🥀25🥀

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dwudziesty dziewiąty lipca

~Max

- gdzie ona jest? - zapytał widocznie zestresowany Will, zdawało się, że jego stan się jeszcze bardziej pogorszył kiedy zobaczył mój.
Nie odpowiedziałam tylko zaczęłam głośniej płakać.
- hej, Max proszę uspokój się i powiedz mi co się stało mojej siostrze - powiedział łagodnie szatyn, kładąc dłoń na moje ramię. Wzięłam głęboki wdech.
- podcięła sobie żyły - wyszeptałam jak najbardziej zrozumiałe umiałam, po czym znów zaczęłam płakać jak opętana. Twarz szatyna z zestresowanej zamieniłam się w zaskoczoną, pewnie próbował pojąć to co właśnie powiedziałam, puścić moje ramię. Zaczął szybciej oddychać.
- Ej wszystko w porządku? - zapytał Mike obejmując go ramieniem.
- Nie - powiedział prawie nie słyszalnie, po czym z całej siły przytulił się do chłopaka I zaczął płakać chyba głośniej odemnie. Czarnowłosy popatrzył się na mnie z przerażeniem, a ja wstałam I też się do niego przytuliłam. Teraz razem z bratem Jane płakaliśmy w bluzę Mike'a.
Nie minęła minutach a do szpitala wybiegła Pani Byers, razem z Hopper'em, Jonathan'em i Nancy?
- gdzie jest moje dziecko?! - krzyknęła rozrażniona kobieta. Gdy nas zobaczyła szybko do nas przybiegła.
- Will gdzie jest Jane? - zapytała, lecz ten nawet nie wrócił na nią uwagi.
- Max gdzie jest Jane? - powiedziała na skraju płaczu.
- Nie wiem dokładnie co teraz z nią robią, ale jest na odział chirurgicznym, bo podcięła sobie żyły - powiedziałam drżącym głosem.
Kobieta zasłoniła sobie usta dłońmi i zaczęła iść na oślep do tyłu, aż weszła w ścianę. Jonathan razem z Nancy szybko do niej podbiegł i próbował uspokoić choć sam był na granicy załamania.

- ty - powiedział Pan Hopper z zgrozą w głosie. Popatrzyłam się na niego z niezrozumieniem.
- mówiłem jej, żeby skończyła z tobą. Nie zrobiła tego. Widzisz co przez ciebie zrobiła? - dodał podchodząc niebezpiecznie blisko mnie.
- czyli ona zerwała ze mną przez Pana?! - krzyknęłam.
- tak, nie będę tolerował takiego zachowania - odpowiedział, zakładając ręce na klatkę piersiową.
- pan jest do dupy ojcem, ja nie mogę - powiedziałam, chyba nawet bardziej do siebie niż do niego.
- lepiej uważaj na słowa, ty mała - powiedział starszy, podnosząc głos.
- Ale proszę się uspokoić - powiedział Mike, bo jako jedyny chyba nie byl cały we łzach.
- a ty kim przepraszam bardzo jesteś? - tym razem swoje pytanie skierował do czarnowłosego.
- Mike Wheeler, poznał mnie już Pan przecież - odpowiedział trochę zawiedziony.
- a to ty jesteś ten, którego nie lubię - powiedział.
- a więc chłopaczku, którego nie lubię nie przerywa się komuś rozmowy - dodał zdenerwowany.
- niech Pan nie mówi tak do mojego brata - odezwała się Nancy.
- to twój brat? Robi się coraz ciekawiej - odpowiedział mężczyzna.
- zamknij się wreszcie! - krzyknął Will.
- miarkuj się - burknął Hopper.
- Wszyscy macie natychmiast uspokoić! - tym razem zabrała głos Pani Byers.
- Jane leży pewnie na sali operacyjnej i walczy o życie przez każdą sekundę, a wy się kłócicie? Poza tym jesteśmy w miejscu publicznym i wszyscy się na nas patrząc, więc w tej chwili wszyscy mają posadzić swoje cztery litery na krzesłach, już! - dodała patrząc po koleiny na każdego z nas.

Wszyscy posłusznie usiedliśmy na krzesłach, w kolejności Mike, Will, ja, wolne miejsce dla pani Byers, Jonathan I Nancy.
- Jim ty też - powiedziała twardo kobieta.
- Ale - chciał już coś powiedzieć, ale Joyce skutecznie mu przerwała.
- ty. Też. - powtórzyła z taką nienawiścią w głosie, że nie spodziewałam się, że e zlowieszczo tak może. Mężczyzna więcej się nie odezwał tylko usiadł obok Nancy.
Pani Byers odetchnęła i usiadła obok mnie. Było widać w jej oczach smutek, ale też żal, który tam przeważał. Pewnie myśli, że to jej wina. Ale prawda jest taka, że to przezemnie. Po co ja całowałam Angelę. Znów zachciało mi się płakać. Nie byłabym jedyna. Słyszałam cichy szloch szatyna, który próbował zagłuszyć opierając twarz na kolanach. Nigdy nie widziało płaczącej mnie tyle osób co dzisiaj, więc w sumie  o mu szkodzi dalej użalać się nad sobą. Podciągnęłam kolana do klatki piersiowej tak jak zrobił to chłopak obok mnie. Drobne zły zaczęły spływać m ipo policzkach.  Poczułam lekki dotyk na moich plecach. Była to Joyce. Normalnie nigdy bym tego nie zrobiła, ale teraz miałam już wszystko gdzieś. Wtuliłem się kobiete i zaczęłam cicho płakać w jej ramię, a ta gladkała mnie po plecach i trzymała swoją głowę na tej mojej.

Minęły już chyba cztery godziny, a ja już prawie zasypiałam, ze zmęczenia, przez ciagły płacz. Wszyscy wokół mnie zasypiali na krzesłach, albo siedzieli, ale nie kontaktowali.
- chcesz się czegoś napić? - zapytała nagle Pani Byers.
- z wielką chęcią kawy, czas w szpitalu ciągnie się nie wyobrażalnie wolno - odpowiedziała z lekkim uśmiechem, miło z jej strony, że jest dla mnie jak matka.
- to choc wybierzesz, sobie jakąś - powiedziała I wstała z plastikowego krzesła, a zaraz za nią. Podeszłyśmy do automatu z kawą. Wybrałam sobie jakąś najmocniejszą, nawet nie wiem jaką. Niezbyt lubię kawę, ale dla Jane poświęcę się i wypije ją.
- poguć się z Janey, dobrze? - zapytała mnie kobieta opierając się o ścianę.
- jesteś dla niej bardzo ważna - dodała.
- wcześniej przyszłam do niej tylko po to, żeby to zrobić, lecz Pani zna dalszą część tej historii - powiedziałam biorąc łyka strasznie gorzkiej kawy, przez co lekko sie skrzywiłam.
- a i przepraszam, że sobie od tak weszłam do pani domu, to było nie kulturalne - dodałam lekko zawstydzona.
- No coś Ty, uratowałaś Jane, ja ci za to powinnam dziękować  - powiedziedziała i zaczęłyśmy się kierować do reszty.

Chwilę po tym jak usiadłyśmy przyszedł lekarz i zabrał ze sobą Panią Byers, żeby powiedzieć o stanie córki. Zaczęłam wszystkich budzić albo dprowadzac do stanu trzeźwości.
- Will wstawaj, zara dowiemy się co o Jane - powiedziałam lekko szturchając go w plecy, ten nagle wstał i już miał zamiar iść do niej. To było słodkie, jak o nią się troszczy. Joyce w końcu wróciła od doktora i nam powiedziała, że ejeszcze się nie obudziła, ale jest na sali i możemy ją zobaczyć. Wszyscy pokierowali się za kobietą by dojść do sali gdzie obecnie przebywa brunetka.

Gdy weszliś.y do sali w pierwszej kolejności podeszłam do jej łóżka. Była ubrana w szpitalną piżamę, jej nadgarstki były zawinięte mocno bandażem. Było do niej podłączane różnorakie urządzenia, których nazw nie znam I pewnie nigdy nie poznam.
Wyglądała tak bezbronnie. Chciałam ja przytulić jak nigdy, i przy tym udusić za tyle strachów, jakie przez nią tutaj przeszłam. Chciałabym też ja przeprosić i znów być razem, tak było najlepiej. Ale najbardziej chcę, żeby to przeżyła.


🥀
No elo, elo
Męczyłam się, żeby to napisać 2 dni💀
Ale w końcu jest, może jeszcze kolejny będzie jak mi się będzie chciało (tak, tak wiem jestem leniwa)
Może się wszystko naprawi? Może nie🥰
Jak na razie wstrzymam się zdecyzja bo boje się, że Michał zgwałci Elkę
(sezamki_shazamki nie rób mi tego proszę🙏)
Mam nadzieję, że się podobało, ale ja uważam, że średni ten prawie ostatni rozdział.

Za błędy przepraszam.

Pozdrawiam 💞

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro