Rozbłyskujące tęczówki, które ponownie rozbrzmiewały radością na mój widok. Po prostu czułem się najważniejszą osobą na świecie przy nim. Jakbym był wyjątkowy. Wyjątkowy w tym, że nie jestem przy nim idealny. Jestem tylko Louis'em. Żartownisiem, ze zboczonym alter-ego oraz dziwnym usposobieniem. Kochał mnie takim jakim byłem. Przez to zacząłem uważać, że bycie perfekcyjnym nie jest tak ważne jak bycie wyjątkowym.

Są to dwa zupełnie różne słowa.

Wyjątkowy, osoba która ma wszystko i nic. Jest cholernie bogata i biedna zarazem. Ma w sobie tonę uczuć oraz chłodny powiew zimna. Osoba która nie żyję aby żyć, ale żyję dla kogoś. Kogoś dla kogo właśnie ty jesteś wyjątkowy.

Perfekcyjny, osoba nie istniejąca. Aktor który jest pod wpływem innych osób. Jest tylko marną kukiełką, którą codziennie wystawiają na scenę mówiąc mu czego ma kategorycznie nie robić.

Nie dotykać. Nie mówić Nie patrzeć. Nie uśmiechać się. Do tej jednej, najważniejszej osoby. Dlaczego?

Sam nie wiem.

Może po prostu to jest coś obrzydliwego. Coś co odstręcza innych ludzi. No bo co by było gdyby prasa dowiedziała się o tym, że miłość nie wybiera? Co jeśli zaczęłyby krążyć (prawdziwe) plotki? Co jeśli nikt tego nie zaakceptuję?

Z każdym kolejnym ''Co jeśli'' mam ochotę zwymiotować ciążący głaz ustawiony dokładnie na moim zdruzgotanym sercu, aby przynajmniej z tego jednego go uwolnić.

Nic nie może być łatwe, na wszystko trzeba zapracować. Ale czy ja niedostatecznie pracowałem? Oddawałem we wszystko czym się zajmuję całą swoją duszę pocieszając się tym, że nie jestem w tym sam. Mam czwórkę wspaniałych przyjaciół, z którymi dzielę się tą wspaniałą karierą. Czwórka przyjaciół. Chociaż jednego z nich chciałbym lepiej nazwać. Albo raczej nazywałem go do pewnego czasu. Zanim nadszedł ten dzień. Dzień nagłej zmiany z osoby przepełnionej szczęściem oraz pozytywnością, do osoby o oszklonych uczuciach zaledwie niszczących Cię jeszcze bardziej. To jak patrzeć na małżeństwo po rozwodzie, które ledwo wiążą koniec z końcem.

Były dni kiedy obwiniałem się za wszystko. Za to, że straciłem tego kędzierzawego nastolatka w nieświadomości. Kiedy ocknąłem się już go nie było. Zamiast niego pojawiły się zamglone, zielone tęczówki, długie lokowane włosy oraz smutek pośród jego nierozgryzionych emocji. W skrócie mówiąc straciłem go.

         Siedziałem na kanapie wygodnie podpierając nogi o blat stołu, na którym widniały albumy rzucane podczas koncertów na scenę. Nasi fani bardzo się nad nimi starają. Niektóre z nich zawierają nasze fotki z dzieciństwa. Inne przedstawiają wspólne występy w X-Factor. Natomiast kolejne zawierają chwile moje i Harrego – Larrego Stylinsona. Wszystkie uściski, pocałunki oraz śmieszne sytuacje. Opisy pierwszego spotkania połączone z różnymi, zabawnymi cytatami. Te albumy zawsze poprawiały mi humor. Przesiąkały wspaniałymi chwilami z tym zespołem. Wspomnieniami, które sami sobie tworzyliśmy. Beztroską, która nas otaczała pośród trzech pierwszych lat kontraktu. Bliskością, która nie została od razu pojmowana jako miłość, tylko dobra przyjaźń. Emocje które towarzyszyły na przez pięć lat były nie do opisania.

Wszystko było wypełnione nadzieją na coraz lepsze życie. Byliśmy dla siebie niczym otwarte księgi z grubym i wyraźnym pismem. Nasze nastroje były dobrze znane. Problemy bez trudu wykrywane i natychmiast rozwiązywane.

Sami radziliśmy sobie z tremą, stresem, problemami. Co ja mówię .... Sami RADZIMY sobie z tremą, stresem, problemami. My nadal jesteśmy bardzo dobrze funkcjonującą grupą. Jesteśmy One Direction i nic tego nie zmieni.

Wpatrując się w oszklone okna prowadzące na niewypełniony wodą basen zacząłem myśleć o tej jednej osobie. Osobie o której, tak naprawdę nie powinienem był rozmyślać. Nasze wspomnienia były magiczne. W sumie dzisiaj jest 20 grudnia, 4 dni do świąt, a zarazem moich urodzin, mam prawo trochę porozmyślać, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro