🥀23🥀

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~ Joyce

Bardzo długo myślałam o tym co powiedziała mi Jane. Może ma rację i powinnam, pogadać z Karen. Szczerze chciałabym to zrobić, ale boję się tego. Boję się reakcji Jim'a, chociaż pomiędzy nami jest już i tak bardzo źle. Zrobię to. Porozmawiam z nią. Chcę tego. Muszę ją w końcu zobaczyć. Z wiedzą, że jest mieszka w tym samym mieście nawet mi to upraszcza. Pójdę do niej. Jane napisała mi na kartce jej adres jakbym jednak, się zdecydowała, ale nadal nie wiem, czy to dobry pomysł. W końcu ona może w ogóle nie chce mnie widzieć, przecież minęło tyle lat. Co jeśli oba nawet nie pamięta o moim istnieniu.  Nie mogę do niej po prostu przyjść i powiedzieć cześc to ja, Joyce ta z którą miałaś romans choć ciekawi mnie jej reakcja gdybym tak powiedziała.

Pójdę. Teraz. Zrobię to. Dam radę.

Wyszłam z domu z żółta samo przylepna karteczką  i weszłam do mojego samochodu. Odwaliłam go i ruszyłam w stronę posiadłości teraz już Wheeler'ów.
Po nie całych dziesięciu minutach byłam już na miejscu. Zawahałam się chwilę, ale przekonałam, siebie w myślach i ostatni raz spojrzałam w lusterko.
Tusz nie był rozmazany, beżowy sweter nie był ubrudzony, i czarne jeans'y również wyglądały całkiem dobrze.
Wzięłam wdech I i wyszłam z samochodu. Podeszłam wolnym krokiem do drzwi wejściowych wielkiego dwupiętrowego domu, i zadzwoniłam dzwonkiem. Musiałam poczekać chwilę, żeby ktoś mi otworzyć.
Drzwi zostały mi otwarte, przez już po części poznanego przeze mnie Mike'a, który trzymał mała blondynkę na rękach.
- dzień dobry, Pani Byers. Mogę w czymś pomóc - powiedział I się uśmiechnął.
- dzień dobry, jest może mama? - zapytałam odwzajemniając uśmiech.
- tak, już wołam - powiedział odchodząc od drzwi.
Stałam tak chwilkę, aż zobaczyłam blond kobiete w czerwonym sweterku i granatowych jeans'ach, wyglądała tak samo, może miała trochę zmarszczek. Ale nadal swoje spojrzenie, swój urok, dałoby sie zakochać na nowo.

- hej Kari, to ja Joycey - powiedziałam łagodnie się uśmiechając.
- Joycey... - powiedziała I mocno mnie przytuliła, co od razu oddałam.
- strasznie tęskniłam - wyszeptałam w zagłębienie jej szyi.
- tak bardzo mi ciebie brakowało, tak bardzo chciałabym, żebyśmy sie szybciej spotkały - również wyszeptała, zaciskając jeszcze mocniej swoje ręce na mnie.
- chcesz wyjść, ze mną do kawiarni? Wiesz spotkalyśmy się po tylu latach trzeba to jakoś uczcić - zapytałam z nadzieją, patrząc w jej oczy, wciąż trzymając w talii, tak na wszelki wypadek jakby ktoś znów chciał mi ją odebrać, nie mogę znów jej stracić.
- oczywiście Joycey - odpowiedziała uśmiechając się promiennie.
- tylko założę buty, bo trochę nie wypada mi wychodzić w różowych kapcioszkach - zaśmiała się lekko I zaczęła ubierać buty.
- Ted! Zajmij się dziećmi, bo wychodzę! - krzyknęła I wzięła jeszcze po drodze swoją rubinową torebkę.
Wsiadłyśmy do mojego samochodu i ruszyłyśmy w stronę,  najbliższej kawiarni w Hawkins.

Stałyśmy już przed drzwiami kawiarni, przepuściłam Karen w drzwiach i sama przez nie weszłam. Usiadłyśmy do przytulnego stolika w rogu budynku. Chwilę potem podszedł do nas kelner.
- dzień dobry, drogie panie, co podać? - zapytał bardzo energicznie.
- Ja po proszę herbatę malinową i jabłecznik - powiedziała blondynka, a brunet zapisał to.
- a dla pani? - zapytał spoglądając na mnie.
- gorącą czekoladę i Brownie - powiedziałam, chłopak pokiwał głową i odszedł od naszego stolika.

- wiedzę, że nadal masz słabość do ciast jakbkowych - powiedziałam.
- a ja widzę, że ty nadal masz słabość do kakaa - powiedziała I uroczo się uśmiechnęła.
- Ta, przeszło to też na mojego syna - zaśmiałam się.
- Masz syna? - zapytała Kare z zaciekawieniem.
- nawet dwóch i jedną córkę. Jonathan, Jane I Will - odpowiedziałam.
- Will? To musi być dobry przyjaciel mojego syna. Micheal tylko o nim gada - zaśmiała się.
- ach tak? - również się zaśmiałam
- proszę, herbata, gorąca czekolada, jabłecznik i Brownie - powoedział kelner dając na nasz stolik nasze zamówienie.
- dziękujemy - odpowiedziała blondynka.
- proszę bardzo, życzę smacznego - powiedział z uśmiechem i odszedł.
- ciekawe czy smakuje jak za czasów liceum - powiedziałam i wzięłam gryza w tym samym czasie co Karen.
- tak samo - powiedziałyśmy razem, a potem zaczęłyśmy się śmiać.

***

Po zjedzeniu ciast, wyszłyśmy na spacer do parku, który znajdował się nie opodal kawiarni. Kochałam i w sumie nadal kocham spacery z Karen, ale tym razem brakuje mi naszych złączonych rąk.
-  brakowało mi spacerów z tobą - powiedziałam patrząc na nią.
- mi brakowało ciebie - odpowiedziała, patrząc wprost w mojej oczy.
- mogę? - zapytała patrząc na moją rękę.
pokiwałam głową, a chwilę później poczułam ciepło na mojej ręce i to jak głaszczę zewnętrzną część mojej dłoni swoim kciukiem.
- nikt tutaj nas nie zobaczy? - zapytałam rozglądając się.
- tutaj może i tak, ale znam miejsce gdzie na pewno nikt nas nie zobaczy - powiedziała I zaczęła biec w gdzieś przed siebie ciągnąc mnie za rękę.
- cholera Karen, nie tak nagle! - krzyknęłam, a w odpowiedzi dostałam jej słodki śmiech. Znów poczułam się jakbym miała siedemnaście lat i uciekała z nią z jej lub mojego domu, albo z lekcji w szkole.
Patrzyłam jak jej włosy powiewają przez wiatr. Było mi idealnie. No może poza tym, że nie mam tych siedemnastu ipewnei jak dobiegniemy na miejsce to się wywrócę albo będzie trzeba mnie reanimować. Jak ona daje radę tyle biegać bez przerw. Ja wiem zawsze lubiła wf, ale, że aż tak. W czasie gdy tak użalałam się nad sobą, dobiegłysmy do jakiegoś ogromnego budynku, którym było liceum w Hawkins.
- O ja nie mogę, nic się nie zmieniło - powiedziałam dysząc i łapiąc się za bok.
- co nie? I jeszcze do tego nie ma tutaj dzieciaczków, bo w końcu są wakacje, ani żadnej żywej duszy oprócz nas. - powiedziała entuzjastycznie.
- wiesz, że zostawiłam samochód z dwa kilometry stąd? - zapytałam, siląc się uspokoić mój nie spokojny oddech.
- ty pieprzoną pesymistko, jak możesz psuć nam zabawę - powiedziała udając obrażoną.
- poza tym to jest siedemset metrów - dodała.

- No widzisz wiele się nie pomyliłam - odpowiedziałam, a blondynka przewróciła oczami.
- słuchaj, bo myślałam o czymś, takim trochę dziwnym - powiedziała, Karen, a rozmowa tak nagle z poważniała.
- śmiało mów - odpowiedziałam, prostując się.
-  bo ja myślałam jakby to, by było móc, cię znowu pocałować - odpowiedziała bawiąc się palcami, ma tak zawsze gdy bardzo się stresuję.
- wiesz, też o tym myślałam, no wiesz, żeby tak ostatni raz, a potem nie wiem zostajemy najlepszymi przyjaciółkami - odpowiedziałam, podchodząc krok bliżej do niej.
- to co zamierzamy zrobić z tym?- zapytała I tym razem to ona podeszła do mnie. Nasze ciała były strasznie blisko siebie, jej usta na wyciągnięcie ręki. Już miałam zbliżyć się do niej I zatopić się w jej truskawkowych ustach i choć na chwilę, zapomnieć o problemach, e nie mogłam tego zrobić.
- Ja przepraszam, nie mogę. Mam męża - powiedziałam na jednym wdechu.
- nie chcesz na chwilę, udawać, że go nie masz? Oczywiście zrozumiem i szanuje twoją decyzję, jeśli nie chcesz - zapytała i spojrzała się na mnie z nadzieją.
Chciałam tego. Ale mam Jim'a. Kłócimy się. Jesteśmy małżeństwem. Chcę tego.
Stanęłam lekko na palcach i pocałowałam jej usta, co od razu odwzajemniła. Założyłam ręce na jej ramiona, a ona swoje trzymała na mojej talii. Było idealnei. Tak jak kiedyś. Dobrze zrobiłam.





🥀
Hejoo, mówiłam, że ten rozdział będzie spokojniejszy. Ale w ogóle chujowy on jest, ani trochę mi się nie podoba. Ale kurwa nie wiedziałam, że pisanie że perspektywy 40 letniej kobiety jest takie trudne💀 a wczoraj napisalam już 401 słów, więc nie ma chuja, żebym to zmieniała. Ten rozdział to jeden z najchujowszych rozdziałów tej książki, ale jebać. Dzisiaj może będzie jeszcze jeden.

Za błędy przepraszam.

Pozdrawiam💞



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro